4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Wyglądasz jak zombie – stwierdziła złośliwie Vanessa na mój widok.
– W przeciwieństwie do niektórych, ciężko pracuję – odgryzłam się jej, więc szybko się gdzieś „ulotniła".

Przynajmniej na tę chwilę miałam ją z głowy! 

Postanowiłam powiedzieć Nickowi o tajemniczym telefonie, lecz nigdzie nie mogłam go znaleźć. Gdzieś przepadł.

Zjawił się później, spóźniony o dobrych kilkadziesiąt minut, z potarganą czupryną oraz z nieobecnym wyrazem twarzy.
– Co ci się stało? – zapytałam go z autentyczną troską, gdy znaleźliśmy czas na rozmowę „w cztery oczy".
– A coś musiało? – posłał mi swój firmowy uśmiech rozrabiaki.
– Za dobrze to ty nie wyglądasz – wypaliłam zanim zdążyłam pomyśleć.

Nick zbył mój faux pas machnięciem ręki, mówiąc:
– Brat mnie odwiedził i trochę zabalowaliśmy.
– To ty masz brata? Nigdy o nim nie wspominałeś? – Z tego, co zawsze twierdził Nick, był jedynakiem.
– Starszy, przyrodni – dodał, jakby to wszystko wyjaśniało.

Uśmiech zniknął z jego twarzy, jakbym dotknęła niewygodnego bądź zakazanego tematu.

– Zgraliśmy się dopiero niedawno – powiedział Nick. – A tak darliśmy ze sobą koty.

Już chciałam zapytać, co się stało, że tak nagle ich relacje uległy „cudownej przemianie", ale powstrzymałam swój język. Każdy bowiem potrzebuje choćby odrobiny prywatności. Będzie chciał - sam mi cokolwiek w tej kwestii powie. Już wolałam milczeć niż dręczyć Nicka głupimi pytaniami.

– Nie ja jeden mam za sobą trudne chwile, co? – kolega rzucił w moim kierunku swoje zaciekawione spojrzenie. – Opowiesz?

Nie wytrzymałam i opowiedziałam mu o dziwnym telefonie, który sprawił, że trochę się przestraszyłam.
– To problem, przy którym niewyspanie jest jak mały pikuś – zakończyłam.

Castelmare miał przez dosłownie sekundę minę osoby dobrze poinformowanej co do sytuacji, ale kto - oprócz Vanessy - mógłby mu na mnie donosić?

Zresztą, ona mogła tylko zgadywać przyczynę takiego a nie innego mojego wyglądu i ziewania co minutę. Prawie ze sobą nie rozmawiałyśmy. Chyba, że było to konieczne. Wydawał się równie przygnębiony, jak ja.

– Naprawdę przykro mi z powodu tego cholernego telefonu – zdawał się mnie przepraszać za zajście, którego nie był winien.

A może to ja przesadzałam? Z Castelmare'em nigdy nie miałam „na pieńku", więc dziwne by było, gdyby to on dzwonił, a potem mnie za to przepraszał. Przecież od razu bym się domyśliła, że to on jest winien!
– Powiadom Williamsa – polecił mi tonem nie znoszącym sprzeciwu.
– Nie za mało konkretów? – zapytałam. – Ale może... dałoby się namierzyć drania?

W oczach Nicholasa Castelmare'a zobaczyłam jakiś dziwny cień, który zniknął, gdy tylko facet zorientował się, że go obserwuję.

– Jaki jest nasz następny krok? – pytanie kolegi, nieco zbiło mnie z pantałyku, bowiem nie od razu pojęłam, iż nie ja jestem przedmiotem jego troski, a prowadzona przez nas sprawa.
– Nie pamiętasz, co mówił szef na wczorajszej odprawie? – uśmiechnęłam się znacząco.
– Wciąż nie mogę się dobudzić po wczorajszym i dręczy mnie kac - morderca – wyznał skruszony Nick.
– Lloyd mówił, że „na cito" mają być wyniki badań z laboratorium – usłyszeliśmy głos Vanessy za naszymi plecami.

–  Cóż za wyczucie czasu! – zakpiłam, patrząc na tę dziewczynę.
– Kłóćcie się ciszej, ja idę sobie zrobić kawę zanim do czegokolwiek przyłożę swą rękę – oznajmił Nick i zniknął w czeluści naszego pomieszczenia socjalnego.

Uch, jak ja jej, Vanessy, nie lubiłam! Z tym swoim zaginaniem parolu na wszystko, co nosi spodnie i nie ucieka przed nią na drzewo...  Była po prostu żałosna!

– Będziemy tak stać i czekać jak na zbawienie? – jej przesłodzony głosik, którym próbowała oczarować biednego Nicka, działał mi na nerwy.

Ale, uświadomiłam sobie, Nick jest dorosłym mężczyzną. Vanessa jest wyłącznie jego problemem, a nie moim! Było mi go tylko szczerze żal. Nie zasługiwał na to, by mieć dziewczynę - latawicę.

Wszyscy o tym wiedzieli, jaka ona jest, a pomimo tego nikomu (mężczyznom) to nie przeszkadzało. Może faceci wolą życie bez zobowiązań?

W trójkę weszliśmy do Pokoju Wielkiego Brata, jak nazywaliśmy salę odpraw. Lloyd już na nas czekał i widać było, jak bardzo jest zniecierpliwiony. Przeglądał z cierpiętniczą miną jakieś papiery, leżące przed nim na oszklonym blacie stołu.

– Właśnie dotarły do mnie wyniki z laboratorium – powiedział z wyczuwalnym w jego głosie napięciem. – Zaciekawiły mnie.
– Dlaczego? – Vanessa, jak zwykle, zadała oczywiste pytanie, a Nick oraz ja, milczeliśmy.
– Na miejscu zdarzenia, Nick zabezpieczył ślady jakiegoś pyłku oraz dziwnej substancji – Williams umiejętnie studiował wyrazy naszych twarzy, gdy drzwi do sali otworzyły i zamknęły się samoczynnie z wielkim hukiem.

Szkło poszło w drobny mak, a odłamki przecięły w kilku miejscach skórę na twarzy „naszej ślicznotki", która siedziała najbliżej drzwi. Nick zbladł jak ściana, Vanessa przyciskała obie dłonie do krwawiących policzków, a Williams oraz ja zastygliśmy w bezruchu z przerażenia oraz zdziwienia jednocześnie.

Widziałam to samo, co oni, ale byłam bardziej wyczulona na obecność „bardzo wściekłego bytu niematerialnego". Ale dlaczego celem jego ataku okazała się Vanessa?

Przypomniał mi się duch, widziany przeze mnie nad ramieniem Nicka, zaledwie dzień - lub dwa- temu. Czy to ten sam?

– Matko Boska – szepnął Williams, zaskoczony i zdezorientowany. – Co to było?
– Duch! – krzyknęła histerycznie Vanessa, która na moment zapomniała o zranionych policzkach.
– Duchów NIE MA – powiedział Nick z pełnym przekonaniem, lecz zauważyłam jego dyskretne spojrzenie, skierowane w moją stronę.

Jak na zawołanie (choć on tego nie zauważył) za nim pojawiła się męska twarz o rozmytych konturach. Usta zjawy poruszały się w niemym szepcie - czułam, że on chce mi coś powiedzieć. Ale co mówił, tego już nie rozumiałam, bowiem nie potrafiłam wychwycić ani jednego słowa. Zanim zdążyłam wsłuchać się „konkretnie" - przybysz zniknął.

– Skoro duchów nie ma, to co to było z drzwiami, do kuxxx nędzy?! – przemiła na co dzień dziewczyna, chyba po raz pierwszy przestała się pilnować w obecności innych osób.

Wybiegła z sali odpraw, krzycząc przeraźliwie.

– Zwariowała – Nick wciąż był w szoku po zajściu, które przed chwilą miało u nas miejsce.

„Czego może chcieć ode mnie kolejny zagubiony?" – na moje oko, musiało stać się z nim za jego życia, coś bardzo złego.
A teraz nie potrafi odnaleźć w zaświatach właściwej drogi, zawieszony w swoim zagubieniu pomiędzy niebem a ziemią.

Swój gniew i frustrację wyładował na drzwiach, dokumentnie je rozpierdzielając. Do czego jeszcze dojdzie, nim zrozumiem, co pragnął mi przekazać? Albo... przed kim ostrzec? Lub: czym?

Twarz widmowego mężczyzny wydawała mi się na tyle znajoma, iż miałam pewność, że gdzieś ją widziałam... Zaraz! Przecież to... I bum- nagle mnie olśniło! To był nasz denat ze stacji benzynowej.

– Jak to możliwe? – Lloyd miał na myśli rozwalone drzwi, za które nie wiadomo, kto zapłaci. – Chyba komuś zachciało się niedorzecznych żartów!

Ale sam chyba słyszał, jak brzmiały jego teorie, bo umilkł. Lecz szybko odzyskał odwagę, gdy zwabieni hałasem inni pracownicy i funkcjonariusze policji w tymże budynku, przybiegli sprawdzić, co się stało i zastali pobojowisko.
– Posprzątam szkło, żeby nikt się nie skaleczył – powiedziałam, byle tylko przerwać ciężką ciszę i zabrałam się „za robotę".

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro