Odejdź

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Powoli się podniosłam, po czym rozejrzałam się po pomieszczeniu. Vincent nadal spał, na co się lekko uśmiechnęłam. Nadal w mojej głowie mam moje słowa z dzisiejszej nocy. Nie mogę pozwolić na to, aby im się coś stało. Po chwili wstałam z łóżka, aby następnie wziąć kilka rzeczy z mojej torby. Rany, które zadał mi Kou już prawie się zagoiły. Moje plecy już praktycznie nie bolą, co jest w sumie największym plusem, bo przynajmniej mogę już normalnie chodzić. Wyszłam z pomieszczenia, aby w kolejnej chwili przebrać się w ubrania na co dzień. Moje włosy związałam nieco inaczej niż zazwyczaj, bo w wysokiego, nieco niechlujnego kucyka. Całkowicie obrobiona wyszłam do salonu połączonego z kuchnią, gdzie niemal natychmiastowo przeszłam właśnie do niej. Wyjęłam trzy kubki, aby w kolejnej chwili przygotować kawę.

Każdy miał inny kolor, dlatego łatwo mogłam rozróżnić, do którego dodałam kilka kropel gołębiej krwi, którą napełniłam mały flakonik. Trzy krople muszą mi wystarczyć na dzisiejszy dzień. Najwyżej wieczorem powtórzę swoje polowanie. Już miałam zalewać kawę wrzątkiem, kiedy to ktoś przytulił mnie od tyłu. Odwróciłam głowę, dzięki czemu zobaczyłam czyjeś czarne włosy.

— Co ty tu tworzysz? — Zapytał Martin, a ja się do niego uśmiechnęłam.

— Kawę... — Odpowiedziałam, a on podszedł do lodówki, skąd wyjął karton mleka.

— Tylko Vincentowi nie lej do końca, bo — Weszłam mu w zdanie.

— Nie lubi czystej czarnej kawy, bo jest dla niego za mocna. Wiem. — Spojrzałam na niego.

— Jak plecy? — Zapytał nagle, kiedy podawałam mu kubek z kawą, trzymając go od góry, aby mógł chwycić za ucho.

— Maść pomogła. Mogę się w miarę normalnie ruszać. — Uśmiechnął się.

— Gdybym mógł zrobić coś więcej, to na pewno bym zrobił, ale jestem kardiologiem. — Pokręciłam głową na jego słowa, kiedy nieco posmutniał.

— Ważne, że w ogóle coś zrobiłeś. — Uśmiechnęłam się do niego, a on odpowiedział mi tym samym. — Idę obudzić Vincenta. — Kiwnął głową, a ja go minęłam, po czym pobiegłam do pokoju.

Weszłam cicho do środka, dzięki czemu zobaczyłam to, jak blondyn śpi teraz na brzuchu. Podeszłam do łóżka, na które weszłam, aby w kolejnej chwili przeczołgać się na jego plecy, na których usiadłam okrakiem. Pochyliłam się nad nim, aby w kolejnym momencie zacząć mu szeptać do ucha.

— Vincent, pora wstawać. — Powiedziałam cicho, a on się uśmiechnął, po czym uchylił prawą powiekę, aby na mnie spojrzeć.

— Dzień dobry... — Uśmiechnęłam się do niego, po czym z niego wstałam, ale niemal natychmiastowo pociągnął mnie w swoim kierunku.

Padłam na plecy, a chłopak się nade mną uwiesił, aby w kolejnej chwili dać mi całusa, jednak gdy zauważył moje lekkie skrzywienie na twarzy, zatrzymał się i prawdopodobnie przypomniał, co działo się wczoraj.

— Przepraszam, zapomniałem — Przerwałam mu, doczepiając się do niego ustami.

— Nic się nie stało. — Powiedziałam z szerokim uśmiechem na twarzy, a on odpowiedział mi tym samym.

Wróciłam do kuchni ze swoim laptopem, którego niemal natychmiastowo odpaliłam. Położyłam go na wyspie kuchennej, po czym weszłam na mojego maila, aby sprawdzić, czy mam już może wiadomość od mojego wydawcy. Miałam chyba dobre przeczucie, bo już po chwili zobaczyłam od niego powiadomienie. Wzięłam swoją kawę, którą piłam jednocześnie sprawdzając swoją pocztę. Jak słusznie czułam, mam napisać kolejną kontynuację mojej trylogii.

— A ty co taka zaczytana? — Zapytał Vincent, który pochylił się nad moim ramieniem.

— Mam napisać kolejną kontynuację trylogii. — Wzruszyłam ramionami.

— Po piątej części będzie jeszcze kolejna? — Zapytał Martin, a ja kiwnęłam głową. — Będę miał co czytać. — Uśmiechnął się, czym mnie nieco rozśmieszył.

— Mogę ci dać z piątej pierwsze trzy rozdziały. Na więcej musisz poczekać. — Pokręcił głową.

— Poczekam na całość, bo inaczej nie będę się mógł doczekać i nie dam ci żyć. — Zaśmiałam się, a on dopił swoją kawę. — Mam coś do załatwienia w szpitalu, więc muszę wyjść. — Kiwnęłam głową, a Vincent szybko dopił swoją kawę.

— Liv, dasz sobie radę? — Mrugnęłam kilkukrotnie, kiedy nie zrozumiałam po co mu chodzi. —Muszę dzisiaj iść do pracy, ale postaram się, aby wrócić jak najszybciej. — Po raz kolejny kiwnęłam głową, a oni od razu zaczęli się zbierać do wyjścia.

Jakieś dziesięć minut później byłam sama w mieszkaniu. Cicho odetchnęłam, po czym zaczęłam sprzątać po naszym „śniadaniu". Kou jest nieugięty, a ja teraz zaczynam się martwić o Vincenta. Muszę mu się do wszystkiego przyznać, ale jak? Przecież nie wyskoczę mu z informacją, że jestem wampirem. Oparłam się o blat. Muszę wymyślić jakiś plan, aby nie dać tamtej cholerze możliwości chełpienia się z wygranej. Nie poddam mu się, nawet jeśli znowu postanowi mnie zlać, jak to zrobił wczoraj. Po prostu muszę uważać, aby nie dorwał Vincenta, czy Martina.

*Vincent*

Pożegnałem się ze wszystkimi, kiedy po kilku godzinach w końcu wyszedłem z banku krwi. Przetarłem swój kark dłonią, kiedy poczułem zmęczenie po całym dniu. Ruszyłem w miarę szybkim krokiem w kierunku najbliższego postoju taksówek, jednak zostałem nagle zatrzymany i wciągnięty do jakiejś uliczki. Zostałem przyszpilony do ściany, a siła z jaką to się stało sprawiła, że prawie natychmiast zgiąłem się w pół. Spojrzałem na napastnika, dzięki czemu zobaczyłem wysokiego bruneta o mocno nasyconych, zielonych oczach, które miałem wrażenie, iż lekko się mienią w ciemności.

— Kim... — Zacząłem, ale on położył sobie palec na ustach, abym się uciszył.

— Chyba wiem, czemu Livia ma do ciebie taką słabość. Przystojny jesteś... — Powiedział, a ja szerzej otworzyłem oczy na jego słowa.

— Co? — Tylko tyle z siebie wydusiłem.

— A, no tak. Nie przedstawiłem się. Jestem Kou Amerstin. Przyjaciel Livii... — Pokręciłem głową.

— To ty. To przez ciebie Liv wczoraj — Przerwał mi.

— Płaszczyła się na ziemi? Tak. Nie musiało tak być, ale zmusiła mnie tej brutalności. A wystarczyło, żeby tylko mnie posłuchała, ale jak zwykle wolała być waleczna. — Wzruszył ramieniem, a ja zacisnąłem szczękę.

— Czego ode mnie chcesz? — Zapytałem, a on się uśmiechnął.

— To proste... — Zaczął. — Po prostu... Zerwij z Livią. Złam jej serce. Odejdź... — Szerzej otworzyłem oczy.

— Czemu miałbym cię posłuchać? — Zadałem mu kolejne pytanie, a on mnie przyszpilił do ściany, aż chwilowo brakło mi oddechu.

— Nie pogrywaj sobie ze mną. Nie radzę. Po prostu rób co ci mówię. — Powiedział, a ja się zaśmiałem.

— Myślisz, że coś takiego mnie ruszy, aby zerwać z dziewczyną, którą kocham? — Puścił mnie, po czym przeczesał swoje włosy palcami.

— Głupi człowiek... — Ruszył w kierunku chodnika, a ja przetarłem swoją szyję. — Mam jeszcze pytanie... — Spojrzałem na niego, ale on nawet na mnie teraz nie zwracał uwagi. — Livia ci powiedziała, co nas łączy? — Zapytał.

— Chodzi ci o dług? — Kiwnął głową. — Same ogólniki, ale to nie ma znaczenia... — Zaśmiał się.

— Niech ci powie dokładnie. Jestem ciekaw, czy po tym nadal będziesz ją tak bardzo kochał. — Po swoich słowach odszedł, a ja opuściłem wzrok.

— O co mu chodziło? — Zapytałem sam siebie, po czym wyszedłem na chodnik, aby go wypytać o jeszcze inne informacje, ale go nigdzie nie było.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro