34. Dotrzymuję słowa, szczególnie które daję tobie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Prawie cały dzień spędziłem z Mają. Ten czas trochę pozwolił mi zapomnieć o tym, że tata jest poważnie chory. Staram się jakoś o tym nie myśleć, ale gdy zostaje sam na sam ze swoimi myślami, nie potrafię myśleć o niczym innym.

Wracam do domu. Wchodzę do salonu, który jest pusty. Zauważam jedynie światło palące się w studiu domowym ojca. Podchodzę do drzwi i pukam do nich, a gdy słyszę ciche "proszę" uchylam je i zaglądam do środka.

- Masz chwilę? - pytam, gdy nasze spojrzenia się spotykają.

- Jasne - uśmiecha się do mnie - Wchodź.

Wchodzę do środka i zamykam za sobą drzwi. Siadam na krześle obok szatyna, zerkając na monitory, które stoją na biurku.

- Właściwie, to chciałem zapytać, czy jutro moglibyśmy zaprosić wieczorem Majkę i jej rodziców na kolację.

- No pewnie. Mam zadzwonić do Adriana? - pyta, wyraźnie szukając czegoś w stercie papierów.

- Przeszkadzam ci? - dopytuję, śledząc każdy jego ruch.

- Nie - wzdycha i siada w miejscu, odwracając się w moją stronę - Przepraszam. Zgubiłem gdzieś zeszyt, a były tam teksty do nowej płyty, ale to nic. Zaraz znajdę, powinien gdzieś tu być. Więc... Mów dalej - skupia swój wzrok na mnie.

- Wracając, nie musisz dzwonić do Adriana. Majka pogada z nim i Natalią - wyjaśniam.

- Spoko. O której przyjdą?

- O dwudziestej. Będziesz miał czas?

- Oczywiście - posyła mi lekki uśmiech, który odwzajemniam - A powiedz mi... - krzyżuje ręce na klatce piersiowej - Jest jakaś okazja? - unosi jedną brew do góry.

- Właściwie to nie - wzruszam ramionami i staram się brzmieć wiarygodnie - Po prostu uznaliśmy, że od mojego powrotu nie mieliśmy jeszcze okazji wszyscy spotkać się i spokojnie pogadać. A teraz kiedy w końcu się pogodziliśmy, możemy to zrobić.

- Masz rację - przyznaje - To świetny pomysł.

- A jak ty się czujesz? - zmieniam temat.

- Nie jest źle, szczerze to czuję się jak bym był zdrowy.

- Jasne - parskam niedowierzając - Mówisz tak specjalnie, żebym się nie martwił.

- Nie, mówię ci szczerze - przekonuje - Jest naprawdę w porządku, nie zawracaj sobie tym głowy.

- Powiedzmy, że ci wierzę.  Wiadomo coś w sprawie tego przeszczepu?

- Niestety jeszcze nie, ale musimy być cierpliwi, zaufaj mi. Będzie dobrze.

- Obyś miał rację - wzdycham, zaciskując usta w wąską kreskę - Pomóc ci szukać tego zeszytu? - schodzę z tematu.

- Nie, nie trzeba, zaraz go znajdę, leć do siebie - klepie mnie w ramię.

- A szkoda - wzruszam ramionami - Bo nie musiał byś już szukać - dodaję, wyciągając zeszyt, który wystaje spod kilku kartek.

Szatyn zaczyna się śmiać i odbiera ode mnie przedmiot.

- Dzięki. Powinienem pamiętać, że jesteś bystrzejszy ode mnie.

- Z grzeczności nie zaprzeczę - wzdycham.

- Już mi stąd, sio do siebie - wskazuje palcem na drzwi, udając, że jest zły. Zaczynam się śmiać. Ojciec nie wytrzymuje i sam reaguje śmiechem.

- Uwielbiam, gdy to robisz - wyznaję przez śmiech.

- Jak byłeś mały i tak robiłem, od razu wybiegałeś z pokoju i zaczynałeś płakać - przypomina nie mogąc powstrzymać śmiechu.

- Trochę przypał, że się tego bałem - przecieram twarz dłonią, dalej się śmiejąc.

- Dlaczego? Nie jestem straszny? - posyła mi spojrzenie "spod byka", na co znowu zaczynam się śmiać.

- Boże, przestań - łapię się za brzuch - Nie rób tej miny.

- Kiedyś lubiłem cię rozśmieszać. Dobrze wiedzieć, że nadal mi się to udaje.

- Żebyś wiedział - przyznaję - W ogóle... Chcę ci coś pokazać - zmieniam temat, sięgając po telefon do kieszeni dresów.

- No dajesz, co takiego?

Znajduję właściwą stronę w internecie i pokazuje ją szatynowi.

- Zobacz - przybliżam się do niego, aby mógł lepiej zobaczyć - To jeden z lepszych ośrodków, jakie znalazłem na terenie Warszawy.

Tata przenosi na mnie wzrok. Jest troche zszokowany, widać to po nim.

- Ty naprawdę chcesz tam iść?

- Przecież ci obiecałem. A ja dotrzymuję słowa. Szczególnie, które daję tobie. Pamiętasz? - wystawiam do niego najmniejszy palec u dłoni. Kiedyś obiecywaliśmy sobie "na paluszek" aby mieć pewność, że dotrzymamy słowa.

Szatyn uśmiecha się szczerze i zahacza swoim najmniejszym palcem o mój.

- Pamiętam - odpowiada po chwili - Ale szczerze mówiąc nie sądziłem, że ty pamiętasz.

- Jestem sentymentalny, nie wiedziałeś tego o swoim jedynym synu? - unoszę brew do góry. Szatyn zaczyna się śmiać.

- Nie no, przecież wiem.

- Jasne - rzucam z sarkazmem. Nie wierzę mu - Wracając. To takie otwarte spotkania. Nie wiem czy wiesz, ale chodzi o to, że...

- Wiem o co chodzi - przerywa mi, patrząc w ekran telefonu.

- Chodziłeś na takie? - pytam, a on zaprzecza ruchem głowy - To skąd wiesz?

- Czytałem o tym.

- W sumie logiczne, sory - rzucam, a on posyła mi lekki uśmiech - Co o tym myślisz?

- Cieszę się, że sam z siebie to robisz - przyznaje przybliżając się do mnie i opierając swoją głowę o moją - Wierzę, że ci się uda.

- Wiem, że zrobiłem dużo głupot. Ale zrozumiałem co było złe. Wiem też, że cię wiele razy zawiodłem...

- Ja ciebie też zawiodłem - przerywa mi - Nie raz, nie dwa... Mam tylko nadzieję, że nie jesteś na tyle do mnie podobny, że wrócisz do tego wszystkiego.

- Nie wrócę - mówię pewnie, a między nami zapada głucha cisza, trwająca kilka sekund - Chciałbym żebyś był w końcu ze mnie dumny, chociaż raz - dodaję po chwili, przerywając ciszę.

- Już jestem, naprawdę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro