Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


  Błędy poprawiła @starliteyesx


   Słońce chyliło się ku zachodowi. Jego ostatnie promienie przedzierały się przez niebieskawo-zielone liście wysokich drzew, sięgających niemal chmur. Niebieski Las w dzień spał, za to w nocy budził się do życia; właściwie nie on, a przeróżne istoty mieszkające w nim. Dlatego, korzystając z ostatnich promieni słońca, trójka towarzyszy próbowała jak najszybciej rozbić obóz i rozpalić ognisko.

   - Ari, daj spokój. Nie mamy czasu - powiedział czarnowłosy chłopak zmęczonym głosem, rzucając gałęzie na ściółkę leśną. - Pozwól Kari rozpalić ognisko.

   Chłopak, którego włosy były bielsze od śniegu w Królestwie Wiecznej Zimy, popatrzył z niedowierzaniem na towarzysza.

   - Po tym, jak ostatnio mnie podpaliła, nie ma mowy - zaprzeczył, posyłając natarczywe spojrzenie swojej siostrze. Dziewczyna również miała białe włosy, lecz różniła się od brata kolorem brwi - były czarne. Kari przewróciła szarymi oczami, które - jak zawsze - wydały się takie bezbarwne, puste.

   - To było niechcący, przecież przeprosiłam - przypomniała obojętnie. Nie czuła skruchy, uważała, że nic poważnego nie zrobiła. Przecież tylko spaliła zapasy i ubrania brata.

   - Ari, daj to zrobić Kari! - nakazał, tym razem hardo, ciemnowłosy, odrzucając ręką grzywkę z czoła. Był już wykończony ciągłym uciekaniem i jedyne o czym marzył, to pójście spać. No, może jeszcze o ciepłym łożu i własnej komnacie, jednak w tej chwili zdawał sobie sprawę, że to były tylko mrzonki.

   Białowłosy spojrzał na swoich towarzyszy, a gniew i lekki zawód aż kipiały z jego twarzy. Nie trwało to jednak długo, bo szybko zmusił się do uśmiechu, by nie dać po sobie poznać, że usłyszane słowa go zraniły. Chciał w końcu zrobić coś więcej, niż tylko trzymać się z tyłu i patrzeć, jak jego siostra i przyjaciel decydują o wszystkim. Jednak, tak jak zawsze, odpuścił, postanawiając, że postawi się następnym razem.

   Kari zamieniła się miejscem z bratem. Przykucnęła nad stertą gałęzi i ułożyła obie ręce nad nimi. Zaczęła wyobrażać sobie symbol tworzący ogień. Po chwili na gałęziach pojawiły się niewielkie iskry, potem dym. Udało się. Rozpaliła ognisko, lecz... nie tylko na gałęziach pojawił się ogień.

   Głośny, gardłowy śmiech rozległ się po okolicy.

   - Mówiłem, że tak będzie - szydził Ari, widząc, że nogawka spodni przyjaciela również się zapaliła.

   - Co, do... - nie dokończył czarnowłosy, machając nogą, po której wspinał się płomień.

   - Nie ruszaj się - krzyknęła dziewczyna, łapiąc za najbliższy przedmiot.

   - To moje! - Białowłosy szarpnął siostrę, próbując zabrać jej ostatnie spodnie, jakie posiadał i których z niewyjaśnionych przyczyn nie miał teraz na sobie.

   Rodzeństwo zaczęło się przepychać, podczas gdy ich przyjaciel walczył z ogniem na swoim ciele. W tym chaosie nie zauważyli kobiecej postaci, kryjącej się w cieniu i obserwującej z zażenowaniem całą sytuację.

   Badała całe towarzystwo od ponad kilku godzin, próbując dojść, dlaczego Bogini Wody kazała ich znaleźć. Jednak na razie - wywnioskowała tylko jedno.

   - Debile - mruknęła, widząc sytuację niczym z kiepskiego kabaretu.

   Nastał ranek. Noc, o dziwo, była bardzo spokojna. Żadne zwierzę ani stworzenie nie znalazło trójki osób, spokojnie śpiących na polanie. Na ich młodych twarzach malował się stoicki spokój. Wyglądali, jakby nie obchodziło ich, że w trakcie snu mógł znaleźć ich choćby irisz: stworzenie, które w dzień wygląda jak człowiek, ale po zachodzie słońca - wyrywa serca.

   Tatuaże tajemniczej kobiety ledwo zauważalnie poruszały się teraz na jej ciele. Nie mogła uwierzyć, jak można być tak głupim. Po prostu zasnąć, bez żadnej warty, w środku jednego z najbardziej niebezpiecznych lasów.

   - Amatorzy - mruknęła, pochylając się nad białowłosą dziewczyną.

   Wyglądała na około dwadzieścia lat, tak jak pozostała dwójka. Kobieta widziała, jak wczoraj rozpaliła ogień - mimo że nie do końca jej wyszło, ewidentnie znała podstawy magii. Aczkolwiek magiem nie była. Jej białe włosy sugerowały, że pochodziła z Królestwa Wiecznej Zimy; jednak oliwkowa cera i grube, czarne brwi mówiły coś innego. Jej matka lub ojciec musiał pochodzić z ciepłego kraju. Ostre rysy twarzy, niewielki nos, ponętne usta, do tego wystające kości policzkowe, były charakterystyczne dla Królestwa Słońca.

   Mira przeniosła wzrok na śpiącego nieopodal chłopaka. Wyglądał bardzo podobnie do białowłosej dziewczyny, ale od stóp do głów przypominał mieszkańca Królestwa Wiecznej Zimy. Miał białe włosy, brwi, nawet rzęsy. Do tego blada skóra, trójkątna twarz, prosty, duży nos oraz niewielkie, wąskie usta i dość delikatne ciało. Typowa uroda tamtych obszarów.

   Kobieta z gracją podeszła do ostatniej śpiącej osoby. Nawet nie próbowała być cicho. Nie przejęła się, gdy nadepnęła na gałąź z niebieskimi liśćmi. Cała trójka spała jak zabita. W tym momencie poderżnięcie im gardeł byłoby tak łatwe, że potencjalny zabójca mógłby wręcz poczuć współczucie, widząc tak jawną głupotę i amatorszczyznę.

   Czarnowłosy chłopak również miał cechy przywodzące na myśl Królestwo Słońca. Oliwkowa cera wyglądała, jakby pochłaniała promienie słoneczne; podobnie gęste, czarne włosy, których pozazdrościłaby niejedna kobieta. Było widać, że nie pochodził z byle jakiej rodziny. Umięśnione ciało widoczne pod białą koszulą nie powstało dzięki pracy na roli. Mężczyźni z wyższych sfer wyrabiali taką sylwetkę na treningach z mieczem. Można było jednak dostrzec, że ten dopiero zaczynał swoją przygodę z ostrzem. Na pierwszy rzut oka kobieta zauważyła, że skóra na jego rękach była delikatna, niezrogowaciała i pozbawiona blizn. Przeniosła wzrok ponownie na twarz i przejrzała się jej. Z wizji pamiętała, że miał brązowe oczy, których kolor przypomniał jej bardzo rzadkie kryształy, którymi płaczą istoty wodne - sakari. Gęste czarne brwi, niewielki nos oraz również ponętne usta. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak szlachcic, pochodzący z Królestwa Słońca. Jednak wizja dawała jej pewność, że chłopak był kimś więcej.

   Skierowała oczy na długi miecz schowany w pochwie, leżący za plecami chłopaka. Podniosła go i poczuła jego ciężar; wymagał nie lada zdolności i mięśni, aby sprawnie się nim posługiwać. Jednym pewnym ruchem wyjęła go z pochwy, a wschodzące promienie słońca odbiły się od głowni. Mocniej zacisnęła palce na trzonie, który idealnie wpasował się w jej dłoń, mimo że miecz był przeznaczony do dwuręcznego użytkowania.

   Królewskie Ostrze - pomyślała, przejeżdżając po nim palcami. Było wykonane z jednego z najtwardszych surowców, jaki istniał - szlachatianu. W chwili obecnej materiał niedostępny. Mówi się, że odnaleziono go ponad tysiąc lat temu i już wtedy było go bardzo mało, a i tak większość została zmarnowana przez kowali, próbujących wykuć ze szlachatianu miecze. Na pomoc przyszły istoty zwane Kimiszami. Podobni do ludzi, z tą różnicą, że ich oczy i włosy zmieniały kolor w zależności od humoru właściciela. Kimiszowie stworzyli przepis z ciągów znaków magicznych oraz specjalne piece, mające stopić szlachatian. Z ilości dostępnego materiału udało się wykuć około dwadzieścia mieczy, które nazwano Królewskimi Ostrzami. Większość powędrowała do najemników zwanych Czarnymi Jeźdźcami - do najsilniejszych ludzi z całego świata. Po kilku latach najemnicy zapragnęli stać się kimś więcej, dlatego zaczęli zabijać przeróżne istoty, zajmując ich tereny. I tak - zabili twórców mieczy, rodzice zostali zamordowani przez swoje własne dzieci.

   Czarni Jeźdźcy Królewskimi Ostrzami zabili Kimiszów. Zajęli ich tereny, stając się królami.

   Kobieta schowała miecz do pochwy, nie odłożyła go jednak na poprzednie miejsce. Spojrzała na dwójkę białowłosych i pomyślała o zaklęciu, na które składało się sześć znaków, które razem tworzyły swego rodzaju podwójną drabinkę. Po chwili oddech rodzeństwa stał się jeszcze spokojniejszy, a ich ciała całkowicie się odprężyły. Zaklęcie snu było bardzo proste w wykonaniu, kryło się w nim jednak pewne niebezpieczeństwo. Wystarczyło pomylić kolejność znaków, a uśpione osoby już nigdy by się nie obudziły.

   Mira spojrzała na czarnowłosego chłopaka i wyobraziła sobie kolejne znaki. To zaklęcie było o wiele trudniejsze od poprzedniego, ale dla kobiety nie stanowiło większego problemu. Dwadzieścia dwa znaki i nad młodymi ludźmi pojawiły się ciemne chmury. Jedno mrugnięcie kobiety, a na czarnowłosego zaczął padać deszcz. Szybko nakierowała strumień wody na głowę chłopaka, obserwując, jak jego oliwkowa twarz zalewa się wodą.

   - Ari, obiecuję, że jeżeli sikasz na mnie, to cię zabiję - mówił w półśnie, nawet nie otwierając oczu, jedynie obracając się na drugi bok.

   Blondwłosa kobieta powstrzymała się od głośnego westchnięcia. Wzmocniła siłę deszczu, który padał już nie tylko na głowę chłopaka - woda zdolna wypełnić kilka wanien zalewała całe jego ciało.

   Czarnowłosy nagle obudził się i zaczął rozglądać dookoła, nie rozumiejąc, dlaczego deszcz pada tylko na niego. Zajęło mu chwilę spostrzeżenie, że przed nim stał nie jego przyjaciel, lecz nieznana kobieta. Jego ciało ogarnęła panika. Zaczął rozglądać się w poszukiwaniu miecza, a gdy odnalazł go w ręku kobiety, strach ścisnął mu gardło.

   - Nie zostawia się miecza na widoku - powiedziała nieznajoma bezczelnie. W jej głosie słychać było drwinę, ale także rozbawienie. - Bo ktoś może go ukraść - dokończyła, nieprzyjemnie uśmiechając się w kierunku chłopaka. 




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro