Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedziałam w Sali Głównej jako kolejny pierwszoroczniak, nie mając pojęcia, czy w Hogwarcie kiedykolwiek będę bezpieczna. Może i byłam zwykłą dziewczyną z burzą ciemnych loków, błyszczącymi, czarnymi oczami oraz niewinnym uśmiechem, jednak w moim sercu kryły się mroczne tajemnice i sekrety, które sprawiały, że czasem chciało mi się tak strasznie płakać.

Miałam tylko jedenaście lat, a już nienawidziłam siebie, mojej rodziny i wszystkiego, co moi rodzice uczynili w całym swoim życiu, ilość krwi, którą przelali. Ilość morderstw, których mój ojciec dokonał tylko w celu stanięcia na szczycie tego wszystkiego. Ilość ran i tortur, które spowodowała moja matka.

W Sali rozlegały się okrzyki szoku, zdziwienia, radości lub podekscytowania, gdy kolejni uczniowie siadali na krześle z Tiarą Przydziału na głowie, po czym dowiadywali się prawdy o swoim charakterze. Ten moment miał zawarzyć na wiele lat przyszłego życia, jeśli nie na całe. Jedno słowo... a tyle znaczy...

- Hamilton, Isabella – głos Minerwy Mcgonagall wyrwał mnie z zamyślenia, wywołując zimne dreszcze na plecach. Wstałam, drżąc lekko i nieznacznie, nieudolnie starając się zachować powagę w obliczu takiej sytuacji. Ubrałam obojętną maskę, starając wyliczać sobie w głowie swoje najlepsze cechy. Do Gryffindoru zupełnie nie pasuję, a reszta domów..? Ravenclaw nawet by pasował, Hufflepuff tak nawet trochę... a Slytherin? Nie mam jakieś wybitnej opinii na temat Slytherinu, bo mimo iż wiem, że nie każdy wychowanek tego domu zostanie śmierciożercą, to niestety cechy dominujące ich charakteru dawały im większe predyspozycje na dołączenie do armii Voldemorta.

Tak, Voldemorta. Nienawidzę nazwy „Sam-wiesz-kto". Ten tytuł jest idiotyczny, a nie wierzę w żadne przesądy, szczęście czy pech. Mogę mówić „Voldemort" tak wiele razy i tak głośno, jak tylko mam ochotę. I mam gdzieś opinię innych.

Niemal słyszałam bicie mojego serca w klatce piersiowej, a każdy kolejny krok, każda sekunda zbliżała mnie do wyboru mojej przyszłości, na przydzielenia mnie do jednego z czterech domów, jednego z czterech osobnych królestw. Po chwili usiadłam na krześle, a moje pięści mimowolnie się zacisnęły. Może i starałam się zachować chłodną pewność siebie, ale ktoś inteligentniejszy dostrzegłby, że to tylko krucha fasada.

Po chwili na głowie poczułam Tiarę Przydziału. To już ten moment, ta chwila, te sekundy... Zamknęłam oczy, całkiem niepotrzebnie, bo po kilku sekundach tiara całkowicie zapełniła mi pole widzenia.

- Masz bardzo ciekawy charakter – usłyszałam w mojej głowie cichy głos, który całkowicie zajął moje myśli. – Sprawiedliwość i wierność, inteligencja, odwaga, ambicje, przebiegłość... jesteś, na Boga, mieszanką tak wielu cech...

Mijały kolejne sekundy, a czas, w którym tiara starała się oszacować mój charakter, dłużył się niemiłosiernie. Po jakimś czasie wzdłuż całej Wielkiej Sali dało się usłyszeć pomruki zaniepokojenia lub czystej ciekawości. Mijało zdecydowanie, ale to zdecydowanie za dużo czasu. Coś było zdecydowanie nie tak...

- Jesteś bardzo ambitna, masz dużo planów oraz siłę i magię we krwi, która pomogłaby ci w realizacji. Pewna swojego zdania, nie boi się opinii innych, jak i również inteligentna ze strategicznym umysłem. Chyba już wiem, gdzie twoja ciemna krew znalazłaby idealne miejsce... – niemal zadrżałam, przygotowując się na ostateczny werdykt.

- SLYTHERIN!

Nie, nie, nie, nie, błagam, tylko nie to... Nie chcę dorastać wśród czarodziejów, którzy mogą wstąpić do armii śmierciożerców! Ba, a co jeśli ja nabiorę takich przekonań?

Wszędzie rozległy się krzyki, a ja powoli wstałam. Niewiele brakło, bym z tych nerwów pobiegła z tiarą na głowie, na szczęście szybko się powstrzymałam i pozwoliłam na jej zdjęcie.

Jestem w Slytherinie. W Slytherinie. Muszę przyswoić tę informację.

Chociaż czego ja się mogłam spodziewać? Czego mogłam się tak naprawdę spodziewać, patrząc na moje pochodzenie?

Czego mogła spodziewać się córka Bellatrix Lestrange?

Czego mogła spodziewać się córka Toma Riddle?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro