Rozdział 4, cz.2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


 Abbys mieściło się w tej obrzydliwie bogatej części Down Town. Specjalnie rozebrano kilka pobliskich bloków, by był centralną częścią Harper Street. Przyciągał uwagę właściwie każdego, kto tędy przechodził. Niestety, większość śmiertelników nie miała szansy nigdy znaleźć się w środku.

W Abbys bawiła się śmietanka całego podziemia i część polityków, którzy mieli powiązania z półświatkiem. Większość trimisów i demonów również stanowiła nieodłączny element tego miejsca. Tu każdy mógł być sobą, nikt nie pytał o status, bo było wiadomo, że są to najwyższe szczeble hierarchii, do której nadludzie się nie zaliczali. Jak wskazywała nazwa, byli „nad".

Do tego klubu po raz pierwszy zajrzałam, kiedy Ezra zaprosił mnie na drinka. Wtedy stawiał sprawę bardzo jasno; wpisywałam się w jego preferencje wizualne i intelektualne, a jemu czasem przeszkadzało puste łóżko. Wspólne miejsce pracy ułatwiało sprawę, bo nie trzeba było tłumaczyć dziwnych pór, w jakich trzeba było czasem się tam zjawić. Pasowało mi takie rozwiązanie. Szczególnie że nad naturą trimisa nie dało się do końca zapanować, a lwia część mężczyzn, z którymi się spotykałam, po prostu uciekała, kiedy zauważała tęczówki w kolorze płynnego miodu. Ezra nie miał z tym problemu, odniosłam nawet wrażenie, że fakt, iż jestem trimisem, kręci go bardziej niż powinien.

Wysiadłam z taksówki niedaleko Abbys i rozejrzałam się niespiesznie. Poprawiłam krawędź zbyt krótkiej, jak na mój gust sukienki, po czym przeczesałam włosy, by sprawdzić, czy fiolka z fentanylem wciąż jest w nie wplątana i ruszyłam w stronę wejścia. Nie usypiałam mocy w swoim wnętrzu, wręcz przeciwnie. Pozwoliłam jej dzisiejszej nocy przepływać przez ciało swobodnie. Nie mogłam zabrać ze sobą żadnej broni, przy wejściu natychmiast zostałaby mi odebrana, dlatego tego wieczoru byłam zmuszona polegać jedynie na swoich mocach i umiejętnościach. O ile w ogóle cokolwiek się wydarzy.

Zgodnie z tym, co obiecał Ezra, moje nazwisko znalazło się na liście VIP-ów i zostałam wpuszczona do środka bez zbędnych pytań. Nie obyło się jednak bez przeszukania, ale tego się przecież spodziewałam. Pracownik odebrał ode mnie płaszcz zaraz za drzwiami, po czym zlustrował mnie od góry do dołu. Posłałam mu pytające spojrzenie, jednak nie uzyskałam żadnej odpowiedzi.

Otworzył przeszklone drzwi, a we mnie uderzył huk basów, typowy dla takich miejsc. Powstrzymałam się przed zakryciem rękami nadwrażliwych uszu i ruszyłam przed siebie.

Wnętrze Abbys było przemyślanym miksem nowoczesnego designu i klasycznej elegancji. Podłoga z czarnego marmuru połyskiwała w świetle kryształowych żyrandoli. Zwisały z wysokiego sufitu, choć były jedynie dodatkiem do ledowych, niebiesko-różowych pasków, rozciągniętych pod sklepieniem. Wzdłuż ścian ciągnęły się aksamitne sofy w głębokich odcieniach bordo i szmaragdu, tworząc intymne zakątki dla rozmów i spotkań. Na środku sali znajdował się ogromny bar z podświetlanym onyksem, za którym stało pięciu niesamowicie eleganckich barmanów.

Trochę głębiej w odosobnionych lożach, ukrytych za ciężkimi zasłonami, toczyły się poważne rozmowy i negocjacje. Szeptane sekrety i podpisywane kontrakty były tutaj na porządku dziennym, a dyskrecja była świętością. Kelnerzy, ubrani w klasyczne, eleganckie uniformy, poruszali się bezszelestnie, dbając o to, by nikomu nie brakowało ani kropli eteru czy najlepszych przysmaków serwowanych przez kuchnię. I nie miałam tu na myśli jedzenia.

Część dla VIP-ów interesowała mnie najbardziej, sądziłam, że tam właśnie mogłabym odnaleźć Nicolę. Jean Luc nie zaopatrywał Abbys w narkotyki, z reguły ich dostawy były owiane tajemnicą, więc było wielce prawdopodobne, że to właśnie Dubois zarządza tym przybytkiem i jego towarem.

Muzyka zmieniła się na bardziej stonowaną, więc parkiet się przerzedził. Ruszyłam w stronę baru, żeby poobserwować najpierw otoczenie, a potem wślizgnąć się niepostrzeżenie między loże i poszukać swojego celu. Usiadłam na wysokim stołku. Uśmiechnięty barman podszedł do kontuaru i bez pytania o to, co podać, zaczął mieszać różnego rodzaju ciecze. Machnął kilka razy shakerem i przelał drinka do wysokiej szklanki, po czym postawił go przede mną.

– Na koszt firmy. – Puścił mi oczko i uśmiechnął się zawadiacko. – Klasyczna Bloody Mary.

Uniosłam brew i posłałam mu bliżej nieokreślony grymas. Pochyliłam się nad szklanką, wciągnęłam w płuca doskonale wyczuwalną woń eteru. Cóż, jednak nie była tak klasyczna, jak mówił.

Westchnęłam i obróciłam się bokiem do kontuaru, by rozejrzeć się po parkiecie. Muzyka ponownie przyspieszyła tempa, goście znów zbili się w niemal jeden organizm. Poruszali się w rytm piosenki, kobiety ocierały się o swoich partnerów, wyginając się niczym kocice, zakrawając tymi ruchami na erotyzm. Właściwie nie zdziwiłoby mnie to, gdyby po kolejnych, eterycznych drinkach zaczęli się pieprzyć na środku. Bas dudnił w uszach, wprawiając w ruch nawet krew w moich żyłach.

W klubie robiło się coraz goręcej. Klimatyzatory nie były w stanie przemielić wystarczającej ilości powietrza. Sukienka już po kilku minutach zaczęła przyklejać mi się do pleców. Powoli, metodycznie sondowałam przestrzeń w poszukiwaniu Duboisa. Dostrzegłam kilka znajomych twarzy, ale nie tę, o którą mi chodziło.

Poczułam na plecach czyjąś obecność, nie zamierzałam się jednak odwracać. Sądząc po reakcji barmana na moje przybycie, ktoś najprawdopodobniej zawiesił na mnie oko. Nie byłam w Abbys po to, by się zabawić, postanowiłam zignorować interesanta, zanim jeszcze cokolwiek zdecydował się zrobić.

– Zatańczymy? – szepnął mi do ucha, pochylając się nad moim ramieniem. Omiótł mnie całkiem przyjemny, orzeźwiająco-cytrusowy zapach.

– Nie mam ochoty, poza tym czekam na kogoś – odparłam i odsunęłam się nieznacznie. Chciałam dać mu do zrozumienia, że naprawdę nie jestem zainteresowana.

– Wiem, czekasz na mnie.

Zmarszczyłam brwi i zerknęłam w stronę mężczyzny, gotowa zgasić jego entuzjazm. Gwałtownie wciągnęłam powietrze w płuca, zjechałam z hookera i przycisnęłam plecy do kontuaru. Dobrze mi znana, przystojna twarz rozciągała się w delikatnym uśmiechu, ciemne oczy w kształcie migdałów przyglądały mi się z rozbawieniem. Po lewej stronie nad górną wargą miał niewielki pieprzyk, którego nie zauważyłam na żadnym ze zdjęć monitoringu. I był naprawdę wysoki. Sięgałam mu co najwyżej do piersi.

Nicola zaczesał zdecydowanie zbyt długą grzywkę do tyłu, po czym splótł ręce na plecach. Czarna koszula idealnie przylegała do smukłej sylwetki, niemal stapiała się z równie ciemnymi spodniami w mdłym świetle klubu.

Spięłam wszystkie mięśnie, gotowa się bronić, gdyby mnie zaatakował. Nie wiedziałam, jak daleko sięgają jego macki, więc nie byłam do końca pewna, czy ktokolwiek zwróciłby uwagę, gdyby wysmarował moimi wnętrznościami podłogę.

Nie daj się prosić, Madeleine. – Usłyszałam niski głos we własnej głowie, choć Nicola nie poruszył ustami ani razu. – Tylko jeden taniec.

– Chyba żartujesz – wydukałam, zdezorientowana. Rozejrzałam się po sali, chcąc sprawdzić, czy ktoś oprócz mnie zauważył Duboisa, ale albo był tak częstym bywalcem Abbys, że nie robił na nikim wrażenia, albo rzeczywiście nikt go nie widział.

– Wszyscy mnie widzą – odpowiedział Nicola na moje wewnętrzne wątpliwości.

Zadarłam głowę do góry i zmrużyłam oczy.

– Wyjdź – warknęłam przez zaciśnięte zęby. Nie byłam pewna, czy naprawdę był w moim umyśle.

Mężczyzna zaśmiał się i potrząsnął głową. Wyciągnął rękę w moją stronę i czekał. Czy on naprawdę chciał ze mną zatańczyć? Przygryzłam wargę, zastanawiając się, czy to aby na pewno nie jest pułapka i nie wyrwie mi rąk przy pierwszej lepszej okazji. Dotarło do mnie, że moje palce cały czas zaciskały się na krawędzi blatu, aż pobielały kostki. Opuściłam ręce wzdłuż ciała. Cały organizm dawał znać, że w pobliżu czai się niebezpieczeństwo, natomiast alarm w mojej głowie milczał zawzięcie. Nawet jednego, czerwonego mignięcia, żadnego wściekłego wycia. Nic, co moc trimisa zwykle wyłapywała w ciągu kilku sekund, co mogłoby stanowić dla mnie jakiekolwiek zagrożenie.

Dubois westchnął teatralnie i przewrócił oczami. Widocznie zastanawiałam się zbyt długo. Poczułam, jak nieznana siła oplata moje ramiona i posuwa się powoli w dół, by dotrzeć do nóg. Po chwili, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, całe moje ciało przesunęło się do przodu.

Szarpnęłam się, ale jedyne wewnętrznie. Otworzyłam szerzej oczy, kiedy moja ręka sama powędrowała ku wyciągniętej dłoni Nicoli. Ujął ją delikatnie i przyciągnął mnie do siebie. Drugą objął w talii i poprowadził mnie na sam środek parkietu.

Czułam się jak w pułapce. Panicznie próbowałam wydostać się spod jego wpływu, jednak nie byłam w stanie. Chciałam krzyczeć, ale usta nie chciały się otworzyć. Żołądek ścisnął się w supeł, serce podeszło do gardła.

Orzeźwiający zapach perfum Nicoli znów uderzył w moje nozdrza, kiedy mężczyzna przyciągnął mnie do siebie. Czułam, jak jego dłoń powoli sunie po mojej talii ku górze. Przeszedł mnie dreszcz, gdy chłodne palce musnęły obojczyk i szyję, by znaleźć się na mojej brodzie i unieść ją delikatnie ku górze. Spojrzał mi w oczy i w tej samej chwili moc trimisa zwinęła się w kłębek w samym środku mojej klatki piersiowej, a uczucie braku kontroli opuściło moje ciało. Zachłysnęłam się tym niespodziewanym doznaniem.

– Co ty... – zaczęłam, ale właściwie nie miałam pojęcia, czym było to doświadczenie.

– Mówiłem, że chcę tylko z tobą zatańczyć, Madeleine. – Sprawnie obrócił mnie o sto osiemdziesiąt stopni i przywarł do moich pleców całym ciałem. Miałam wrażenie, że odbiłam się od betonowego muru. Subtelnym ruchem odgarnął włosy z mojej szyi i pochylił się tak, że nasze twarze były niemal na równej wysokości. – Prosiłem o zbyt wiele?

– Jesteś bezczelny – syknęłam. W środku gotowałam się z wściekłości. – Mam na ciebie zlecenie.

– Owszem.

– Nie boisz się?

– Wiem, że nic mi nie zrobisz – odparł pewnym tonem.

– Niby skąd? – Moja brew poszybowała do góry. Jego ręce niebezpiecznie mocno zaciskały się na mojej talii. Znów obrócił mnie przodem do siebie, po czym wplótł palce we włosy na karku i sprawnym ruchem wyciągnął fiolkę z fentanylem.

– Wiem o tobie wszystko, Madeleine. – Uśmiechnął się, lecz ten uśmiech nie dotarł do jego oczu, ciemniejszych niż sama otchłań. Wyrzucił fiolkę za siebie i na powrót objął mnie obiema rękami.

Przyłożyłam dłonie do torsu Nicoli, by chociaż w niewielkim stopniu zachować dystans. Wciąż nie wiedziałam, jakie ma zamiary. Zacisnęłam usta, całkowicie zbita z tropu. Niebezpieczny osobnik, złodziej, morderca, trimis, wróg numer jeden Jean Luca. Obracał mną właśnie po raz kolejny w rytm klubowej muzyki. Wpatrywał się we mnie tymi ciemnymi, przenikliwymi oczami, jakby znał każdą myśl, każdy kolejny ruch, jaki zamierzałam wykonać.

– Skoro wiesz o mnie wszystko, to na pewno wiesz też o tym, że moje zadania zawsze kończą się sukcesem.

– Nie tym razem, skarbie.

– Czyżby?

Nicola chwycił moją rękę, uniósł do góry i okręcił mnie wokół własnej osi. Ten ruch był tak niespodziewany, że się zachwiałam. Muzyka ustała. Silne uderzenie w klatkę piersiową wyrwało powietrze z moich płuc. Zrobiło mi się ciemno przed oczami, kiedy desperacko próbowałam go zaczerpnąć. Moje plecy obiły się o ścianę. Bolesne jęknięcie opuściło moje usta, a po chwili poczułam na szyi chłodne palce, zaciskające się na niej łagodnie.

Zamrugałam. To nie mi się zrobiło ciemno przed oczami, tylko w pomieszczeniu naprawdę panował mrok. Mokry zapach wilgoci i chłód zaatakowały moje wyostrzone zmysły.

– Och Madeleine... – Szept rozszedł się po moim ciele niczym lodowaty podmuch. – Kiedyś wiedziałaś, na co mnie stać, a teraz mnie nie doceniasz.

– Co ty... – zaczęłam, ale palec wylądował na moich ustach. Ogarnął mnie bezbrzeżny niepokój, całkowicie straciłam orientację, nie wiedziałam, co się dzieje.

– Cii. To ciche miejsce. – Palec z moich ust zjechał powoli niżej, na brodę.

Poczułam, jak coś ciężkiego osiada w moim umyśle. Jakby Nicola nałożył na moją głowę grube szkło w kolorze karmazynu. Widziałam go wyraźnie, choć w szkarłatnych barwach. Wpatrywał się we mnie z tym głupim uśmiechem, który doprowadzał mnie do szewskiej pasji. Warknęłam zezłoszczona i w tym samym momencie coś poruszyło się nad ramieniem Duboisa. Wyciągnęłam szyję, by sprawdzić, co to było.

Moje serce zwolniło, nogi miałam jak z waty i gdyby nie to, że Nicola przyciskał mnie do ściany, upadłabym na podłogę z głośnym hukiem. Co najmniej tuzin potworów znajdowało się za plecami Duboisa, kiwały się z prawej do lewej niczym w transie. Zgarbione, lekko pochylone do przodu, zdeformowane do granic możliwości. Ich pokraczne wyciągnięte szpony haczyły o betonową posadzkę, te, które miały oczy, mimo że śnięte jak u ryby, wpatrywały się w bliżej nieokreślony punkt.

Przełknęłam głośno ślinę. Mutanty wyprostowały się natychmiast, a ich głowy skierowały się w kierunku dźwięku. Zakryłam usta dłonią, by powstrzymać pisk, chcący wydobyć się z mojego gardła. Czułam, jak krew odpływa mi z twarzy i mości się gdzieś w okolicy stóp.

Pomieszczenie znów ogarnęła ciemność. Nicola zachichotał, dźwięk odbił się echem od wysokich ścian. Jednak zmutowane istoty nie zareagowały na ten dźwięk. Jego dłoń zniknęła z mojej szyi, pozostawiając po sobie jedynie nieprzyjemne uczucie pustki. Odcięta od najważniejszego w tej sytuacji zmysłu zadrżałam niekontrolowanie.

– Wiesz, Madeleine, wydaje mi się, że powinnaś poważnie porozmawiać ze swoim pracodawcą, bo mam wrażenie, że nie powiedział ci wszystkiego.

Głos Duboisa dochodził zewsząd. Rozejrzałam się, choć wiedziałam, że nie ma to zbyt dużego sensu. Chciałam mu odpowiedzieć lub zadać jakiekolwiek pytanie, patrząc jednak, jak bardzo te potwory miały wyczulony słuch, wolałam nie ryzykować.

Jak my się, do cholery, w ogóle znaleźliśmy w tym miejscu?

– Powiem ci coś, kochanie. – Tym razem szept dotarł do mnie z lewej. Odwróciłam głowę w tamtą stronę, a ciepły oddech omiótł moją twarz, kiedy Nicola mówił dalej: – Gdyby nie ja, od dawna użyźniałabyś glebę swoim ponętnym ciałkiem. Myślisz, że Russeau trafił na ciebie przez przypadek? Nic, co od dziesięciu lat działo się w twoim życiu, nie było przypadkiem.

Wielki gwóźdź wbijał się w moją czaszkę, powodując potworny ból. Piszczało mi w uszach, umysł zionął pustką, a klatka piersiowa zacisnęła się dotkliwie, jakby znalazła się w imadle. Dłoń mężczyzny wylądowała na moich ustach, zanim wydobył się z nich przepotworny ryk. Wściekłość odbierała mi zdolność myślenia, kontrolowania swoich odruchów. Niespodziewanie poczułam łzy na policzkach. Spływały powoli, mocząc mankiet koszuli Duboisa.

O czym ten psychopata mówił?! Byłam pewna, że nabija się ze mnie, specjalnie prowokuje, by ogarnęła mnie złość. I udało mu się to. Udało mu się to w momencie, w którym zobaczyłam go na kamerach monitoringu, jak stoi i przygląda się mi bez cienia skrępowania. W jeszcze większy szał wpadłam, gdy podszedł mnie w klubie bez najmniejszego problemu. A teraz... W tamtej chwili próbował zniszczyć cały mój światopogląd, który budowałam przez całą tę dekadę. Pstryknął palcami, jakby moje jestestwo było jedynie domkiem zbudowanym z kart i zburzył go jednym prostym ruchem, wykonanym wręcz od niechcenia.

– Wściekaj się, Madeleine – mruknął mi wprost do ucha. Jego dłoń przesunęła się powoli z moich ust z powrotem na szyję. Jeden, spazmatyczny oddech później poczułam ciepło ciała Nicoli, rozchodzące się po moich plecach. Objął mnie szczelnie ramionami, orzeźwiająca bryza zmąciła moje zmysły. Ostre światło oślepiło mnie, lecz już po chwili wyraźnie widziałam przed sobą tuzin powykręcanych, zaropiałych ciał. – Wściekaj się jak nigdy dotąd. Wtedy jesteś najskuteczniejsza, skarbie. Pokaż, na co cię stać.

Dubois wsunął w moją dłoń owalny przedmiot. Chwyciłam go pewnie, palcem wymacałam początek ostrza. Po co Nicola dawał mi nóż?

Nie dane mi było się długo nad tym zastanawiać. Mężczyzna pchnął mnie delikatnie do przodu. Potknęłam się, ale zdołałam utrzymać równowagę. Spojrzałam na niego wściekła i już byłam gotowa go zaatakować, kiedy zrobił coś niespodziewanego.

Klasnął.

Dźwięk poniósł się echem po pomieszczeniu. Ciszę przerwało przeraźliwe szuranie szponów o beton. Przełknęłam głośno ślinę i powoli odwróciłam się z powrotem w stronę potworów. Dwanaście owrzodziałych twarzy wpatrywało się we mnie, a przynajmniej te, które miały oczy. Jednak każda z nich była zwrócona w moją stronę.

Nie wiem, skąd miałam pewność, że Nicola Dubois już za mną nie stoi. Po prostu czułam to w kościach. Tak samo, jak moc trimisa, rozlewającą się po moim ciele. Moje oczy rozbłysły złotym światłem. Przyjęłam pozycję, wyciągnęłam nóż przed siebie i wzięłam głęboki wdech.

Nicola Dubois właśnie pozostawił mnie sam na sam z tuzinem wygłodniałych mutantów.


Witajcie moi kochani!

Tym razem podzieliłam rozdział na dwie części, był naprawdę długi.

Robi się gorąco, co? Jak myślicie, Nicola jest dobrym tancerzem? ;>

Statystyki dla freaków:

4430 słów

29 493 ZZS

13 stron A4 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro