Rozdział XIX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[ W POPRZEDNIM ROZDZIALE ]

"W jednej chwili mój wzrok skupiał się na galaktyce skupionej w jego oczach, a w drugiej na jego perfekcyjnie wykrojonych wargach. Pragnąłem, by odstąpił ode mnie na krok, a także błagałem w duchu o przybliżenie się do niego. Jego osoba kontrolowała mnie jak marionetkę, a ja się nie buntowałem.

Powoli pozwoliłem mu na złożenie bezwładnego pocałunku na moich ustach."

***

W chwili, gdy subtelne wargi Sherlocka zetknęły się wraz z moimi, utraciłem całkowite poczucie rzeczywistości. Pod wpływem niezręcznej delikatności płynącej poprzez pocałunek, mięśnie spięły się gwałtownie, płuca zapotrzebowały jak najszybszej wymiany gazowej, na którą oczywiście nie mogłem sobie pozwolić, dłonie oraz kolana uginały się pod wpływem nerwowych drgań. Odczuwałem mętlik w głowie, a serce wyrywało mi się z piersi niczym oszalałe, z każdą następną sekundą biło coraz mocniej, jakby miało lada moment eksplodować. Można stwierdzić, iż moje ciało popadło w chemikalny paraliż, traciłem zmysły a zarazem każdy bodziec uderzał we mnie z podwójną siłą. Domyślałem się, że w umyśle detektywa również panuje niepowstrzymywalny chaos. Jednak nie posiadałem szans na zareagowanie, problem tkwił w tym, że nie zamierzałem się powstrzymywać. Mogłem wyłącznie poddać się wzajemnej pieszczocie, zapewniając jemu oraz mnie jednocześnie rozgrzewającą dawkę endorfin.

Przyćmiony hormonami gotującymi się wewnątrz mnie, nie ujrzałem, gdy wstydliwy lecz ciepły pocałunek dobiegł końca. Z przymkniętymi powiekami wypuściłem gorący oddech z wymęczonych płuc, po czym natychmiast zaczerpnąłem powietrza, jak we mgle wyczuwając dłoń Sherlocka na swym zaczerwienionym policzku. Otworzyłem oczy ze stresem, szykując się na najgorszą możliwą reakcję towarzysza, równocześnie nie mając pojęcia, czego się spodziewać. Czy zdzieliłby mnie w twarz otwartą dłonią? Popadłwszy w furię zacząłby wydzielać długi monolog o swoim braku zainteresowania obojętnie jaką głębszą relacją? A jeśli nabrałby do mnie nienaprawialnej awersji? Ze łzami w oczach wybiegłby z mojego mieszkania, życząc sobie, by już nigdy nie ujrzał mnie na żywo? Co byłby w stanie zrobić dla mojej oraz własnej ulgi?

- Sherlock - wyszeptałem łamiącym się głosem - Ja... Tak bardzo cię przepraszam za...

Nie dokończyłem, gdyż ciemnowłosy automatycznie przyciągnął mnie do siebie, uciszając mnie nieco pewniejszym pocałunkiem, którego nagłości już nie umiałem przewidzieć, a który dobił mnie z zdwojoną intensywnością. Ugiąłem się pod jego dłońmi spoczywającymi na mej twarzy, wypuszczając powietrze z przebiegu układu oddechowego za każdym razem, gdy pomiędzy nami następowała chwilowa przerwa, która kończyła się ponownym złączeniem się przy pomocy desperackich i odejmujących mowę pocałunków. Na moje usta przelał się wyraźny, słodko-gorzki posmak będący mieszanką mnóstwa innych smaków: lekko posłodzonej czarnej herbaty, świeżych listków mięty, zgorzkniałej nikotyny. Zamarłem w środku. nienawidziłem nikotyny oraz jej charakterystycznej goryczy. Wypominała mi wszystkie przypadki, gdy Sherlock popadał w paniczną desperację, gdy mimo swych starań wciąż wracał do nałogu. To oznaczało tylko jedno - doprowadził się do następnej fali zafrasowania. I definitywnie to ja byłem współwinny jego cierpieniu. Zawiodłem go, nie posiadając o tym najmniejszego pojęcia. Zawiodłem, jako lekarz, jako wspólnik. Jako przyjaciel.

- John? - jego niski głos rozbrzmiał się po całym pokoju, ale dotarł do mnie dopiero parę sekund później. Uniosłem głowę, spojrzawszy mu prosto na mocno zarumienioną twarz. Oddech płynący z jego płuc zdawał się być nierówny, w szklistych, zszokowanych oczach odbijało się jasne światło płynące od wiszącej na suficie lampy, wargi wciąż trwały w lekkim rozchyleniu. Zacisnąłem zęby w delikatnym, śmiałym uśmiechu, po czym natychmiast zorientowałem się, co robię, więc zaprzestałem. Dotarło do mnie również cała reszta wydarzeń sprzed tych kilku minut i wtenczas zupełnie straciłem wiarę.

Nie, nie było to snem. Tym bardziej żadną głupią halucynacją. Właśnie zostałem pocałowały przez Sherlocka Holmesa. I istniało coś, co jedynie pogarszało już tę wystarczająco niezręczną sytuację.

Niezaprzeczalnie mi się to spodobało.

- John? - zapytał niezręcznie - Czy zrobiłem coś nie tak?

Niespodziewanie poczułem dziwny ścisk w żołądku. Krwinki we mnie zawrzały, oczy zwilgotniały pod wpływem przypływających łez. Pragnąłem jak najprędzej odwrócić uwagę od wspomnienia jego ciepłych, kochliwych ust. A jedyny sposób, który pomógłby mi w osiągnięciu celu?

- Przepraszam na moment - wyjąkałem desperacko i odruchowo powstałem z kanapy - Zaraz wrócę, obiecuję.

- Błagam cię, nie odchodź - sięgnął ręką w moją stronę, chcąc przyciągnąć mnie z powrotem, lecz szybko go wyminąłem - Ja... Ja ci wytłumaczę-

- Później o tym porozmawiamy - pod maską kamiennej twarzy i pozbawionego emocji głosu ukrywałem moją nieustannie rosnąca rozpacz. Nie zatrzymując się w miejscu, opuściłem pomieszczenie, zamykając za sobą drzwi i w międzyczasie popełniając najgorszy możliwy błąd. Lecz zbytnio się bałem, by wrócić i go naprawić.

A teraz Sherlock został całkiem sam w pustym pokoju, bez kogokolwiek kto mógłby go wesprzeć.

- Jak mogłeś być aż tak bezmyślny, John?! - jęknąłem sam do siebie, osuwając się w dół ściany. Rozpaczliwe łzy przyćmiewały mój wzrok, następnie spływając strumieniami po moich policzkach. Ich słony smak wypełniał moje kubki smakowe, które przed chwilą cieszyły się słodyczą czułych warg Sherlocka. Nie, już nic nie miało najmniejszego sensu. Fakty, od zawsze będące dla mnie oczywistością, uległy nagłemu przekształceniu, zrujnowaniu, doprowadzając mnie do wewnętrznej agonii. Moje uczucia wydawały się takie... Obce i wstydliwe, jakbym za żadne skarby nie pozwalał im urosnąć. Aczkolwiek świadomy byłem, iż nie warto posiadać żadnych powodów do oczekiwań, ponieważ jeden durny przypadek o niczym nie świadczy. Przynajmniej z taką nosiłem się myślą.

Znajdowałem się w ciemnym i pustym korytarzu, z plecami opartymi o zimną ścianę oraz oczami piekącymi od łez. Wcześniej moje serce rozpierało szczęście i beztroska, skóra mogła zaznać odrobiny przyjemnego ciepła. Wszystko się zmieniło i to w tak szybkim tempie, aż wywołało u mnie przerażenie. Stwierdziłem, że to nie jest odpowiednie miejsce na rozmyślenia. Musiałem odwrócić swą uwagę od natrętności i zadbać o siebie, jak powinienem uczynić po wyczerpującym dniu. Prędko wstałem z zimnej podłogi, chwiejnym krokiem kierując się ku łazience. Zamierzałem najpierw szybko wymyć zęby, by na dobre pozbyć się zapadającego w pamięć wrażenia dotyku na swoich ustach. Z początku cieszyłem się z efektu, jednak dotarło do mnie, że przeminął równie chaotycznie szybko. Wydałem z siebie zrezygnowane westchnienie i uniosłem głowę by przyjrzeć się bliżej swemu odbiciu w lustrze. Na widok swojej osoby niespodziewanie poczułem przybijającą odrazę do siebie. Przyczyną tej reakcji nie był głównie mój zaniedbany wygląd, lecz bardziej czyny, których się dopuściłem. Kto mógł wiedzieć, czy przypadkiem nie skrzywdziłem najbardziej zaufanej mi osoby? Ale szczerze, jakie były szanse na ewidentność moich podejrzeń? Wszakże potrafiłem dostrzec po zachowaniu detektywa, że ludzkie emocje to nie jego bajka, poniekąd to ja posiadałem większe predyspozycje do uczuciowego przywiązania się do jego osoby aniżeli on. Lecz... Czy ja byłbym w stanie go kochać? Wątpiłem, po tych wszelkich aktach nienawiści do których się przyznałem w ostatnim czasie. Tu jednak wchodzi problem, aczkolwiek zauważyłem, że w mych żalach nie chodziło o gniew sam w sobie. Doświadczyłem furii, która wynikała z żałoby i rozpaczy, w głębi serca złościłem się na Holmesa za jego nieobecność, na sytuację w której mnie postawił. Potrzebowałem go, tęskniłem za nim, a to jest zupełnym przeciwieństwem uprzedzenia. Niestety, wewnętrzne wyznanie nie usprawiedliwiało mej oziębłości, jedynym rozwiązaniem zostały przeprosiny. Jak odrobinę ochłonę, to być może wrócę do salonu, przeproszę przyjaciela, pocieszę go jednym pocałunkiem bądź dwoma... Nie. Szanse na odwzajemnienie tego uczucia zdecydowanie równały się zeru. Ale to nie był czas na tak głębokie rozmyślania, musiałem skupić się na czymś spokojniejszym. Z tą świadomością czym prędzej otarłem łzy, wszedłem pod prysznic i odkręciłem wodę, ustawiając temperaturę na najcieplejszą możliwą.

Po trzydziestu minutach wreszcie opuściłem łazienkę. Niewiadomo, co u licha we mnie wstąpiło, bym zechciał spędzić połowę tego czasu na układaniu włosów oraz oblewaniu siebie perfumami zapachem przypominającymi zwyczajną wodę kolońską, choć dostrzegłem znaczącą poprawę mojego nastawienia do działania. Gdy jednak za moimi krokami rozległo się głośne skrzypnięcie zamykanych drzwi, zrozumiałem, że zostałem postawiony w sytuacji bez wyjścia. Wolnym, lecz pewnym krokiem kroczyłem przez ciemny korytarz, by znaleźć się przed progiem, za którym znajdował się salon i się zatrzymać. Wkoło otaczało mnie przerażające milczenie. Przyłożyłem ucho do drzwi, wsłuchując się w wszelkie odgłosy życia dobywające się zza tych ścian. Cisza jak makiem zasiał. Zadrżałem lękliwie, analizując wymyślone scenariusze pełne grozy, aż w końcu otrząsnąłem się ze świadomością swej irracjonalności. Wiedziałem doskonale, że w środku nie groziło nikomu żadne niebezpieczeństwo, mimo dramatycznych wyobrażeń nie było czego się bać. On tylko milczał, miał przecież w zwyczaju nie odzywanie się przez nawet całe dni. Odetchnąłem głęboko, przywołując do siebie resztki odwagi i zapukałem ostrożnie:

- Sherlock?

Zza drzwi natychmiast rozległ się niespokojny głos:

- Czego?

- Mogę wejść? - spytałem, uspokajając się w duchu.

Przez moment czekałem na odpowiedź, lecz w końcu ją usłyszałem:

- Nie widzę przeszkód.

Na te słowa nerwowo wypuściłem powietrze w płuc i pociągnąłem za klamkę. Rozległo się skrzypnięcie, po czym drzwi uchyliły się przede mną, wpuszczając mnie do środka.

[Pov Sherlock]

W chwili, gdy ponownie ujrzałem Johna w progu, potrafiłem się jedynie domyślać, że to już mój koniec. Byłem w stanie uczynić wiele, ale ciężar sprawiał mi sam kontakt wzrokowy, aniżeli jakiekolwiek słowo bądź czyn. Kątem oka obserwowałem, jak blondyn przemierza pokój spokojnym krokiem, by z pełną powagą usiąść obok mnie na sofie. Skuliłem się jeszcze bardziej pod wpływem obecności Watsona, jednak przez mowę jego ciała wyczuwałem coś zupełnie innego. Zauważyłem, że na przestrzeni tych kilkudziesięciu minut w dużym stopniu zadbał o swój wizerunek, ułożył włosy, wymył zęby... W powietrzu unosiła się również woń jego perfum, którą szczerze adorowałem, tak samo jak inne, podobne szczegóły. Teraz jedynie spiąłem się nerwowo, przypominając sobie, jak łatwo mogłem doprowadzić się do szaleństwa przez dosłownie cokolwiek. A jeśli John już odkrył moją słabość i zamierza ją wykorzystać? Niech go szlag.

- Dobrze się czujesz? - zapytał grzecznościowym tonem. Przyglądał mi się uważnie, co potraktowałem jako zagrożenie. Wzdrygnąłem się, zaprzeczając:

- Tak.

- Płaczesz... - na te słowa zacisnąłem pięści w nerwowym tiku, wierzchem dłoni ocierając policzki - Doprowadziłem cię do płaczu?

- Problem tkwi w tym, że nie - skryłem twarz w ramionach, uciekając od jego piorunującego wzroku. Gdybym jedynie mógł wyłączyć się z tej denerwującej konwersacji, poczułbym się wniebowzięty, ale nie, ponieważ każdy bodziec, każda próba skoncentrowania mojej uwagi, dobijała mnie, dobijała moje nerwy i mój święty Pałac Pamięci. Jakimś cudem wskrzesiłem malutką iskrę, która urosła w siłę i rozpętała istną pożogę, trawiąc wszystko dookoła. Nastąpił koniec. Nie odbuduję tego, co pożarł ogień, ale czy dałbym radę naprawić swoją przyjaźń z Johnem?

Nie. Nie istniało już nic, co potrafiłbym zrefundować.

- Słuchaj, ja naprawdę nie zamierzałem cię doprowadzać do dyskomfortu - w oddali wciąż słyszałem, jak John coś opowiada, bezinteresownie i nieprzerwanie. Miałem dosyć jego durnych tłumaczeń, mimo przyjemności jaką rozbudzał we mnie jego głos, pragnąłem by milczał i to teraz, zaraz - Trzymam w sobie nadzieję jednak, że istnieje szansa na...

- John, muszę ci oznajmić jedną ważną rzecz - przerwałem mu niezapowiedzianie - Ja...

- Tak? - obdarzył mnie serdecznym, pełnym zrozumienia spojrzeniem, od którego źrenice w moich oczach dwukrotnie się powiększyły - O co chodzi?

- Otóż - z trudem przełknąłem ślinę - Jutro... Jutro zamierzam wyjechać. Wracam do Londynu i zapewne nigdy już nie ujrzysz mnie na oczy.

Momentalnie z twarzy Watsona zniknęło całe pozytywne nastawienie, natychmiastowo zastąpione przez swego rodzaju szok. Nie miał czemu się dziwić, rzecz jasna wiedział, że taki dzień musi kiedyś nadejść. A obiecałem sobie, że nie będę ingerował w jego prywatne życie ani chwili dłużej, szczególnie za pomocą tak specyficznego, a zarazem przyjemnego incydentu.

- Chyba sobie żartujesz, racja? - prawie wykrzyczał mi to prosto w twarz.

- Mówię to z pełną powagą - wypowiedzenie tych słów sprawiało mi niemożliwy do zniesienia ból - Nie przyjechałem do ciebie, by ponownie mieszać ci w życiu, które postanowiłeś prowadzić na własną rękę i oby Bóg ci dopomógł! Słuchaj, ten... Chwilowy punkt sporny, jaki zaszedł między nami, nie miał na celu nic zmieniać, dobra? To nie jest warte dodatkowej łaski dla trupa-przybłędy, który mimo tego postanowił się do ciebie przyczepić, mimo własnych planów! Jak pamiętam, od zawsze marzyłeś o rodzinie i godnej przyszłości, a widzę, że nie postarałeś się o zrealizowanie tego marzenia chociażby odrobinę! Przez mój bezpodstawny powrót do żywych kompletnie się zdekoncentrowałeś i w dodatku nie masz zamiaru pozwolić mi na zostawienie cię w spokoju! To jest, mówiąc wprost, żałosne!

Bezwładność, jaka nastąpiła na obliczu towarzysza, doprowadziła samego mnie do refleksji. Zbyt szybko pośpieszyłem się z tymi argumentami, wyrzekłem się również wysłuchania jego własnego zdania. Nie miałem bladego pojęcia, czego w głębi duszy pragnął, ale domyślenia poszły w dobrym kierunku, prawda? Absolutnie nie, moje przypuszczenia tym bardziej mijały się z prawdą, o czym przekonałem się chwilę później:

- Ty... Cholerny kretynie - wydusił z siebie John, wręcz czerwieniąc się z furii - Czy ty w ogóle słyszałeś własne słowa? Chryste, ja właśnie zostałem świadkiem powrotu jedynej osoby, która przy mnie pozostawała na dobre i na złe, a teraz chcesz odejść, ponieważ, bodajże, spodziewałem się towarzystwa kogoś innego? Ja nie miałem kogo się spodziewać! Nie zdajesz sobie sprawy, jak niezwykle mogę być wdzięczny za to, że tu jesteś! Przy mnie, a nie w towarzystwie innych rozkładających się trupów! Od kiedy tylko zostałem świadkiem twojego skoku, każdego dnia prosiłem, wręcz błagałem na kolanach, bym pewnego dnia... Ah, zapomnij, i tak się nie przekonasz.

- Czekaj, o czym mówisz?

Nagle uzmysłowiłem sobie, co oznaczały te słowa. Ani odrobinę nie wierzyłem w ich autentyczność, jednak brzmiało to bardziej, jakbym celowo wyrzekał się wiary. W sensie, czy on doprawdy zamierzał wyznać mi, że żałoba doprowadziła go do poczucia wewnętrznej pustki?

- Ale... Ja nie jestem aż tak dla ciebie ważny - wyszeptałem, czując wilgoć spływających łez po policzkach - Przynajmniej nie powinienem być.

- Proszę, czasem zachowujesz się tak bezmyślnie, to robi się przygnębiające - jak na zawołanie ułożył swoje ciepłe palce na mojej twarzy, przyprawiając mnie o rumieńce. Przy pomocy wolnych manewrów dłoni otarł krople łez z powierzchni skóry, pieszcząc mnie swym skromnym dotykiem. Moje emocje stanęły na krawędzi: przyzwyczajenie chciało utrzymać mnie w uczuciu zafrasowania i dyskomfortu, ale zbyt raptownie poddałem się uczuciu błogości i czułości. Impulsywnie przypomniałem sobie o tym krótkotrwałej miękkości jego warg, kwestionując ponowne doświadczenie tej frajerskiej radości.

- Dziękuję ci, że jesteś, John - oznajmiłem, obserwując, jak kąciki ust przyjaciela unoszą się w charyzmatycznym uśmiechu. Z każdym jego następnym oddechem moje serce miękło, doprowadzając mnie do coraz większego zachwytu. Chciałem mieć go blisko siebie, o wiele bliżej niż teraz.

- Cóż, nie spodziewałem się takiej odpowiedzi - odparł z lekkim zakłopotaniem.

- To znaczy?

- Nie sądziłem, że mogłeś za mną tęsknić.

- Wiesz, że tak... - delikatnie zacisnąłem palce na jego dłoni - Wiesz, że naprawdę za tobą tęskniłem, John. Dlatego tu przybyłem. Dla ciebie.

Jego szmaragdowe oczy zalśniły niespodziewanie. Przyglądałem się im przed dłuższą chwilę, czując narastającą pomiędzy nami bliskość. Westchnąłem cicho, czując jego ciepły oddech na swojej skórze i szepnąłem:

- Jak mogę ci to udowodnić?

- Czy w ogóle jest taka potrzeba? - odparł, studiując mnie wzrokiem.

- Chciałbym ci pokazać, że to prawda - wyznałem - Chciałbym, żebyś zdał sobie z tego sprawę.

- Mówisz to, jakby istniało coś, o czym nie mam pojęcia. Co to jest?

- Przestań, to robi się niezręczne - przygryzłem dolną wargę, wierząc w granice swoich sił w kontynuowaniu tej rozmowy - Pożałujesz, że się o to spytałeś.

- Chcę wiedzieć, co takiego chodzi ci po głowie? Obiecuję, że nie będę wszczynał większej sprzeczki-

- Kocham cię, John, rozumiesz? - krzyknąłem nagle, pozbywając się całego zgromadzonego w sobie napięcia. John jedynie spojrzał mi w oczy z derealizacją, widocznie analizując wypowiedziane przeze mnie słowa. Zacząłem przeklinać siebie w duchu, chcąc cofnąć czas. Za późno. Zorientowałem się, że on poznał całą prawdę i nie potrafiłem tego zmienić.

- Tak, wiem - przytaknął spokojnie - A więc o co chodzi?

- Czekaj - uniosłem brew pytająco - Czego się niby spodziewałeś?

- Nie wiem, zdecydowanie czegoś o wiele drastyczniejszego - roześmiał się, co wyłącznie mnie zdezorientowało.

- Czy ty przypadkiem nie powinieneś się na mnie złościć? - zagadnąłem dociekliwie.

- Za co? Błagam cię, nie zgrywaj idioty, Sherlock, podobno jesteś taki inteligentny.

- Ty... To miał być komplement czy co? - myśli do tej pory mi się mieszały, nie wiedziałem jak zareagować. John jedynie położył dłoń na moim ramieniu, przyciągając mnie do siebie.

- Coś w tym stylu, mój drogi - jego palce powędrowały w górę, lądując na moim policzku. Zadrżałem, w myślach kwestionując nadchodzący bieg wydarzeń. Nic, cały proces rozmowy runął.

Pozostaliśmy tylko ja i on.

- Nie obrazisz się, jeśli... - zaczął dukać nerwowo - Teraz cię pocałuję?

- A myślisz, że mam powód do obrazy? - zaśmiałem się cicho, po czym odruchowo ułożyłem dłoń na policzku blondyna.

- Wątpię, ale zawsze wolę mieć pewność - rzekł.

- Nie, nie obrażę się.

- Świetnie, dziękuję - zbliżył się do mnie raptownie, składając leniwy lecz pełen skoncentrowania pocałunek. Natychmiast odwzajemniłem, uginając się pod każdym następnym uderzeniem swojego zszarganego przy pomocy niekontrolowanych emocji serca. Jego delikatne usta zdawały się mieć charakterystyczny posmak mięty, kawy z mlekiem, słodkich pomarańcz, oraz innych, podobnym smaków, które uwielbiał. Miałem wrażenie, że byłbym w stanie całować go przez całą wieczność, jednak moje płuca miały na ten temat odmienne zdanie, musiałem jak najszybciej zaczerpnąć powietrza.

- Hm? - z ust mojego ukochanego wydobyło się ciche mruknięcie - Uzależniające, nieprawdaż?

- Racja - zaśmiałem się głupio, na co John odpowiedział tym samym - To jest tak ironicznie uzależniające oraz głupie, że nawet nie chcę się przed tym sprzeciwiać.

- Dziwne - wzruszył ramionami - Sądziłem, że takie bezsensy na ciebie nie działają.

- Mądrala - skarciłem go żartobliwie.

- Kretyn - odparł, całując mnie w policzek. Zareagowałem następną dozą niepohamowanego chichotu, wsuwając palce pomiędzy pukle jego jasnych włosów - I tak cię kocham.

- Kochasz mnie?

- Czy to nie oczywiste, kretynie? - wyszeptał prosto w moje ucho.

- Nie nazywaj mnie tak, Jawn! - rzuciłem - Wierzę ci, dobra?

- Dobra, dobra, spokojnie.

Przysunął się bliżej drugiego końca kanapy, ciągnąc mnie ze sobą za rękę. Oparłem podbródek na jego ramieniu, odruchowo kładąc ręce wokół jego talii. Spojrzał mi głęboko w oczy, uśmiechając się serdecznie i z czułością. Nasze palce splotły się w mocnym, nierozłączalnym uścisku, który zapewne zapamiętam aż do końca swych dni. Pocałowałem go jeszcze raz, leniwie i spokojnie, jakby czas zatrzymał się w miejscu i nie miał zamiaru z powrotem ruszyć. Później, nie zauważyłem nawet kiedy, oboje pogrążyliśmy się w cichym śnie. I spaliśmy tak do białego rana.

[ Wiem, nastąpiło kilkudniowe spóźnienie! Ale jaki wynik? 2880 słów! Następny rozdział oczywiście pojawi się już niedługo, a teraz dziękuję za uwagę i życzę miłego dnia! ]

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro