2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Czy mogę Ci jakoś pomóc? – Zapytałam nagle, sama się tym zaskakując. Mężczyzna nie był mniej zdziwiony ode mnie. – W końcu śledzisz mnie z jakiegoś powodu. Czegoś ode mnie chcecie, i nie wierzę, że jest to tylko informacja, gdzie znajduję się moja siostra. Tym bardziej, że dałam wam jasno do zrozumienia, że tego nie wiem.

Nie przerwałam kontaktu wzrokowego, kłamiąc mu prosto w oczy. Zdziwieni? Oczywiście, że wiedziałam, gdzie pojechała Katherine. Nie kłamałam mówiąc, że mi tego nie powiedziała. Ja sama się dowiedziałam, i na bieżąco to kontrolowałam. Musiałam mieć pewność, że jest bezpieczna.

– Masz może ochotę na spacer?
– Szczerze mówiąc, ani trochę, ale się poświęcę.

Spojrzałam na nową torebkę, którą nadal trzymałam w dłoni. Miałam szczęście, że dzisiaj wyszłam z domu bez żadnej, bo noszenie dwóch byłoby dziwne i podejrzane. Chociaż, czy to, że nagle ją mam nie jest wystarczająco podejrzane? Mam nadzieję, że nie widział co zrobiłam w sklepie.

Mężczyzna wystawił w moją stronę dłoń, którą złapałam. Ruszyliśmy przed siebie, w przeciwną stronę niż przed chwilą zmierzałam. Westchnęłam, nie czując się do końca komfortowo, kiedy trzymałam go pod rękę. On za to wręcz przeciwnie. Czuł mój zapach, zapach czereśni. Uspokajał go. Sam nie był pewny dlaczego, lecz nie zastanawiał się nad tym, a pozwolił sobie na chwilę relaksu. Potrzebował jej przed tym, jak wyjawi mi jakąś część prawdy, nie wiedząc, jak zareaguje. A w końcu i ja się rozluźniłam, przyzwyczajając się do jego dotyku.

– Masz rację – zaczął mówić po kilku minutach tej dziwnej ciszy. – Tutaj nie chodzi tylko o twoją siostrę. Chodzi także o ciebie.

Zmarszyłam brwi. Kątem oka widziałam, jak zerknął w moją stronę, ale szybko odwrócił wzrok. Jakby bał się mojej reakcji.

– Nadal nie rozumiem. Po co jestem wam ja?
– Teoretycznie – po nic. Ale Klaus jest paranoikiem. Woli mieć pewność, że będziesz w jakiś sposób pod jego kontrolą, i nie zrobisz nic, co mogłoby mu zaszkodzić.
– I jak rozumiem, Klaus wnioskuje, że mogłabym mu zaszkodzić tylko dlatego, że nazywam się Pierce? – Zapytałam, z lekkim niedowierzaniem. Naprawdę był paranoikiem.
– Nazwisko zobowiązuje.

Uśmiechnęłam się pogardliwie.

– Skoro tak, to z góry powinnam założyć, że jesteś przewrażliwionym, egoistycznym szaleńcem, tylko dlatego, że masz na nazwisko Mikaelson – zaakcentowałam. Byłam gotowa na siłę uświadamiać mu jego hipokryzję, lecz on nawet się nie sprzeczał. Jakby pogodził się z takim stereotypem. Być może nawet nie miał nic przeciwko niemu! Czy to tysiące lat na tym świecie zmusiły go do obojętności, czy życie z jego bratem który ściąga na nich niesławę?

– A czy to właśnie o mnie myślisz? – zatrzymał się nagle , delikatnie szarpiąc mnie za ramię. W tamtym momencie go puściłam, i odsunęłam się na bezpieczną odległość. Chciałam coś powiedzieć, jednak on moje dwa kroki w tył odebrał jako niemą odpowiedź na jego pytanie. Nie zdążyłam zareagować, a szybko się do mnie zbliżył, kompletnie przekraczając granicę przestrzeni osobistej. – Nie pozwól nikomu wmówić Ci, co powinnaś uważać.

Jego zimne, ale nakazujące spojrzenie przeszywało mnie na wskroś. Miałam ochotę odwrócić lub spuścić wzrok, bylebym mogła się od niego uwolnić. Nie pomagał mi fakt, że jego usta były zdecydowanie zbyt blisko moich, przez co mogłam poczuć jego oddech na swoim nosie. Nagle jednak mnie oświeciło.

– Mogłabym dać ci tą samą radę, ale widzę, że jest już za późno.

Miałam nadzieję, że wyczuł w moim głosie rozgoryczenie i złość. Gwałtownie się odwróciłam, odchodząc z powrotem w stronę, z której przyszłam. Nie miałam ochoty na dalszą dyskusję z przemądrzałym pierwotnym.

On doskonale zdawał sobie sprawę z tego, o co mi chodziło. Pozwolił, aby Klaus kontrolował jego życie, tylko przez to, że ten posiadał kilka specjalnych sztyletów. Nawet teraz, rozmawiając ze mną czy śledząc mnie, wykonywał jego rozkazy. Był jego niewolnikiem, czy się do tego przyznawał, czy nie.

Nagle odrzuciła mnie sama myśl o nim. Naprawdę nie chciałam mieć z nim nic do czynienia, ale podświadomie wiedziałam, że to nie jest ten przypadek, kiedy dostaję czego chcę. To ten przypadek, kiedy muszę się z kimś użerać i walczyć, do momentu, kiedy on sam nie wymięknie.

I właśnie w tamtym momencie obiecałam sobie, że nie poddam się, dopóki pierwotni sami nie dadzą mi spokoju. Oh, gdybym tylko wiedziała, że to nie będzie takie łatwe.

Nie było mi jednak przeznaczone się dowiedzieć w najbliższym czasie, co uświadomił mi fakt, że spokojnie spałam całą noc. Widocznie Elijah uznał, że jak na jedną dobę wystarczy mu kontaktu ze mną. Liczyłam tylko, że utrzyma tę opinię przez kolejne kilka lat.

Z ową nadzieją spędziłam spokojnie ranek, poświęcając go na odpoczynek i zadbanie o siebie. Próbowałam dodzwonić się do Katherine, ale dziewczyna nie odbierała. Po dwóch próbach wysłała mi wiadomość, że wszystko jest okay, jest bezpieczna ale zajęta i nie ma jak rozmawiać.

Przez chwilę miałam ochotę to sprawdzić i się upewnić, ale ostatecznie odpuściłam. Daj jej trochę zaufania – upomniałam się, podczas robienia makijażu. Starałam się, aby był on nie za mocny. Mogłoby mi to przeszkodzić w osiągnięciu dzisiejszego celu.

Miałam zamiar udać się do burmistrz miasta, Carol Lockwood. Chciałam z nią porozmawiać o możliwościach dla mnie. Byłam w Mystic Falls już dokładnie cztery miesiące, i uznałam, że najwyższy czas się za coś zabrać – młoda, niepracująca, przyjezdna dziewczyna brzmi podejrzanie. Żeby wykluczyć tę opcję, dodatkowo ubierałam się i malowałam tak, aby spotęgować efekt niewinności i młodego wieku. Kiedyś już próbowałam tej sztuczki, i działa niemal bezbłędnie, o ile dokładam do niej odpowiednią grę aktorską. Chodziło o zrobienie takiego wrażenia, aby burmistrz uznawała mnie za dziewczynę która przyjechała tu zaraz po liceum, miała trochę kasy od rodziców (wystarczająco, aby wynajmować dom, który aktualnie mam) i której głównym celem było podróżowanie po świecie, poznawanie różnych zwyczajów zamiast uczenia się. W związku z tym ostatnim, wmówiłam już na początku kobiecie, że pochodzę z Manhattanu. Co zabawne, łyknęła dosłownie każdą z tych rzeczy. I to bez większego zastanowienia!

Pokiwałam głową w geście dezaprobaty, podczas gdy ubierałam buty przed wyjściem. W końcu udało mi się wsunąć na stopy skórzane sandałki, które były odpowiednie na dzisiejszy upał. Był koniec września, ale pogoda ciągle dawała w kość wysokimi temperaturami.

Wyszłam z domu, rozkoszując się promieniami słońca, które ogrzewały moją twarz, i dziękując w myślach za pierścień chroniący mnie przed spaleniem. Mieszkałam na obrzeżach, więc dojście do centrum zajęło mi dobre piętnaście minut. Powstrzymałam chęć zatrzymania się przed witrynami sklepów, a zamiast tego obrałam za kierunek dom Lockwoodów.

Po chwili za małych, jednorodzinnych domków wyłonił się duży, biały dom. Uśmiechnęłam się, przybierając dobrą minę do złej gry. Podeszłam pewna siebie, pukając do dużych drzwi wejściowych. Po kilku sekundach pojawił się w nich Tyler Lockwood. Udałam zmieszaną jego widokiem.

– umm… hej. Chciałabym porozmawiać z panią burmistrz.

Jego znudzona twarz rozjaśniła się, kiedy mnie zobaczył. Wiedziałam dlaczego. Uważał, że jestem "niezłą partią" jak kiedyś podsłuchałam. Nie narzekałam na to, gdyż on sam był niczego sobie.

– Jasne – posłał mi uśmiech, skanując mnie otwarcie wzrokiem. Najczęściej widział mnie w takiej wersji, ale zdarzyło się także, że mijałam go mając pełny makijaż i wysokie szpilki. Byłam ciekawa co o tym myślał. Miałam nadzieję, że nie wydawało mu się to dziwne. Gdyby jednak coś mi zarzucił, miałam w zanadrzu kontratak – dobrze wiedziałam, że był wilkołakiem. Miałam pod tym względem wyraźną przewagę, gdyż on nie miał pojęcia, że jestem wampirem. Już dawno temu poznałam sposoby, aby zamaskować zapach przed innymi nadnaturalnymi istotami. Ciągle ich używałam, w myślach za każdym razem dziękując wiedźmom, które mnie ich nauczyły.

Chłopak otworzył szerzej drzwi, wpuszczając mnie do środka.
– Mama jest w ogrodzie – oznajmił, idąc przed siebie. Zrozumiałam aluzję, aby iść za nim, i posłusznie to zrobiłam. Rozglądałam się w międzyczasie po wnętrzu, które nie ukrywam – było piękne. Bogaty styl życia od zawsze pociągał mnie, jak i moją siostrę. Jednak kiedy jesteś wampirem o nazwisku Pierce, nie zwracasz uwagi na takie rzeczy. Liczy się przeżycie, nie twoje ukryte pragnienia. Zawsze tym gardziłam, do momentu kiedy powiedziałam "stop". Powiedziałam sobie "Po co się bać, kiedy możesz stać się tym, czego się boją?". Od tego momentu przestałam uciekać przed kłopotami, a sama się nimi stałam. Uśmiechnęłam się na to stwierdzenie, a chłopak musiał uznać, że gest był wysłany do niego, gdyż odwdzięczył się tym samym. Zaraz posunął się jeszcze dalej, zaczynając rozmowę. Zabawne, jak jeden głupi uśmiech otwiera osobę.

– Jeśli mogę zapytać, ile masz lat? Chyba nie chodziliśmy razem do szkoły, prawda?

W duchu zakpiłam z niego. Doskonale wiedział, że nie chodziliśmy razem do klasy, a nawet, że przyjechałam do miasta niedawno. Chciał tylko zacząć jakiś temat, a ten uznał za najbezpieczniejszy. Ciekawe jakby zareagował, gdybym odpowiedziała mu "pięćset trzydzieści osiem lat".

– Dziewiętnaście.
– Chodzisz do collage'u?
– Nie, to nie dla mnie – pokiwałam głową, kontynuując grę, którą zaczęłam cztery miesiące temu. – Zawsze marzyłam o podróżowaniu po świecie, poznawaniu różnych miast… dlatego tu jestem.

Nawiązałam z nim kontakt wzrokowy, zachęcając go łagodną miną do kontynuowania rozmowy. On jednak oczekiwał ode mnie tego samego, co poznałam po chwili ciszy która po tym zapadła.

– A ty? O czym marzysz?

Czekając na jego odpowiedź, gratulowałam sobie w duchu idealnie poprowadzonej dyskusji. Wiedziałam, że to pytanie zawsze wprowadza bardziej intymny klimat, niemal podświadomie. To wtedy też najłatwiej idzie się zakochać, i nic dziwnego! Kiedy rozmawia się na takie tematy, otwiera się przed drugą osobą widok na jakąś część swojej duszy.

– Chyba o świętym spokoju. Chciałbym wyjechać z tego miasta, i urwać kontakt z większością znajomych. Dopiero wtedy czułbym, że żyje naprawdę. Jako ja, a nie syn burmistrza.

Skinęłam głową. Z rozbawieniem zauważyłam, że jestem w jakiś sposób podobna do tego chłopaka. Również mierzę się ze stereotypem swojego nazwiska.

– A więc dlaczego nie wyjedziesz do collage'u? Chyba skończyłeś już liceum, prawda?
– Tak, skończyłem. – Odpowiedział, trochę wymijająco. Zaraz jednak zwierzył się, jakby zdał sobie sprawę, że to może być jego jedyna okazja. – Moi rodzice chcą dla mnie collage'u, po którym mógłbym pójść w ich ślady. Ja nie mam aspiracji na burmistrza.

Miało to zabrzmieć jak żart, ale wyczułam w tym nutkę goryczy, którą uparcie starał się zakryć rozbawioną miną. Położyłam swoją dłoń na jego ramieniu, aby okazać mu jakoś wsparcie. To tylko pogłębiło intymną atmosferę, i w jakiś sposób przypieczętowało początek tej obiecującej jak dla niego, relacji.

– Kimkolwiek będziesz, jestem pewna, że będziesz w tym świetny.

Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, z delikatnymi uśmiechami. Przerwała nam dopiero Carole Lockwood, nagle wyrastając obok nas jak spod ziemi. Udałam speszoną, ściągając dłoń, którą schowałam za plecy.

– Anna Pierce… – zaczęła, spoglądając to na mnie, to na syna, z lekko zdziwioną miną – cóż za miła niespodzianka.

A to się jeszcze okaże.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro