4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


!Uwaga! W tym rozdziale pojawia się płynna zmiana perspektywy bez żadnego ostrzeżenia. Zaczynamy od trzecioosobowej, a w trakcie wrócimy do pierwszoosobowej. Jest to zabieg celowy, który może pojawiać się także w kolejnych rozdziałach.

Damon chodził w tą i we wtę po salonie w willi Salvatorów, myśląc tak intensywnie, że Stefan miał wrażenie, że zaraz przegrzeje mu się mózg. Obserwował on swojego brata z kanapy, na której oprócz niego siedziała także Elena i Bonnie. Wszyscy wyczuwali w powietrzu dziwny rodzaj napięcia, zwiastujący bliski wybuch emocji mężczyzny. Nikt jednak nie odważył się przyśpieszyć tego słowami zachęty. Każdy zbyt obawiał się, że uwaga i złość bruneta mogą skupić się akurat na nim.

– Mamy problem. – Oświadczył nagle, w końcu się zatrzymując. Jego poważna mina nie pozostawiała wątpliwości, że sytuacja jest nieciekawa. I właśnie w tym momencie, z prędkością i siłą huraganu do salonu wpadła Caroline. Jeśli Stefan myślał, że jego brat jest wkurzony, to nie wiedział jakim przymiotnikiem mógłby opisać blondynkę. Cała jej postawa - napięte ramiona, dłonie ułożone w pięści, mocno zaciśnięte wargi i oczy pełne furii - kazały mu się odsunąć jak najdalej. Kiedy jednak spróbował się cofnąć, poczuł jak wbija się w skórzane oparcie kanapy. Z przerażeniem zrozumiał, że jest uwięziony i nie ma żadnej bezpiecznej drogi ucieczki.

– Mamy dwa problemy – poprawił się Damon, zaraz po tym, gdy zeskanował wzrokiem Forbes. Zanim jednak zdążył dodać coś więcej, dziewczyna przejęła głos.
– Ta mała… ugh! Jak burmistrz mogła ją wybrać? Jest tu od kilku miesięcy, a już się rządzi! I jeszcze mami Tylera! Co za-

Nawet Damon skrzywił się słysząc wiązankę przekleństw która opuściła usta dziewczyny po tych dwóch zdaniach. Kiedy jednak tylko się skończyła, Caroline opadła zmęczona i zdenerwowana na fotel, zakrywając twarz dłońmi.

– Wracając do tego co mówiłem…

Mężczyzna nie miał szansy kontynuować, bo został podle zignorowany przez Elenę i Bonnie które podeszły do swojej przyjaciółki.
– O co chodzi, Caroline? – Zapytała delikatnie Gilbert, kładąc swoją dłoń na kolanie załamanej blondynki.
– To wszystko przez tą małą zdzirę, Annę Pierce… – wypowiedziała jej imię, ale Damon zamiast niego usłyszał “chodzące kłopoty”. Wyprostował się jak struna, w niecierpliwości oczekując na dalsze wyznania dziewczyny. – Burmistrz Lockwood przyjęła ją na stanowisko organizatora jej imprez. Zaraz po tym oczywiście stwierdziła, że bez sensu aby dwie osoby były od planowania, i mnie wyrzuciła. Nie rozumiem. Co ona ma, czego ja nie mam?

"Sporą wiedzę na temat technik manipulacji, osobowość psychopatki i nazwisko Pierce" - nasunęło się Damonowi na myśl, ale nie odważył się wypowiedzieć tego na głos. A więc milczał, znowu analizując całą sytuację - chyba pięćdziesiąty raz tego dnia. Jego problem polegał na tym, że to była Anna. Jego była dziewczyna, siostra dziewczyny na której punkcie kiedyś miał obsesję, starsza i potężna wampirzyca, oraz idealna psychopatka i manipulantka o czym mówił już wcześniej, ale ciągle musiał sobie przypominać, aby wspomnienie jej słodkiego uśmiechu ze wczoraj nie otumaniło mu zmysłów. Nie miał pojęcia, o co mogło jej chodzić. Nie ważne jak bardzo by kombinował, jej pobudki pozostawały mu nieznane. Tutaj sytuacja była tym gorsza, że we wszystko mieszali się pierwotni, którzy, jak przeczuwał, byli kluczem sprawy. Z drugiej jednak strony widział w tym dobrą szansę, chociaż jeszcze nie wiedział na co. Zdecydowanie jednak miał zamiar ją wykorzystać.

– Czy nikogo z was nie martwi to, że siostra Katherine Pierce nagle podjęła się takiego zajęcia? – Wypalił nagle, wbijając się pomiędzy pocieszenia Eleny a Bonnie. Wszystkie w trójkę popatrzyły na niego, podczas kiedy Stefan poprawił się na siedzeniu, żeby lepiej słyszeć i widzieć. Chyba wszyscy wyczuli, że nadszedł główny punkt tego zebrania, ponieważ ciśnienie nagle urosło do maksimum, tak samo jak niezręczna cisza.

– Jakbyście mi łaskawie pozwolili mówić wcześniej, to już byście wiedzieli, że wczoraj podsłuchałem jej rozmowę z Elijahem.  Brzmiało to tak, jakby kłócili się i to nie o byle co, ale o kontrolę nad Anną.
– Kontrolę? – Wtrąciła się Elena, a Damon posłał jej zirytowane spojrzenie. Przeszła mu przez głowę niepokojąca wizja, jak zakleja wszystkim w pomieszczeniu usta taśmą, aby pozwolili mu dokończyć.
– Elijah by miał jej pilnować, śledzić czy kontrolować, nazwij to sobie jak chcesz. W każdym razie…
– Po co?

Mężczyzna wziął głęboki wdech, przymykając oczy, jakby miało mu to pomóc z opanowaniem się.

– A skąd ja mam wiedzieć?!
– Skoro udało ci się podsłuchać takie rzeczy, to chyba powinieneś usłyszeć też szczegóły. W ogóle mówili coś jeszcze?

Salvatore zakrył twarz dłońmi, niemal warcząc coś, co brzmiało jak "dajcie mi do cholery jakiś kołek". Stefan nie potrafił powstrzymać uśmiechu, kiedy Caroline zakryła dłonią usta brunetki, aby ta się już więcej nie odezwała .

– Sporo złośliwych uwag, ale tego ci oszczędzę. Reszty nie usłyszałem, ale widziałem, że dalej rozmawiają.
– Czekajcie. – Rozkazała po chwili Bonnie, wstając ostrożnie. – Anna wprowadziła się kilka miesięcy temu do miasta. Nikt nie wie o niej nic oprócz tego, że jest siostrą Katherine. Teraz nagle Elijah ma jej pilnować, a ona sama podejmuję się pracy jako organizatorka imprez. Czy to nie brzmi trochę… sugestywnie? Anna w jakiś sposób musi być uzależniona od Elijaha, skoro nawet się tutaj przeprowadziła, aby mieszkać bliżej niego. No o ile czegoś mu nie zrobiła odkąd tu zamieszkała i on ją teraz za to prześladuje, jest też taka opcja. Nie wiem po co miałaby się podejmować tej pracy, ale mogę się założyć, że jest to jakoś powiązane ze sobą.

Bracia jednocześnie skinęli głową, jakby zgadzali się z jej teorią. Coś im w tym ewidentnie śmierdziało, i nie były to ich skarpetki. A analiza mulatki była całkiem dobra, i mogła faktycznie mieć odzwierciedlenie w rzeczywistości.

– Czy właściwie musimy się tym martwić? Przecież to nam w żaden sposób nie szkodzi.
– Ale może pomóc – zauważył mądrze Stefan, przez co wszyscy skupili na nim swoją uwagę.

Kiedy oni zastanawiali się nad całym zamieszaniem, jego główna przyczyna – Anna Pierce – bardzo dobrze bawiła się na zakupach. Zdawało się, że całkowicie zapomniała o pierwotnych którzy mieli ją obserwować. W rzeczywistości przez cały wczorajszy wieczór planowała jak się ich pozbyć, a tak dokładniej jednego, specjalnego osobnika - Elijaha Mikaelsona, który najbardziej ją zdążył zdenerwować. Ostatecznie miała kilka pomysłów i asów w rękawie, których niestety nie mogła użyć od razu. Wyglądało więc na to, że musi zaczekać na dobrą okazję - i nie miała tutaj na myśli wyprzedaży butów. Owej okazji jednak nie było dzisiaj, i dlatego lekko zirytowała się, kiedy zaraz po wyjściu ze sklepu ujrzała Elijaha, który jak się wydawało, czekał na nią od dłuższego czasu. Mimo to jej mina nie zmieniła się nawet na sekundę, a piękny uśmiech świadczył o sukcesie w zakupach.

"To się nazywa dobra mina do złej gry" – pomyślałam sobie, łapiąc z mężczyzną kontakt wzrokowy. Wydawał się być niewzruszony, co sprawiało, że chciałam zedrzeć mu z twarzy ten stoicki spokój. Po raz kolejny się jednak powstrzymałam. Przypomniałam sobie, że mogę winić tylko i wyłącznie siebie, za zgodzenie się na tą chorą umowę.

– Chyba lubisz ten sklep, czyż nie? – Zaczął ni stąd ni z owąd niezobowiązującą rozmowę, dotrzymując mi kroku, kiedy zaczęłam iść przed siebie. Kątem oka spojrzałam na niego krytycznie. Nie przypominam sobie, aby w umowie była zgoda na rozmowy. Tym razem jednak nie miałam zamiaru protestować, a sprytnie wykorzystać sytuację.
– Owszem. I ten także – mówiąc to wskazałam głową na sklep przed nami – dlatego się tu zatrzymam. Mógłbyś podtrzymać mi zakupy?

Mężczyzna otworzył usta aby odpowiedzieć, ale nie zdążył przed tym, jak wepchnęłam mu do rąk dwie papierowe torby wypełnione nowymi ubraniami. Zaraz po tym weszłam do sklepu, zostawiając go lekko zszokowanego na zewnątrz. Nie widziałam już, jak pokiwał głową przypominając sobie, że jestem kompletnie nieprzewidywalna i powinnien to już wiedzieć. Ciekawe jednak, czy przewidział w mojej nieprzewidywalności to, że będzie musiał czekać na mnie kolejną godzinę. Mam nadzieję, że tak, bo inaczej mógłby się poważnie zirytować.

Przekonałam się dopiero kiedy wyszłam ze sklepu, podając mu kolejną torbę. Jego twarz wyrażała istne cierpienie. Nie mogłam zrobić nic innego jak się zaśmiać. Czyżby już zaczął żałować? Miałam nadzieję.

– Czy ty nie masz na dzisiaj żadnych innych planów niż zakupy?
– Właściwie to myślałam jeszcze nad zdenerwowaniem pewnego pierwotnego, i zjedzeniem jakiegoś dobrego posiłku.

Brwi Elijaha uniosły się do góry, jakby w nadziei.

– Dlaczego nie pójdziemy czegoś zjeść? Jaką restaurację lubisz?

Moje usta opuścił cichy śmiech, który niemal natychmiast stumiłam dłonią, którą zakryłam usta.

– Sama nie wiem… co powiesz na Carlosa? Albo April? – Zapytałam, używając dwóch pierwszych losowych imion. Mężczyzna od razu zrozumiał. Szkoda, liczyłam, że będę mogła zrobić mu małego psikusa.
– To nie jest dobry pomysł w sam środek dnia.
– Chcesz mi powiedzieć, że w nocy jest genialny?

Uniosłam brwi, ewidentnie się z niego naśmiewając. Niby pierwszy wampir, a tutaj boi się wypić z kogoś trochę krwi w ciągu dnia. Właściwie nie wiedziałam, czy uważałam to bardziej za zabawne, czy raczej żałosne.

– Wiesz, że Klaus będzie zwracał uwagę także na takie rzeczy? Wykorzysta to przeciwko tobie.
– Kto nie ryzykuje ten nie pije krwi – oznajmiłam, machając do dziewczyny po drugiej stronie ulicy. Nie znalazłam jej, ale to nie było istotne. Ważne, że zwróciłam jej uwagę. Dwie sekudny później stałam koło niej, rozkazując perswazją aby poszła do zaułka na kolejnej ulicy. Było tam wyjście awaryjne z piekarni, więc byłam pewna, że nikogo tam nie będzie. Miałam zamiar to wykorzystać.
– Powtarzam Ci, to jest głupi pomysł. – Oznajmił ostatni raz Elijah, który przybiegł do mnie w wamiprzym tempie, kiedy dziewczyna odeszła. Miałam ochotę przewrócić oczami. Zaczynał mnie już irytować, a przecież łącznie rozmawiałam z nim może jakieś pięć minut.

– Zrobiłam wiele głupstw, i zrobiłabym je jeszcze raz. Z tym nie będzie inaczej.

Posłałam mu oczko, zanim spokojnie ruszyłam za dziewczyną. Liczyłam, że mężczyzna nie pójdzie za mną. Właściwie to miałam nadzieję, że zostanie w tym samym miejscu w którym był przez kolejny rok, a ja będę miała od niego spokój. O ile to drugie było awykonalne, o tyle moje pierwsze życzenie się spełniło, co uznałam już za spory sukces. Moją nagrodą za niego miał być dobry posiłek.

– Jak się nazywasz?
– Lara… – powiedziała czarnowłosa. Przyjrzałam się jej. Byłam ciekawa, ile miała lat. Osiemnaście? Dziewiętnaście? Zgadywałam, doskonale się bawiąc. Czułam zapach krwi i słyszałam, jak płynie w jej żyłach.
Przy każdym jej oddechu zbliżałam się coraz bardziej, rozkoszując się tym, że przyśpiesza jej tętno. Patrzyłam jej prosto w oczy, chociaż kątem oka widziałam, jak pulsuje jej tętnica szyjna. Jej źrenice były rozszerzone, w kolejnym akcie strachu. Zastanawiałam się, czy w tym momencie czuje ona potrzebę, aby uciekać. A może perswazja wpływa także na pragnienia, a nie tylko czyny? Może chciała zostać tak jak ja kazałam, aby została?

Westchnęłam, nawet nie zauważając, kiedy zaczęły dzielić nas tylko milimetry. Nachyliłam się do jej szyji, wdychając zapach krwi, tak jakby to był narkotyk. I był.

Powoli ale skutecznie wgryzłam się w jej szyję, na co krzyknęła. Przeklęłam w myślach. Tego nie przewidziałam. Uspokoiłam się jednak, czując znany, pyszny smak. "Nikt tutaj nie przyjdzie, Anno. Nikt jej nie usłyszy" – mówiła mi moja podświadomość, kiedy powoli zaspokajałam swój głód. To było jednak tak złudne, jak złudne było uczucie pełności. Wystarczyło abym puściła dziewczynę, a głód natychmiast wracał. Prosił o więcej. A kiedy dostawał więcej, chciał więcej. I tak bez końca, aż w końcu ofiara padała martwa, a ty musiałeś zacząć szukać nowej, bo właśnie to podpowiadał ci żołądek.

Czasami zastanawiałam się, czy napewno był to głód, czy raczej żądza mordu. Ostatecznie obie te rzeczy sprowadzały się do jednego, i były w pewnym etapie życia wamipra nierozłączne. Ja już jednak dawno miałam ten sezon za sobą. Nauczyłam się kontrolować swoje pragnienie, ale to wcale nie oznaczało, że było ono słabsze. Wręcz przeciwnie. Stawało się mocniejsze. Z dnia na dzień, z godziny na godzinę, z sekundy na sekundę…

Gwałtownie odsunęłam się od dziewczyny, która od razu zjechała po ścianie. Spojrzałam na nią z pobłażaniem. Nie spodziewałam się, że jest aż tak słaba. Większość ludzi wytrzymuje taką stratę krwi, nie mdlejąc. Ba! Niektórym nawet nie robi się słabo! A tutaj proszę. Żałosna nastolatka – pomyślałam mimowolnie, już nawet nie pamiętając jej imienia.

Przez chwilę miałam bardzo silną ochotę aby odejść. Zostawić ją tam, w ciemnym zaułku, bez żadnych dodatkowych działań. Pozwolić jej albo tutaj umrzeć (co raczej było mało prawdopodobne), albo obudzić się za kilka minut z kilkoma nadprogramowymi informacjami, których nigdy nie powinna zdobyć. Od razu jednak opanowałam ten impuls, karcąc się za niego w myślach. Może i zdenerwowałabym czymś takim pierwotnych i przy okazji każdego innego wampira w mieście, ale zapłaciłabym za to kłopotami i szybką przeprowadzką. A ja nie po to użeram się od dobrych kilku dni z takim Elijahem, aby ostatecznie i tak uciekać.

Właśnie dlatego zaczekałam kilka minut, aż dziewczyna się obudzi. W momencie w którym otworzyła oczy, ja akurat byłam w trakcie wycierania swoich ust z jej krwi. Nie potrzebowałam nawet spojrzeć w jej stronę, aby wiedzieć, że się obudziła. Od razu wyczułam przyśpieszenie tętna, i jej strach, który zresztą pewnie wyczuł nawet Klaus na drugim końcu miasta. Trafił mi się naprawdę strachliwy człowiek.

– Kim jesteś? Gdzie ja-
– Nie będziesz pamiętała niczego, co stało się w ciągu ostatniej godziny – przerwałam jej, nawiązując silny kontakt wzrokowy. – Czujesz się słabo, ponieważ jesteś zmęczona. Teraz wrócisz na główną ulicę, i dalej będziesz robić zakupy.

Widziałam, jak jej oczy zabłyszczały charakterystycznie, po czym dziewczyna wstała i ruszyła prosto przed siebie, wypełniając moje polecenia. Jej strach natychmiast ustąpił, zastąpiony obojętnością, a tętno wróciło do swojego optymalnego tempa. U mnie natomiast zmalało uczucie satysfakcji i ekscytacji, a pojawiło się znudzenie i ochota na więcej. Zanim jednak zdążyłam to choćby przemyśleć, usłyszałam za sobą klaskanie.

– No proszę, kto by pomyślał. Organizatorka imprez samej pani burmistrz, a jednocześnie krwiożercza bestia.

Powoli się odwróciłam, ale już wiedziałam, kogo zobaczę. Damon. Oczywiście. Kto inny mógłby się pojawić właśnie w takim momencie, i kto inny miałby czelność z taką przyjemnością zakłócać mój spokój? Tylko starszy Salvatore był do tego zdolny.

–  A więc już wiesz. Cóż, powinnam się spodziewać, że ta informacja szybko się rozejdzie – zauważyłam z czystą kpiną w głosie. Zaraz jednak kontynuowałam już mniej poważnie, drażniąc się z wampirem. – W końcu słynna, piękna, tajemnicza Anna Pierce nagle dostaje tak wysoką posadę! Toż to skandal! Kim ona właściwie jest, żeby tak się rządzić?!

Mężczyzna nie potrafił powstrzymać uśmiechu. Miałam dziwne przeczucie, że stoi za tym coś więcej, niż tylko moje dobre umiejętności komediowe. A właściwie może nie coś, tylko ktoś. I to ktoś, kto byłyby w stanie powiedzieć o mnie dokładnie coś takiego.

– Niech zgadnę, Caroline też już wie?
– Trudno, aby było inaczej. To ona wcześniej miała tę posadę.
– Gdybym tego nie wiedziała, nie pytałbym cię właśnie o nią. – Zauważyłam, błyskotliwie. – Co mówiła?
– Pominąć przekleństwa?
– Oszczędź mi ich.
– To milczała jak grób.

Tym razem to ja nie powstrzymałam uśmiechu. Przygryzłam wargę, na której jeszcze czułam smak krwi mojej ostatniej ofiary. Tak, ten dzień był zdecydowanie piękniejszy niż się spodziewałam, że będzie.

– Po co to robisz, Anno? Przez ciebie muszę znosić wkurzoną blondynkę. Jakby sam depresyjny Stefan mi nie wystarczał.

Mężczyzna żartował, starając się sprawić na mnie wrażenie, że nie ma żadnych ukrytych intencji. Udawałam, że doskonale mu to idzie, a ja daję się nabrać, podczas gdy w głowie śmiałam się z jego przewidywalności. Może i wampir nie był głupi. Potrafił zaskoczyć swoimi przekrętami i pomysłami. Potrafił też nieźle kogoś wykiwać. Ale jego problemem było to, że nie byłam "kimś". Byłam "Pierce". Doskonale znałam jego taktyki. Przewidywałam jego kolejne kroki, jakbym czytała w jego myślach. Potrafiłam nawet domyślić się co powie na daną sytuację. Znałam go bardziej niż mógł się spodziewać. W końcu nasza relacja zaczęła się, kiedy był jeszcze zwykłym niewinnym człowiekiem i nie miał pojęcia o wampirach. Później przechodziła ona przez różne stany, zaczynając od zdobywania przez niego świadomości o istotach nadprzyrodzonych, a kończąc na tym co było dzisiaj – kilkuset letnim, złośliwym wampirze który chociaż się tego wypierał, dbał o swoich bliskich oraz starszej wampirzycy, która chociaż już nic do niego nie czuła, lubiła się z nim droczyć. Więc w sytuacjach takich jak te – kiedy on próbował mnie nabrać – zawsze udawałam, że mu się to udaje, a później brutalnie uświadamiałam mu, że jednak nie, ostatecznie sama go nabierając. Sprawiało mi to ogromną frajdę za każdym razem. W pewnym momencie nawet pomyślałam, że brunet specjalnie mnie w ten sposób zabawia, bo to niemożliwe, aby nie zdawał sobie sprawy z takiego przebiegu zdarzeń, kiedy tyle razy właśnie tak on wyglądał. W rzeczywistości jednak, nie chodziło tutaj o jego inteligencję ani przebiegłość, a o to, że przy mnie nie potrafił użyć ani jednego, ani drugiego. Nie rozumiał mojego zachowania. Zaskakiwałam go za każdym razem, czasami swoją przewidywalnością, a czasami jej kompletnym brakiem.

Mógł tylko zgadywać, kiedy na co wypadnie. Byłam ciekawa, które obstawiał dzisiaj.

Cóż, miejmy nadzieję, że oczekiwał nieoczekiwanego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro