Rozdział V

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[Pov John]

Była godzina czwarta popołudniu, dzięki Bogu akurat kończyłem pracę w klinice. Jak można się spodziewać, miewałem cięższe dni, i to właśnie był jeden z nich. Nie potrafiłem policzyć, ile w sumie przyjąłem pacjentów. Z trudem nawet udawało mi się zapamiętać, który dzisiaj dzień tygodnia. Dodając, że przed powrotem do domu czeka mnie jeszcze wizyta w gabinecie terapeutki. Przynajmniej uda mi się powiedzieć o moich problemach, które ostatnio ponownie zaczęły mi doskwierać. Na przykład o tym, że powróciły moje wspomnienia o Sherlocku... I o wojnie w Afganistanie. Tak, to jest na ten moment najważniejsze.

Wolnym krokiem szedłem po chodniku, obserwując samochody w szybkim tempie jeżdżące po ulicy. Nie zamówiłem taksówki, ponieważ dzisiaj pogoda dopisywała, aczkolwiek klinika psychoterapii była jedyne pięćset metrów od mojego miejsca pracy. Taki krótki spacer zawsze mi dobrze zrobi, chociaż równie dobrze mógłby nie zrobić nic. Wielka mi różnica. Ważne jedynie było to, że na sto procent nie spóźnię się na sesję terapeutyczną.

Stanąłem tuż przed drzwiami kamienicy, gdzie znajdował się gabinet psychoterapii. Podwinąłem rękaw kurtki, by na zegarku sprawdzić godzinę. Oh, dobrze się składa, jestem punktualnie. W związku z tym już dłużej nie zwlekałem i wkroczyłem do środka.

Podczas mojego życia tutaj, w Newcastle, wiele razy już tutaj się znalazłem. Przyzwyczaiłem się do tego, że chociażby raz lub dwa razy w tygodniu powinienem tu przychodzić. Jeśli mogę dodać, jak na takie miejsce jest tu całkiem przytulnie i schludnie. W poczekalni stała kanapa dla osób, które czekają na wizytę. Na ścianie wiszą dyplomy świadczące o ukończeniu studiów psychoterapeutycznych albo psychodietetycznych (albowiem tutaj przyjmuje wiele terapeutów którzy znają się na różnych dziedzinach psychologii), co daje klimat kliniki lekarskiej. Gdzie niegdzie stoją różne rośliny domowe, które zapewne są regularnie podlewane, ponieważ świetnie się trzymają. Mimo spokojnej atmosfery mam wątpliwości co do sensu przychodzenia tutaj. Tak samo jak w Londynie, nie przypominam sobie, by te terapie mi pomagały z moimi problemami. Chodziłem tam dlatego, że dusiłem w sobie nadzieję na jakąkolwiek zmianę. Z wizyty na wizytę coraz bardziej bałem się, że nic z tego nie wyjdzie. Już dawno bym ze sobą skończył, gdyby nie to, że obiecałem swojej terapeutce, że postaram się nic sobie nie robić. Wątpię, że wytrzymam tak chociaż tydzień dłużej. Wcześniej, po wojnie, było źle, dopóki w moim życiu nie zjawił się Sherlock. Wtedy poczułem, że żyję, że mam dla kogo żyć. Później, po jego śmierci... Było jedynie gorzej.

- Dzień dobry - do poczekalni weszła moja terapeutka - John Watson?

- Emm, tak, jestem - powiesiłem swoją kurtkę na wieszaku - Dzień dobry.

Skierowałem wzrok na ulicę za oknem. Zadałem sobie pytanie: czy ten dzień naprawdę jest taki dobry? Dobra, może ktoś tego dnia czuje się całkiem nieźle, ale ja nie jestem tą osobą. Nie pamiętam ani jednego dnia, kiedy miałem dobre nastawienie do świata. Może kiedyś się poprawi? Może pewnego dnia obudzę się i poczuję bijące ode mnie pragnienie życia? Wszystko jest możliwe. Bynajmniej wiem, to nie będzie ten dzień. Ani jutrzejszy. Zjawi się, ale nie tak szybko.

***

- Cóż - zaczęła - Co cię tu sprowadza? Czy jest coś, co chodzi ci po głowie?

- A więc tak - westchnęłam ciężko - Odkąd przeprowadziłem się tutaj, do Newcastle, moje życie stało się całkiem spokojne. Nie działo się nic nadzwyczajnego. Problem tkwi w tym, że nieważne, jak bardzo się staram, nie jestem w stanie zapomnieć o samobójstwie mojego starego przyjaciela.

- Sherlock? - ten temat nie był tutaj całkiem nowy. Często wspominałem o nim, ponieważ było mi to potrzebne. Muszę przyznać, że to nieustanne wspominanie o zmarłym detektywie wydawało się problematyczne, zanadto dla mnie, jak i dla niej. Pokiwałem głową.

- Wiem, już dawno powinienem przestać trapić się wspomnieniem jego śmierci...

- To normalne - rzekła, jednocześnie zapisując coś w notatniku - Jeśli coś jest dla nas ciężkim przeżyciem, to naprawdę trudno jest zapomnieć.

Tak, zdaję sobie z tego sprawę. Już słyszałem to ponad dziesięć razy.

- Dobrze by było, gdyby w ogóle dało się zapomnieć. Minęły dwa lata od tego wydarzenia, a mnie wciąż gnębią koszmary, i to dosłownie każdej nocy. Nawet za dnia nie daję rady. Widzę jego wizerunek w normalnych zjawiskach bądź przedmiotach. Dlaczego to nie może mi się kojarzyć z czymś innym a nie dokładnie z Sherlockiem?

- Masz pomysł, dlaczego on musiał to zrobić? Zeskoczyć z dachu szpitalu? - zmieniła temat, co mnie nawet nie zdziwiło.

- Szczerze, nie wiem. Słyszałem wcześniej, że miewał rozmaite problemy psychiczne, ale od kiedy go poznałem i zamieszkałem z nim, to widać było, że radził sobie nienajgorzej. Potem miał jakieś sprzeczki z jakimś jego wrogiem, nawet nie mam pojęcia, o co poszło. Wtedy... Zeskoczył. Na początku podejrzewałem, że to musi być jakiś plan i że on naprawdę nie odszedł na drugi świat. Jednakże dowody były inne.

- I jaka była twoja reakcja?

- Często nie było mnie w mieszkaniu. Wychodziłem do pubów, restauracji, kin, żeby dać sobie spokój i zająć sobie umysł czymś innym. A kiedy to było niemożliwe, to przychodziłem nad jego grób, mówiłem do niego z nadzieją, że mnie usłyszy, wielokrotnie przeklinałem jego imię i tym podobne. Znienawidziłem go za to, że tak bez żadnego powodu mnie zostawił. Kiedy po wojnie w Afganistanie straciłem wszelaką chęć do dalszej walki o szczęście, on mi ją przywrócił. Rozświetlił mi drogę, która do tej pory gniła w ciemności. To wszystko tylko po to, by poraz kolejny wbić mi nóż w plecy.

- On był tobie niezmiernie bliski, co nie?

- Tak - potwierdziłem - On był moim najbliższym przyjacielem. Często inni ludzie uważali, że łączy nas coś więcej niż zwykła przyjaźń i się z nas śmiali, natomiast... - tu się zatrzymałem - Natomiast jemu to nie przeszkadzało ani trochę.

- Mam pewną teorię - chrząknęła, chcąc mi przerwać - Może on po części odebrał sobie życie dlatego, że nie mógł znieść uczucia, którym cię darzył?

- Co? Nie, on zdecydowanie nie był we mnie zakochany ani nic! Poza tym on wykuł sobie w głowie fakt, że nie jestem gejem i postanowił już tak o mnie nie walczyć - genialnie, właśnie odkryłem, że moja własna terapeutka jest zdania, że Sherlock darzył mnie jakimś uczuciem! No matko boska, co się teraz z tymi ludźmi dzieje?

- Posiadasz jakieś dowody, które świadczą o tym, iż on cię kochał bądź traktował cię jako zwyczajnego przyjaciela?

Westchnąłem ciężko. Czułem, że szlag mnie zaraz trafi. No zwyczajnie miałem ochotę wstać z miejsca, wziąć jakiś scyzoryk i wydłubać sobie gałki z oczu.

- Często mi mówił, że nie posiada żadnych przyjaciół, oprócz mnie. Był typem introwertyka, co mogło być wynikiem zespołu Aspergera. Co do tego pierwszego... - zacząłem pukać palcem o ramię fotela - Widocznie zakodował sobie, że często miewam koszmary nocne. Kiedy słyszał, że krzyczę przez sen, to przychodził do mojej sypialni i kładł się obok mnie, żeby mnie choć trochę uspokoić. Znaczy, w sensie platonicznym - przerwałem, żeby sobie od razu nic nie pomyślała - A jeśli nie było takiej potrzeby, to i tak codziennie o trzeciej w nocy słyszałem, jak gra na skrzypcach jakaś smutną balladę. Założę się, że najzwyczajniej w świecie nie mógł zasnąć. Często tak miał.

- Możliwe, że próbował odciągnąć cię od tego realizmu twoich koszmarów?

- Hmm, to może mieć sens - po długim zastanowieniu się przyznałem terapeutce rację.

- Pewnie wcześniej tego nie zauważałeś, ale zależało mu na tobie bardziej niż myślisz.

- Skoro tak, to dlaczego tego dokonał?

- Cóż, możliwe, że to na zawsze zostanie tajemnicą.

Nastąpił moment ciszy. Dobra, zbyt długo to trwało żeby to było nazwać momentem. Postanowiłem, że zastanowię się nad tym, co usłyszałem. Czy Sherlock naprawdę tak bardzo mnie adorował żeby to na sto procent można było nazwać prawdziwą miłością? Nie, nie ma mowy, że to ma być prawda. Czy może po prostu mój mózg odmawia przyjęcia tej informacji? On był moim najdroższym przyjacielem i martwiłem się o niego, ale go nie kochałem w sensie romantycznym. I pewnie po tym swoim skoku z szpitalu na Barts mam jeszcze większe wątpliwości, czy w ogóle go kocham. Przecież on mnie skrzywdził. Racja?

[ Kochani, nie wiem, czy zauważyliście, albo może ja nie wspomniałxm, ale tutaj John nie ma wąsa. Możecie świętować, aczkolwiek wywiązałxm się z mojej obietnicy. YUPPPIII ]

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro