Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Błędy poprawiła @starliteyesx

(Za co dziękuję i oczywiście zapraszam do niej)


   - Więc twój brat szykuje armię? - dopytała Mira, próbując stworzyć sobie obraz całej sytuacji.

   - Kilka dni przed ucieczką dowiedziałem się, że zebrał ponad sto tysięcy ludzi.

   Zagwizdała.

   - Może bez problemu zaatakować sąsiadujące królestwa.

   Derwan przytaknął.

   - Liczymy, że głowa Królestwa Wiecznej Zimy wspomoże nas armią.

   Mira zaśmiała się, ale w jej śmiechu nie było wesołości.

   - Król Wiecznej Zimy to stary dziad, który po objęciu tronu nigdy nie opuścił granic swoich ziem. Wojny wybuchały i kończyły się, a on w żadnej z nich nie brał udziału. W tej też nie pomoże, próba rozmów jest stratą czasu. Lepiej powiadomić inne królestwa i dowiedzieć się, czy któreś będzie przychylne i na tyle rozsądne, że nie zbagatelizuje sprawy.

   - Zgadzam się z nią - przyznała Kari, sama nie dowierzając, że ma podobne zdanie. Od początku mówiła, że w Królestwie Wiecznej Zimy nie mają czego szukać, jednak książę uparł się, że tam na pewno zyskają pomoc.

   - Ale król posiada około stutysięczną armię. Z dobrą strategią miałaby szansę wygrać z moim bratem.

   - Co z tego, że armia jest liczna, jeżeli składa się jedynie ze słabo zbudowanych mężczyzn, którzy ledwo są w stanie utrzymać broń? Ludność Królestwa Wiecznej Zimy jest chuda, mizerna. Nadaje się do prac naukowych, nie do walki. A poza tym, ta cała armia... - Mira skrzywiła się niewesoło. - Nawet nie istnieje, a przynajmniej nie w takiej ilości. Król kiedyś rozpuścił plotkę o niby niezniszczalnej armii. To było sześćset lat temu, gdy Królestwo Piasku maszerowało na jego ziemię. Oczywiście nie doszło nawet do żadnej potyczki, bo ich ludzie nie byli przygotowani na srogą zimę, jaką zastali. Większość zginęła, a ci, którzy przeżyli, zostali zabici na granicy Królestwa Słońca.

   - Ale... - chciał coś powiedzieć książę, ale kobieta, widząc zdecydowanie na jego twarzy, nie dała mu dojść do słowa.

   - Rozumiem, jesteś uparty. Nie uchronię cię przed gównem, jeśli chcesz koniecznie w nie wejść. Zabiorę cię więc prosto do Króla Wiecznej Zimy, żebyś na własne oczy zobaczył, jaki jest ten staruch.

   - Czekaj, że teraz? - dopytał zdezorientowany książę, gdy kobieta wstała z łóżka i podeszła do szafy.

   - A kiedy? - zaśmiała się. - Gdy twój brat rozpęta wojnę? Wtedy, książę, będzie już za późno na jakiekolwiek działania.

   Cała trójka patrzyła na siebie w niezrozumieniu. Kobieta zaczęła zdejmować z siebie ubranie i nakładać długą, białą suknię z trenem, uszytą z grubej tkaniny. Na rąbkach rękawów oraz wokół głębokiego dekoltu znajdowało się szare futro. Gdy zawiązała ostatnią wstążkę gorsetu, wyjęła z szafy podobną suknię i rzuciła w stronę Kari.

   - Król lubi kobiece piersi - wyjaśniła. - Jeśli nie przekonają go nasze słowa, może nasze ciała zrobią to za nas.

   Kari przez chwilę wodziła wzrokiem między suknią, którą trzymała, a Mirą. W końcu przemówiła.

   - Król to mój ojciec. Nie będę przed nim świecić cyckami.

   - Co?! - wykrzyknęła Mira. - Od kiedy król ma dzieci?!

   - Od dziewiętnastu lat - mruknął Ari.

   - Dlaczego dowiaduję się o tym dopiero teraz?

   Ari chciał wyjaśnić, jednak siostra, przewidując to, oznajmiła z rozbrajającą szczerością:

   - Bo jesteś stara i ślepa.

   Mira prychnęła na słowa kobiety. Zdjęła suknię i ponownie założyła kaftan. Uznała, że nie jest dobrym pomysłem uwodzić króla na oczach jego dzieci.

   - To co, zabijamy waszego ojca i sadzamy was na tronie? - zapytała, wyszczerzając się do dwójki białowłosych.

   - Nie! - krzyknęli razem, za to Derwan nieświadomie zaczął cicho się śmiać, czego nie robił od bardzo dawna. Przez tę małą chwilę się odprężył. Nie martwił się wojną, bratem, zdobyciem korony. Po prostu był tu i teraz, to było nieziemskie uczucie.

   - W razie czego jestem przygotowana - oznajmiła Mira, poprawiając rękawy.

   Kari przewróciła oczami i rzuciła suknię na puste łóżko.

   - Czemu musieliśmy spotkać akurat ciebie - burknęła białowłosa ledwo słyszalnie.

   - To przeznaczenie, kochanie - odpowiedziała Mira z uśmiechem na twarzy.

   Wcale nie przejmowała się tym, że Bogini Wody wrzuciła ją w sam środek burzy między braćmi o władzę. Choć jeszcze nie zdawała sobie z tego sprawy, spodobało jej się to. Przez ostatnie lata po prostu dryfowała bez celu. Jedynie strach przed śmiercią trzymał ją przy życiu. A teraz znów była potrzebna i choć z jakieś strony martwiła się o to, także bardzo ją to cieszyło.

   - Mam do ciebie prośbę - zaczął książę, napinając ciało.

   - Jaką?

   - Naucz mnie walczyć.

   - Nie umiem...

   - Widziałem, co zrobiłaś z Ludźmi Beztwarzy. Nie mieli z tobą żadnych szans. Najlepsi wojownicy z mojego królestwa nie poruszają się tak sprawnie, jak ty.

   - To za sprawą moich tatuaży - wyjaśniła szczerze. - One nie są zwyczajną bronią. Używanie ich przychodzi mi równie łatwo jak mruganie. Zwykłym mieczem nigdy się nie posługiwałam, więc nie będę potrafiła nauczyć cię nim walczyć.

   - A magia? Mówiłaś, że byłaś magiem. Naucz mnie posługiwać się nią - poprosił książę. Mimo wszystko zamierzał namówić kobietę do trenowania z nim walki wręcz... Ale nie wszystko naraz. Widział, że teraz by jej nie przekonał.

   - Tego mogę was nauczyć.

   - Nas? - Zdziwił się Ari, nie będąc pewnym, czy się nie przesłyszał.

   - Magii jest w stanie nauczyć się każdy. Więc dlaczego mam szkolić tylko jednego z was, skoro mogę całą trójkę.

   - Nie potrzebuję twojej pomocy, świetnie mi idzie samej - oznajmiła Kari.

   - Widziałam, jak rozpaliłaś ognisko. Świetne też podpaliłaś wtedy spodnie księcia - odparła Mira z lekką drwiną w głosie. Po minionych godzinach, musiała przyznać, że było to całkiem śmieszne.

   - To był efekt zamierzony.

   - Rozumiem. Jeżeli nie chcesz, abym cię szkoliła, nie będę się narzucać. A co sądzi pozostała dwójka? - zapytała, kierując pytanie w stronę Ariego i Derwana. Ci zerknęli na siebie, po czym ochoczo spojrzeli na kobietę.

   - Bardzo chętnie.

   - Będę zaszczycony.

   Mira uśmiechnęła się. Kari prychnęła i, choć nie dała tego po sobie poznać, zrobiło jej się głupio. Sama zabrała sobie szansę na stanie się silniejszą.

   - To co, ruszamy? - zapytała Mira, przyglądając się widokowi za oknem. Śnieg nie przestawał sypać, jednak było go na tyle mało, że nie mógłby zakłócić stworzenia portalu. - Główny pałac króla jest jakieś dwa dni drogi stąd. Jestem więc w stanie przenieść nas pod samą bramę.

   - Jesteśmy w Królestwie Wiecznej Zimy? - zapytał zdziwiony Derwan, podchodząc do kobiety. Skierował wzrok w krajobraz za oknem. - Miesiąc drogi pokonany w kilka sekund. Niezwykłe.

   - W Królestwie Słońca nie ma magów, którzy potrafią otworzyć taki portal?

   - Są - przyznał po namyśle książę. - Po śmierci ojca mój brat przejął wszystkich, a kiedy jeszcze król żył... trzymał ich blisko i nie pozwalał na wiele. Może byliby w stanie stworzyć coś takiego, ale nigdy nie słyszałem, żeby faktycznie to zrobili. Raczej tworzyli portale przenoszące z jednego końca zamku do drugiego, gdy mojemu ojcu nie chciało się iść o własnych nogach.

   - Nigdy nie rozumiałam magów, którzy służyli na dworach. Są tam tłamszeni i nieraz uznawani za gorszych tylko dlatego, że nie pochodzą z dobrych rodzin. - Beztrosko machnęła ramionami, co nie było adekwatne do poważnego tonu, którym mówiła. - Ale to nie moja sprawa, więc cóż, ruszamy?

   Już po chwili cała czwórka stała w ogromnej sali. Sufit był podtrzymywany przez lodowe kolumny, a całe pomieszczenie lśniło dzięki promieniom zachodzącego słońca, wpadającym przez szklane sklepienie.

   - Mówiłaś, że przeniesiesz nas przed bramę - wyszeptał gniewnie Derwan, rozglądając się po pomieszczeniu.

   - No cóż... musiałam pomylić sekwencje znaków. Czasami tak się zdarza - mówiła, zawadiacko wpatrując się w mężczyznę siedzącego na błyszczącym tronie. Wiedziała, że był wykuty z lodu serca góry, na której stał zamek. - Witaj, stare próchno, przyprowadziłam twoje dzieci do domu - zwróciła się do króla, uśmiechając się szeroko. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro