Rozdział 27

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


   Wyraźny dźwięk obcasów roznosił się po korytarzu. Spotykane kapłanki instynktownie chyliły nisko głowy. Zmuszała się wysłać  każdej uśmiech. W tej chwili było to ostanie na co miała ochotę, jednak mimo marnego humoru, musiała zachowywać się odpowiednio. Były służącymi jej kapłankami. Była ich królową.

   - Panno Shano. - Ktoś krzyknął za nią.

   Zignorowała to i jedynie przyśpieszyła, przy tym jednak pamiętając o gracji i właściwym prezentowaniu się. 

   - Panno Shano. - Znów rozbiegł się ten sam głos. 

   Zatrzymała się. Zanim jednak odwróciła się, wzięła głęboki i powolny wdech, przybierając na twarz lekko drwiący uśmiech. 

   - Książę, w czym mogę pomóc?

   Zatrzymał się ledwo przednią, prawie w nią wpadając. Odchrząknął, ukrywając zawstydzenie, a ręką nerwowo pocierał kark.

   - Czy... - Zamilkł na chwilę, krzyżując palce obu rąk. - Czy Mira już wróciła?

   Shana przybrała milszy wyraz twarzy. Zniknął drwiący uśmiech, a na jego miejsce pojawiło się coś na znak... współczucia. Nigdy nie lubiła przekazywać złych wiadomości. Jednak jako przyszła królowa, robiła to nieraz. Przez ostatnie lata prowadziła nieoficjalną wojnę ze swoim wujem. Walczyło i umierało w jej imieniu wiele osób. I mimo że nie było łatwo, później samodzielnie informowała bliskich zmarłego. 

   - Nie wróciła - zaczęła, dokładnie obmyślając swoje następne słowa. - Widzisz...

   - Królowo! Królowo! - Na początku do uszu dwójki dochodził dźwięk głośno stawianych kroków, po czym krzyk. Kapłanka wynurzyła się za rogu, zatrzymując się przed Shaną. Niemal padła ze zmęczenia na ziemię. - Wróciła.

   - Kto wrócił?- zapytała zdezorientowana przyszła królowa. Złapała za ramiona kapłanki, której twarz zrobiła się zastraszająco blada. - KTO WRÓCIŁ? - powtórzyła, lekko potrząsając kobietą. Domyślała się o co może chodzić... jednak pragnęła to usłyszeć.

   - Ona wróciła. - Dyszała głośno, wpatrując się ze szczęściem w swoją królową. - Udało jej się. Zabiła króla.

   Shana zastygła. Puściła kobietę i wyprostowała się. Wlepiła wzrok w niewielkie okno, za którym rozlewał się krajobraz lasu. W jej oczach pojawiły się szklane łzy. Zapomniała o trzymaniu fasonu. Pozwoliła, aby jej policzki stały się mokre, a na twarz wpłynął prawdziwy uśmiech, chociaż jeszcze delikatny, trzymany przez strach, że to wszystko może się okazać być jedynie snem.

  - Królowo. - Kapłanka uklękła, zniżając głowę niemal do ziemi.

   Shana rozglądała się dookoła, patrząc, jak kolejne kapłanki, klękają przed nią.

   - Niech żyje królowa Shana - skomentował Derwan, wpatrując się zadziornie w oczy kobiety.

      Mag ustał przed dębowymi drzwiami. Poprawił ciasny kołnierzyk czystej koszuli, którą nałożył od razu, gdy został powiadomiony o wezwaniu księcia. Nie przeszedł dużo, a materiał już przykleił się do mokrej skóry. Wziął mocny wdech. Z faktu braku strażników,  samodzielnie zapukał do wrót. Książę nie lubił, gdy w dzień go pilnowano. Chociaż w nocy nieraz również odprawiał straż. Mag uważał to za niezbyt rozsądne posunięcie, choć cieszył się z takiego podejścia chłopaka. Liczył, że w któryś dzień, obudzi go wiadomość o zamordowaniu księcia. Z dwojga złego wolał starszego za króla. Nie był tak szalony i potężny jak młodszy. Łatwiej nim byłoby manipulować za pomocą magii. Gdy jeszcze starszy przebywał w zamku, widział przed oczami, jak magowie zajmują odpowiednie stanowiska w tym królestwie. Do dziś wyklinał Derwana, że uciekł jak tchórz, zamiast zawalczyć z bratem.

   Wziął ponownie mocny wdech, gdy usłyszał ciche, ale wyraźne zaproszenie. Wszedł do komnaty. Nie pozwolił sobie na rozglądanie. Nie miał nawet odwagi spojrzeć na księcia. Od razu uklęknął na jednej nodze, opuszczając wzrok na swojego buta. Jego długie włosy zebrane w kitę powiewał niewielki wiatr wpadający przez otwarty taras.

   - Wasza wysokość, wzywałeś.

   - Ty byłeś odpowiedzialny za zbadanie wysłanych przez mego brata głów, prawda? - spytał bezpośrednio, nie tracąc czasu na maniery dworskie. Stał tyłem do mężczyzny, wpatrując się w  tętniące życiem stolice. Nie robiła na nim żadnego wrażenie. Jego wzrok był przerażająco obojętny. Jednak wolał oglądać zachmurzone miasto niż spoconego starca. 

   - Tak, książę - odparł powściągliwie.

   - I co udało ci się ustalić?

   - Niewiele, wasza wysokość. Nie wiem skąd pochodzi ani kim jest dokładnie. Udało mi się jedynie określić miejsce położenia zaklęcia. Granica Królestwa Wiosny, w okolicach miasta Odłam.

   Książę prychnął z udawanym rozbawianiem. Odwrócił się w stronę maga, który mimo wbitego spojrzenia w dół, poczuł ponure spojrzenie swojego władcy. Mimowolnie przełknął ślinę. 

   - Widzisz... nie badałem przez setki lat magi tak jak ty, za to również udało mi się określić skąd zostało stworzone zaklęcie. Może to ja powinienem zostać dworskim magiem? Jak uważasz? - spytał drwiąco, nadając swoim słowom groźniejszego tonu. Miał dzisiaj dobry humor, jednak to nie znaczyło, że nie mógł się kimś pobawić. - Tylko kto wtedy będzie rządził? Mój brat, który samodzielnie nie potrafi zawiązać sznurówek? - Zaśmiał się nieszczerze, podchodząc, do w dalszym ciągu, klękającego maga. - A może ty? Widzisz siebie na tronie? 

   - Nie śmiałbym - odparł natychmiast, zamykając oczy. Cień Rowana spowiła jego postać.  

  - Rozumiem... nie chciałbyś rządzić jawnie, ale z ukrycia to już inna kwestia, nieprawdaż? 

   - Książę, jestem całkowicie wierny twoim rządom. Nie miałbym nawet odwagi pomyśleć o władzy. - Krople poty skapywały z jego czoła. Robiło mu się duszno. Miał wrażenie, że kołnierz koszuli zaciskał się na jego gardle. 

   Rowan przewrócił oczami, wzdychając. 

   - Masz za dużą głowę. Nie zmieściłaby się w żadną koronę. - Odpuścił, widząc niepokojący stan maga. Podszedł do biurka i oparł się o nie. - Liczę, że potrafisz porównywać magię. 

   - Potrafię - potwierdził starzec, mimowolnie wydychając powietrze.   

   - Powiedz mi, czy to włos maga mega brata.

   Starzec podniósł głowę i spojrzał na księcia, a dokładnie na cieniutką, jasną nitkę trzymaną w jego dłoni. Resztkami sił wstał, potrzebując chwili, gdy zakręciło mu się w głowie. Rowan widząc to, ledwie powstrzymał się od komentarza. Nie powiedział nic nie chcąc, aby starzec zszedł ze stresu, zanim wykona swoje zadanie. Potem mógł umierać. Jak będzie trzeba, przyniesie mu nawet pelargonie na grób. 

   - Czy mogę...- zaczął niepewnie, wskazując na fotel.

   Książę machnął w odpowiedzi beztrosko ręką.

   Magi usiadł i położył włos na blat ciemnego biurka. Zamknął oczy. Zmatowiony i wybladły włos zaczął nabierać barwy. Przybrał pięknego złocistego koloru i zaczął mienić się niczym złoto w blasku słońca. Stworzone zaklęcie plotło nicie niewidocznej magii między włókna. Po chwili wytwór wrócił do swojego wcześniejszego odcienia, a mag otworzył oczy.

   - Włos należy do osoby, która przesłała głowy - stwierdził od razu, wlepiając wyczekująco wzrok w księcia, jednak pozostawiając przy tym furtkę szacunku.  Po jego twarzy nie mógł nic odczytać. Nastało nieprzyjemne napięcie, w której z niecierpliwością oczekiwał jakiekolwiek odpowiedzi. Odetchnął, gdy cisza została rozwiana przez trzask i szelest kroków zbliżającej się osoby.

   Spojrzał na drzwi. Od razu wstał i pochylił głowę przed przybyłym. Oto pojawiła się gorsza osoba nawet od księcia. 

   Przybyły mężczyzna machnął ręką w stronę maga. Ten od razu zrozumiał niemy przekaz. Nie przestając się pochylać, najszybszym krokiem, który zaliczało się jeszcze do chodu, skierował się do wyjścia.

   - Arasie - przywitał go książę, spoglądając na niego spod półprzymkniętych powiek. Jego wyraz twarzy pozostawał zamyślony. Podążał wzrokiem za mężczyzną, który nieśpiesznie usiadł na fotelu, wcześniej zajmowanym przez maga.

   - Jak poszło? - zapytał od niechcenia, skupiając uwagę na wyrwaniu wystającej nitki z białej marynarki. Biel była jedynym kolorem, który odziewał. 

   - Świetnie - odparł beztrosko książę. Na jego twarzy pojawił się zadowolony uśmiech w reakcji na pojawienie się wspomnień. Usadowił się po drugiej stronie biurka, siadając naprzeciw nowo przybyłego.

   - Jak rozumiem, zabrałeś miecz?

   - A... - mruknął ledwo słyszalnie, nieznacznie się krzywiąc. - To jednak poszło źle.

   Ręka mężczyzny zastygła. Nie trwało to długo, bo po chwili pociągnął ją i wyrwał wystające nitkę.

   - Nie udało ci się zabrać miecz? - zapytał dla pewności Aras. Jego głos był przyjemny w słuchaniu, wyraźny i męski. Wyjątkiem były momenty, gdy przez mężczyznę przemawiała złość. Wtedy nabierał oziębłej barwy. Stawał się chropowaty i chrapliwy. 

   - Nie. - Rowan machnął ręką, wygodnie rozsiadając się na krześle. - Zapomniałem o nim.

   Aras wziął mocny wdech i uniósł wzrok bez podnoszenia głowy. Potrzebował chwili do opanowania się. Mimo że wiedział do czego zdolny był Rowan, dalej potrafił go zaskoczyć. I to oczywiście, jak zawsze, w negatywny sposób.

   - Więc wyjaśnij mi - zaczął, gdy gniew w nieznacznym stopniu z niego wyparował - dlaczego świecisz niczym słońce? Porażka tak cię ucieszyła? 

   - Nie nazwałbym tego porażką... Poznałem bardzo interesującą kobietę.

   - Nie interesują mnie twoje kochanki.

   - Próbowała mnie zabić.

   - Prawdziwa miłość - mruknął cicho.

   - A do tego jest magiem mego brata - kontynuował niewzruszony Rowan. - Zabiła króla Wiosny. - Zamilkł na chwilę, budując napięcie. -  I zabrała miecz.

   Aras przymknął do połowy powieki, a jego usta wykrzywiły się w nieznaczny dzióbek. Słowa księcia go zainteresowały. 

   - Dlaczego? - zapytał w końcu, gdy sam nie mógł odszukać się prawdy. 

   Książę machnął ramionami.

   - Możliwe, że wiedzą, co planujemy. Musimy zrobić kolejny krok. - W jego oczach zawitały iskierki, a głos pobrzmiewał podekscytowaniem. Nachylił się do mężczyzny. Siedział już na skraju krzesła, a ręce opierał o powierzchnie biurka. - Jeżeli nas ubiegną, wszystko co do tej pory zrobiliśmy, pójdzie na marne. Zaatakujmy jeszcze dziś.

   Aras odwrócił wzrok i wlepił bezcelowo w ścianę. Na jego twarzy pojawiła się konsternacja objawiająca się uwidocznieniem zmarszczek pod oczami i na czole. Nie trwało to długo, bo już po chwili, obdarzył towarzysza znaczącym spojrzeniem.

   - Gdy jeszcze nie było królestw, ziemie były zamieszkiwane przez różne plemienia - zaczął nagle. 

   Książę w efekcie na słowa towarzysza, stracił zapał. Westchnął głęboko i oparł wygodnie. Wiedział, że nadszedł czas na jedno z moralistycznych historii. 

   - Było ich wiele. - kontynuował niewzruszony Aras, widząc butną minę malejącą się na twarzy Rowana. - Niektóre osady były liczne, posiadały tysiące wojowników, ale istniały takie, których w skład wchodziło tylko parę osób. Ludzka chciwość narodziła się wraz z pierwszym człowiekiem. Podobnie jak dzisiaj walczono o bogactwa, kobiety, terytorium, władzę. - Zrobił chwilową przerwę, aby jego słowa nabrały groźniejszego tonu. - Jawne walki między wojownikami osad, ale i ukryte pomiędzy członkami jednej rodziny. W tym całym chaosie istniało kilka plemion, których pierwszą zasadą było nie zabijać. Żyli wraz z naturą. Tagka była jednym z tych plemion. Nie liczyła dużo, nie potrafili walczyć ani używać magii. Ziemie, na których mieszkali, były suche, niezdolne do upraw ani hodowli zwierząt. Nie mieli w sobie niczego, co mogłoby zainteresować inne plemiona. A mimo to zostali napadnięci przez plemię Kqusta, jedno z większych jakie istniało i potężniejszych w całej historii. Każdy mężczyzna był wyćwiczonym wojownikiem, od dziecka zabieranym od matki, aby pozostawały w nim tylko męskie cechy. Tworzyli krwiożerczą armię, która napadła na plemię Tagka. Wyrywano mężczyznom ręce, nogi i pozostawiano na śmierć. Kobiety gwałcono, po czym rzucono na pożarcie zwierząt. Zabijali... dla zabawy. Tylko jedna osoba przeżyła. Chłopiec patrzył wprost w oczy przywódcy plemienia Kqusta, gdy ten na szczątkach jego ojca, gwałcił jego matkę. To wydarzenie wyryło mu się w pamięci. Chciał zrozumieć, dlaczego ich zaatakowali. Dlatego, gdy Kqusta wrócili do siebie, udał się za nimi. Znalazł nieopodal osady szczątki chłopca. Odział jego ubranie i przedostał się do wioski, podszywając za niego. Udało mu się przyłączył do plemienia. Dorastał tam, szkolił się, zabijał z nimi. Po dwudziestu latach przywódca zorganizował dzień walk o rękę jego córki. Chłopcu, a raczej już mężczyźnie, udało się wygrać. Miał zostać przyszłym przywódcą jednego z największych plemion. Z okazji swojego ślubu zorganizował wyprawę na inne plemię. Wezwał wszystkich mężczyzn, pozostawiając jedynie kobiety. Zaatakowali inną, równię potężną osadę... ale wpadli w pułapkę. Przeciwnicy znali ich ruchy, położenie. Ktoś sprzedał informację. W czasie, gdy oni walczyli, ich osada została napadnięta. Młode kobiety wzięto do niewoli, stare wymordowano. Nie pozostał nikt wolny. Kobiety stały się niewolnikami, a wojownicy zginęli podczas walki. I tak oto zemsta chłopca, po ponad dwudziestu latach, się dopełniła. To on sprzedał informację. Poinformował jedno plemię, jak będzie wyglądać plan ataku, za to drugie, że ziemia pozostanie bez ochrony. Pomścił swoją rodzinę. 

   - Pewnie mam powiedzieć, jaki jest morał tej historii - wtrącił książę, znając schemat  opowiadania mężczyzny.

   Aras przytaknął, na co chłopak westchnął.

   - Morał - sarknął książę na chwile milcząc. - Nie przyjmować nieznanych dzieciaków lub... prowadzić ich spis...

   - Nie - przerwał mu chłodnym i ostrym głosem, posyłając krytyczne spojrzenie.

   - Tylko żartowałem - burknął cicho. - Jeżeli chce się dokonać prawdziwej zemsty, nie wolno działać emocjonalnie. Do sprawy trzeba podejść na chłodno i zorganizować plan bez skaz.

   - Każdy plan ma skazę - zaprzeczył Aras. - To może być morał, ale nie taki chciałem usłyszeć. Pomyśl o życiu chłopca, przeplatając w nią naszą sytuację. Co zrobił on i co robimy my?

   Rowan odwrócił głowę i spojrzał na bezchmurne niebo. Potrzebował chwili do namysłu.

   Co ich łączyło?

   Otworzył szerzej oczy i spojrzał zdecydowanie wprost na Arasa.

   - Czekamy na odpowiedni moment. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro