ROZDZIAŁ DRUGI.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział drugi; Piernik

— Co to było?

Alaric otarł twarz dłonią, zbierając nadmiar wody spływającej mu po czole. Rozejrzał się po ciemnym pokoju, ledwie dostrzegając zarysy drugiej postaci. Z ulgą opadł z powrotem na posłanie, uświadamiając sobie, że nic mu nie grozi. Może poza szczerą rozmową, co po zastanowieniu mogło wydawać się gorsze niż jakiekolwiek fizyczne zagrożenie.

Spojrzał na swojego irytującego, lecz nieszkodliwego gościa z irytacją. Tamten wzruszył leniwie ramionami, co sprawiło, że na czoło opadł mu zbłąkany kosmyk włosów, chwilowo go rozpraszając. Uśmiechnął się, a Alaric poczuł, jak narasta w nim irytacja. Znał tę minę — ich przyjaciel Edwin nazywał ją „miną zapowiadającą guza", ponieważ zawsze wywoływała nieodpartą chęć uderzenia go w twarz. Jednak lata doświadczenia nauczyły Alarica kontrolować ten konkretny impuls.

— Trząsłeś się — powiedział Aitwar. Zadowolenie zniknęło tak szybko, jak się pojawiło, a w jego głosie zabrzmiał niepokój. Zielone oczy zdradzały troskę, której nigdy nie potrafił ukryć. Na ten widok Alaric miał ochotę zasłonić twarz poduszką i jęknąć niegodnie z irytacji, ale zmęczenie mu na to nie pozwalało. — Nie mogłem cię dobudzić.

— I naprawdę uznałeś, że oblanie mnie wodą to najlepszy sposób? — odparł z irytacją, choć nie włożył w to zbyt wiele energii. Chwilowa złość spowodowana gwałtownym przebudzeniem już minęła, zostawiając jedynie zmęczenie, niepokój i dziwną ulgę — pozostałość po pamiętnym śnie.

— Zadziałało, prawda?

Alaric nie zaszczycił go odpowiedzią. Przez chwilę obaj milczeli, zbierając myśli. Alaric obserwował, jak jego towarzysz, ciemny blondyn, szuka poduszki, która musiała mu spaść, podczas gdy on miotał się we śnie. Gdy w końcu ją znalazł, ułożył się obok.

— Co się stało? — zapytał Alaric, przerywając wreszcie milczenie. Wiedział, że nie zjawił się u niego bez powodu. Widział napięcie w jego ramionach i zmęczone oczy, które nie chciały napotkać jego natrętnego spojrzenia.

Aitwar nie spojrzał jednak na niego, mimo że czuł na sobie jego wzrok. Wpatrywał się w nocne niebo, które wspólnie namalowali na suficie lata temu. Jego przyjaciel powiedział mu wtedy, że chce, by mu go ono przypominało, gdy będą osobno podczas letnich wakacji. Alaric go wtedy wyśmiał. Nie potrzebował malunku na suficie, aby jego myśli się do niego zwróciły. 

— Co się stało? — powtórzył jego pytanie, uparty jak zawsze.

Alaric znał Aitwara na tyle dobrze, że nie musiał na niego patrzeć, by wiedzieć, że jego twarz wykrzywia się we frustracji. Zamknął oczy, powstrzymując westchnienie, które chciało wydostać się z jego ust. Wiedział już, że dzisiaj nie dowie się niczego więcej. Mimo to spróbował jeszcze raz. Czasami się udawało jako, że miał do niego wyjątkową słabość, której nie wstydził się wykorzystywać.

— Zapytałem pierwszy.

— Nie ma o czym mówić. Mój ojciec jest palantem — uśmiechnął się, mówiąc to, mimo goryczy w swoim tonie. Wyglądał na gotowego do skończenia, ale kontynuował pod wpływem jego natarczywego spojrzenia i uniesionych brwi w wyrazie niezadowolenia. — Nic nowego. Naprawdę. Nie mam ochoty dzisiaj o nim rozmawiać.

— W porządku. 

Wolałby znać wszystkie informacje od razu, co miał nadzieję wybrzmiało w jego tonie. Wiedział jednak, że Aitwar potrzebował czasem czasu na przetworzenie wszystkiego, zanim się tym z nim podzieli. Musiałby poczekać do jutra z kolejnym przepytaniem. Gdyby to był ktoś inny, dałby sobie spokój po pierwszym braku odpowiedzi, ale on był inny... Mógłby perorować na temat swojego ojca wieczność, prawdziwy problem zaczynał się, gdy tego nie robił. Oznaczało to, że to co się stało naprawdę go dotknęło.  

Milczeli więc znowu, ale Alaric wiedział, że Aitwara nie zraziła jego krótka odpowiedź. Nie wydawał jednak się pewny, czy wolno mu zadawać pytania, skoro sam tego odmówił. Nigdy jednak długo nie cierpiał na brak słów, gdy to nie on był osobą przesłuchiwaną.

— Więc... Zły sen?

— Nie jestem pewien — przyznał, nie patrząc znów na niego. Wolał natarczywie wbijać oczy w sufit niż spojrzeć mu w oczy. Takie chwile choć naturalne dla większości ludzi, sprawiały, że miał ochotę wyskoczyć ze swojej skóry i nigdy nie wracać. Wiedział jednak, że musi coś od siebie dać, aby otrzymać coś w zamian. — To było po prostu dziwne? Miałem ten sen wielokrotnie, ale tym razem czułem się inaczej. Miałem wrażenie, że coś jest nie tak.

— Czy to znowu był ogród?

Alaric przypomniał sobie strach, który towarzyszył mu w tamtej chwili — uczucie nadciągającej zagłady i paniczne zamrożenie w miejscu. Teraz, na jawie, czuł się zażenowany swoim zachowaniem. Nie było żadnego logicznego wytłumaczenia dla tych emocji, ale uczucia rzadko bywają rozsądne. Dlatego było mu tak z nimi nie po drodze.

— Tak.

— Wiem, że nie dogadujecie się najlepiej, ale czy rozważałeś rozmowę na ten temat z matką? 

Alaric odchylił głowę do tyłu i parsknął szczerym śmiechem. Nie mógł się powstrzymać, mimo że obiektywnie nie było to śmieszne. Śmieszyło go jednak, że Aitwar, który tak nienawidził swojego rodzica, miał jakąkolwiek wiarę w cudzego. Miał ochotę opowiedzieć mu o tym jak kiedyś kazała mu spędzić noc w stajni, aby ukarać go za to, że wstawił się za batożonym przez ojca koniem, ale wiedział, że nie wywoła to oczekiwanej reakcji. Zamiast zrozumieć, że ich relacja jest skomplikowana, zacząłby się nad nim użalać. Oczywiście w myślach. Znali się na tyle długo, że Aitwar nie ryzykowałby wyrzuceniem tylko po to, aby wyrazić kilka zbędnych uczuć. Wpatrywałby się jednak w niego smętnie, co doprowadzało go do szału.

— Żartujesz? Dopiero co pogodziła się z faktem, że nie mam daru. Nie chcę, by mnie tym męczyła. Im mniej szuka mojego towarzystwa, tym lepiej.

— Myślę, że powinieneś to przemyśleć — powiedział Aitwar, widząc, że Alaric jest gotów do kłótni. Pochylił się, by spojrzeć mu w twarz, i kontynuował: — Wiem, że duma nie pozwoli ci się do tego przyznać, ale widziałem cię. Byłeś przerażony.

Alaric prawie się wzdrygnął od odczuwanego dyskomfortu, ale powstrzymał się, wiedząc, że byłoby to równoznaczne z przyznaniem Aitwarowi racji. Zdawał sobie sprawę, że rozmowa z matką mogłaby przynieść odpowiedzi lub przynajmniej ukoić jego niepokój, ale obawiał się ryzyka natrafienia na Wyndorię w złym humorze.

Kochał ją, naprawdę, ale nie miał złudzeń co do jej natury. Nie była troskliwą matką, która cierpliwie wysłucha i pocieszy. Nie wiedział jednak, jak to powiedzieć mężczyźnie, nie zdradzając przy tym swoich frustracji i żali.

— Zastanowię się.

— Tylko o to cię proszę.

Aitwar prawdopodobnie wiedział, że został zbyty, ale nic na ten temat nie powiedział. Powaga wkrótce zniknęła z jego twarzy, lecz mimo to nie wyglądał zbyt dobrze. Alaric nie lubił go widzieć w takim stanie.

W końcu jednak oboje odprężyli się, wtulając głowę w puch.

— Idziemy spaaaaaać? — ziewnął przeciągle, wydłużając drugie słowo.

— Możemy — zgodził się Aitwar. Alaric dostrzegł uśmiech w jego tonie i odruchowo sięgnął po coś, czym mógłby w niego rzucić. — Chyba, że potrzebujesz się przytulić po spotkaniu z wielkim, złym wężem? — zapytał, śmiejąc się, gdy odchylił się od poduszki, która leciała w jego stronę.

Gdy skończyli swą improwizowaną bitwę, położyli się obok siebie i zamknęli oczy. Alaric nie mógł jednak zasnąć. Wciąż rozmyślał nad słowami Aitwara, a jego myśli niepostrzeżenie zaczęły dryfować ku wspomnieniom z dzieciństwa, kiedy po raz pierwszy zauważył, że coś jest nie tak w jego relacji z matką.

———*———

— Dlaczego ci ludzie obrzucają nas błotem? Nic im nie zrobiliśmy — zapytał ciemnowłosy chłopiec, spoglądając przez okno. Widział wysokiego mężczyznę z brodą, któremu skończyło się błoto i który wygrażał im pięścią. Rzadko miał okazję spotykać ludzi z wioski, ale zwykle nie zachowywali się w ten sposób. Rodzice nie pozwalali mu jeszcze wychodzić samodzielnie, a Urlic był ostatnio na niego zły i nie chciał go zabierać ze sobą.

— Robią to, ponieważ uważają, że wszystko, co złe na świecie, jest naszą winą.

— Dlaczego tak myślą?

Jego niezrozumienie wywołało uśmiech na twarzy matki. Jej spojrzenie zmiękło, kiedy popatrzyła na syna. Zasłoniła okno i przyciągnęła go do siebie, delikatnie bawiąc się jego lokami.

— Ponieważ to niewyedukowane miernoty, które wolą się użalać nad sobą, zamiast wziąć życie w swoje ręce — odparła, po czym pocałowała go w skroń. Alaric rozluźnił się w jej objęciach. Uwielbiał, gdy mama go przytulała; zwykle oznaczało to, że była w dobrym nastroju. Dodało mu to odwagi, by zadać kolejne pytanie.

— A czy nie możemy ich wtedy wydede...wyde... wyedukować? — Chciał na nią spojrzeć, by upewnić się, że dobrze się wysłowił, ale nie mógł się odwrócić, gdyż go obejmowała.

— Po co?

Zastanowił się tylko przez chwilę, wiedząc, że nie lubiła, gdy długo zwlekał z odpowiedzią.

— Babcia Liorelle mówi, że jesteśmy za nich odpowiedzialni — odparł niepewnie.

— „Silniejszy rządzi słabszymi". To jedyna zasada, która działa w praktyce. — Matka zamyśliła się na chwilę, przeczesując palcami miękkie włosy Alarica. Chłopiec czuł, jak jej dłoń powoli przesuwa się przez jego loki, ale nagle coś się zmieniło. Jej ruchy stały się wolniejsze, jakby starannie rozważała każde pasmo, aż w końcu zatrzymała się na jednym z nich, zaciskając na nim palce. Alaric nie miał pewności, czy zrobiła to celowo, ale ból był wystarczająco realny, by poczuł niepokój.

— Nie jesteśmy im nic winni. z tego powodu. To nie nasza wina, że nie potrafią się sobą zająć. Mamy ważniejsze sprawy na głowie niż kilku wieśniaków.

— Babcia mów... — zamilkł, gdy pociągnęła go mocniej za włosy.

— Czy uważasz, że babcia Liorelle wie lepiej niż ja, co jest dla ciebie dobre? — zapytała łagodnym tonem, a Alaric zrozumiał, że żadna odpowiedź nie jest dobra.

— Nie, ale babcia powiedziała...

— Babcia powiedziała — powtórzyła, zaplatając na palcu, już i tak napięty kosmyk włosów. Położyła dłoń na jego ramieniu i pocieszająco je potarła, gdy odruchowo się wzdrygnął. Poczuł, jak łzy napływają mu do oczu, ale nie pozwolił im spłynąć. Mama zawsze powtarzała, że tylko ciamajdy płaczą, a on nie chciał jej denerwować.

— Zabawne. Mogłabym przysiąc, że jeszcze wczoraj uważałeś się za dużego chłopca. Muszę się mylić. Przecież duzi chłopcy nie powtarzają cudzych opinii jak znudzony błudnik.

— Przepraszam, mamo — powiedział skruszony, gdy jednak ją zdenerwował. Nie do końca rozumiał, co zrobił źle; uważał, że każdy zasługuje na książki, i było mu też trochę żal tych ludzi, których mama nazywała miernotami. Sam nie lubił, gdy tak o nim mówiła. Wiedział jednak, że kiedy zaczynała się złościć, najlepiej było ją przeprosić.

— Wszystko w porządku, kochanie — powiedziała, rozluźniając swój uścisk i wznowiwszy głaskanie. — Zrozumiesz to, gdy dorośniesz.

Alaric wiele rzeczy zrozumiał, gdy dorósł, także i to. Jednak w tamtym momencie odprężył się nieco słabiej niż zazwyczaj, myśląc, że miłość jego matki bywa czasami dziwna.

———*———

Słońce ledwo przebijało się przez ciężkie, szare chmury, gdy obudziwszy się wcześnie, Alaric zorientował się, że Aitwara już nie ma w pokoju. Nie zdziwiło go to; rzadko mieli okazję wspólnie zaczynać dzień. Obydwoje byli na to zbyt zajęci, poza tym żaden z nich nie chciał, aby ktokolwiek dowiedział się o ich wspólnie spędzonych nocach. Wiedział również, że Custos zawsze oczekuje go rano, a on sam miał być niedługo wezwany przez matkę. Jeśli Perun pozwoli, spotkają się znów podczas uczty.

Kiedy skończył sesję dywinacji, udał się do ogrodu, gdzie miał się spotkać z Bahanem. Zegary wskazywały dziesiątą rano. Powietrze na zewnątrz było chłodne i wilgotne, więc cieszył się, że założył grubszy płaszcz przed wyjściem.

Dwudziesty pierwszy brzezień przyniósł dzień równonocy wiosennej, lecz natura dopiero zaczynała budzić się do życia po długiej zimie. Przebiśniegi i krokusy nieśmiało kwitły na rabatach, podczas gdy większość roślin pozostawała jeszcze uśpiona.

Po dotarciu na miejsce, Alaric zobaczył Custosa czekającego pod rozłożystym dębem. Siedział na kocu z wyszytym wzorem gwiazdy heksapetalnej, który otrzymał od niego na swoje czterdzieste drugie urodziny. Alaric ucieszył się, że poświęcił czas na wyszycie na nim zaklęć nieprzemakalnych, choć było to pracochłonne i opóźniło ukończenie narzuty.

Custos odwrócił się z zawadiackim uśmiechem, gdy wyczuł jego obecność.

— Alaric — powiedział cicho, jakby nie chciał zakłócać porannej ciszy.

W rękach trzymał małe, starannie wykonane pudełko z ciemnego drewna, które choć wyraźnie stare, było dobrze zachowane. Dziś przypadały urodziny Alarica, lecz z powodu święta obchodzonego w rodzie Erebusów nie planowano żadnych oficjalnych uroczystości. Mimo to Custos zawsze pamiętał o wręczeniu mu prezentu.

Tak jak się spodziewał, właśnie z tej okazji Custos go tutaj zaprosił.

— Chodź, usiądź. Wiem, że zgodnie z tradycją nie powinniśmy dziś świętować twoich urodzin. Jare Gody to czas odnowienia życia, ale... znasz mnie. Obawiam się, że pamięć z wiekiem zaczyna mi szwankować i musiałem całkowicie zapomnieć o tej tradycji.

Alaric usiadł wygodnie, lub przynajmniej na tyle wygodnie, na ile można siedzieć na ziemi, i bez wahania sięgnął obok Custosa, wiedząc, że ten ukrywa tam dwa kawałki piernika. Gdy był młodszy, jego matka zabraniała mu słodyczy, ale Custos, który jak już powiedziano, ze względu na zaawansowany wiek miał problemy z pamięcią, co roku zapominał o zakazie i przemycał mu ciasto. Alaric cieszył się, że mężczyzna i tym razem pamiętał o tym zwyczaju, mimo że teraz świętowali już jego pełnoletność.

Oparł się plecami o drzewo i spojrzał na Custosa.

— Nie musiałeś.

— Wiem — odpowiedział, podając mu pudełko z wygrawerowanym Kolovratem, symbolem życia i odrodzenia. — Chciałem.

Alaric otworzył je i zajrzał do środka. Znalazł tam medalion w tym samym kształcie, który dojrzał na skrzyneczce. Zdziwił się, gdyż jedyną biżuterię, jaką zwykł nosić, stanowiły pierścienie rodowe, a wiedział, że Custos nie ma w zwyczaju obdarowywania go zbędnymi prezentami.

— To medalion ochronny — wyjaśnił Custos, dostrzegając zaintrygowane spojrzenie Alarica. — Zawiera zaklęcie, które aktywuje się, gdy znajdziesz się w niebezpieczeństwie. Dostałem go od ojca na dwudzieste pierwsze urodziny i nosiłem go od tego czasu. To artefakt, który miał chronić moją rodzinę przez pokolenia. Teraz nadszedł czas, abyś to ty go nosił. Będzie cię chronił, gdziekolwiek się znajdziesz.

— Nie mogę go przyjąć — powiedział Alaric, próbując zwrócić medalion, zbyt wstrząśnięty, by pamiętać, że w normalnych okolicznościach, uznałby takie zachowanie za niegrzeczne. — To pamiątka rodzinna, którą powinny dostać twoje dzieci, nie ja.

— Czy wiesz coś, czego nie wiem, Alaricu? Ponieważ jestem pewien, że nie mam żadnych dzieci.

— Nie udawaj głupca. Wiesz, o co mi chodzi. Mam na myśli twoje przyszłe dzieci. Jesteś jeszcze młody. Masz czas, by się ożenić i jakieś spłodzić.

— Mam czterdzieści dwa lata. Nie będę mieć dzieci.

— Ale...

— Jestem pewien, że nie tak wymawia się: „Dziękuję ci bardzo, Custosie".

Milczeli przez chwilę, wpatrzeni w siebie, jakby sprawdzali, kto pierwszy ulegnie i przyzna się do porażki. Ostatecznie Alaric odwrócił wzrok, skupiając się ponownie na podarowanym mu medalionie. Kątem oka dostrzegł determinację na twarzy przyjaciela i wiedział, że nie może odmówić.

— Chcesz więc podarować go komuś obcemu? — spróbował jeszcze raz Alaric, choć wiedział, że to na nic. Jednak w głębi duszy nie chciał, by Custos się wycofał. Był zaszczycony tak wyjątkowym darem, aczkolwiek nie mógł przyjąć go bez symbolicznego sprzeciwu.

— Czy tym właśnie jesteśmy? Obcymi? — zapytał łagodnie Custos.

— Nie, ale... — urwał, ściskając medalion w dłoni. — Dziękuję, Custosie. To bardzo przemyślany prezent.

— Cieszę się, że ci się podoba. A teraz zjedzmy ciasto, póki mamy na to czas. Możesz mi przy okazji powiedzieć, jakie dobre wieści masz mi do przekazania.

Myśli Alarica natychmiast powróciły do wczorajszego spotkania z hrabiną Frostbane. Spojrzał na medalion, a potem na Custosa, przypominając sobie całą rozmowę, która miała wówczas miejsce.

———*———

———*———

———*———

Więc za nami rozdział numer dwa. Jakieś przemyślenia? 

Muszę się przyznać, że ten rozdział pisałam w wielkim pośpiechu. Wstawiłam ostatni rozdział będąc pewną, że mam czas do 19 sierpnia na napisanie go. W typowym jednak dla mnie przebłysku nieuwagi, okazało się, że obiecałam go na dzisiaj. Więc oto jest, mam nadzieję, że się wam podobało. Jeśli tak, wiecie co robić ;) 

Zapraszam na następny rozdział w poniedziałek (19.08) o 19;00

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro