[PROLOG]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

***

- Sherlock, przestań bredzić głupstwa, to nie jest zabawne - wrzasnął John do słuchawki telefonu komórkowego.

- Przepraszam, John - słychać było, iż z trudem powstrzymuje łzy. John tylko wściekł się jeszcze bardziej.

- Żadne przepraszanie tu nie pomoże, tylko po prostu złaź z tego cholernego budynku!

- Nie mogę zejść i dobrze o tym wiesz, bądź wspominam już o tym po raz trzeci - wziął głęboki wdech ostrego powietrza, które raniło go w gardło - Nie martw się już o mnie, może pewnego dnia zrozumiesz przyczynę mojego postępowania. Nie miałem innego wyjścia, tylko tyle dopowiem.

- Nie, nie, NIE! Nie masz prawa zeskoczyć! Sherlock, proszę! - krzyknął głośno jego imię, aż zdarł sobie struny głosowe. Jego nogi były niczym z waty, w każdej chwili mogące się zawalić pod tym ciężarem. Po jego zimnych policzkach spłynęły słone łzy furii i niemocy - Nie masz pojęcia, co teraz czuję przez to i co będę czuć w przyszłości! Jak bardzo boję się, że tak bez powodu cię utracę! Zostanę sam, rozumiesz?! Czy ty tego chciałeś?!

- Żegnaj, John.

 To były jedyne słowa detektywa, które usłyszał. Po chwili mógł jedynie tylko dojrzeć jego sylwetkę spadającą z dachu budynku szpitalnego. Rzucił się do biegu w stronę miejsca zdarzenia. Lecz nagle, nawet nie zauważył kiedy, coś w niego wjechało i John uderzył głową o kamienistą drogę. Poczuł potworny ból w mózgu, tak, że przez moment w ogóle nie potrafił wstać. Dopiero po pół minucie był w stanie podeprzeć się rękoma i prosto ustać na nogach. Przez kilka krótkich sekund zapomniał, co miał robić. Skupisko ludzi pod szpitalem oraz wycie karetki przypomniało mu o tym, co się wydarzyło. Ruszył w stronę miejsca zdarzenia, szykując się na najgorszy widok, jaki kiedykolwiek przeżył od czasów wojny. Nie miał nadziei, że uda się jeszcze coś wskórać, nieważne, czy się skończy studia medyczne czy nie. Oto jego najlepszy przyjaciel, Sherlock Holmes, leżał martwy w ogromnej kałuży ciemnoczerwonej krwi. Na czole widniało wiele ran, od których czuć było potworny, metalowy zapach. Woń bólu oraz śmierci. Emerytowany żołnierz poczuł, jak jego serce pęka na miliard drobnych kawałeczków. Jego gardło zaciskało się w niemożliwie mocnym zacisku, przez co trudno mu było oddychać. Oczy momentalnie wypełniły się łzami pełnymi goryczy, cierpienia i strachu. Osoba, którą tak niezmiernie adorował, po prostu go zostawiła. Bez żadnego wytłumaczenia. Tym jednym czynem bezpowrotnie złamała mu serce. John upadł na kolana, starając się przydławić szloch, lecz to było praktycznie niewykonalne.

- Sherlock... - wołał jego imię, mając nadzieję, że ktoś wybudzi go z tego koszmaru - SHERLOCK!

- Proszę pana, spokojnie - usłyszał czyiś pogodny głos, w którym jednak wyczuwał nutkę żalu. Pewnie to był ratownik - Wszystko jest w porządku, może pan wstać.

- Nie, nic nie jest w porządku - mężczyzna wyszeptał w zaprzeczeniu, całkowicie poddając się rozpaczy. Przecież był lekarzem, w dodatku wojskowym, powinien go od razu doprowadzić do porządku. Nie. Za późno, już po wszystkim. Sherlock Holmes, wspaniały detektyw oraz jego najdroższy przyjaciel, opuścił ten świat. John pozostał sam.

***

 Minęły dwa tygodnie od pogrzebu. To był jeden z najgorszych okresów czasu dla doktora Watsona. Często nie było go w mieszkaniu, ponieważ pałętał się po pubach, by ukoić swój ból w alkoholu. Niestety, nie dawało to skutków, jedynie przynosiło kaca. John w tym czasie zorientował się, że jeśli szybko chce zapomnieć o stracie, musi wyjechać daleko stąd. Daleko od wszelkich wspomnień. Opuścić Baker Street, a najlepiej to cały Londyn. Przeniesie się tam, gdzie go nogi poniosą, albo gdzie pociąg go zawiezie. Na drugi kraniec Wielkiej Brytanii. Wybór padł na Newcastle. Podobno tam łatwo się zatrudnić jako lekarz w pobliskich przychodniach, albo wynająć mieszkanie za porządną sumkę. John dłużej już nie zwlekał i zamierzał wyjechać jak najszybciej tylko się da. Ale miał jeszcze jedną rzecz do zrobienia przed wyjazdem.

 Rankiem tego dnia na 221b nie dało się znaleźć pani Hudson. Mężczyzna domyślił się, iż wyszła po zakupy do pobliskiego marketu. Miał przygotowany list informujący o jego wyjeździe poza Londyn. Położył go starannie na stole. Gdy już miał wychodzić, rozejrzał się po wnętrzu mieszkania, w którym żył przez te kilka lat. Było schludnie, aczkolwiek po śmierci detektywa właścicielka nie wahała się, by posprzątać. Lecz klimat był tu taki sam. Jeszcze wydawało mu się, że Sherlock stoi tuż obok, grając na tych swoich skrzypach jakąś melancholijną symfonię. Doktor uwielbiał słuchać, jak dawał mu prywatne koncerty, nieważne, czy to było o trzeciej w nocy, gdy już starał się spać. Przypomniał sobie, jak bardzo tęskni za jego obecnością. Za jego spokojnym głosem. Za wspólnym rozwiązywaniem podejrzanych spraw. To kochał najbardziej. W jakimkolwiek tego słowa znaczeniu, kochał właśnie jego ponad wszystko. 

- Ty kretynie - wyszeptał, wiedząc, że i tak nikt go nie słyszy - Dlaczego musiałeś to zrobić? Dlaczego musiałeś postawić mnie w tak ciężkiej sytuacji? Czy ty w ogóle zdawałeś sobie sprawę z tego, jak bardzo mnie skrzywdziłeś?

 Spuścił wzrok w dół, powoli podwijając rękawy swetra. Nagle zrobiło mu się niewyobrażalnie zimno, jednakże widział, że okna były szczelnie zamknięte. Zrozumiał, z jakiego powodu tak się stało. On nie chciał opuszczać Baker Street. Teraz, jedyne czego pragnął, to obecność Sherlocka przytulającego go mocno, który szeptałby czułe słowa do jego ucha. Oh, jakie by to było cudowne. Lecz nie, on nie powróci. A John i tak nie powinien już tu być. Nie powinien dręczyć się przeszłością i pogłębiać ran w sercu i umyśle. Nadszedł czas, by rozpoczął własne życie i zapomniał o egzystencji takiej osoby imieniem Sherlock Holmes. To co było, już nie wróci, mimo wszelkiej nadziei. Albowiem John jeszcze krył w sercu tą nadzieję.

 Ostatnia miejscówka, którą odwiedził tego dnia Watson: cmentarz, gdzie pochowano jego byłego współlokatora. Tam panowała jeszcze gorsza atmosfera niż w 221b Baker Street. To miejsce bowiem kojarzyło się wyłącznie ze śmiercią. Zanim wkroczył na teren cmentarza, wziął głęboki wdech, próbując zebrać ostatnie szczątki odwagi. Przecież byłeś żołnierzem - powtarzał sobie - A boisz się wejść na zwykły cmentarz. Jednak on miał jak największe prawo do odczuwania strachu. Zaiste, to był ten CMENTARZ, do którego nie chciał powracać. Nie chciał się przekonywać do tego, że samobójstwo Holmesa naprawdę miało miejsce. Mimo wszystko, przeczuwał, iż to było wierturne kłamstwo. To jest cały Sherlock Holmes, czyż nie?

 Jasnowłosy stanął przed grobem swojego zmarłego przyjaciela i przełknął głośno ślinę, czytając napis na grobie. Tak, bez dwóch zdań był trupem. Nawet nie trzeba odkopywać trumny, by to wiedzieć. Wydał z siebie nerwowe westchnienie i zaczął mówić:

- Sherlock... Wiem, że nie możesz mnie usłyszeć, ale i tak powinienem o tym opowiedzieć. Wydusić to z siebie. Cóż, po twojej śmierci już kompletnie nie daję rady. Praktycznie każdej nocy śnią mi się koszmary, do których ciężko się przyzwyczaić. Przed moimi oczami każdego dnia pojawia mi się klip z twojej śmierci. Wiem, że przez następne lata może być gorzej, jeśli tu zostanę. Chciałbym cofnąć czas, bym tylko nie musiał opuszczać Baker Street. Byś tylko mógł wrócić do żywych. Ponieważ wtedy, zanim cię poznałem, byłem niezmiernie samotny i twoja obecność w pewnym stopniu ukoiła mój ból. Wtedy mnie opuściłeś, tak po prostu. Gdybym miał szansę przeżyć to wszystko co nas spotkało razem od samego początku, to definitywnie bym to zrobić - przy wypowiadaniu tych słów otarł łzę, która niespodziewanie pojawiła się w jego oku - Chociaż przeszłości nie da się przywrócić. Chcę być z tobą stuprocentowo szczery, więc musisz wiedzieć, że złamałeś moje serce tym czynem. Najchętniej przywaliłbym ci w twoją głupią twarz za ten cały ból, który u mnie wywołałeś. Albo nie, to już nieważne. Przyszedłem, by ci oznajmić, że wyjeżdżam. Opuszczam Londyn na zawsze, ponieważ to miasto jedynie powoduje u mnie potworne cierpienie. Jadę na północ, tylko tyle dodam.

Zamilkł na ułamek sekundy. Chłodne powietrze wiało mu w mokrą od łez twarz. Ugryzł się w dolną wargę i kontynuował:

- Mimo wszystkiego, chciałbym, żebyś tu był. Żebyś po prostu pewnego dnia przyszedł pod moje mieszkanie i rzekł ''Niespodzianka, ja jeszcze żyję!''. Wiem, że to tylko moja wyobraźnia płata mi figle. Lecz wierzę w ciebie. Wierzę w Sherlocka Holmes'a. I w związku z tym, mam do ciebie tylko jedna prośbę. Jedno nierealne pragnienie. Jeden cud, tylko ten jedyny. Proszę - zdławił ostatnie łzy rozpaczy - Nie bądź martwy. W głębi duszy przeczuwam, że nie mogłeś tak odejść, bez powodu. A wiedz, pozostało mi dużo do powiedzenia akurat tobie. Tęsknię za tobą, dupku, i każdego dnia coraz bardziej mi ciebie brakuje... Cholera, chyba powiedziałem odrobinę za dużo szczegółów. Dobrze, zmarnowałbym tu o wiele za dużo czasu, a niedługo mam pociąg. Wiem, widzę cię tu ostatni raz w moim całym życiu. Lecz zapamiętaj moje słowa, Sherlock. Nie możesz tak długo tkwić w tym przeklętym grobie. Obiecasz mi, że kiedyś będę mógł jeszcze raz ujrzeć twój uśmiech? Sherlock... Przepraszam, muszę iść. Obawiam się, że jak się odwrócę, to już na zawsze znikniesz z mojego życia. Przykro mi, mój drogi... Tak mi przykro...

 Chowając twarz w dłoniach, wydał z siebie przydławiony wrzask pełen bezradności i goryczy. Już nie mógł otworzyć oczu, by spojrzeć na nagrobek z imieniem osoby, która wypełniała pustkę w jego życiu przez ostatni czas. Utrata tego wsparcia bolała mocniej niż nóż w plecach. Nie, ponieważ to BYŁO wbicie noża w plecy. Po tych wszystkich latach wspólnej pracy, Sherlock odszedł, nawet o niczym nie wspominając. Zabrał mu szansę na spędzenie reszty życia w szczęściu i spokoju. Szansę na opowiedzenie mu o niektórych pilnych sprawach. Bowiem John chciał wreszcie wyznać mu swoje uczucia, których do tej chwili się wahał. Nie odbuduje tej pustki tkwiącym w tym świecie. Nie zapomni tego przyjaznego, choć często oschłego głosu. Tej świadomości tego, że on jest blisko niego. Sherlock nienawidził mnóstwa osób, wydawał im się bezduszny, szalony, dziwny. Nazwaliby go psychopatą albo anarchistą. Jedynie John był inny niż oni. Był lepszy. Nigdy nie powiedziałby o nim złego słowa, nawet gdyby ktoś by mu za to zapłacił. Podziwiał go, podziwiał jego intelekt, siłę dedukcji, zdawał sobie sprawę z tego, że w głębi serca detektyw jest wielkodusznym, wspaniałym człowiekiem. Chociaż mógł się mylić. Oh, niewiadomo, w co ma teraz wierzyć.

 Mężczyzna sięgnął po walizkę i z nerwowym westchnieniem odwrócił się i odszedł z tego miejsca. Nie spoglądał do tyłu. Nie zamierzał ponownie przywoływać bolesnych wspomnień. Ruszył do przodu, by rozpocząć nowe życie, z dala od Baker Street, z dala od Londynu, z dala od Sherlocka Holmesa. Od tego samego Sherlocka, który stał kilkanaście metrów tuż za nim. Stał, wyprostowany, jedynie się gapiąc na odchodzącego Watsona. Zatrzymałby go, gdyby mógł. Powstrzymywał się, bo był zbyt przerażony. Bał się, że przyprawi go o zawał serca, które za jego życia nie mogło przestać bić. Holmes czuł się, jakby był przytwierdzony do ziemi. Tak trudno było zrobić chociaż jeden mały krok. Po jego policzku spłynęły łzy niemocy i żalu do samego siebie. Nienawidził siebie za to. Nie zasługiwał na przyjaźń tak wielkodusznego człowieka, jakim był John Watson. Biedak, musiał cierpieć długie lata żyjąc z takim żałosnym imbecylem jak ja - za nic nie mógł uciec od tej myśli. Uciekał od wszystkiego, tylko nie od tego. Ciekawe, czy uda mu się opuścić własne ciało, strapione tymi latami wszelakich problemów. Zakończyć tą ciągłą walkę z samym sobą. Czy byłoby lepiej? Czy nareszcie poczułby ulgę, której szukał tyle lat? Czy wszystkie jego czyny, co do jednego, odejdą w niepamięć?  I czy wyszłoby to mu na dobre?

[Witam, mam nadzieję, że podoba wam się pierwszy rozdział. Zapowiadam, że będę publikować przynajmniej raz w tygodniu, więc macie co liczyć na dalszy ciąg wydarzeń w całkiem niedługim czasie.

Tak, John nie ma zbytnich problemów finansowych, to trzeba było czym prędzej zmienić na potrzeby fanfika. Może okradł bank? Kto wie?

Chcę jeszcze dodać, że prawdziwa akcja rozwija się w ślimaczym tempie, sporo rozdziałów nic nie wnosi, jednak zawsze możecie je ominąć. Albo w ogóle nie czytać kontynuacji... Dobra, bo już się rozpisuję. Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego dnia! <3]

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro