lambda

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Od czasu, w którym Theris Patereas opuścił domostwo odziedziczone przeze mnie po Corinne, minęło już kilka dni. Pogoda coraz bardziej dawała w kość, a ja szczerze... ledwo sobie radziłam. Eros uciekał z domu, pomimo moich wielu prób, zatrzymania go wewnątrz. W Melothesi nie istniała karma dla kotów, więc zmuszona byłam do karmienia go tym, co miałam pod ręką. Dotarło też do mnie, że mimo mojej opieki, maluch nie rośnie. Nadal ważył zaledwie dwa kilogramy i mieścił się w dłonie.

Myślałam o wszystkich swoich porażkach, gdy niepewnie kroczyłam w stronę miasta. Musiałam zakupić jakiekolwiek cieplejsze ubrania, a także wpadłam na szalony plan, aby kawałkiem lnu osłaniać na noc okna i zyskać tym samym odrobinę więcej ciepła w sypialni na piętrze. Gdy już dotarłam do polis i zakupiłam wszystkie potrzebne mi rzeczy, planowałam wrócić od razu do domu, jednak świątynia przykuła moją uwagę. Wokół niej zebrało się sporo osób, a więc dołączyłam do nich i nastawiając ucha, dowiedziałam się, że wszyscy tutaj zgromadzeni, zwracają się do bogów z prośbą o pomyślną zimę i rzecz jasna polowanie.

Nie chcąc odstawać od reszty, również poczekałam na swoją kolej i weszłam do środka. Świątynia zdobiona złotem i brązem prezentowała się naprawdę pięknie. Widok zapierał dech w piersiach i prawdopodobnie, gdyby nie moje ogólne zmęczenie pomieszane ze smutkiem, napawałabym się tym dziełem architektury wiele godzin. Dziś jednak nie miałam na to ochoty. Weszłam tutaj tylko dla pozorów i planowałam te kilka minut spędzić tutaj również wyłącznie dla pozorów.

Zacisnęłam mocniej dłonie wokół rączki wiklinowego koszyka, gdy wyczułam za swoimi plecami ruch. Nagle wielka ręka pojawiła się tuż po mojej stronie, po czym wyciągnęła jabłko i zniknęła mi z pola widzenia. Niepewnie więc, wstrzymując oddech, odwróciłam się na pięcie, aby spojrzeć na złodzieja. Gdy moje oczy napotkały jego, wypuściłam całe zgromadzone powietrze, a na moją twarz wkradł się grymas.

Theris posługując się metalowym rylcem, spłaszczonym w górnym końcu, w pełnym skupieniu kreślił niezidentyfikowane kształty na jabłku. Musiałam przyznać, że widok był naprawdę niecodzienny i nie miałam tutaj tylko na myśli skupienia na twarzy olbrzyma. Byłam święcie przekonana, że on nie potrafi pisać i czytać, w końcu raczej nie nauczyły go tego leśne driady, prawda?

Zanim jednak zdążyłam otworzyć usta, aby coś powiedzieć. Theris poturlał po podłodze owoc w moją stronę. Przewróciłam oczami, odłożyłam koszyk i schyliłam się po jabłko. Ten przez cały czas lustrował mnie jedynie wzrokiem.

– Przy... przysięgam... – zaczęłam niepewnie, próbując odszyfrować napis na owocu. – Przysięgam na świątynię... – zmarszczyłam brwi i wytężyłam wzrok. – Przysięgam na świątynię Artemidy, że wyjdę za Therisa?

Spojrzałam na jabłko, a potem na niego. Powtórzyłam ten ruch kilkukrotnie, czekając, aż wyjaśni mi, o co tutaj właściwie się rozchodziło. Ten jednak w odpowiedzi uśmiechnął się szeroko, po czym ruszył w moją stronę. Wyjął jabłko z dłoni, wsadził je do koszyka i patrząc mi w oczy, po raz ostatni rzucił:

– Właśnie związałaś się przysięgą.

I wyszedł. Rozumiecie to? Po prostu wyszedł. Zostawił mnie samą w świątyni z jakąś dziwną przysięgą... A ja rozważałam nawet zabicie kurczaka, aby zapewnić mu pomyślność! Nie no dobra... nie powinnam kłamać w świętym miejscu. Nie zabiłabym kurczaka dla Therisa.

Kojarzycie ten dialog ze Shreka? „Wyględny? On jest boski! Twarz to mu chyba Michał Anioł dłutem haratał". Czy muszę mówić coś więcej? Niestety obawiam się, że w tej metaforze to ja jestem Osłem, a on Smoczycą. Cóż... przynajmniej stworzymy gromadkę uroczych smoczo-osło-dzieci, co nie?

Nie byłam pewna, ile lat ma mój neandertalczyk. Mógł mieć zarówno trzydzieści, jak i trzy tysiące. Kto wie, może tak naprawdę wychował się w Sparcie, a ktoś wykonał na nim spartańskiego kopniaka? Na pewno jednak źle trafił i przez przypadek czyjaś stopa zetknęła się z jego głową. No bo jak inaczej to wyjaśnić?

Podejrzewałam jednak, że patrząc na spartańskie warunki, mógł spokojnie być moim ojcem, gdyby tylko się postarał. Mama zawsze uczyła mnie, że z wiekiem ludzie są mądrzejsi. W końcu to dlatego mamy z góry słuchać się starszych i okazywać im szacunek, prawda? Gówno! Gówno, a nie prawda. Gdybym słuchała się Therisa Patereasa, zapewne skończyłabym ze szurem wokół mojej szyi. Nie tylko bombki zawisną na choince w tym roku...

A jednak, mimo całej tej nienawiści, którą miałam w sobie, wobec tego człowieka, serce łamało mi się na milion kawałków na myśl o niebezpieczeństwie, w jakie pakuje zarówno siebie, jak i mnie. Zanim mój mózg odzyskał pełną świadomość, wyleciałam ze świątyni niczym burza. Gdyby tylko Melothesia nie zatrzymała się w czasach starożytnej Grecji, wszystko byłoby prostsze. Wyciągnęłabym telefon, wybrała numer do Sofi i gotowe. Niestety, moje życie nie mogło być proste, prawda? Dlatego więc biegłam, trzymając niezdarnie koszyk w ramionach i rozglądałam się w każdym możliwym kierunku. Bez skutku.

Jeśli od razu wypatrzyłabym swoją przyjaciółkę, pomyślelibyście, że moje życie to fikcja albo książka spisana przez jakąś dziwną typiarę na Wattpadzie...

Golarz! Najlepsze plotki, zawsze u golarza.

Skręciłam w jedną z uliczek w stronę centrum polis i po krótkiej chwili znalazłam się przed pijaczyną. Niestety dzisiejszy dzień to nie tylko złożona obietnica w świątyni, ale i pasmo nieszczęść. Lefteris wyglądał obecnie tak, że nawet najmocniejszy spartański kopniak nie postawiłby go z powrotem na nogi. Z brzuchem wywalonym do góry i strużką śliny cieknącą mu z ust, spał sobie smacznie, odurzony czymś, co na pewno nie było winem. Nie ma szans, aby winem doprowadzić się do tego stanu. Wiem, wielokrotnie przeholowałam z Prosecco, a nigdy, aż tak źle nie skończyłam.

Nie zostało mi więc nic innego, jak powrót na górę, do domostwa. Jak myślicie, co jest najtrudniejsze do zaakceptowania w tej wiosce? Starożytna Grecja? Wiara w bogów olimpijskich? Patriarchat? Nie, nie... konieczność ciągłego, nieustannego wysiłku fizycznego. W Austin, prawdopodobnie, gdyby nie moi rodzice, brałabym taksówkę, aby przejechać kilometr. Tutaj? Codziennie przemierzałam tyle kilometrów, że mój Apple Watch oszalałby ze szczęścia.

I oczywiście, jak na złość. Kiedy już udało mi się zaopiekować się Erosem, nałożyłam sobie deipnon do miski i usiadłam przy palenisku w kuchni, aby choć trochę ogrzać swoje zmarznięte ciało, ktoś wparował do mojego mieszkania. Mój poziom wyjebania był obecnie tak wysoki, że nawet nie ruszyłam się z miejsca. Zobaczymy czy grizzly nadal będzie chciał mnie zjeść. Śmierdzę obecnie gorzej niż sam Leftios.

– Dlaczego nie rozpaliłaś ognia? – ciężki, męski głos rozbrzmiał zza moich pleców. Wzruszyłam jedynie ramionami w odpowiedzi, nie odwracając się w jego stronę. Byłam zła i chciałam, aby o tym wiedział. Może nie był to najlepszy sposób, ale jedyny, jaki wpadł mi do głowy.

Mimo to kątem oka obserwowałam jak Theris wykłada drewno na kamienny okrąg w centralnej części domu, a następnie za pomocą krzemienia, wznieca ogień. Odetchnęłam z ulgą, wiedząc, że tej nocy nie zamarznę.

– Za niedługo wyjeżdżam – rzucił oschle, przysiadając na miejscu, w którym zazwyczaj spał. – Ukradłaś mi łoże?

– Teoretycznie to mój dom, a więc i moje łoże – zaznaczyłam, wciąż starając się nie patrzeć w jego stronę. – Przyszedłeś się pożegnać?

– Tak – tą odpowiedzią zaskoczył nie tylko mnie, ale i siebie. Podrapał się nerwowo po karku. – Mam plan.

– Czy powinnam pytać?

– Mam plan jak doprowadzić nas do małżeństwa.

Zamknełam oczy na kilkanaście sekund, gryząc się w policzek od wewnętrznej strony. Z wszystkich rzeczy, które chciałam teraz usłyszeć, ta naprawdę była nisko na liście. Mógł powiedzieć cokolwiek. Mógł zapewnić mnie, że to nie jego pierwsze polowanie i wyjdzie z niego cało i zdrowo. Mógł też po prostu przez ten cały czas od mojego pojawienia się na wyspie, nie wyręczać mnie w każdej czynności domowej, może dzięki temu wizja spędzenia tutaj kolejnych dni, tygodni lub miesięcy nie przerażałaby mnie do szpiku kości.

– W porządku – odpowiedziałam jednak, obracając się w jego stronę i krzyżując nasze spojrzenia. – Uważaj na siebie, dobrze?

– Planuję ubrać na siebie bokserka, wtedy wszystkie zwierzęta zatrzymają się w szoku, a mi łatwiej będzie je ubić.

Choć próbowałam to powstrzymać, nie udało mi się. Śmiech, który opuścił moje usta, z pewnością nie należał do tych z rodzajów słodkich. Brzmiał raczej jak irytujący dźwięk, który wydaje z siebie kreda pocierana o tablicę w szkolnej sali. Łzy ciekły mi strumieniem po twarzy, brzuch zabolał, a ja nie potrafiłam się powstrzymać. Sposób, w jaki Theris wypowiedział „bokserka", był zdecydowanie tym, czego potrzebowałam dzisiejszego wieczoru.

– Nim wyjedziesz, powinniśmy poprosić Hestię, aby dała ci wrócić szczęśliwie do progów domowych. Pamiętaj, tylko aby jak już wrócić, powitać ją modlitwą dziękczynną – powtórzyłam jego słowa, które kiedyś skierował do mnie, uśmiechając się lekko.

– Dziękuję ci, że jesteś.

Dlaczego to brzmiało jak pożegnanie? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro