Rozdział VIII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[Pov John]

Zmęczenie powoli dobijało każdy pojedynczy nerw w moim organizmie. Ten stan trwał już kilka porządnych godzin. Jednakże wydawało mi się, że najbardziej zapanowało nad moim mózgiem. Najgorszej, ponieważ wiadomo, że mózg jest właśnie głównym narządem układu nerwowego. W związku z tym faktem, co minutę czułem się coraz gorzej. Z całej siły starałem się nie zasnąć, bo akurat siedziałem w swoim gabinecie lekarskim. Miałem dziesięciominutową przerwę, która na ten moment jest niczym koło ratunkowe dla człowieka tonącego na środku oceanu. Gdyby nie ta przerwa, już dłużej bym nie wytrzymał.

Przyglądałem się tykającemu zegarowi, który wskazywał godzinę wpół do trzeciej popołudniu. Opierałem się o szafkę, powoli popijając kawę, która na pewno powinna mi pomóc chociaż trochę. Na zapleczu nie było nikogo oprócz mnie, więc mogłem się wsłuchać w panującą tam ciszę. Zostały mi jeszcze dwie godziny pracy i będę mógł nareszcie wrócić do domu. Mimo wszelkich przeszkód spróbuję przetrwać. To jest właśnie klucz do dobrze przetrwanego dnia. Jedno jest pewne; gorzej nie będzie.

- John? - do magazynu wszedł Richard - Dobrze się dzisiaj czujesz?

Richarda już znam od całkiem dawna, czyli od dwóch lat (wtedy właśnie przeprowadziłem się do Newcastle i zacząłem pracę w tej przychodni). W sumie byliśmy dobrymi znajomymi. Czasem szliśmy do barów, by przy kuflu z piwem oglądać mecze na dużym ekranie. Spoglądając na to z tej perspektywy, mógłbym rzec, że ten czas był spędzony nienajgorzej.

- Tak, jest w porządku, nie martw się - uśmiechnąłem się słabo. W gardle stanął mi posmak mdłej kawy, co nie polepszało sytuacji - Może czasem się nie wysypiam, to wszystko.

- Bo ostatnio, gdy cię widzę przy pracy, to... Naprawdę źle wyglądasz.

- Bywały gorsze czasy, nie ma co robić góry z kretowiska.

- Mów jak chcesz, ale powinieneś zadbać o siebie. Pomagasz swoim pacjentom, a sam masz problemy.

- Czuję się w porządku! - odłożyłem już pusty kubek na szafkę - Przynajmniej na tyle, by móc normalnie funkcjonować. Twoje zmartwienia są irracjonalne. Zapewniam.

- Dobrze, niech już będzie. Ale zapamiętaj moje słowa.

Poraz kolejny rzuciłem okiem na zegar. Zostały mi wyłącznie dwie minuty do końca przerwy. Westchnąłem, ponownie sięgnąłem po kubek i przy wyjściu rzuciłem:

- Skoro masz jeszcze czas, to możesz się napić kawy. Ja nie przeszkadzam.

I wraz z moim kubkiem po kawie wróciłem do gabinetu.

Siedząc tak na swoim niewygodnym krześle, ciężko rozmyślałem nad słowami Richarda. Czy aż tak było ze mną tragicznie? Czy powrót moich koszmarów tak mocno wpłynął na moje zdrowie i samopoczucie? Ostatnio nie czułem się zbytnio źle, chociaż bywały gorsze momenty. Teraz jedynie zastanawiałem się, ile będę musiał przetrwać te nieudogodnienia, bym wreszcie mógł ze sobą skończyć. Ale przecież nie warto ingerować w przeszłość. Trzeba zwyczajnie powiedzieć 'trudno' i żyć dalej, czyż nie?

- Pomagasz swoim pacjentom, a sam masz problemy.

Nie. Właśnie, że nie. Nie mam żadnych problemów ze sobą, ani tym bardziej z otaczającym mnie światem. Czuję się wręcz świetnie, okej? A jeśli Richard potrzebuje jakiegoś powodu do zmartwień, to niech pomyśli o swoim kocie. Biedny, przez osiem nieznośnych godzin czeka na swojego pana, mają nadzieję, że los się odmieni i że wróci o wiele szybciej niż zazwyczaj, żeby chociaż nie padł z nudów i głodu w tym jego zaduszonym domu. Ale co pewien czas nawet zazdrościłem Richardowi. Przynajmniej ktoś na niego czeka niecierpliwie. Ja za to jestem sam. Nie mam żony, dzieci, nawet psa. Zapewne mógłbym już od dawna mieć własną rodzinę, gdybym wcześniej nie poznał Sherlocka Holmesa. Nie. Nie, nie, nie. Ten czas, który spędziłem w towarzystwie detektywa nie był zmarnowany. Nie żałuję ani jednej godziny. Gdybym mógł cofnąć czas, zrobiłbym to bez ani krztyny wahania. Niezaprzeczalnie mogę wyznać, tęsknię za nim. Tęsknię za wspólnym rozwiązywaniem zagadek, za darmowymi koncertami granymi w środku nocy, za jego wybitnym charakterem, chociaż przy innych ludziach nie należał do najlepszych. Dla mnie na zawsze pozostanie najmądrzejszym oraz najgenialniejszym człowiekiem jakiego kiedykolwiek miałem zaszczyt poznać.

Od zamyśleń wyrwało mnie pukanie do drzwi gabinetu. Prawie zeskoczyłem z krzesła. Lecz po chwili dotarło do mnie, że moja przerwa się skończyła i to po prostu następny pacjent. Wstawszy szybko, rzuciłem w stronę drzwi:

- Proszę wejść!

***

Po przyjęciu ostatniego pacjenta westchnąłem ciężko i skierowałem wzrok ku oknie. Było pochmurnie, lecz zza chmur jeszcze wychodziły promyki słońca. Przynajmniej nie będę wracać do domu w złych warunkach. Cudownie.

Po założeniu na siebie kurtki, bez słowa pożegnania wyszedłem z przychodni. Postanowiłem, że skoro pogoda sprzyja, to pójdę piechotą. Po drodze wstąpiłem jeszcze do sklepu po małe zakupy do spożywczego, by było co jeść na następne dni. Tak mniej więcej wyglądało moje życie: trzeba było wstać wcześnie, pójść do pracy, skończyć dyżur, zrobić zakupy, wrócić do domu i pójść spać, by następnego dnia wstać i kontynuować tą kolejność rzeczy. Do końca życia. Bez jakichkolwiek zmian.

[ Matko, jaki to był NUDNY rozdział. Ale za to pokazywał, jak tam życie płynie u Jawna.

Fani Hobbita, pewnie kojarzycie Richarda hehe.

W następnych rozdziałach nie będzie aż takiej nudy. Gwarantuję Wam, że będzie warto czekać na finał. Miłej nocy, lub kiedy Wy to czytacie ]

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro