1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– To przyjemność – powiedział, podając mi dłoń. Uśmiechnęłam się sztucznie, łapiąc ją, i delikatnie ściskając.
– To moja przyjemność… – sprzeciwiłam się, głosem równie sztucznym, co moja łagodna mina. – Oh nie, zaczekaj. Nie była nią.

Bum

Mój uśmiech natychmiast zniknął. Zabrałam swoją dłoń, a mężczyzna zaskoczony spuścił wzrok. Jednak kącik jego ust pozostał w górze. Pomyślałam, że jest to powód do niepokoju, ale zaraz zdałam sobie sprawę, że samo zaproszenie do przyjścia tu nim było. A groźby które były w nim zawarte tym bardziej. Nie miałam jednak wyjścia, tak samo jak teraz, i wyglądało na to, że mężczyzna przede mną doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

– Jesteś dokładnie taka, jak mówią plotki.
– A co mówią plotki?

Drażniłam się. Doskonale wiedziałam, co mówią. Nigdy jednak się nimi nie przejmowałam, ponieważ wychodziły od dziewczyny, która nie mogła być mną lub od chłopaka który nie mógł być ze mną. Czasami zdarzały się także takie, które rozpowiadali ludzie, których oszukałam, zabawiłam się nimi, lub ewentualnie zamordowałam im kogoś bliskiego. To te uważałam za najbardziej niebezpieczne, ponieważ były najbliższe prawdzie. A prawda zawsze była niebezpieczna, szczególnie w ustach osób, które umiały ją dobrze wykorzystać.

– Wiele, ale nigdy nie to, co powinny.

Uśmiechnęłam się, tym razem szczerze. Wyglądało na to, że mężczyzna postanowił zagrać w moją grę. A to tych lubiłam najbardziej, ponieważ rzadko doświadczałam z nimi nudy. Zaraz jednak sobie przypomniałam, że jestem tutaj w innym celu, a Elijah Mikaelson, jak się przedstawił, na pewno nie był mi potrzebny w jego osiągnięciu.

– Anna Pierce! – Odezwał się blondyn, schodząc po schodach. Spojrzałam na niego lekceważąco. W przeciwieństwie do tego, z którym przed chwilą rozmawiałam, nie był ubrany w garnitur. Miał na sobie dżinsy i luźną bluzkę, oraz skórzaną kurtkę. Nie wyglądał jakby był tutaj ważny, ale sądząc po zachowaniu Elijaha który odsunął się na bok i spuścił lekko głowę, był.

– Klaus Mikaelson jak mniemam?
– Słyszałaś o mnie. – Uśmiechnął się, ale było w tym coś groźnego. – Fantastycznie. Widzę, że poznałaś już mojego brata?
– Niestety.

Zaśmiał się, a ja rzuciłam jedno spojrzenie w stronę bruneta. Nie wyglądał na szczególnie urażonego. Punkt dla niego. Gdyby był, natychmiast straciłabym zainteresowanie.

– Czy możemy przejść do konkretów? Mam napięty grafik, w którym zdecydowanie nie było słowa o popołudniowych pogawędkach z hybrydą.
– Dobrze. Skoro chcesz konkretów, zapytam wprost – gdzie znajdę twoją siostrę?

Zaśmiałam się pod nosem z jego naiwności. Katherine nie powiedziałaby mi, gdzie jedzie, wiedząc, że jej wróg zwróci się do mnie jako pierwszej. Nie zostawiłaby mnie także na jego terytorium, gdyby nie to, że sama postanowiłam zostać. Nie byłam w tym mieście długo, zaledwie rok. Nie zdążyłam wystarczająco w nim namieszać, aby czuć się zadowolona.

– Kto to wie… To Katherine. Nie zdziwię się jak zadzwoni za miesiąc i powie, że właśnie pływa na rekinie pośrodku oceanu.

Wzruszyłam ramionami, a blondyn podszedł bliżej. Chciał abym się go bała. Znałam ten trik. Kiedy ktoś chce od ciebie prawdy, podchodzi bliżej pytając o nią, a wtedy głosik w twojej głowie każe Ci ją wyjawić i koniec. Już cię mają. Nie byłam jednak tym typem dziewczyny, która nie znałaby manipulacji. Wręcz przeciwnie – uważałam się za ekspertkę. Dlatego jedynie uniosłam spokojnie głowę, pokazując mu, że nie robi na mnie wrażenia.

– I mam ci tak po prostu uwierzyć, że Katherine sobie wyjechała, a ty jakby nigdy nic zostałaś w miasteczku, nawet się tym nie przejmując?
– Po co miałabym kłamać?
– Po co miałabyś mówić prawdę?

Uśmiechnęłam się. Już wiedziałam, dlaczego moja siostra wdała się kiedyś z nimi w romans. Obaj ci mężczyźni kochali grać, a my kochaliśmy tworzyć grę. Brzmiało to jak niezły związek, ale tak samo myśleli ludzie o wakacjach na Tytaniku, i wszyscy wiemy jak to się skończyło.

– Dobrze, a więc może opowiem ci jak było. Katherine wpadła wczoraj do mojego domu, i bez żadnego wyjaśnienia zaczęła się pakować. Gdy zapytałam co się stało, odpowiedziała, że dowiedziałeś się, że jest w Mystic Falls, i musi uciekać. Zaraz po tym przytuliłyśmy się na pożegnanie, a ona wyszła Bóg wie gdzie, i już nie wróciła. Czy teraz jesteś w stanie w to uwierzyć? – Zapytałam, wkładając w to tak ogromną dawkę sarkazmu i złości, że aż powinna go przygnieść. On jednak wydawał się być niewzruszony, ale coś mignęło w jego oku. A to oznaczało tylko jedno – właśnie stracił jedyny ślad.

– Dobrze – podsumowałam, nawet nie czekając, aż mi odpowie. – A teraz wybaczcie panowie, ale mam kilka spraw do załatwienia.

Wychodząc trzasnęłam drzwiami z całej siły. Miałam nadzieję, że wypadną z zawiasów. Należałoby się im. W końcu to przez nich moja siostra musi uciekać, i to przez nich widziałam ją tylko tydzień, i to przez nich zmarnowałam dzisiaj prawie godzinę, i to przez nich muszę być ostrożna. Gdyby nie było ich, żyłoby się nam lepiej.

Sposób na to wydawał się być prosty. Trzeba było ich zabić. I tutaj słowo "prosty" znikało, ponieważ to byli pierwotni, których zabić może tylko sztylet w serce z popiołem z jakiegoś tam drzewa. A przynajmniej tak mówiła Katherine, a ja nie wnikałam głębiej, bo do dzisiaj mnie nie obchodzili.

Westchnęłam głośno, zmęczona tym problemem. Miałam ochotę zrobić coś zabawnego, co by pomogło mi o nim zapomnieć. Okazja pojawiła się sama, kiedy przechodziłam koło sklepów. Zatrzymałam się przed witryną jednego z butików, oglądając buty i torebki, które kosztowały fortunę. Nie powstrzymało mnie to jednak przed wejściem do środka, gdzie od razu złapałam jedną z torebek wystawioną na półce, i ruszyłam pewnie do kasy, jakbym dopiero weszła do sklepu.

– Dzień dobry. Chciałabym zwrócić tę torebkę.
– Oczywiście. Ma pani paragon?
– Obawiam się, że go wyrzuciłam – wyznałam ze skruchą, marszcząc brwi.
– Niestety, nie możemy zrobić zwrotu bez paragonu.

Uniosłam brwi, udając zaskoczoną.

– Przecież kupiłam ją tu parę dni temu! Czy paragon jest wtedy konieczny?!
– Takie są zasady.

Ekspedientka zrobiła smutną minę, a ja westchnęłam, perfekcyjnie udając rozdrażnioną.

– Nieważne. Dam ją komuś w prezencie. – Zakończyłam, zabierając torebkę i odchodząc. Kiedy tylko przekroczyłam próg sklepu szeroko się uśmiechnęłam. Ten dzień jednak nie jest taki zły.

Byłam blisko domu, kiedy pierwszy raz usłyszałam szelest za plecami. Udałam, że nic nie słyszałam, kiedy w rzeczywistości zaczęłam nasłuchiwać. Szelest powtórzył się jeszcze dwa razy, a ja stanęłam jak wryta. Odwróciłam się szybko, skanując wzrokiem ulice. Robiło się ciemno, więc dostrzeżenie czegoś nie było takie łatwe. Mimo to widziałam cień wystający za budynku, i miałam ochotę się roześmiać. Naprawdę? – Pomyślałam, i zaczęłam iść w miejscu, aby brzmiało to jakbym odchodziła. Wtedy też za rogu wychylił się Elijah, na którego spojrzałam rozbawiona.

– No proszę, właśnie przyłapałam pierwotnego na udawaniu Batmana. Wiesz, że mógłbyś grać jego rolę w jakimś filmie? Nawet w tym czarnym garniturze wyglądasz jak on.

Spojrzał na mnie morderczo. Widocznie moje porównanie nie spodobało mu się tak bardzo, jak mi. Nie wyglądał także na zadowolonego z faktu, że go zauważyłam. To ewidentnie nie było w jego planie.

– Niech zgadnę, przysłał cię twój brat? Kazał ci mnie śledzić? – Zapytałam, podchodząc bliżej. Użyłam tego samego triku, który przedtem Klaus, ciekawa, czy będzie na niego podatny. On jednak nie odpowiedział, patrząc mi prosto w oczy, jakby chciał przejrzeć moją duszę. Nie opierałam się, ale odwdzięczyłam gest. Minęło kilka sekund. Nie wiem, czy dostrzegł coś w moim spojrzeniu. Nawet nie chciałam wiedzieć. Ale wiedziałam, że ja w jego dostrzegłam żal.

Czyżbym przypominała mu Katherine, w której podobno był zakochany?

Nie mogłam się bardziej mylić. Mężczyzna czuł żal, ale nie do mnie, a do siebie i swojego brata. Do tego, że będzie musiał mnie pilnować i kontrolować przez nieokreślony czas, jakbym była jakimś więźniem. Do tego, jak bardzo Klaus jest zawzięty. I przede wszystkim do tego, że będzie niszczyć mi w ten sposób życie.

A przynajmniej tak właśnie wtedy myślał, jeszcze nie wiedząc, że to ja zniszczę jego kiedy tylko nadarzy się okazja.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro