Rozdział III

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[Pov Sherlock]

Gdy czarny Rolls-Royce podjechał prosto pod 221b Baker Street, bez najmniejszego wahania wyszedłem z auta i z całej prędkości wbiegłem do dobrze mi znanej kamienicy. Drzwi gwałtownie otworzyły się, o czym świadczył głośny trzask, który rozległ się po prawie całym mieszkaniu. Jednym krokiem wbiegłem do środka, uporczywie rozglądając się po pomieszczeniu. Drewniane deski skrzypiały pod moimi stopami. Zacząłem rozrzucać wszystko, co wpadło mi w ręce: papiery, książki, pogniecione koszule leżące luzem na fotelu. Przyszedłem, by porozmawiać z panią Hudson i nie wyjdę stąd, dopóki nie zrealizuję swojego celu. Czego najbardziej pragnąłem się dowiedzieć? Cóż, może się to wydać dziwne i nieracjonalne, ale...

- GDZIE JEST JAWN?! - wrzasnąłem - Wszystko z nim w porządku? Czy dobrze się czuje? Czy nie jest głodny? Na litość boską, CO SIĘ STAŁO Z JOHNEM?!

- Jezu Chryste, Sherlock! - roztrzęsiona pani Hudson weszła do salonu. Wyglądała, jakby za krótki moment miała zemdleć. Podszedłem ostrożnie do starszej kobiety i gładząc ją po ramieniu, zapewniłem pośpiesznie:

- Proszę nie panikować. Nie, wcale nie zmartwychwstałem i nie, nie zamierzam Pani okraść.

- To nieistotne, ale... Jak to możliwe?? Przecież zginąłeś, czyż nie?

- Długa historia - machnąłem ręką - Nie będę tu teraz Pani martwić.

- Dobrze, dobrze - mimowolnie uśmiechnęła się sympatycznie - Przestraszyłeś mnie.

- Tak, wiem. Przyszedłem, żeby porozmawiać z panią i... No właśnie, gdzie jest John?

- Oh, kochanienki - zmarkotniała od razu na wspomnienie o Watsonie - Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale on... Wyjechał. Przeprowadził się.

- Mogłem się tego spodziewać. Lecz mam małą nadzieję, że wie Pani, gdzie...

- Otóż nie. Nikt nie wie. Zwyczajnie wyjechał i zniknął.

Zamilkłem. Tego również się spodziewałem. Ba, miałem stuprocentową pewność. Słyszałem jego własne słowa, wtedy, kiedy stał przy moim grobie, ze łzami w oczach. Słyszałem dosłownie wszystko, każdy dźwięk, jak pochodził z jego ust. Wszystko wiem.

''Przyszedłem, by ci oznajmić, że wyjeżdżam. Opuszczam Londyn na zawsze, ponieważ to miasto jedynie powoduje u mnie potworne cierpienie. Jadę na północ, tylko tyle dodam.''

Moje oczy zalśniły. Przez krótki moment poczułem, jak ktoś gołymi rękami łamie moje serce wpół. Czegóż to ja się spodziewałem? Ja, wielki Sherlock Holmes, nie potrafiłem przekonać się do tego, że John uciekł na drugi koniec kraju! Tak mocno za nim tęskniłem, że nawet postarałem zmysły. Boże, jak ja nienawidziłem tego, co ze mną zrobiła ta miłość. Nie, mój kochany Watson definitywnie nie zasługuje na takiego aroganckiego dziwaka jakim jestem ja. Powinienem zestarzeć się samotnie, gnijąc z nudów w moim mieszkanku. Miałbym inne zmartwienia, na przykład kiedy wbiegnie Lestrade z kolejną sprawą, którą trzeba natychmiastowo rozwiązać. Już dawno byłbym się przyzwyczaił do faktu, że John o mnie zapomniał i nie zamierza sobie przypominać wszelkich krzywd, które mu wyrządziłem. Zasługuje na o wiele lepsze życie.

Nie wydusiłem z siebie ani jednego pojedynczego dźwięku. Wsłuchiwałem się w stukanie deszczu o szyby. Miałem nadzieję, że pomoże mi się to skupić. W końcu westchnąłem ciężko i spytałem:

- Myśli Pani, że powinienem go poszukać? Złożyć mu wizytę czy coś podobnego?

- Oj, nie mam zielonego pojęcia, czy dasz radę go odnaleźć - pokiwała głową ze zrezygnowaniem.

Już miałem się kompletnie poddać z dalszym wypytywaniem, gdy nagle dodała:

- Czekaj, Sherlock. Kiedy on ostatnio tutaj był, to zostawił jakiś list na stole. Może wyczytasz z niego jakieś potrzebne informacje, o ile go znajdę.

Aż podskoczyłem z entuzjazmu. Hm, co to może oznaczać? List? Informacje? Zagadki? Czy John przed wyjazdem postanowił, że na wszelki wypadek pozostawi mi szyfr do rozwikłania? Oh, jaki on jest cudowny. Fantastyczny. Mój najdroższy, najukochańszy, najsłodszy...

- Znalazłam - kobieta starannie rozłożyła na stole kartkę papieru - Gdy ją zastałam tutaj dwa lata temu, to schowałam do szuflady u siebie. Myślałam, że lepiej go nie niszczyć, bo może nie będzie takiej potrzeby. Widocznie się nie myliłam.

- Genialnie - ostrożnie wziąłem list do rąk, w skupieniu czytając jego treść. To, co zastałem, prawie przyprawiło mnie o łzy:

Droga Pani Hudson,

Piszę ten list w niezmiermie ważnej sprawie. Aczkolwiek nietrudno się domyślić, co zamierzam przakazać. Ostatnie dva tygodnie były dla mnie potwornie ciężkie. Od dnia śmiersi Sherlocka czułem się coraz gorzej. Mógłbym nawet zinterpretować to jako wbicie mi noże w serce. Nie rozumiem, dlaczego on muział to zrobić. Byłem taki samotny, gdy nagle on pojawił się w moim życiu. Podrzebowałem go najbardziej na świecie. Gdyby tylko wiedział, ile bólu mi sprawił tym czynem. Gdyby go to chociaż odrobinę obchodziło.

Przechodząc do sedna, muszę oznajmić, że opuszczam Londyn. Nie dam rady już dłużej rozdzierać w sobie tych ran. Bądź co bądź, zagoją się dopiero po długim czasie, ałe ten proces się przedłuży, jeśli tutaj pozostanę. Jadę na północ Wielkiej Brytanii. Wynajmę mieszkania. Znajdę pracę, może założę rodzinę. Nie odwiadzajcie mnie, nie dzwońcie, nie piszcie listów. Najlepiej to w ogóle zapomnijcie o moim istnieniu. Tak będzie lepiej.

Z poważaniem,
John Watson

Gdy ukończyłem studiowanie treści tego listu, poczułem, jak nogi się pode mną uginają. Krew krąży coraz wolniej, nagle przyspiesza. Zalewam się łzami. Powoli, niespodziewanie. Przysunąłem do siebie pierwsze lepsze krzesło i na nim usiadłem, chowając twarz w dłoniach. Wyszeptałem:

- A-ale... To niesprawiedliwe. Ja jedynie starałem się go ochronić.

- Spokojnie, słońce - Pani Hudson położyła dłoń na moim drżącym ramieniu - Zapewne nie miałeś złych chęci. To nie jest twoja wina.

- Właśnie wiem! - skupiłem swój wzrok na wnętrze moich dłoni - No bo co miałem zrobić? Patrzeć, jak snajperzy Moriartiego brutalnie go mordują? Poza tym, to nie chodzi jedynie o Johna. Panią również mieli na celowniku. Oraz Gavina. Skomplikowana sprawa, nie miałem wyboru.

- Nie obwiniaj się.

- Chciałbym nie mieć powodu do obwiniania się. Dobra, mniejsza z tym - wstałem, szybkim ruchem ręki ocierając łzy - List był napisany granatowym piórem, w dodatku prawą ręką. John widocznie pisał w pośpiechu, o czym świadczą niechlujne pismo oraz liczne błędy. Nie pojedzie do Szkocji, ani do Walii, napisał o tym wprost.

- Również mogę wyczuć lekką woń wiatru, deszczu, książkowego papieru, kawy i ulubionych perfum Johna. Oh, jak ja kocham ten zapach. Tak bardzo mi się z nim kojarzy.

- To znaczy, że wiesz, gdzie się obecnie znajduje? - podpytała kobieta, z nutką nadziei w głosie.

Chciałem się przekonać do tego, że wiem, jak odnaleźć mojego doktora. Oszukiwałem samego siebie. Niech to jasna cholera.

- Cóż... Nie - odparłem, spuszczając głowę w dół. Lecz poczułem w sercu iskierkę nadziei. Małą, ale wiele dla mnie znaczącą - Ale proszę się nie martwić. Znajdę sposób, żeby go odnaleźć. I chociażby z nim porozmawiać przez pięć minut.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro