30

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Alfa Matthew*

Improwizacja. Cały czas robimy coś spontanicznego, bez przemyśleń. Dzięki temu mamy wspaniałe wspomnienia, o których nigdy nie zapomnimy. Randka. Nigdy wcześniej nie byłem na żadnej, ale staram się. Nie miałem nic przygotowanego. Żadnego pikniku, kolacji przy świecach... Ale znam idealne miejsce. Będziemy musieli zabrać parę rzeczy z domu, ale Courtney nie będzie miała zielonego pojęcia, po co to nam i gdzie ją zabieram, a to jest najważniejsze. Nic nie mówiąc, pokierowałem nas do naszego domu. Kazałem dziewczynie pójść do kuchni i czekać, aż po nią przyjdę. Poszedłem do gabinetu po koc. Pogrzebałem w szafkach w poszukiwaniu świeczek, znalazłem dwie. Lepsze to niż nic. Później skierowałem się do sypialni po książkę, którą moja mate zaczęła czytać. Wziąłem jakąś torbę, do której to wszystko schowałem. Kiedy wychodziłem z pokoju, zawróciłem do szafy po jakąś moją bluzę. Czuję, że będzie potrzebna. Teraz mam wszystko. Wyszedłem z naszej sypialni i poszedłem po moją malutką. Przystanąłem w przejściu, gdy zobaczyłem Courtney kończącą robić jedzenie. 

- Kochanie?

- Pomyślałam o tym, żeby zrobić coś do jedzenia. Nie wiem, gdzie mnie zabierasz, ale wolę być przygotowana na każdą ewentualność... No wiesz, przezorny zawsze ubezpieczony. - powiedziała, patrząc na mnie. Uśmiechnąłem się szeroko, podchodząc do niej. Zabrałem kanapki, które schowałem do torby, pocałowałem ukochaną w czoło i spojrzałem na nią. Jeśli to Alfred stoi za spiskiem, chce wojny to muszę ją chronić. A będąc przy mnie, będzie najbardziej pożądanym celem, środkiem do tego, by mnie pokonać. 

- Coś się stało? - zapytała cicho kobieta.

- Nic takiego, skarbie. Nic takiego. Gotowa na niespodziankę? - zapytałem, aby nie drążyła dalej i nie wypytała mnie ze wszystkiego. Nie chcę jej mówić, że prawdopodobnie coś się zbliża. Nie wiem jeszcze co, ale gdy ktoś grozi mojej mate, nie wyjdzie z tego żywy. 

- Jestem na tyle gotowa, na ile potrafię. - odpowiedziała pewnie. Uśmiechnąłem się na jej słowa, splotłem nasze palce i powiedziałem, żebyśmy ruszali. 

Wyszliśmy z domu i skierowaliśmy się w las. Początek musieliśmy przejść przez wysokie krzewy, więc pomogłem Courtney, biorąc ją na ręce. Po pokonaniu gąszczy była ścieżka. Postawiłem ją na ziemi i obejmując jedną rękę jej talię, zacząłem prowadzić ukochaną przodem. Na końcu ścieżki znajduje się polana. A na jej środku wierzba płacząca. Wygląda to magicznie i ciekaw jestem, jak zareaguje na ten widok. Wieczorami pojawiają się tam świetliki, co dodaje romantyczny wystrój. Zmarszczyłem brwi. Od kiedy myślę o takich... romantycznych aż do wymiotów rzeczach? Spojrzałem kątem oka na Courtney i uśmiechnąłem się. Więź mate, miłość zmienia człowieka, a on nawet nie wie, kiedy to się dzieje. Stajemy się słabsi, jesteśmy podatni na wszystkie rany, które może zadać nam jedynie nasza druga połówka. To zabawne a jednocześnie niesamowite, gdy człowiek staje się słaby, kiedy jego szczęście zależy od drugiej osoby. Gdy ktoś żałuje, że odnalazł takie szczęście - jest zwykłym głupcem. 

- Daleko je... - popchnąłem delikatnie kobietę do przodu, gdy zatrzymała się i zaniemówiła, zauważając polankę. 

- Już jesteśmy. Zapraszam. - powiedziałem, rozglądając się, szukając potencjalnego zagrożenia. Nie zauważyłem rozłożonego koca pod wierzbą i wiszących lamp na gałęziach. Otworzyłem szeroko oczy widząc to. Hopper pewnie wszystko zorganizował na szybko, wiedząc, gdzie ją zabiorę. Na kocu były dwie poduszki. Złapałem dziewczynę za rękę i zaprowadziłem do przygotowanego miejsca. Jeśli to sprawka Hoppera, wyślę go na jakiś urlop. Będzie mógł trwać przy swojej ciężarnej mate. Nigdy nie wiadomo, kiedy zacznie się rozwiązanie. Pomogłem kobiecie usiąść na kocu, po czym zająłem miejsce obok niej. Kobieta zaczęła się rozglądać wokół z szerokim uśmiechem na ustach.

- Piękne miejsce. Sam je przygotowałeś? - zapytała, patrząc na mnie. Dylemat... Okłamać i wykazać się, czy powiedzieć prawdę? Z doświadczenia wiem, że kobiety nie lubią być okłamywane, przez co później się mszczą w najmniej spodziewanym momencie, dlatego wybrałem drugą opcję.

- Myślę, że wystrój zawdzięczamy Hopperowi. Nie wiedziałem, że wierzba jest tak wystrojona. Chciałem spędzić z tobą resztę tego dnia z dala od innych. - odpowiedziałem.

- To co będziemy robić? 

- Rozmawiać. Poznawać się bardziej. Jeść. Leżeć. - zacząłem wymieniać. Kobieta oparła głowę o moje ramię. Zaczęła pierwsza zadać pytania, dotyczące drobiazgów. Jaki jest mój ulubiony kolor, co lubię jeść najbardziej lub czy mam jakieś inne zajęcie, gdy nie zajmuję się sprawami watahy. Pytałem ją o to samo, jednak omijałem każde pytanie dotyczące jej życia w tamtej watasze. Mimo tego, że miałem dużo pytań. Czy naprawdę traktowali ją tak źle? Czy próbowała uciec... 

- Piękne. - wyszeptała, patrząc na niebo. Zaczęły pojawiać się gwiazdy. Wyprostowałem się i kazałem zasłonić jej oczy. Spełniła moją prośbę, ala rozkaz  ze zdziwieniem. Wyciągnąłem z torby drugi koc, którym ją przykryłem, świeczki i książkę. Położyłem świeczki na kocu, które szybko zapaliłem i przykryłem Courtney kocem. Oparłem się plecami o pień drzewa, pozwalając dziewczynie odkryć oczy.

- Poczytasz mi? - zapytałem, gdy spojrzała na książkę, którą trzymałem. Na twarzy dziewczyny pojawił się delikatny uśmiech. Wzięła ode mnie książkę, usiadła między moimi kolanami, opierając plecy o mój tors i otworzyła książkę. Gdy zaczęła czytać, zamknąłem oczy słysząc jej melodyjny i spokojny głos. Nie skupiałem się na słowach. Skupiałem się na jej głosie. Gdy otworzyłem oczy zauważyłem latające wokół nas świetliki. Pocałowałem Courtney w tył głowy i pomyślałem o jednym.

Że ją naprawdę kocham. I będę kochał aż do śmierci.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro