Rozdział IV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tej nocy nie potrafiłem zmrużyć oka. Dobra, zdrzemnąłem się z jakieś dwie godziny, lecz wątpię, żeby to wystarczało człowiekowi do normalnego funkcjonowania. Raczej nie czułem zbyt wielkiej różnicy, albowiem miałem na głowie o wiele ważniejsze sprawy. Musiałem ułożyć plan podróży, w który niedługo wezmę udział. Plan podróży przez Wielką Brytanię.

Pani Hudson rankiem przyszła do mnie z filiżanką mocnej kawy. Gdy zastała mnie z ciemnymi podkowami pod ślepiami i przekrwionymi oczami, instynktownie podniosła głos:

- Sherlock! Co u licha się z tobą stało? Wyglądasz, jakbyś przez rok siedział w ciemnej piwnicy, bez dostępu do świeżego powietrza!

- To nic, Pani Hudson - wziąłem łyk kawy i wzdrygnąłem się. Była jeszcze gorąca - Mam o wiele gorsze kłopoty na głowie niż brak snu.

- Powinieneś się porządnie wyspać, chłopcze. Długo tak nie przetrzymasz na samej kofeinie.

- Trudno mi było zasnąć tej nocy. Ten defekt chemiczny mnie wykańcza. Czego mogłem się spodziewać? Nigdy wcześniej tego nie doświadczyłem i nie miałem tego w planach, aż nagle uderzyło mnie z całej siły. Żałosne, co ta chemia może zrobić z człowiekiem.

- John?

- Tak - odparłem z lekkim wstydem przed własnymi emocjami - Ponieważ nie ma nikogo innego, kto byłby taki jak on. On jest wyjątkowy i zasługuje na wszystko co najlepsze. Nie wrócę z nim tutaj, pewnie nawet z nim nie zostanę, ale myślę, że warto chociażby wytłumaczyć mu to, co miało miejsce.

- Naprawdę ci na nim zależy - wyglądała na wzruszoną moimi durnymi słowami.

- Heh. Nie spodziewałbym się tego po sobie.

- W końcu wyjeżdżasz z Londynu?

- A na co wygląda? Znaczy, tak. Jeszcze dopracowuję niektóre szczegóły związane z ostatnimi wydarzeniami, by wiedzieć, co robić dalej, jak już wyjadę. I powiedz Grahamowi, żeby nie przychodził, bo brak mi miejsca w terminarzu... Ah tak, on dalej uważa mnie za trupa.

Kobieta westchnęła ze zrezygnowaniem pomieszanym ze współczuciem i wyszła z salonu, przy drobnej okazji uchylając okno. Do środka pomieszczenia wleciał niespodziewany powiew zimna. Na ramiona narzuciłem sobie szary koc, by odrobinę przetrzymać ciepło na moim ciele. Może jednak nie powinienem wyjeżdżać do niego? Po pierwsze; będzie cholernie trudno wydedukować, gdzie się obecnie znajduje (mimo planu to wątpię, że to może się udać), a po drugie; Watson już tyle przeze mnie przecierpiał, że mój widok by nim wstrząsnął. Zacząłby okładać mnie pięściami, rzucać we mnie talerzami, przeklinać moje imię. Po tym wszystkim wcale nie zasługuję na drugą szansę. Już za bardzo go zawiodłem.

- Mam pytanie - leniwie wstałem z fotela, spoglądając przez uchylone okno - Czy... Powinienem w ogóle jechać?

- Hmm... - zamyśliła się - Jeśli ci naprawdę zależy na tym, żeby z nim porozmawiać, to oczywiście. Na sto procent bardzo za tobą tęskni.

- Ale ja go skrzywdziłem! Rozumie Pani? On mnie przez to znienawidził. Wykasował mnie ze swojego życia i nie pozwoli mi, żebym do niego wrócił. Gdyby tylko wiedział, że jest moim całym światem.

Ostatnie słowa wypowiedziałem najciszej jak mogłem. Wiedziałem, że ta miłość do Johna zrobiła mi wodę z mózgu. Starałem nie pokazywać moich uczuć, bądź co bądź sam się ich bałem.

- Tak, Pani Hudson. Kocham go.

- Zasługujesz na drugą szansę, Sherlock - stwierdziła wbrew mojemu zdaniu - Oczywiście, że tak.

- Dziękuję za pani dobre chęci - otarłem oczy.

- Złociutki, kiedy przyjeżdża najszybszy pociąg?

- O dziewiątej. Już się spakowałem mniej więcej. O nocleg nie trzeba się martwić.

Prawda była taka, że nie zarejestrowałem się w żadnym motelu ani nic. Nie sądzę, żeby była taka potrzeba. Równie dobrze mogę spać na ławce w parku.

- Dobra, cudownie - klasnęła w dłonie, jakby cieszyła się z mojego spotkania z Johnem nie mniej niż ja. Taka gosposia to skarb. Bez niej Anglia by upadła.

Przechodząc do mojego planu.

Przeliczyłem, że cała wyprawa będzie trwała około dwa bądź trzy tygodnie. Najwyżej miesiąc. Jeśli chcę poznać dokładny adres Johna, będę musiał odwiedzać wszystkie szpitale i kliniki znajdujące się w danym mieście. Wydedukowałem, że jasnowłosy przeprowadził się do jednego z większych metropolii, aczkolwiek wiem, że już przyzwyczaił się do miejskiego trybu życia (nie potrafiłem przeczytać listu poraz drugi, bałem się, że jego treść ponownie wywoła u mnie łzy). Jeśli nie uzyskam żadnych pochopnych informacji od lekarzy pracujących w tych przychodniach, to jeszcze inną opcją mogą się okazać książki telefoniczne. Zgaduję, że wyjechał gdzieś w okolice granicy Szkocji i Wielkiej Brytanii, ani bliżej, ani dalej, chociaż lepiej dla pewności sprawdzić inne miasteczka. Do cholery jasnej, on może być wszędzie!

I w związku z tym, ustaliłem poszczególną kolejność celów podróży. Zacznę w Cambridge, później skieruję się do Birmingham, stamtąd pojadę do Sheffield, następnie do Liverpoolu i Manchesteru, z kolei odwiedzę Leeds, York, Middlesbrough, Sunderland oraz Newcastle Upon Tyne. Jeśli nie odnajdę go w tych poszczególnych miastach, to wracając, przy okazji podjadę po jakieś mniejsze miejscowości, to się zobaczy. Niestety się do niego nie dodzwoniłem, prawdopodobnie dlatego, że zmienił numer telefonu. To byłoby całkiem możliwe, skoro nie życzył sobie żadnych smsów. O blogu już nie wspominając. Żadnych nowych wpisów, co może oznaczać, że zawiesił działalność. Mój biedny John, opuścił swoje dotychczasowe miejsce zamieszkania jedynie dlatego, że wiązało to się ze wspomnieniami o mnie. Potrafiłem już sobie wyobrazić jego reakcję na mój powrót. I, o dziwo, to boli niczym wbicie noża prosto w plecy.

- Dlaczego wróciłeś? Żeby jeszcze raz mnie skrzywdzić?

- Nie, nie zrobiłem tego dlatego, bo pragnąłem ujrzeć twój ból. Zrobiłem to dlatego, bo chciałem cię chronić. Zrozum to, John.

- Miałem nadzieję, że już na zawsze znikniesz z mojego życia. A okazało się, że dalej jesteś na tym pieprzonym świecie i zrobisz wszystko, by wszystko doszczętnie zrujnować!

- Nieprawda.

- Nigdy nie obchodziło cię to, jak ja się czuję! Że mogę przez ciebie cierpieć! Jedyne, co masz w głowie, to czy w końcu w twoim otoczeniu pojawi się seryjny morderca, który tylko zabija ludzi, podpala domy i gwałci. Ponieważ chcesz mieć jakieś zajęcie, bez względu na wszelkie zagrożenia.

- To zawsze chodziło o ciebie! Pal licho morderców, ty byłeś jedynym, którego pragnąłem.

- Jesteś pieprzonym kłamcą. Kretynem, samolubem, bezdusznym psychopatą. Jesteś nikim więcej niż potworem.

- John...

Nieważne, on miał rację. Jestem potworem.

Byłem, jestem i zawsze nim będę.

Oh, mój kochany Johnie, jak bardzo mi przykro...

Przywróciłem swoje zmysły na jawę. Rzecz jasna zdawałem sobie sprawę z tego, że to jedynie wytwór mojej durnej wyobraźni. Ten fakt jednak w ogóle mnie nie uspokoił. Moje oczy momentalnie zalśniły od zimnych, gorzkich łez. Czułem, jak mój puls przyspiesza. Pieprzone emocje. Pieprzona miłość. Nienawidzę jej tak bardzo, ponieważ mnie krzywdzi. Atakuje mój Pałac Pamięci, niszcząc wszelki porządek i wprowadzając ciemność. Muszę zakończyć ten chaos. Muszę odnaleźć mojego Watsona. Zignoruje tą furię gromadzącą się w jego sercu i wytłumaczę mu wszystko.

- Jeśli kiedyś odnajdziesz nasze stare zdjęcie i otrzesz z niego kurz, mam nadzieję, że odrobinę za mną zatęsknisz - szepnąłem do siebie, wziąłem ze sobą torbę i wyszedłem z mieszkania.

[Możecie zauważyć, że zmieniłxm numerację rozdziałów. Myślę, że nie będzie wam to zbytnio przeszkadzało. Druga sprawa: do końca tygodnia czeka was jeszcze kolejny rozdział, pisany z perspektywy Johna. Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy 🎉]

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro