⊱ DWUDZIESTY ⊰

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Dźwięk przychodzącego połączenia brutalnie przeciął ciszę pokoju. Drażnił jej uszy, zmuszając, by opuściła kolorową krainę snów. Przetarła oczy i uchyliła ciężkie powieki. Odszukała hałasujące urządzenie.

     Ciocia Diana.

     — Halo? — wymamrotała na wpółświadomie i ziewnęła przeciągle.

     — Jak tam życie? — ton głosu nad wyraz przejawiał żwawość. — Mam nadzieję, że dom stoi w jednym kawałku.

     Odsunęła smartfon od ucha. Siódma piętnaście. Wczesna pora dla Leili, natomiast dla cioci idealna. Diana potrafiła krzątać się po domu już od szóstej. I o ile było to zrozumiałe, gdy szła do pracy, tak w dzień wolny sprawa rysowała się podobnie i Leila zastanawiała się, czy ciocia nigdy nie odczuwała potrzeby, by dłużej poleżeć w łóżku.

     — Coś się stało? — zapytała już bardziej rozbudzona.

     Nie tyle godzina zaskoczyła Leilę, co właśnie dzwoniąca Diana. W końcu obustronnie zgodziły się, że Leila będzie wysyłała wiadomości — jedną po obudzeniu się, drugą na koniec dnia. Dzwonienie zostawiły na nagłe przypadki.

     — Nie, nic się nie stało. — Diana zamilkła na chwilę, po czym z ust wydobyło się ciche westchnięcie, które udało się wychwycić Leili. — Po prostu chciałam na własne uszy usłyszeć, że żyjesz. Może też trochę się stęskniłam... Wiadomości to nie to samo.

     Słowa obiły się w umyśle dziewczyny, a echo szeptało jeszcze przez jakiś czas. Coś mocno zakuło w piersi. Ciocia stęskniła się, chciała ją usłyszeć, a mama? Dlaczego to nie ona zadzwoniła? Nie czuła tego samego? Przyjęła, tak bez żadnego protestu, że wiadomości wystarczą?

     Wystarczyłyby, gdyby nie zadzwoniła Diana. Pokazała, kto martwił się bardziej.

     Zacisnęła na kołdrze wolną dłoń, a dolna warga zadrżała w błąkającym się na krawędzi szlochu.

     — Halo? Leilo, jesteś tam?

     Leila szybko przełknęła rosnącą gulę żalu.

     — Jestem, jest-em — odpowiedziała, a głos zdradziecko się złamał.

     — Wszystko w porządku? — Cioci ta niepozorna zmiana wystarczyła, by zmarszczyła brwi.

     — Oczywiście! — wyrzuciła w pośpiechu.

     — No niech ci będzie. — Machnęła ręką niezbyt przekonana. Wiedziała, że jeśli dziewczyna się uprze, nic by z niej nie wyciągnęła. — Ale opowiadaj, co tam u ciebie? Radzisz sobie jakoś?

     Leila przygryzła dolną wargę. Umknęła wzrokiem w stronę okna. Chciałaby powiedzieć, że dom wydawał się zbyt pusty, a ona czuła się w nim malutka. Chciałaby powiedzieć, że miała już dość szybkich potraw, jak zupki z torebki i chętnie zjadłaby coś przygotowanego przez ciocię. Chciałaby powiedzieć, że w zlewie piętrzył się stos naczyń, a parę z nich podczas ostatniego mycia wyślizgnęło się z ręki i roztłukło. Chciałaby powiedzieć, że czekało ją zrobienie prania, ale przed tym musiała przeczytać obsługę pralki, żeby czasami jej nie zepsuć albo nie zniszczyć ubrań. Chciałaby powiedzieć coś, co uderzyło w nią z niezwykłą siłą, gdy usłyszała głos Diany. Tęskniła. Ogromnie tęskniła. I o dziwo bardziej za ciocią niż za mamą.

     Ostatnie stwierdzenie osiadło ciężarem na sercu. Poczucie winy przysiadło na barkach i szeptało, że podobna myśl nie powinna zagość w jej głowie. W końcu mama to MAMA. Prawdziwa, jedyna, biologiczna. Mimo to, gdyby mogła wybierać, kto miałby wrócić, wybrałaby ciocię. Ciocia by wystarczyła, żeby zmazać poczucie pustki i pragnienie towarzystwa osób zawsze będących obok.

     Chociaż posiadała wiele do powiedzenia — wyżalenia się — przełknęła to wszystko. Jedynie wina utknęła w gardle, dusiła i drapała nieprzyjemnie.

     — Jakoś sobie radzę. Nie jest tak źle, jak myślałam. I tak większość czasu spędzam w pracy.

     — W pracy — wymamrotała zamyślona. Naraz jednak odchrząknęła. Jakoś nadal nie potrafiła przyzwyczaić się do pracującej bratanicy. — Dom stoi w jednym kawałku? — zaśmiała się, ale wyszło jej to nazbyt koślawo. Tęsknota i niepewność niekontrolowanie przywłaszczyły sobie prawo głosu. Zamilkła więc, przygarbiła ramiona i czekała, aż Leila się odezwie.

     — Spokojnie, jest gdzie mieszkać — zapewniła, a w tonie dziewczyny próżno było szukać choćby grama wesołości.

     I Diana dobrze o tym wiedziała, i Leila doskonale zdawała sobie sprawę, że przed ciocią niewiele się ukrywało. Obie jednak trzymały słowa za zębami, zaciskały szczękę. Ani myślały poruszać drażliwego tudzież wrażliwego tematu. Leili wcale by to nie pomogło. Odwrotnie — rozpłakałaby się jak malutkie dziecko, a ciocia, poruszona jej szlochaniem, wróciłaby czym prędzej.

     — Będę już kończyć. Muszę przygotować śniadanie, a z tym mnie trochę zejdzie.

     Leila przeczuwała, że jeśli nie zakończy rozmowy w odpowiednim czasie, wybuchnie. Wyrzuci, co w sobie zdusiła. Rozklei się i poprosi Dianę, by wróciła.

     — Więc coś tam jednak sobie gotujesz?

     — Owszem. Nie jest tak dobre, jak twoje jedzenie, ale da się zjeść — kłamstwo łatwo prześlizgnęło się przez gardło.

     — Kiedyś muszę spróbować. Ciekawość mnie zamęczy, więc mam nadzieję, że ugotujesz mi coś, jak wrócę?

     — Oczywiście!

     Wykopała pod sobą piękny dołek, do którego wpadła. I był on niestety na tyle stromy, głęboki i grząski, że nijak mogła się z niego wydostać. Dianę nie tyle trapiła ciekawość, co chciała sprawdzić, czy dziewczyna faktycznie przygotowywała sobie coś pożywniejszego.

     Jeśli się czegoś szybko nie nauczy i nie przećwiczy przynajmniej ze sto razy, kłamstwo wyjdzie na jaw, a tego za nic w świecie by nie chciała.


⋅•⊱•⊰•⋅


     Sean co jakiś czas zerkał na Leilę, raz po raz otwierał usta, by zaraz zacisnąć je w wąską kreskę. Wyglądał, jakby coś uknuł i tylko wahał się, w którym momencie wciągnąć dziewczynę w swój niecny plan.

     — Może chcesz dzisiaj pojechać ze mną na zakupy? — wyrzucił na jednym wydechu, jakby obawiał się, że rozmyśli się w połowie zdania.

     Zaprzestał mycia stołu. Zostawił na nim ściereczkę, a sam się wyprostował i wlepił w Leilę wyczekujące spojrzenie. Niby trywialne pytanie, a trochę potu z niego wycisnęło.

     — Słucham? — zapytała, gdyż sens wypowiedzi kompletnie jej uleciał. Sprzątanie nazbyt ją pochłonęło i odnotowała wyłącznie, że Sean coś powiedział. A i nie należała do osób z podzielną uwagą.

     — Chcesz dzisiaj pojechać ze mną na zakupy? Raźniej we dwójkę — powtórzył niezrażony, tym razem pewniej.

     Teraz i Leila się wyprostowała.

     — Adrian znowu się nie zgodził?

     — Właściwie to jeszcze go nie pytałem. — Podrapał się po głowie.

     Leila uniosła brwi. Nie pytał? Jak to? Przecież to Adrian powinien być priorytetem w pytaniu o podobne wyprawy. Czyż nie chodziło mu o to, by wyciągnąć brata z domu? A może uważał, że Adrian się łatwiej zgodzi, gdy i ona pojedzie? Ale przecież jej obecność nie była aż tak przekonującym argumentem.

     Seanowi jednak nic z tego nie dreptało po głowie. Adrian uleciał gdzieś daleko. Być może po części pragnął od niego odpocząć. Gdy uznał dzisiejszy dzień za idealny na zakupy, w myślach automatycznie zawitała Leila. Szczerze ją polubił i chciał spędzić z nią trochę czasu. Luźnego, niezobowiązującego. A co ważniejsze — we dwoje.

     Wpatrywała się w niego z uwagą, cierpliwie czekając. Przeczuwał, że odpowiedź najbardziej zbliżona do prawdy by jej nie usatysfakcjonowała. Chociaż bardziej pasowałoby tu określenie, że raczej by się Leili nie spodobała, w żaden sposób nie ucieszyła, a w najgorszym wypadku źle by na nią zareagowała. Nastawiła się na coś związanego z Adrianem. W końcu to dzięki niemu znaleźli się w jakiejkolwiek relacji.

     Westchnął ciężko. Choć bardzo kusiło go, by wyjawić ten właściwy powód, przełknął go, krztusząc się przy tym. Jeszcze otrzyma okazję, by porozmawiać z nią nie przez pryzmat Adriana.

     — Może ty go zapytasz? — wyrwało mu się, a w głos wdarła się nieprzyjemna dla serca nuta. Wypłynęła z niego jak ropa z jątrzącej się rany. Przyłożyć opatrunek? Odkazić?

     — Mogę zapytać.

     Leila uśmiechnęła się jakby nigdy nic. Nawet jeśli ton Seana jakkolwiek ją dotknął, zupełnie nie dała po sobie tego poznać. Idealnie zagrała nieporuszoną, a zarazem wesołą, która odebrała pytanie jako zwyczajną propozycję.

     Chłopak nie odezwał się już więcej. Obawiał się, że jego usta po raz kolejny wyplują jad, a tego z całego serca pragnął oszczędzić dziewczynie. W końcu nie był człowiekiem, którego cieszyło odnoszenie się w niemiły sposób. Raniło to również i jego.


⋅•⊱•⊰•⋅


     Adrian, o dziwo, zgodził się bez żadnych wymówek i grymasów — oczywiście tych widocznych, bo w głowie wrzało mu i huczało. Zamyślił się na dłuższy moment. Naprędce analizował za i przeciw, by ostatecznie dojść do wniosku, że tak naprawdę żadne przeciw nie istniały. Sam je sobie wmawiał. Wymyślał coraz to głupsze migania się, tylko dlatego że najzwyczajniej w świecie się bał. Bardziej wyjścia z domu czy podróży?

     Stał więc teraz przed samochodem i po raz ostatni się wahał. Kiedy ostatnio gdzieś jechał? Nie pamiętał. A właściwie to pragnął nie pamiętać. Los chciał, by wiedział doskonale. Obrazy z tamtego wieczoru długo męczyły go we śnie. Nawet teraz chłopaka czasami nawiedzały koszmary.

     Złapał za klamkę i głośno przełknął ślinę. Serce tłukło się w piersi, jakby nie wiedziało, czy pracować szybciej, czy całkowicie się zatrzymać. Dłoń drżała, gdy otwierał drzwi przeraźliwie wolno.

     Wnętrze było na wskroś zwyczajne, niczym się niewyróżniające. Ot, masa innych samochodów prezentowała się podobnie. Jednak jemu czarne fotele jawiły się wyjątkowo niezachęcająco, a sam środek zionął przytłaczającą niepewnością.

     Przełożył przez próg jedną nogę. Ostrożnie, jakby spod siedzisk lada moment miał wypełznąć obrzydliwy potwór, który z lubością odgryzłby mu kończynę.

     Nie musiałby się tak męczyć.

     Nie. Nie stchórzy.

     Oparł dłoń o dach. Przymknął oczy i zaczerpnął parę uspokajających oddechów.

     Zacisnął szczękę. Raz. Dwa. Trzy. Jednym sprawnym ruchem znalazł się w samochodzie. Przed oczyma zamajaczyło mu, jak sadowił się na fotelu trzy lata temu.

     Pieprzone wspomnienia.

     Od razu chwycił za pasy bezpieczeństwa. Odpowiednio ułożył je na biodrach i naciągnął. Jeszcze parę razy sprawdzał, czy wszystko wykonał poprawnie. Jednak w żaden sposób nie ukróciło to wodzy niepewności.

     Cholera! Nie sądziłem, że będzie tak trudno.

     Ale czego się spodziewał? Nie zapuszczał się w pobliże samochodu. Po wypadku... Po prostu nie chciał. Powrót ze szpitala przebiegł gładko, jako że był otumaniony nową sytuacją. Nie zwracał uwagi, jak znalazł się w domu. Pozwolił się ślepo prowadzić. Teraz jednak myślał w miarę trzeźwo. Strach tętnił wewnątrz nieprzyjemnym ciepłem. Znalazł się zbyt blisko przeszłości.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro