Rozdział 45

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tak jak pisałam w innej książce, możecie mnie zabić. Miałam brak chęci do pisania i całkowicie nie mogłam się do niego zmusić. Teraz postaram się jednak do tego kolejny raz nie dopuścić i wstawiać rozdziały w miarę regularnie. 


   Po jej słowach zaklęcie kapłana zniknęło, a ona znów stała w ogromnej grocie. Do jej głowy zaczęły zlatywać obrazy i informację, które powoli układały się w przestrzenną mapę. Znała dokładną drogę oraz datę odłączenia kryształów.

   - Zaskoczyłaś mnie, moje dziecko. Byłem pewny, że wybierzesz coś innego. Dlaczego tak uczyniłaś?

   Mira wzięła głęboki wdech, odklejając dłonią włosy przyczepione do mokrego czoła. Zrobiło jej bardzo gorąco i duszno, mimo że wokół panowało porażające zimno.

   - Wiele lat temu próbowałam się z wami skontaktować - zaczęła zachrypniętym głosem. - Nie miałam żadnego odzewu z waszej strony. I teraz rozumiem dlaczego. Nie chodziło wam o moje zdolności. Do niedawna zgodziłabym się na wszystko, nawet na oddanie własnego życia. Ale teraz mam coś więcej do stracenia. To była próba, prawda? Miałam wybrać między sobą a... a przyjaciółmi. To była prawdziwa cena, jaką musiałam zapłacić. Wybór. Dlatego wybrałam to, co uznałam w tej chwili za ważniejsze.

   Cisza. Zapadła cisza. Aż nagle zabrzmiał głośny i gardłowy rechot. Odbijał się od półek skalnych jamy i atakował Mirę z każdej strony. Miała wrażenie, że same ściany drżały przez siłę rżenia.

   - Dalej jest dla mnie niepojęte, czemu podjęłaś taką decyzję. Zdajesz sobie sprawę, że mogła być to twoja jedyna okazja do odzyskania wspomnień?

   Mira stężała w bezruchu. Wzrok wbiła na swoją rękę, a dokładnie na czarne cienie wystające spod rękawa. Jeszcze chwilę temu spoglądała na nie w murze swojego umysłu. Oderwała od nich wzrok, zaciągając niżej rękaw kubraka. Powoli przerzuciła oczy na kapłana. Na jej twarzy jawił się spokój, który również objawiał się w lekkim uśmiechu.

   - Zapłaciłam swoją cenę, ty wywiązałeś się z zadania. Nie ma potrzeby, abym dłużej tu była.

   - Jak uważasz, moje dziecko. Tak więc, do zobaczenia już niedługo.

   Do nigdy - odpowiedziała w myślach, kierując się w stronę swoich towarzyszy.

   Pociągnęła za ich ramiona, bo bez jej pomocy nie zapowiadało się, aby opuścili to miejsce. Stali wbici w ziemię, nie będąc świadomym, co właśnie się wydarzyło. Nie widzieli tego, co najważniejsze, gdyż to odegrało się w umyśle Miry.

   Poczuła jakby ktoś zdjął ciężar z jej barków, gdy wraz z towarzyszami opuściła jamę kapłanów, jednak jeszcze nie pozwoliła sobie na odetchnięcie. Pozostawała czujna, a przynajmniej na tyle, na ile pozwalał jej stan. W umyśle kobiety kotłowało się wiele myśli, które próbowała wyciszyć. Nieudolnie. Mimo że cała trójka maszerowała w milczeniu, a jedynym dźwiękiem szarpiącym ich słuch, były odgłosy kroków oraz ledwo słyszalny szmer robaków zjadających szczątki, Mira słyszała głosy. Głosy dochodzące z odmętów jej umysłu. Krzyczały, błagały, skomlały. Miała ochotę zatrzymać się i płakać razem z nimi. Panika zgarnęła w szpony jej ciało. Tatuaże zaczęły się poruszać. Pierwszy raz odczuła ciężar ich mocy. Miała wrażenie, że zaciskały się na jej skórze jak wąż. Dusiły ją. W płucach brakło jej powietrza. Obraz przed oczami zaczął się rozmazywać. Zatoczyła się na bok, wpadając na księcia.

   - Nic mi nie jest - oznajmiła machinalnie, zanim Derwan zdołał cokolwiek powiedzieć.

   Przyspieszyła tempa, gdy poczuła dłoń na swoim barku. Gwałtownie ruszyła biegiem przed siebie, widząc zalążki światła. Nie obchodziło ją, że zostawiła w tyle Derwana i Kari. Musiała jak najszybciej wydostać się z podziemi. Panująca aura już za bardzo wsiąknęła w jej skórę i kości. Nie chciała zostanie tu choć chwili dłużej niż było to konieczne.

   Światło stawało się coraz bardziej intensywniejsze, aż w końcu zatopiła się w nim.

   Zamknęła oczy, wysoko unosząc głowę. Pozwoliła promieniom rozświetlić jej skórę twarzy. Wydawała się tak blada i zimna jak ciał przykutych do ścian, które jeszcze moment temu mijała.

   Jej spokojny wyraz twarzy zmieniał się w coraz to większy grymas. Myślała, że świeże powietrze, słońce, otwarta przestrzeń, ukoi wewnętrzny niepokój, ale tak się nie stało. Usta wykrzywiły się, a pod oczami i na czole powstały głębokie zmarszczki.

   Usłyszała krzyk. Histeryczny krzyk obfity w gorycz, irytację, strach.

   Ptaszyska z czarniejszymi od nocy piórami odleciały na nagły dźwięk, ratując się przed falą mocy, która swoją siłą połamała gałęzie i powyginała pnie, niemal wyrywając drzewa z korzeniami.

   Krzyk nie ustępował, a nawet stawał się głośniejszy. Szarpał za słuch, porażał ciało, cierpiał jej skórę. Chciała dołączyć do tego krzyku, próbując swoim zagłuszyć ten, tyle że... ona już krzyczała. Cały czas krzyczała, uwalniając ze swojego ciała fale magii.

   Gdy doszło do niej, że histeryczny krzyk, ten żal, należał do niej, podniosła jeszcze bardziej głos. Krzyczała do czasu, aż zabrakło jej tchu, aż gardło odmówiło wydawania dźwięków o tak dużym natężeniu.

   Teraz otaczała ją cisza, która po chwili skłoniła ją do myślenia. Przypomniała sobie, co tu robiła, co się stało przed chwilą, jaką decyzję podjęła i dlaczego to zrobiła.

   - Możecie już wyjść - oznajmiła, słysząc dwa szybko bijące serca nieopodal jej.

   Z groty po chwili wyłoniła się czarna czupryna. Chłopak przystanął w pół kroku.

   - Dlaczego masz taką miną? Ktoś umarł? - Próbowała zażartować, ale jej głos ani trochę nie wydawał się jowialny. Przybrał wydźwięk kpiny, dlatego odpuściła sobie rzucania tego typów komentarzy. Spoważniała, prostując się. - Na twoim miejscu bym wyszła, zanim grota się zamknie - ostrzegła, spoglądając w głąb lasu, nie chcąc nawet spojrzeć na mrok kryjący się w jamie.

    Słowa Miry musiały przestraszyć Kari, bo ta po usłyszeniu ich, natychmiast wybiegła.

   Grota jakby czekała, aż ostatnia żywa osoba opuści jej terytorium, bo od razu, gdy Kari zrównała się z księciem, skały zaczęły zasklepiać dół, a ziemia pochłaniać teren wokół. Już po chwili nie było nawet śladu wejścia na teren kapłanów.

   - Mam dobrą i złą wiadomość - oznajmiła Mira trywialnym głosem. Nie wyglądała ani odrobinę na przejętą tym, co przed chwilą się wydarzyło. - Którą chcecie usłyszeć najpierw... chociaż, tak szczerze, nie obchodzi mnie wasza opinia. Zacznę od tej dobrej, bo łatwiej będzie mi ją wyjaśnić.

   W każdym innym przypadku Kari szykowałaby już ripostę, a Derwan upominająco spoglądał na dziewczynę, jednak tym razem nie mieli chęci jakkolwiek zareagować. Czuli jeszcze powiew zimna na karku, a ich ciała nie opuściły ciarki.

   - To tak - zaczęła. - Widzę w głowie szlak. Prosty, bez większych przeszkód. Mam odczucie, że jest całkowicie bezpieczny, jakbym przechodziła przez niego już wiele razy. - Nagle zamilkła, nie do końca wiedząc, jak powinna to wyjaśnić.

   - Wiec w czym leży problem? - postanowił zapytać książę, gdy Mira w dalszym ciągu się nie odzywała.

   - Cóż... - Uśmiechnęła się enigmatycznie, jakby czekała na te pytanie. - Kryształy zostaną odłączone równo za siedem dni...

   - I pewnie mamy siedem dni na dotarcie - wtrącił, widząc do czego dążyła.

   - Siedem-osiem - przyznała, jeszcze szerzej się uśmiechając. Z jej gardła wydobył się cichy, niepokojący chichot, wcale nie pobrzmiewający wesołością. - Tylko nie w tym rzecz. - Nie dokończyła, gdy niekontrolowany śmiech całkowicie przejął nad nią kontrolę.

   - Więc w czym? - Dołączyła do rozmowy Kari. Była poddenerwowana, a dziecinne zachowanie Miry, tylko ją jeszcze bardziej irytowały.

   - Miejsce, do którego mamy dotrzeć - kontynuowała, między napadami śmiechu - znajduje się w Niebieskim Lesie.

    Derwan zesztywniał, przypominając sobie, co mówiła Mira o tym miejscu. Poczuł się słabo, gdy wyobraził sobie, że mogą żyć tam istoty równe kapłanom Zakonu Umarłych.

   - Dlaczego cię to bawi! - zbulwersowała się Kari, podnosząc głos. - Mówiłaś, że Niebieski Las to najniebezpieczniejsze miejsce.

   - Jeżeli kapłani nas oszukali i droga, którą nam wskazali, nie jest bezpieczna, to nawet nie dojdziemy do kryształów. I do wszystko, co do tej pory zrobiliśmy, było na marne - wyjaśniła, chichocząc gorzko. - Naszym przeznaczeniem jest zginąć rozszarpani i zjedzeni przez silniejsze istoty. Nie pozostanie po nas nic, jak tylko historia. Historia o trójce głupców próbujących mierzyć się z całym królestwem. To dosyć zabawne, nie uważacie? - Zamilkła, a jej mina stężała w grymasie, widząc spojrzenie dwójki towarzyszy. - No co? - dodała po chwili. - Taka jest prawda.

   Kari przewróciła oczami.

   - Jaki mamy plan? - zapytał z powagą książę.

   - Przeżyć - odpowiedziała Mira.

   - Przeżyć?

   Przytaknęła.

   - Jeżeli przeżyjemy drogę, wtedy będziemy zastanawiać się co dalej.

   - To gówniany plan - podsumowała Kari.

   - Masz lepszy?

   - I to nie jeden. Zamiast wchodzić do Niebieskiego Lasu, zaczaimy się przed wejściem i odzyskajmy miecze. Tego nie będą się spodziewać.

   - A jeżeli już znajdują się na miejscu albo pójdą inną trasą? Co wtedy? 

   - Cóż, mój plan zakłada również sprawdzenie, czy są już na miejscu. Otworzysz portal i dowiesz się o ich położeniu. Znasz dokładną lokalizację. To nie powinno być dla ciebie trudne,  co nie? - Na zakończenie słowach słów, uśmiechnęła się sztucznie.

   - Nie podpuszczaj mnie. Nie wiesz nawet o czym mówisz. Stężenie magii w Niebieskim Lesie jest całkowicie inne niż tutaj. Tam jest... nieokiełznane. Jak dziki koń, który jeszcze nigdy nie miał jeźdźca. Jeden zły ruch, a zlecisz z grzbietu, a on podepcze twoje kości, łamiąc je w pół. Nie wiem, co jest bardziej niebezpieczne. Twój pomysł czy mój.

   - Ale jeśli nam się uda, da nam to sporą przewagę. Nawet jeśli będą już na miejscu, zbierzemy informację i w odpowiednim momencie wykonamy ruch.

   Mira pokręciła głową. Może w innej sytuacji przyznałaby, że był to dobry plan, ale teraz... nie ufała sobie na tyle, żeby spróbować otworzyć portal do miejsca odłączenia kryształów. Tworzenie przejścia w Niebieskim Lesie do miejsca poza nim, a do niego, to dwie całkiem inne rzeczy. Gdy jest się na jego terenie, odczuwa się magię panującą wokół i łatwiej dostosować sekwencje znaków. W przypadku, gdy tworzy się portal do Niebieskiego Lasu, mogą wystąpić zaburzenia. Mogą one całkowicie zmienić znaki zaklęcia. Nawet już jeden inny, może spowodować przesunięcie portalu w inne położenie i przeniesienie ich do innego miejsca, nawet wprost w paszczę najgorszych istot jakie zamieszkiwały te tereny.

   - Stworzenie portalu jest ryzykowne - powtórzyła swoje zdanie zdecydowanym głosem.

   - Mówisz tak tylko, bo to nie ty wpadłaś na ten plan.

   - Nie...

   - Nie chcesz przyznać, że twój pomysł jest beznadziejny. Jesteś na to zbyt dumna.

   - Dumna. - Prychnęła. - Moja duma po prostu martwi się o wasze tyłki...

   - To niech zacznie się martwić o swój, bo ewidentnie go brakuje...

   - Dosyć!

   Dziewczyny zaskoczone spojrzały na księcia, jakby w ogóle zapominając, że stał między nimi.

   - Masz rację - przyznała Kari. - Ty jesteś księciem, zdecyduj. - Uśmiechnęła się triumfalnie, posyłając Mirze pełne politowania spojrzenie.

   Derwan zamilkł. Spojrzał na czyste niebo, dokładnie obmyślając dwa plany. Czy to dziwne, że nie chciał zrealizować żadnego? Pragnął odpuścić, powiedzieć trudno. Czuł frustrację z tego powodu, ale z drugiej strony, nie miał chęci ryzykować ich żyć dla władzy. Nie była tego warta. Jednak nie mógł tego powiedzieć. Spojrzał w błękitne oczy Miry. Nie mógł tego zrobić dla niej. Poświęciła swoje dobro dla jego sprawy. Dla niej zamierzał zawalczyć. 

   - Myślę, że Miry plan w tym przypadku będzie lepszą opcją.

   Kari prychnęła. Na jej twarz zagościł cierpki uśmiech.

   - Dlaczego trzymasz jej stronę?

   - Tu nie chodzi o to...

   - Podoba ci się ona?

   Zamilkł.

   - Więc to prawda - głos jej zadrżał, a w oczach pojawiły się łzy.

   - Nie - odpowiedział niezdecydowany, sam nie będąc pewny swoich słów.

   Czy podobała mu się Mira? Była jego nauczycielką, przyjaciółką... ale czy kimś więcej? Poczuł nagłe ukłucie w sercu. Nieznane poczucie winy oblało jego ciało. Dlaczego się tak poczuł? Dlaczego poczuł się jak zdrajca na samą myśl o uczuciach do Miry?

   - To twoja wina. - Tym razem Kari zwróciła się do kobiety. Jej twarz szybko przybrała ostrzejszego wyrazu, stając się ostra jak brzytwa. - Gdy cię nie było, on kochał mnie, a ja ko-o-koch... To ja k-koch - jąkała się, nie mogąc dokończyć tego jednego słowa. Złapała za koszule w okolicy serca, gniotąc ją ściskiem swoich palców.

   - Kochałaś go? - dokończyła za nią Mira. Jej głos ani postawa ciała nie wskazywały na nic konkretnego. Wyglądała raczej jak neutralny obserwator niż główny winowajca tego zamętu.

   Kari próbowała przytaknąć, powiedzieć tak, ale nie mogła. Jakby coś utkwiło w jej gardle albo ktoś przyłożył jej nóż do szyi, grożąc, że jak tylko wypowie to jedno słowo, to poderżnie jej skórę.

   Spojrzała na księcia, później znów na Mirę, po czym spanikowana odwróciła się i pobiegła w głąb lasu.

   - Ciekawe - mruknęła Mira do nikogo konkretnego, odwracając się i kierując się w drugą stronę niż dziewczyna.

   Za to książę pozostał w miejscu, nie mogąc wygrać z uczuciem żalu i obrzydzenia do samego siebie. Miał wrażenie, że zrobił coś złego, tylko nie mógł przypomnieć sobie co konkretnie. 


Wiem, że jeszcze jest mało podanych konkretnych informacji, ale może już ktoś domyśla się o co może chodzić? Jakieś teorie? Chętnie o nich poczytam :D 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro