13.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Podczas wyjaśnień kobiety Hanna siedziała na przeciwko brata i trzymała go za rękę. Ja byłam skulona w kącie. Bałam się słów. Bałam się, że to będzie kolejny cios od losu - choć wmawiałam sobie, że Hanna ma na tyle poważną sytuację, że może nie mieć szans...

- Hanna dostanie nowy jadłospis - wręczyła Alanowi kartkę z własnoręcznie wypisanymi posiłkami. Alan schował ją do kieszeni, nie dbając o to że się pomnie. - Przygotowałam suplementy. Ale wszystkie te w tabletkach musicie odstawić. Masz pić napar tylko z tego - podała mu kilka małych słoiczków podobny do tego, który dała mi wcześniej. Alan kiwnął głową. Wciąż czekaliśmy na jasną informację, czy Hanna ma jakąś szansę... - Koniec ze szkołą i treningami. Tylko ćwiczenia w domu i spacer. Ma spać przy otwartym oknie. Cały czas. Wsadzić pod poduszkę lawendę. Do kąpieli też lawenda. Możecie zebrać ją z pola.

- Czy ona ma szansę na normalne życie? - wyszeptał chłopak, nie mogąc dłużej wytrwać w niepewności.

- Miłość, przyjaźń, spokój. Jeśli to będzie zapewnione, znacznie przedłuży życie i pozwoli się zatrzymać chorobie.

Spojrzeliśmy na kobietę z szokiem. Czy to możliwe?

- Jest pani...pewna? Tylko tyle? 

- Gorszy od nowotworu jest tylko brak miłości. Ona potrzebuje ciszy a nie kłótni.

- Ale my się nie kłócimy - odparł Alan, lecz urwał. Wiedział, że ta kobieta wie znacznie więcej...Potrafi to wyczytać. A ostatnio kłócili się niemal codziennie.

- I najważniejsze. Jeśli pojawią się dokuczliwe objawy i bóle głowy, przyjdzcie z powrotem.

Kiwnęliśmy wszyscy głowami równocześnie, po czym pożegnaliśmy się z kobietą i wyszliśmy wciąż pogrążeni w ciszy i zatopieni w swoich myślach. Dopiero przed samochodem Hanna wyciągnęła do nas ręce i wtuliła się w nasze ramiona. Chłopak objął mnie jedną ręką z drugą gładził siostrę po włosach w uspokającym geście. Przez chwilę słuchaliśmy odgłosów cykania świerszczy w trawie, daliśmy się ponieść muzyce tego miejsca. Miejsca, które kochałam i nienawidziłam jednocześnie.  


***

Korzystając z tego, że byliśmy blisko Lilywhite, odwiedziliśmy mojego wuja i wypiliśmy herbatę. Planowaliśmy powrót następnego dnia rano.

Każdy z nas był w dobrym humorze, a ja cieszyłam się podwójnie - że wuj tak dobrze sobie radzi po śmierci cioci Marthy. Pielęgnował ogród, nawet zawiązał współpracę z jakimś florystą kilka wiosek dalej.

Alan był niezmiernie ciekawy tego, jak tu mieszkałam. Pokazałam im swój pokój, pełno w nim było wazonów z zasuszonymi różami, obrazów które nieudolnie malowałam oraz lampki nad sufitem - jak każda nastolatka.

- Stąd się wzięło twoje imię, prawda? - zagadnęła Hanna przeglądając zdjęcia na mojej szafce. Rodzice z bukietami wyhodowanych róż.

- Cóż, moi rodzice mieli dużo więcej szklarni z różami, ale potem...Nie było nas na nie stać, więc zostawiliśmy tylko jedną. Nawet nie wiesz, ile razy przeklinałam to imię, gdy codziennie kłółam się kolcami - zaśmiałam się wspominając dawne czasy. 

- Imię ma coś wspólnego z osobowością - kontynuowała Hanna gdy zeszłyśmy na werandę. Księżyc padał prosto na drzwi frontowe i bujane leżaki.

Alan siedział na schodkach i podziwiał widok na las. Usiadłyśmy obok.

- Można powiedzieć, że rozkwitasz jak róże. Od niesfornego pączka po piękny kwiat.

- Przestań, opiłaś się herbatą! – parsknęłam do przyjaciółki.

- Naprawdę chcę ci ogromnie podziękować, że wyciągnęłaś nas w to miejsce - rzekł chłopak a ja musiałam się lekko odsunąć, bo bliskość wprawiała mnie w dyskomfort. - Właśnie zastanawiałem się nad tym, ile lat tu spędziłaś. Jak dobrze znasz swój ogród i lasy?

- Jak własną kieszeń - przytaknęłam. - Dla was na pewno robi wrażenie. Ale ja zaczynałam czuć się jak w klatce. Ta przestrzeń mnie przytłaczała.

- Ciężko to sobie wyobrazić - mruknęła Hanna. Skierowaliśmy wzrok na zagwieżdżone niebo. - Podobno kontakt z naturą sprawia, że człowiek czuje, że żyje. Ja bym chciała się wprowadzić na wieś, a ty? - spytała brata, a on kiwnął głową.

- Robi się późno. Pójdę pościelić wam łóżka - zebrałam się, lecz Alan chwycił mnie za ramię bym nie wstawała.

- Posiedź z nami.

Spojrzałam niepewnie na Hannę, co ona na to, lecz ta mrugnęła do mnie.

- Ja pójdę pomóc twojemu wujkowi pozmywać - wyszła szybciej, niż zdążyłam zareagować.

Westchnęłam. Zostałam z Alanem sama na sam.

Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, skierowałam wzrok w niebo i zaczęłam wyszukiwać Wielkiego i Małego Wozu.

- Gdybyś mogła poprosić o jedną, jedyną rzecz którą mogłaś zmienić w swoim życiu, czy byłoby to miejsce zamieszkania? - zapytał nagle Alan. Miał cichy i przyjemny głos.

- Jeszcze kiedyś tak...Ale teraz nie.

Alan wydał się zaciekawiony odpowiedzią.

- A co zmieniłabyś teraz? Jeżeli mogę spytać - dodał szybko, widząc moją miną.

- Wiesz, chyba cię mocno rozczaruję - odparłam z uśmiechem, sama nie wierząc w to co mówię, lecz była to najprawdziwsza prawda. Poczułam, jak pieką mnie oczy i instynktownie je przetarłam. Nic to nie dało. To nie oczy były problemem, lecz te emocje. Chwilę zajęło, nim byłam zdolna przemówić. - Niczego bym nigdy nie zmieniła. Widzisz, wszystko co było mi dane i zabrane, miało jakiś sens. To, że tu się wychowałam wcale nie przekreśla mojego życia, a wręcz pomogło mi stworzyć cudowne historie, które planuję w przyszłym miesiącu wysłać do wydawnictwa. To, że skrzywdził mnie mężczyzna sprawiło, że jestem silniejsza i widzę siebie taką, jaką jestem. To, że nigdy nie byłam lubiana upewniło mnie tylko o mojej wrażliwości. Choć więcej spotkało mnie złego, nauczyłam się patrzeć ciągle przed siebie. Mimo, że nie chciałam żyć i popełniłam nieudolną próbę samobójczą teraz mogę się cieszyć tym życiem z wami. I być może wspólnie uratujemy życie Hanny...

Nim skończyłam to zdanie, z moich oczu spłynęła samotna kropla łzy. 

Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek wypowiem te słowa i że będę zdolna do takiego myślenia. A jednak stało się to właśnie tego wiosennego wieczoru.

Alan siedział wpatrzony we mnie i najwyraźniej próbował zapamiętać każde zdanie. Wbić sobie do głowy to wyznanie, zaszczepić cząstkę tej głębokiej refleksji.

Nie spodziewałam się z jego strony żadnej większej reakcji. Byłoby dobrze nawet, gdyby do końca dnia się nie odezwał. Lecz on zrobił coś bardzo nieoczekiwanego, coś, co zdarzyło się w przeciągu sekundy.

Nagle ogarnęła mnie bliskość i ciepły oddech, a potem nieznane mi dotąd uczucie dotyku ust. Nie chciałam się cofać. Nie chciałam niczego przerywać.

W tym wszystkim najistotniejszy był spokój i pewność. A potem przestałam całkowicie myśleć, skupiając się tylko na tym czułym momencie, którego absolutnie nigdy bym nie zmieniła. 




Chyba wypada, aby napisać kilka słów od autorki na zakończenie :) 

Sądziłam, że pisanie czegoś, co nie jest fantastyką będzie dla mnie nudne.

Przecież nasze życie to rutyna i monotonia. Wszystkie wątki na Wattpad są już oklepane, 

więc nie widziałam zbytniego sensu zabierać się za historię opisywaną w naszych czasach

z naszymi ludzkimi problemami. 

Ale zaraz potem zdałam sobie sprawę, że wielu z nas każdego dnia walczy. Walczy o uśmiech, oddech, szczęście. Wielu z nas borykało się z problemami w szkole. 

Ja miałam tego pecha, że dokuczano mi i moim przyjaciołom. Nie było żadnego powodu. Choć trzymaliśmy się razem, spotkało nas wiele złego ze strony starszych uczniów. 

W liceum zmieniłam szkołe i zaczęłam na nowo. Nie bójcie się tego kroku. U mnie był to strzał w dziesiątkę. Minęło sporo czasu gdy zakończylam edukację, ale w szkołach nic się nie zmieniło. 

Wciąż czytam o nękaniu, wyzywaniu słabszych. 

Dlatego podjęłam się tego tematu i nie żałuję. Może za bardzo skrzywdziłam Rose. Może za bardzo jej życie było nieidealne. Tę kwestię zostawiam do przemyślenia Wam :) 

Będzie mi miło jeśli skomentujecie tę historię i wyrazicie swoje zdanie. Możecie nawet napisać do mnie wiadomośc prywatną. 

Trzymajcie się ciepło, bądzcie silni i do następnego razu ;* 

Dziękuję. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro