Chwila nieuwagi

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Nie, nie, nie... Cholera! – tylko tyle byłam w stanie wymamrotać, zanim jakaś ohydna, lepka, brązowa breja wylądowała na białym T-shircie, który miałam na sobie, a sekundę później spłynęła na tiulową spódnicę.

No, po prostu nie wierzę. Ten dzień chyba nie mógł być już gorszy, a zegar nawet nie wskazywał jeszcze południa! Zaczęło się standardowo – budzikiem, który nie zadzwonił. Byłam przekonana, że wczoraj wieczorem podłączyłam telefon do ładowania, ale kiedy obudziłam się rano, okazało się, że kabel nie tkwił w gniazdku, a bateria w moim cudownym smartfonie osiągnęła poziom równy okrągłemu zeru. A ja, niczego nieświadoma, spałam sobie słodko do ósmej trzydzieści. Ósmej trzydzieści! Toż to niedorzeczność. Zwłaszcza jeśli trzeba się stawić w studiu fotograficznym po drugiej stronie miasta o dziewiątej piętnaście.

Tempo, w jakim wypadłam w łóżka, włożyłam na siebie cokolwiek i wybiegłam z domu, można by spokojnie porównać z prędkością światła, chociaż po drodze nie obyło się bez problemów. Jedna z soczewek kontaktowych, z ostatniej pary, jaką posiadałam, spadła na brudną łazienkową podłogę i już do niczego się nie nadawała. Nie pozostało mi więc nic innego, jak włożyć na nos okulary, bo przy wadzie wzroku ponad pięciu dioptrii poruszanie się bez jakiegokolwiek wspomagania groziło pewną katastrofą. Wiedziałam, że podczas sesji będę musiała pozbyć się okularów, co było niemal równoznaczne z proszeniem się o kłopoty, ale nie miałam czasu się tym przejmować. Przede wszystkim musiałam dotrzeć na miejsce, a dopiero potem martwić się całą resztą.

Tyle że zanim udało mi się przekroczyć próg PictureTop, czekało mnie jeszcze kilka niespodzianek. Oczywiście autobus odjechał mi dosłownie sprzed nosa, więc musiałam czekać na następny, a kiedy stałam na przystanku już mocno sfrustrowana, jakiś idiota przejechał tuż przy krawężniku z zawrotną prędkością i ochlapał mnie pozostałą na drodze po nocnej ulewie wodą. Dobrze chociaż, że był właśnie środek lata, więc ten niespodziewany prysznic nie groził mi paskudnym przeziębieniem, ale w mokrych dżinsowych spodenkach i cienkiej bluzeczce na ramiączkach czułam się jak zmokła kura. Kiedy wsiadałam do następnego autobusu, ludzie patrzyli na mnie, jakbym urwała się z choinki.

Do studia wpadłam z ponad dwudziestominutowym opóźnieniem. Nawet nie chciałam wiedzieć, jak opłakanie wyglądałam, więc czym prędzej pognałam do garderoby, aby ściągnąć przemoczone ubranie i doprowadzić się do jako takiego porządku. Nie miałam oczywiście nic na przebranie, więc włożyłam strój, który był wymagany do sesji – białą koszulkę z krótkim rękawkiem i zieloną tiulową spódnicę. Wyglądałam w tym jak pięcio-, a nie dwudziestoparolatka, ale cóż mogłam poradzić? Klient tak sobie zażyczył, to tak miało być.

Z korytarza dochodziły mnie jakieś podniesione głosy, a więc już wiedziałam, że podczas sesji będzie panować raczej napięta atmosfera. Zwłaszcza że miał ją przeprowadzić Emil – najbardziej konfliktowy fotograf w firmie. Nie lubiłam z nim współpracować, bo jego sesje trwały wieczność. Każdy kadr powtarzaliśmy kilkanaście razy, bo za każdym coś mu nie pasowało. To była prawdziwa udręka. Zresztą jak cała ta robota. Gdybym tylko miała wybór, rzuciłabym ją w cholerę.

Niestety musiałam zacisnąć zęby i wykonywać nawet najbardziej absurdalne pomysły, na jakie wpadał Emil. A trzeba przyznać, że wyobraźnia lubiła go ponosić. Był z tych fotografów, co uznawali się za artystów wielkiego kalibru.

Kiedy czułam się już gotowa stawić czoła zapewne wściekłemu Emilowi, wyszłam na korytarz. Uprzednio ściągnęłam jednak okulary. Wiedziałam, że to nie do końca rozsądne, ale nie chciałam wysłuchiwać na ich temat wywodu, zwłaszcza że i tak pewnie oberwie mi się za spóźnienie, nieułożone włosy i brak makijażu. Dwoma ostatnimi kwestiami oczywiście nie zajmowałam się sama – mieliśmy fryzjerkę i wizażystkę – ale zgodnie z harmonogramem już powinnam mieć wizytę u nich za sobą. A tymczasem z mojego powodu praca całej ekipy znacząco się przesunie.

Powinnam była przewidzieć, że poruszanie się na wpół ślepo nie skończy się dla mnie dobrze. No i w rzeczy samej – rozglądając się dookoła i próbując zidentyfikować rozmazane twarze przechodzących obok ludzi, nie zauważyłam, że weszłam komuś w drogę. Ten ktoś też chyba zbytnio nie patrzał, gdzie idzie, bo był równie zdziwiony jak ja, kiedy jego smoothie, koktajl proteinowy czy czym tam była ta brązowa papka, wylądowało na moim biuście, a zaraz potem spłynęło niżej.

– Och, najmocniej przepraszam – wydukała jakaś niewysoka kobieta po trzydziestce. – Mam nadzieję, że...

– Gdzie ona jest?! – usłyszałam poirytowany głos Emila, który dochodził gdzieś zza rogu. – Nie mam całego cholernego dnia! To jest karygodny brak poszanowania dla mojej pracy!

Głos stawał się coraz donośniejszy, a więc, jak mogłam przypuszczać, wściekły fotograf zbliżał się do miejsca, z którego mógł mnie zobaczyć. Nagle ogarnęła mnie panika. Przecież jak zobaczy mnie z tą wielką plamą na ubraniu, to chyba dostanie palpitacji serca. Koszulkę mogłam przebrać na inną, bo widziałam, że w garderobie było kilka takich samych. Spódnica natomiast była tylko jedna. Musiałam spróbować ją jakoś uratować. I przy okazji siebie.

Ledwo zakodowałam fakt, że kobieta, która mnie oblała, wyciągnęła z torebki chusteczki higieniczne i jedną z nich próbowała zetrzeć ze mnie część tej paskudnej ciapy. Nie miałam jednak czasu na jej podyktowane wyrzutami sumienia uprzejmości. Czym prędzej przejęłam od niej chusteczkę, mruknęłam ciche „nic się nie stało", chociaż oczywiście się stało, po czym obróciłam się na pięcie i pognałam w stronę łazienki z nadzieją, że uda mi się jakoś sprać tę plamę.

Krzyki Emila stawały się coraz głośniejsze, więc przyspieszyłam bieg, dziękując w duchu Bogu, że nie zdążyłam przebrać trampek na szpilki, które stanowiły część stylizacji. Chociaż płaskie obuwie tak naprawdę niewiele pomagało, kiedy brak okularów sprawiał, że wszystko rozmazywało mi się przed oczami.

Wzięłam zakręt w prawo i po chwili w końcu dopadłam lekko uchylonych drzwi toalety, otworzyłam je gwałtownie i wpadłam do środka. Sekundę przed tym, jak drzwi zatrzasnęły się za mną z hukiem, usłyszałam:

– Nie zamykaj!

Było już niestety za późno. Drzwi zamknęły się z głośnym kliknięciem, a ja, obracając się tyłem do nich, stwierdziłam ze zgrozą, że coś poszło nie tak. O, cholera. To nie była łazienka.

– No i co zrobiłaś?! – syknął stojący po drugiej stronie pomieszczenia mężczyzna. Z wiadomych przyczyn nie widziałam dokładnie jego twarzy, ale po tonie głosu, jakiego użył, byłam przekonana, że właśnie wpakowałam się w jeszcze większe kłopoty niż dotychczas. – Te drzwi się zacinają i nie można ich otworzyć od środka! A ty je właśnie zatrzasnęłaś!

No, to pięknie. Jeśli to prawda, to oficjalnie mogę nazwać ten dzień najbardziej pechowym w całym moim życiu. Czy mogło mi się przytrafić coś jeszcze gorszego?

Facet odstawił chyba jakiś karton, który miał w rękach, na stół, po czym ruszył w moją stronę. Przerażona całą sytuacją, nie byłam w stanie zrobić nawet kroku. Tkwiłam w bezruchu, wstrzymując oddech i przygotowując się na wielką awanturę.

– No, odsuń się – warknął, stając jakiś krok ode mnie. ­– Może uda mi się je jakoś otworzyć.

Teraz, kiedy miałam go na wyciągnięcie ręki, mogłam mu się lepiej przyjrzeć. Był mniej więcej w moim wieku. Wysoki, postawny, szeroki w barkach szatyn ubrany w dżinsy i zwykły T-shirt. Gdyby nie irytacja wymalowana na jego twarzy, uznałabym, że warto zwrócić na niego uwagę. On natomiast nie poświęcił mojej osobie ani sekundy. Próbował tylko dostać się do drzwi, a ja stanowiłam w tym dość poważną przeszkodę.

Nie chciałam pogarszać sprawy, więc miałam zamiar zrobić kilka kroków wprzód, aby dać mu pole manewru w walce z zamkniętymi na amen drzwiami. Niestety coś zatrzymało mnie w miejscu.

Przeniosłam wzrok na drzwi i z przerażeniem stwierdziłam, że część tiulowej spódnicy została przez nie przytrzaśnięta, co skutecznie utrudniało mi przemieszczenie się w głąb pomieszczenia.

– No to jest chyba jakiś żart.

Serio, myślałam, że już wyczerpałam limit niefortunnych zdarzeń na ten dzień. Najwyraźniej życie postanowiło urządzić mi jakiś pechowy maraton.

– Jeśli nawet, to mało śmieszny – burknął facet, przyglądając mi się krytycznie, kiedy ja próbowałam lekko wyszarpać materiał tak, aby go nie podrzeć. – Wątpię, żeby to coś dało.

Szczerze mówiąc, sama też nie wierzyłam w powodzenie tej operacji. Nie śmiałam jednak pociągnąć tiulu mocniej, bo nie mogłam przecież uszkodzić spódnicy. Chociaż z drugiej strony, jeśli utknę tu na jakiś czas, nie będę miała możliwości sprania tej paskudnej plamy, więc kiecka i tak pójdzie na straty. Musieliśmy więc wymyślić coś, żeby jak najszybciej się stąd uwolnić.

– Powinniśmy wezwać pomoc – oznajmiłam, zakładając ręce na piersi, co nie było wcale dobrym posunięciem, bo jeszcze bardziej upaprałam się tą paskudną mazią.

– Masz telefon? – spytał mężczyzna, patrząc na mnie z wyraźną niechęcią.

– Nie – odparłam zgodnie z prawdą. – Został w garderobie, ładuje się.

Zanim wybiegłam z domu jak burza, udało mi się wrzucić do torebki smartfon i ładowarkę. Kiedy tylko dotarłam do studia, podłączyłam komórkę do kontaktu, mając nadzieję, że po jej uruchomieniu nie zaleje mnie fala powiadomień o nieodebranych połączeniach. Niestety nie włączyłam jej, nim wyszłam na korytarz.

– Ja też zostawiłem swój w biurze – odparł z westchnieniem.

– A nie wystarczy zawołać? – spytałam w pełni poważnie. – Przecież po korytarzu biega pełno ludzi. Na pewno ktoś nas usłyszy. Albo zobaczy wystający kawałek tiulu – dodałam, wskazując na spódnicę.

– Jesteśmy w zaułku, do którego rzadko ktoś zagląda – wyjaśnił. – Zwłaszcza kiedy trwa sesja, a chyba właśnie miała się zacząć.

„Miała" to bardzo dobre określenie. Ze względu na to, że modelka, czyli ja, zaginęła w akcji, pewnie z niczym nie ruszyli, a Emil wpadł w taki szał, że wszyscy schodzili mu z drogi, chowając się w swoich gabinetach. Cóż, w takim razie rzeczywiście korytarz mógł świecić pustkami.

– A czego tu ty w ogóle szukałaś, co? – spytał po chwili, wciąż patrząc na mnie krytycznie. – To schowek dostępny tylko dla personelu.

Dopiero teraz rozejrzałam się dookoła, stwierdzając, że faktycznie znajdowaliśmy się w czymś, co można by nazwać graciarnią. Przy ścianach stały rzędy regałów, a na nich kartony z nieznaną mi zawartością. Pudła były chyba opisane, ale nie byłam w stanie przeczytać, co ten napisy głosiły. Nie miało to jednak w tej chwili większego znaczenia. Liczyło się tylko to, że utknęłam w tym niewielkim pomieszczeniu z facetem, który łypał na mnie złowrogo, byłam cała wysmarowana jakąś breją, przytrzaśnięta drzwiami i prawie ślepa. I do tego wszystkiego zapewne za chwilę stracę pracę. Lepszego przedpołudnia nie mogłam sobie wymarzyć.

– Szukałam łazienki – wyjaśniłam spokojnie, próbując wciąż trzymaną w dłoni chusteczką higieniczną zetrzeć z rąk brązową papkę.

– To drzwi obok – odparł. – Oznaczone wielkim kółkiem, które naprawdę trudno przegapić.

Zabrzmiało to odrobinę złośliwie, więc poczułam się jak skarcone małe dziecko. Zwykle starałam się być miła dla ludzi, ale frustracja, która zbierała się we mnie od rana, w końcu musiała znaleźć swoje ujście i padło akurat na tego faceta.

– Mam kiepski dzień, okej? – warknęłam. – Zaspałam, spóźniłam się na autobus, zostałam ochlapana kałużą, ktoś wylał na mnie jakąś paćkę, przytrzasnęłam drzwiami nie swoją spódnicę i ledwo widzę to, co znajduje się metr ode mnie, bo przepadła mi ostatnia para soczewek kontaktowych, więc z łaski swojej mógłbyś mnie już nie dobijać.

Wyraz twarzy mojego towarzysza nieco złagodniał, a przynajmniej tak mi się wydawało, bo trochę się ode mnie odsunął. Westchnął też ciężko, jakby zastanawiał się, co zrobić z tą niezdarą, która przed nim stała. Liczyłam na to, że coś wymyśli, bo nie uśmiechało mi się tkwić w tym miejscu przez resztę dnia. Zwłaszcza że z powodu przytrzaśniętej spódnicy miałam naprawdę niewielkie pole manewru.

– Dobra, jeśli miałbym coś zdziałać, to musimy odsunąć cię od drzwi – stwierdził po chwili namysłu. – Przykro mi, ale chyba jednak trzeba będzie wyrwać kawałek tej spódnicy.

– Oszalałeś?! – wrzasnęłam z przerażeniem. – Nie ma mowy! Muszę ją zwrócić w nienaruszonym stanie!

– Wątpię, aby to było możliwe – odparł. – Jeśli nie pozbędziesz się tego w ciągu kilku najbliższych minut – wskazał na wyraźną brązową plamę na tle zielonego tiulu – to i tak będzie do wyrzucenia. A mogę cię zapewnić, że nawet jeśli uda mi się nas stąd uwolnić, to trochę to potrwa.

Wiedziałam, że miał rację. Musiałam po prostu pogodzić się z tym, że tak czy siak będę musiała ponieść konsekwencje zniszczenia stroju przeznaczonego do sesji.

– Gdzieś tu powinny być nożyczki – mruknął pod nosem, rozglądając się dookoła, a ja zrobiłam jeszcze bardziej przerażoną minę niż wcześniej.

– Chyba nie chcesz jej pociąć? – spytałam z trwogą.

– A niby jak inaczej mam cię uwolnić, co? – odparł, przeglądając zawartość stojących na regałach kartonów. – Już chyba ustaliliśmy, że nie ma innego wyjścia. Co prawda zawsze możesz spróbować ją ściągnąć, ale nie wiem, czy jesteś na tyle zdesperowana, aby paradować w samej bieliźnie – dodał w kpiarskim uśmieszkiem, jakby wizja mnie w półnegliżu bardzo mu się podobała.

Właściwie to nie był taki głupi pomysł. Najadałabym się może trochę wstydu, ale przynajmniej spódnicę dałoby się odratować. Obawiałam się jednak, że wydostanie się z niej bez jakiejkolwiek szkody mogło się okazać nie takie łatwe. A w takim razie mimo wszystko chyba lepiej zostać z tiulem na tyłku i wiszącą nad głową gilotyną, która spadnie na mnie z hukiem, kiedy już opuszczę to pomieszczenie.

– A może jednak spróbujesz ją delikatnie wyszarpać – zaproponowałam z nadzieją. – Tak, żeby zniszczenia były jak najmniejsze.

Popatrzył na mnie z politowaniem, ale przestał grzebać w pudełkach i ruszył w moją stronę. Zatrzymał się kilkanaście centymetrów ode mnie i schylił tak, aby na wysokości wzroku mieć ten przytrzaśnięty fragment materiału. Przyglądał się mu chwilę, jakby oceniał, czy ta operacja ma jakiekolwiek szanse na powodzenie.

– No dobra – odparł, chwytając za tiul.

– Tylko delikatnie – powtórzyłam, kiedy dość mocno ścisnął materiał w garści.

– Chcesz stąd wyjść czy nie? – spytał opryskliwie, prostując się i puszczając materiał.

– Chcę stąd wyjść i zachować spódnicę w jak najlepszym stanie – odparłam hardo.

– Jedno wyklucza drugie, więc szybka decyzja, bo nie mam czasu na fochy jakiejś rozkapryszonej modelki – warknął wyraźnie zirytowany.

Po tym komentarzu moja frustracja osiągnęła kolejny poziom. Nic o mnie nie wiedział, a śmiał mnie oceniać, burak jeden.

– Wypraszam sobie – syknęłam. – Nie jestem rozkapryszona i nie stroję fochów! Po prostu próbuję zminimalizować ryzyko tego, że stracę tę robotę. Naprawdę jej potrzebuję.

Gdyby nie kiepska sytuacja finansowa, w której znalazła się moja rodzina, już dawno zrezygnowałabym z tej wątpliwej przyjemności bycia fotomodelką. Niestety ta fucha była na tyle dochodowa, że, przy całej mojej niechęci, nie mogłam sobie pozwolić na jej stratę. Zwłaszcza że dzisiejsza sesja miała być opłacona naprawdę ekstra. A teraz zanosiło się na to, że mogłam nie wziąć w niej udziału. Ani w żadnej innej, jeśli mnie wywalą, co stawało się coraz bardziej prawdopodobne.

– Yhm, tak samo jak potrzebujesz wystawnych ciuchów, drogich kosmetyków i dodatków z najwyższej półki – odburknął, zaczynając siłować się ze spódnicą. – Masa takich jak ty przewija się przez to studio. Pustych paniusi, dla których modeling jest całym życiem, bo nie potrafią robić nic innego poza tym, żeby dobrze wyglądać. Tak się tym przejmują, że zamiast wsunąć okropne, oczywiście w ich mniemaniu, okulary na nos, wolą szukać toalety na oślep i trafiać przez to nie tam, gdzie trzeba.

Nie, no teraz to już przegiął! Za jakie grzechy świata musiałam tu tkwić i wysłuchiwać tych obelg, które nie miały nic wspólnego z rzeczywistością? Ja nie oceniałam go po zawodzie, jaki wykonuje, jakikolwiek by on nie był. Sprowadzanie mnie do poziomu nadętych lasek, strzelających sobie selfie co pięć minut było co najmniej krzywdzące.

– Posłuchaj, koleś – przyjęłam bojową postawę, robiąc krok w jego stronę – nie życzę sobie takich uwag, jasne? Nie mam problemu z noszeniem okularów, ale musiałam zostawić je w garderobie. I nie jestem jak reszta modelek. Nie znoszę się stroić, pindrzyć przed lustrem, nakładać na twarz tony tapety, układać każdego pojedynczego włosa czy biegać w dziesięciocentymetrowych szpilkach. To, że zarabiam, pozując przed obiektywem, nie znaczy, że jestem jakąś płytką panienką, która robi raban o złamany paznokieć. Nie słyszałeś nigdy, że nie ocenia się ludzi po pozorach? A tak poza tym to... Aaaaa!

Pochłonięta swoją buńczuczną przemową, nie zorientowałam się, że facet odpuścił sobie delikatne traktowanie tiulu i pociągnął go z takim impetem, że dźwięk rozdzieranego materiału zmieszał się z moim wrzaskiem. Ten z kolei wywołany był nie tyle samym faktem potargania spódnicy, której znaczna część zamiast mnie okrywać, nadal tkwiła między drzwiami, ale tym, że w konsekwencji siły, jakiej użył szatyn, straciłam równowagę i z głośnym plaskiem upadłam na podłogę. Leżałam na niej na plecach w kompletnym szoku, przy okazji prezentując bieliznę, czego jeszcze kilka chwil temu usilnie chciałam uniknąć.

Chyba czas się poddać. To oficjalnie najgorszy dzień mojego życia.

– Oj, ups.

Kątem oka widziałam, że facet z lekką konsternacją wpatrywał się w kawałek tiulu, który został mu w ręce. Nawet nie chciałam wiedzieć, ile z tej spódnicy wciąż miałam na sobie. Obawiałam się, że nie za wiele i spojrzenie mojego towarzysza boleśnie mnie w tym przeświadczeniu utwierdziło.

– A więc i tak masz okazję podziwiać moją bieliznę, prawda? – mruknęłam zupełnie zrezygnowana, wpatrując się w sufit. Naprawdę było mi już wszystko jedno.

­– Owszem – potwierdził kpiarskim tonem. – Ładne granatowe, koronkowe figi. Zdecydowanie bardziej ci w nich do twarzy niż w tym sraczkowatym paskudztwie – dodał, wskazując na trzymany tiul.

Uf, jak dobrze wiedzieć, że w tej porannej gonitwie znalazłam czas na znalezienie przyzwoitych majtek. Chyba spaliłabym się ze wstydu, gdybym w pośpiechu wciągnęła na siebie któreś z tych w dziecinne wzory, które wciąż uparcie kupowała mi mama. Chociaż tyle dobrego w tej całej katastrofie, ale to i tak marne pocieszenie.

– To nie jest żaden sraczkowaty, tylko pistacjowy – obruszyłam się, na co on spojrzał na mnie z uniesioną brwią. Fakt, w tym momencie to chyba był naprawdę mało istotny szczegół.

– Tak czy inaczej, nie pasuje ci ten kolor – stwierdził. – No, ale skoro już zapoznałem się z twoją bielizną, to może zdradzisz mi też swoje imię, bo nie mam w zwyczaju oglądać półnagich dziewczyn, jeśli nie wiem, jak się nazywają.

Ton wypowiedzi sugerował, że często miewał okazję „oglądać półnagie dziewczyny", więc musiał być tym typem, który wyrywał laski na prawo i lewo. W sumie miał do tego predyspozycje – gdybyśmy poznali się w innych okolicznościach, możliwe, że już po pierwszym rzucie oka uznałabym go za ciacho – więc zapewne bez skrupułów z nich korzystał. Ciekawe, czy faktycznie pytał kobiety o imię, zanim zaciągnął je do łóżka. Chociaż nawet jeśli, to pewnie i tak je na drugi dzień zapominał.

Zwykle trzymałam się od takich facetów z daleka, ale w tej chwili nie miałam innego wyjścia. W końcu nie było wiadomo, jak długo jeszcze będziemy tu tkwić. I wolałabym ten czas spędzić we względnie miłej atmosferze, a przedstawienie się mogło odrobinę przełamać lody.

– Ewelina – odparłam, podnosząc się na łokciach, żeby lepiej go widzieć.

– Przemek – oznajmił z uśmiechem, po czym podał mi rękę.

Skorzystałam z niej i po chwili znów znajdowałam się w pozycji stojącej. Przez moment wpatrywaliśmy się w siebie w zupełnej ciszy. Kiedy nie ciskał we mnie piorunami, naprawdę robił wrażenie. Mimo że miałam ponad metr siedemdziesiąt, było ode mnie o co najmniej dziesięć centymetrów wyższy. W ciemnobrązowych oczach widniał błysk pewności siebie, uśmiech dodawał dość surowej twarzy łagodności. Zdecydowanie mógł się podobać kobietom. Było w nim coś hipnotyzującego. I to na tyle, że przez moment zupełnie zapomniałam o wszystkich nieszczęściach, które mnie właśnie spotkały.

Ta chwila zawieszenia nie mogła jednak trwać wiecznie. W końcu oboje poczuliśmy się odrobinę zakłopotani i dość gwałtownie oderwaliśmy od siebie wzrok. Mój spoczął na strzępach spódnicy, które wciąż miałam na sobie i w rzeczy samej niewiele zakrywały. Nagle ogarnęło mnie lekkie zawstydzenie, które oczywiście musiało się objawić zarumienionymi policzkami. Cóż, nie byłam jakoś wyjątkowo pruderyjna, w końcu moja praca polegała w głównej mierze na eksponowaniu ciała, ale mimo wszystko nie czułam się zbyt komfortowo, kiedy obcy mężczyzna mógł bezkarnie zerkać na moje nagie uda.

– Okej, sorry za spódnicę, nie sądziłem, że te drzwi tak mocno ją trzymają – oznajmił, wręczając mi fragment materiału, który został mu w ręce. Miałam nadzieję, że może jakoś uda mi się nim owinąć, ale okazał się zbyt mały, aby nadawał się do czegokolwiek. – Ale nie ma już co rozpaczać, teraz trzeba nas stąd wreszcie wydostać.

Nie miałam zamiaru się awanturować. Szkoda już się wyrządziła, nic na nią nie poradzę. Następnym razem po prostu muszę uważać, gdzie wchodzę, bo, jak się okazuje, jedna chwila nieuwagi może pociągnąć za sobą lawinę przykrych zdarzeń. Zresztą, powinnam wiedzieć to już wcześniej.

– Mam ci jakoś pomóc? – spytałam, kiedy on znów podszedł do drzwi i wyszarpał tę część tiulu, która w nadal w nich wystawała.

– Może lepiej nie – zasugerował, posyłając mi lekki uśmiech. – Wolę nie ryzykować, że coś jeszcze pójdzie nie tak, a ewidentnie przyciągasz pecha.

W odpowiedzi przewróciłam tylko oczami. Nie chciałam się kłócić, bo to i tak do niczego by nas nie doprowadziło. Skoro nie chciał pomocy, to nie będę się upierać. Poza tym może faktycznie lepiej, abym się za nic nie zabierała, bo czegokolwiek się dzisiaj tknęłam, kończyło się mniejszym lub większym kataklizmem. Dlatego też dla bezpieczeństwa siebie i otoczenia usiadłam na podłodze pod ścianą tak, aby resztki spódnicy zasłoniły jak największą powierzchnię moich nóg.

Przemek przez chwilę szukał czegoś w kartonach, a potem zaczął majstrować przy drzwiach. Z odległości drugiego końca pomieszczenia nie byłam w stanie dostrzec, co właściwie robił, ale cokolwiek to było, chyba nie szło mu za dobrze. Moja krótkowzroczność nie pozwalała mi dojrzeć wyrazu jego twarzy, ale sfrustrowane sapnięcia, które z siebie wydawał, mówiły same za siebie. Wyglądało więc na to, że wydostanie się z tego składziku naprawdę było kłopotliwe. A poza tym chyba też nikt specjalnie nas nie szukał. Jeśli chodziło o mnie, to wszyscy zaangażowani w sprawę mogli uważać, że nie dotarłam jeszcze do studia, więc dlatego nie wszczęli poszukiwań. Dziwne jednak, że nikt nie zainteresował się zniknięciem mojego towarzysza.

– Jesteś tu nowy? – spytałam, aby jakoś podtrzymać rozmowę i rozluźnić atmosferę. – Współpracuję z PictureTop ponad pół roku, a jakoś cię nie kojarzę. Przyjęli cię na miejsce Rafała?

Rafał był jednym z najsympatyczniejszych fotografów, z jakim miałam okazję pracować. Był bardzo cierpliwy, dobrze zorganizowany i zawsze uśmiechnięty. Szkoda, że odszedł z firmy. Realizowaliśmy wspólnie tylko jedną sesję, a chętnie bym z nim współpracowała częściej.

– Nie jestem fotografem, tylko grafikiem – odparł, nie patrząc na mnie, ale dalej walcząc z drzwiami. – I pracuję tutaj od kilku lat. Po prostu w trakcie sesji zazwyczaj zamykam się w swoim biurze, żeby odizolować się od tego całego harmidru. Kiedy pracuję, nie lubię się rozpraszać.

Skinęłam głową ze zrozumieniem, bo najchętniej też przyjęłabym jakąś posadę, która zapewniałaby mi spokój i minimalny kontakt z ludźmi. Niestety musiałam się pogodzić z tym, że póki co moje życie zawodowe to ciągła gonitwa i znoszenie humorów nadąsanych współpracowników. O ile oczywiście po całym tym dzisiejszym cyrku mnie nie zwolnią.

– I nie wyściubiasz nosa na korytarz, żeby podrywać modelki? – spytałam zaczepnie, chcąc przekonać się, czy moje przypuszczenia co do jego natury playboya były słuszne.

– Raczej nie, bo one co jakiś czas tu wracają – wyjaśnił. – A wolę unikać spotkania z wściekłą i namolną laską, do której nie zadzwoniłem, chociaż obiecałem, że to zrobię – dodał, posyłając mi kpiarski uśmieszek.

Czyli jednak miałam rację. Właściwie nie wiedziałam, czy czułam w związku z tym satysfakcję, czy raczej rozczarowanie. Chyba miałam jakiś cień nadziei, że jednonocne przygody nie są jego domeną. Ale właściwie co mnie to obchodziło? Znaliśmy się zaledwie kilkanaście minut i przez większość tego czasu obrzucaliśmy się złośliwościami. Ten facet w ogóle nie powinien mnie interesować. A już zwłaszcza jego podejście do kobiet. Miałam mnóstwo poważniejszych problemów, które musiałam jakoś rozwiązać.

– To po co obiecujesz, skoro potem nie dzwonisz? – spytałam, bo właściwie zawsze zastanawiało mnie takie podejście. – Oszczędziłbyś sobie kłopotów i zawodu tym dziewczynom.

– A więc jesteś jedną z tych – mruknął pod nosem.

– Tych, to znaczy których? – Zmarszczyłam brwi w konsternacji.

– Tych, które odmawiają sobie zabawy, czekając na księcia na białym koniu.

Prychnęłam, przewracając oczami, chociaż było w tym pewne ziarnko prawdy. Moje życie uczuciowe było niezbyt bogate, ale nie dlatego, że czekałam na ideał, który nie istniał. Po prostu miałam sporo rzeczy na głowie i nie chciałam tracić czasu na relacje, które i tak nie miałyby szansy przerodzić się w coś poważniejszego. Mocno stąpałam po ziemi i znajomości zawierane wyłącznie dla chwilowej rozrywki kompletnie mnie nie interesowały. Wolałam być sama, niż karmić się złudną bliskością drugiego człowieka.

– Jest pewna różnica między niepoprawnym romantyzmem a niewchodzeniem do łóżka ledwo poznanym facetom, którzy nie mają zamiaru zadzwonić, chociaż biorą twój numer telefonu – odparłam z wyrzutem.

– Tak? – zdziwił się. – Nawet jeśli, i tak wyglądasz mi na taką, która z utęsknieniem wyczekuje tego jednego jedynego i nie śmie przy tym nawet pomyśleć o tym, że mogłaby się niezobowiązująco z kimś rozerwać. Nie wiesz, co tracisz, złotko.

– Często tak oceniasz ludzi, kompletnie ich nie znając? – syknęłam poirytowana. I to chyba głównie tym, że niezupełnie mijał się prawdą.

– A ty? – odparował. – Też nic o mnie nie wiesz, a z góry założyłaś, że zmieniam dziewczyny jak rękawiczki.

– A co, nie mam racji? – spytałam zaczepnie. – Przecież sam się do tego przyznałeś.

– I powiedz mi jeszcze, że gardzisz takimi typami jak ja – dodał, prychając z wyraźną irytacją.

– Gardzę to za mocne słowo. Po prostu ich unikam.

Chwilowa sympatia, którą poczułam do Przemka, zdążyła się już ulotnić. Naprawdę nie potrafiłam zrozumieć takiego postępowania, jakie sobą prezentował. Wiadomo, nikt nie jest święty, ale świadome zabawianie się czyimiś uczuciami zdecydowanie przekraczało granice, które dla mnie były krytyczne.

Atmosfera znów stała się nieco napięta, więc miałam nadzieję, że jak najszybciej uda mu się otworzyć te nieszczęsne drzwi i będziemy mogli się rozstać bez zbędnych dramatów. Naprawdę nie chciałam dokładać sobie niepotrzebnych problemów, bo miałam ich już w nadmiarze.

– Gdybyś tylko dała mi szansę, udowodniłbym ci, że przez to unikanie omija cię coś naprawdę fajnego – stwierdził z pełnym przekonaniem, patrząc w moją stronę.

Oczywiście nie byłam w stanie dokładnie rozszyfrować wyrazu jego twarzy, ale ton wypowiedzi sugerował, że to wcale nie była tylko rzucona na wiatr propozycja bez pokrycia. Czy on właśnie próbował mnie poderwać, mimo że jeszcze minutę temu krytykował moje podejście do życia? Widać, ten typ potrafi każdą sytuację obrócić we flirt.

– Ale przecież podobno nie spotykasz się z modelkami, które pracują w studiu – odparłam, chcąc zmienić kierunek, w którym podążała ta rozmowa.

– A ty podobno nie jesteś taka jak wszystkie modelki.

Zdziwiłam się nieco, bo ta uwaga świadczyła o tym, że zapamiętał coś z wygłoszonej przeze mnie burzliwej przemowy przerwanej rozrywającym się tiulem i moim upadkiem. Byłam przekonana, że puścił ją mimo uszu. Uznałam jednak, że to dobry pretekst, aby zakończyć już tę zgryźliwą wymianę zdań i pokazać, że mimo wszystko mam dystans do siebie.

– No tak, bo żadna inna nie biegałby bez soczewek, mając wadę wzroku kilku dioptrii plus astygmatyzm, co nie doprowadziłoby do wylania na nią obrzydliwego koktajlu i ucieczki przed wkurzonym fotografem, która zamiast w łazience zakończyła się w jakimś składziku z zatrzaskującymi się drzwiami. I oczywiście nie zapomnijmy o nieszczęsnej tiulowej spódnicy, która zamiast zakrywać mi tyłek, utknęła w strzępach między drzwiami a framugą. Tak to cała ja – ewenement fotomodelki na skalę światową.

Spodziewałam się jakiegoś kąśliwego komentarza, ale w odpowiedzi usłyszałam tylko szczery śmiech. Sama po chwili też zaczęłam chichotać, bo cóż więcej mi zostało? Tylko to albo płacz. A że beksą nigdy nie byłam, to mogłam jedynie nadać całej tej sytuacji humorystyczny akcent.

– To faktycznie niezły z ciebie numer – stwierdził wciąż rozbawiony Przemek. – Jeśli cię to pocieszy, nie żałowałbym spódnicy, bo jej kolor jest naprawdę nietwarzowy. Ten granat podoba mi się zdecydowanie bardziej – dodał, wskazując na moje figi, których niestety nie byłam w stanie w całości zakryć resztkami tiulu. – Nie masz może na sobie stanika do kompletu?

Próbowałam się nie uśmiechnąć, ale mimo wszystko to pytanie mnie rozbawiło. Chyba pomału schodziło ze mnie napięcie i zaczęłam doszukiwać się w całym tym zbiegu okoliczności jakichś pozytywów. I jak na razie poznanie faceta, który może wcale nie był tak arogancki, na jakiego wyglądał, był chyba jedynym z nich.

– Już nie bądź taki czaruś – odparłam pół żartem, pół serio. – Nawet jakbym miała, to bym ci nie pokazała.

Znów się zaśmiał, co sprawiło, że frustracja, którą jeszcze chwilę temu czułam, nagle zniknęła. W ciągu tego krótkiego czasu, w jakim się znaliśmy, moje nastawienie wobec Przemka zmieniało się jak w kalejdoskopie. Wychodziło na to, że nie tylko on ocenił pochopnie mnie, ale ja jego także. Zazwyczaj starałam się tego nie robić, ale z uwagi na to, jak potoczył się ten dzień, emocje wzięły górę. A jak nie od dziś wiadomo – one zwykle nie są dobrym doradcą.

– A tak w ogóle to jakim cudem trafiłaś do świata modelingu i czemu się tym zajmujesz, skoro nie znosisz wszystkiego, co z nim związane? – spytał nie złośliwie, ale z autentycznym zainteresowaniem.

Właściwie chyba nikt nigdy nie zadał mi takiego pytania. Ale to pewnie dlatego, że starałam nie dawać po sobie poznać, jak bardzo męczył mnie ten zawód. Dopiero dzisiaj pozwoliłam sobie wyrzucić z siebie wszystkie żale i to w obecność kompletnie obcego mi człowieka. I tak po prawdzie nie miałam obowiązku mu się tłumaczyć. Poczułam jednak, że to dobra okazja, aby w końcu przestać tłumić w sobie tę narastającą od dłuższego czasu frustrację. A nieco irytujący grafik komputerowy, którego zapewne nigdy więcej nie zobaczę na oczy, wydawał się całkiem niezłym słuchaczem.

– Nigdy nie uważałam się za wyjątkowo urodziwą – zaczęłam, ignorując powątpiewające spojrzenie Przemka. – To znaczy nie mam jakichś wielkich kompleksów, ale proste brązowe włosy, piwne oczy i niczym niewyróżniająca się twarz wydawały mi się zupełnie przeciętne. Ot laska, którą miniesz na ulicy i może nawet się do niej uśmiechniesz, ale na pewno się za nią nie obejrzysz. Nie to co moja kumpela, Justyna. Naprawdę ciężko oderwać od niej wzrok i już w liceum zauważył to jakiś facet z agencji modelek. Justyna szybko się tam wkręciła i do tej pory jest naprawdę rozchwytywaną modelką. Pewnego razu, jakiś rok temu, zepsuł się jej samochód i poprosiła mnie, abym podwiozła ją do studia. Kiedy dotarłyśmy na miejsce, okazało się, że brakuje im jednej dziewczyny do zbiorowej sesji. Ktoś uznał, że ja bym się nadawała. Próbowałam protestować, ale kiedy usłyszałam, ile mi zapłacą, no to cóż – uległam pokusie. Uznałam to jednak za jednorazową przygodę, do której nie miałam zamiaru wracać. Życie jednak trochę pokrzyżowało mi plany. Potrzebowałam na szybko sporej kasy, więc zapytałam Justynę, czy nie mogłaby mnie wciągnąć do agencji. Udało się i od tamtej pory przyjmuję tyle zleceń, ile tylko się da. Naprawdę nie sądziłam, że to taka harówka, ale nie mogę się teraz wycofać, bo ciężko byłoby mi znaleźć tak dobrze płatną pracę.

Nigdy nie chciałam uchodzić za materialistkę, ale sytuacja życiowa, w jakiej znalazła się moja rodzina, zmusiła mnie do przyjęcia posady, która nie dawała mi żadnej satysfakcji, ale naprawdę niezłe pieniądze. Nie chciałam narzekać – sama podjęłam taką decyzję, nikt mnie do niej nie zmuszał. Wiedziałam jednak, że gdybym zrezygnowała z tej profesji, miałabym wyrzuty sumienia, że nie pomagam moim bliskim tak, jakbym mogła.

Dlatego też od kilku miesięcy zaciskałam zęby, odkładając na dalszy plan marzenia o otwarciu własnej pracowni architektury krajobrazu. Od zawsze uwielbiałam kontakt z naturą, zwłaszcza roślinami. Przez okres studiów dorabiałam nawet w pobliskim ogrodnictwie, ale póki co musiałam schować dyplom do szuflady. Próbowałam załapać się do jakiegoś biura projektowego, ale akurat w żadnym nie mieli wakatów. Cóż mi więc pozostało? Porzucenie, przynajmniej tymczasowe, pasji i zajęcie się czymś, co pewnie większość dziewczyn uznałoby za życiową szansę, a dla mnie było po prostu udręką.

– Na co ci tak na gwałt potrzebna gotówka? – spytał Przemek. – Musisz spłacić jakiegoś byłego faceta? A nie, czekaj, zapomniałem, że nie bawisz się w związki, które nie mają przyszłości, więc pewnie nawet nie masz żadnego byłego.

Wypowiedział to wszystko lekkim tonem, więc uznałam, że miał to być żart. I w sumie, może nawet bym go podłapała, gdyby nie fakt, że sprawa pieniędzy była znacznie bardziej poważna i niestety w związku z tym nie było mi wcale do śmiechu.

– Dla twojej wiadomości mam byłego chłopaka. I to nawet dwóch – odparłam, na co Przemek zagwizdał niby z uznaniem. – Ale to nie z ich powodu znoszę katorgi, pozując przed obiektywem. Chodzi o mojego młodszego brata.

Sama nie wiem, po co mu o tym powiedziałam. Przecież nic go to nie obchodziło, a ja nie miałam zamiaru dzielić się z nim swoimi rodzinnymi dramatami. Nie chciałam uchodzić za jakąś męczennicę, która żali się innym, jak to ma w życiu pod górkę.

– A co z nim? – Miałam nadzieję, że Przemek odpuści, ale najwyraźniej postanowił ciągnąć temat. – Ćpa, pije, kradnie? Naraził się mafii i teraz spłacasz jego dług wraz z odsetkami?

Nie do końca podobało mi się jego żartobliwe podejście do sprawy, ale uznałam, że to po prostu jego sposób bycia. I w innych okolicznościach, pewnie nawet by mi się to spodobało, bo sama też lubiłam się przekomarzać. Jednak temat Patryka i tego, co go spotkało, był dla mnie zbyt bolesny, aby traktować go tak lekceważąco. I chyba właśnie dlatego zdecydowałam się opowiedzieć w skrócie tę historię.

– Nie, miał wypadek ponad pół roku temu – odparłam z pełną powagą. – Jechał na rowerze i został potrącony przez samochód. Od tamtej pory jeździ na wózku inwalidzkim. Ma szansę powrotu do w sprawności, ale rehabilitacja jest bardzo kosztowna. Mama pracuje jako nauczycielka, a tata jest piekarzem, więc nie zarabiają kokosów. A forsa z tego całego modelingu pozwala mi pokryć znaczą część rachunków.

Nie widziałam dokładnie, ale Przemkowi chyba trochę zrzedła mina. Cóż, widocznie nie tego spodziewał się po dziewczynie, która robi raban o kawałek tiulu. Prawda była jednak taka, że utrata tej pracy mogła sprawić, że mój brat straci szansę na powrót do dawnego życia.

Mimo iż od wypadku minęło kilka miesięcy, wciąż nie mogłam przejść z tym do porządku dziennego. Patryka zawsze rozpierała energia, wszędzie było go pełno, uwielbiał uprawiać sport. Miał nawet w planach związać swoją przyszłość z piłką ręczną, którą trenował od małego, bo zapowiadał się na naprawdę obiecującego zawodnika. A tymczasem wystarczyła chwila nieuwagi zarówno ze strony mojego brata, jak i kierowcy, który go potrącił, aby życie radosnego osiemnastolatka z świetnie rokującą przyszłością legło w gruzach. Patryk starał się nie tracić pogody ducha, ale wszyscy widzieliśmy, że było mu ciężko pogodzić się z zaistniałą sytuacją i prawdopodobnie straconymi szansami na sportową karierę. Dlatego chciałam dać mu chociaż cień nadziei na to, że nie wszystko jeszcze zaprzepaszczone.

Pogrążona w swoich myślach, nie zauważyłam nawet, że Przemek podszedł do mnie i usiadł obok. Teraz mogłam dokładnie przyjrzeć się jego twarzy i nie miałam już wątpliwości, że wyrażała skuchę i współczucie.

– Przykro mi – powiedział i zabrzmiało to naprawdę szczerze. – Twoje poświecenia dla brata jest naprawdę godne podziwu.

– To mój obowiązek – odparłam z pełnym przekonaniem. – Rodzinę należy wspierać bez względu na wszystko.

Nigdy nie postrzegałam decyzji, jaką podjęłam, w kategorii poświęcenia. Owszem, zajmowałam się czymś, co nie stanowiło szczytu moich marzeń, ale każdy uśmiech Patryka po tym, jak udało mu się zrobić kolejny postęp na rehabilitacji, wynagradzał z nawiązką każdą niedogodność, jaką musiałam znosić. A to było dla mnie o wiele cenniejsze niż własne poczucie zadowolenia.

– Chyba masz rację – przyznał Przemek. – Mam dwie młodsze siostry i gdyby którejś coś się stało, pewnie też zrobiłbym wszystko, aby jakkolwiek im pomóc – dodał z lekkim, pokrzepiającym uśmiechem.

Odwzajemniłam gest, ciesząc się, że okazał zrozumienie. Był pierwszą osobą spoza kręgu moich najbliższych znajomych, której opowiedziałam o niełatwej sytuacji mojej rodziny. I jeśli miałam być szczera, zrobiło mi się z tego powodu trochę lżej na sercu. Zwłaszcza że Przemek nie patrzył już na mnie z nutką niechęci, ale czymś na kształt podziwu. A to z kolei spowodowało, że poczułam jakieś wewnętrzne ciepło, którego już dawno nie czułam w obecności żadnego mężczyzny.

Nie chciałam, aby zrobiło się zbyt ckliwie, więc postanowiłam skierować rozmowę na inne tory. I to takie, które nie dotyczyłyby już mojej osoby.

– A więc masz dwie siostry i nie wiesz, że nie powinno się traktować kobiet przedmiotowo? – Starałam się, aby ta wypowiedź nie zabrzmiała zbyt zgryźliwie. – A gdyby jakiś facet obszedł się z nimi, tak jak ty się obchodzisz z dziewczynami? Nie miałabyś ochoty dać mu w mordę? – spytałam, bo naprawdę ciekawiło mnie jego podejście do sprawy.

– Pewnie bym miał – przyznał bez wahania. – Ale na szczęście obie są w szczęśliwych związkach z porządnymi facetami. Jedna nawet wyszła niedawno za mąż.

Ach, no tak. To wszystko wyjaśniało.

– I sądzisz, że to zwania cię z obowiązku okazywania szacunku kobietom? – zapytałam z uniesioną brwią. – Jeśli jeszcze tego nie wiesz, to cię oświecę – to tak nie działa.

Nie chciałam wszczynać kolejnej ostrej wymiany zdań, ale za żadne skarby świata nie mogłam pojąć, jak można mieć tak lekceważący stosunek do drugiego człowieka. Zwłaszcza jeśli w grę wchodziły uczucia. Oczywiście zapewne były też takie kobiety, którym nie przeszkadzało, że stanowią przyjemność na jedną noc, ale sądziłam, że większość z tych, z którymi spotykał się Przemek, liczyły na coś więcej. Gdyby to mnie obrał sobie za cel, byłabym jedną z nich. I miałabym pełne prawo poczuć się skrzywdzona, gdyby nakarmił mnie obietnicami, których nie miał zamiaru dotrzymać.

– To nie tak, że nie okazuję im szacunku – zaoponował. – Po prostu lubię dobrą zabawę i zwykle wyraźnie zaznaczam, że nie oczekuję niczego więcej. To one dopowiadają sobie Bóg wie co i wciskają mi swój numer telefonu. Dla świętego spokoju, mówię, że zadzwonię, ale gdybym to zrobił, nakręciłby się jeszcze bardziej i zaczęły już planować nasz ślub.

Nawet jeśli było chociaż ziarnko prawdy w tym, co mówił, wciąż byłam daleka od zrozumienia takiego stylu życia, który jawił mi się jako tchórzliwy i lekkomyślny. Prawdziwy facet nie powinien się bać miłości i odpowiedzialności, jaka się z nią wiązała. A Przemek wyglądał mi na kogoś, kto zdecydowanie unikał jakichkolwiek zobowiązań.

– A to byłoby takie straszne? – Spojrzałam na niego odważnie. – Zaangażować się w poważny związek?

Nie odpowiedział od razu, tak jakby szukał odpowiednich słów. A może dopiero teraz zaczął się naprawdę nad tym zastanawiać. Tak czy inaczej, nie speszył się moim pytaniem. Cały czas patrzał mi prosto w oczy, jakby chciał się upewnić, że uwierzę w jego słowa.

– Jeszcze chwilę temu wydawało mi się, że owszem – oznajmił. – Od zawsze żyłem dość beztrosko i nie czułem się gotowy na coś poważnego. Ale chyba byłbym skłonny zmienić zdanie.

– Tak? – spytałam z zainteresowaniem. – A cóż takiego nagle się zmieniło?

– Do pomieszczenia z zatrzaskującymi się drzwiami wpadła niedowidząca fotomodelka w szkaradnej tiulowej spódnicy, która oczarowała mnie swoim ciętym językiem, poczuciem humoru i szczodrym sercem.

Wstrzymałam oddech, kiedy sięgnął po kosmyk moich włosów i założył mi go za ucho, po czym jego dłoń spoczęła na moim policzku. Nie byłam w stanie nic z siebie wykrztusić. Sytuacja nabrała takiego obrotu, jakiego zupełnie się nie spodziewałam. Nie mogłam jednak powiedzieć, że mi się on nie podobał.

Ledwo zakodowałam fakt, że Przemek pochylił się w moją stronę i nasze usta dzieliły dosłownie centymetry. Nie miałam w zwyczaju pozwalać całować się praktycznie obcym mężczyznom, ale z zdziwieniem musiałam przyznać, że też tego chciałam. Ten facet wzbudzał moją irytację, ale także miał w sobie coś, co przyciągało mnie do niego jak magnes. I nie mogłam, a nawet nie chciałam, się temu oprzeć. Ten jeden raz pozwoliłam sobie dać się ponieść chwili.

Niestety zanim doszło do pocałunku, nagle usłyszeliśmy jakiś huk. Odsunęliśmy się od siebie gwałtownie i spojrzeliśmy w stronę drzwi, które były otwarte na oścież, a w progu stała jakaś postać, która z dużym prawdopodobieństwem była Julką, czyli recepcjonistką.

– Tutaj są! – krzyknęła do kogoś na korytarzu. – Czemu nie daliście znać, że się zatrzasnęliście? – zwróciła się do nas. – I dlaczego, u diabła, z drzwi wystawał tiul?

W odpowiedzi oboje zaśmialiśmy się gromko. Jeśli spojrzeć na to z boku, to rzeczywiście cały ten zbieg okoliczności wyglądał dość komicznie. Chociaż za chwilę chyba przerodzi się w tragikomedię, kiedy będę musiała się tłumaczyć, czemu nie stawiłam się na sesji i co stało się ze spódnicą.

– Cóż, mieliśmy mały wypadek przy pracy – odparł Przemek, pomagając mi wstać. – Możesz znaleźć Ewelinie coś do przebrania? – poprosił recepcjonistkę. – Chyba lepiej, żeby nie biegała po korytarzu w bieliźnie. I byłoby fajnie, jakbyś też przyniosła jej okulary z garderoby.

Julka spojrzała na nas z lekką konsternacją, ale widząc, że strzępki materiału na mojej talii niewiele zakrywają, wymamrotała pod nosem, że zaraz wróci i zniknęła za drzwiami, które zostawiła lekko uchylone. Znów zostaliśmy sami, w nieco krępującej ciszy. Niedoszły pocałunek zawisnął gdzieś w powietrzu. I w sumie żałowałam, że do niego nie doszło, ale teraz nie miałam już odwagi do niego doprowadzić, a Przemek też wyraźnie zrezygnował z tego pomysłu.

– No, to jednak udało nam się stąd wydostać – zagadnęłam trochę bez sensu, nie wiedząc, co innego powiedzieć.

– Szkoda tylko, że musieliśmy przy tym zniszczyć spódnicę, chociaż to i tak nic nie pomogło – odparł z lekkim uśmiechem.

– Nie przejmuj się. – Machnęłam lekceważąco ręką. – Z tą plamą też pewnie do niczego by się nie nadawała. Poza tym może zrobiliśmy jej przysługę, bo ten sraczkowaty kolor rzeczywiście nie prezentował się najlepiej.

– Myślałem, że to był pistacjowy – wtrącił z pełną powagą, na co znów się roześmiałam, a on zaraz mi wtórował.

Zanim zdążyliśmy powiedzieć coś więcej, do składziku wpadła Julka z liliową plisowaną spódniczką i moimi okularami. Zaraz potem wyszła, ale przed tym poinformowała mnie, że Emil wpadł w totalny szał i nie wiadomo, czy sesja w ogóle dzisiaj się odbędzie. Cóż, zapewne nie, kiedy dobiję go wiadomością o zniszczonym stroju.

Założyłam okulary na nos i wciągnęłam na siebie spódnicę. Przemek przyglądał mi się uważnie, cały czas się uśmiechając.

– W tym zestawie prezentujesz się znacznie lepiej – stwierdził, zakładając ręce na piersi.

– Lepiej niż w granatowych koronkowych figach? – spytałam z kpiarskim uśmieszkiem.

– Wciąż mam nadzieję na zobaczenie tego stanika do kompletu. – Odwzajemnił gest.

– Obawiam się, że możesz się tego nie doczekać – odparłam, zbierając leżący na ziemi tiul. – Dobra, miło było cię poznać, ale muszę już lecieć i spróbować jakoś ocalić swoją pracę i reputację – dodałam, kierując się do wyjścia.

Wcale nie chciałam opuszczać tego pomieszczenia, ale musiałam zająć się problemami, w jakie się wplątałam. Z duszą na ramieniu wyszłam na korytarz, gdzie dobiegły mnie stłumione krzyki Emila. No, to zaraz czekała mnie chwila prawdy.

– Ewelina! – Zatrzymał mnie głos Przemka, który wybiegł za mną. – Dasz mi swój numer telefonu? – spytał, kiedy obróciłam się w jego stronę.

Przez moment nie wiedziałam, co odpowiedzieć, bo znów mnie zaskoczył. Zawahałam się. Chciałam, aby ta znajomość miała szansę przerodzić się w coś więcej, ale równocześnie bałam się, że boleśnie się rozczaruję.

– A zadzwonisz? – spytałam z nutką nadziei, ale także obawy.

– Zadzwonię – odparł z pełnym przekonaniem. – Obiecuję.

Nie byłam pewna, czy to było dobre posunięcie, ale postanowiłam zaryzykować. Może wszystkie te nieszczęścia, które tego dnia na mnie spadły, ta chwila nieuwagi, która sprawiła, że utknęliśmy zamknięci w jednym pomieszczeniu, miały na celu właśnie nasze spotkanie. Może to było nam przeznaczone, a z przeznaczeniem się nie dyskutuje, tylko trzeba dać mu działać. I dlatego zdecydowałam się mu poddać.

Podeszłam więc do Przemka, wspięłam się lekko na palcach, pocałowałam w policzek i szepnęłam prosto do ucha:

– W takim razie trzymam cię za słowo. 

*********************************************

Hej :) Mam nadzieję, że ktoś dotarł do końca tej krótkiej historii zawartej w dość długim rozdziale :D Ze względu właśnie na to, że to krótka forma relacja między bohaterami rozwija się dość dynamicznie, ale mam nadzieję, że to Wam nie przeszkadzało i czytając tego shota bawiliście się równie dobrze jak ja, pisząc go ;) 

Dziękuję LePapillonNoir za podsunięcie mi pomysłu na przedstawienie historii Przemka i Eweliny. Sama na pewno bym na to nie wpadła :) 

Będzie mi miło, jeśli zostawicie po sobie jakiś ślad. Jestem ciekawa, czy to opowiadanie jest coś warte ;) 

Pozdrawiam, trzymajcie się ciepło ❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro