Rozdział XV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[Pov John]

 Mój umysł był zamęczony jednym pytaniem: co by się działo, gdyby mnie tu nie było?

 Godzina siódma piętnaście. Oczywiście, jak planowałem to z moim przyjacielem Richardem od dłuższego już czasu, zjawiłem się w pubie na Shakespeare Street. Przez przypadek pomyliły mi się godziny rozpoczęcia meczu, więc myśląc, że spóźnię się o dwadzieścia minut, przybyłem wcześniej - godzinę wcześniej. Niech to szlag trafi. Byłem skazany na ponad godzinę bezrobocia. Miałem nadzieję, że z kimkolwiek porozmawiam, chociażby obcym, ale stchórzyłem. Nie było sensu przeglądać internetu, czemu miałem przynajmniej dwa powody - po pierwsze w miejscówce nie było zasięgu, a po drugie mimo to nie lubiłem spędzać czasu przy telefonie.  Zamówiłem sobie wyłącznie szklankę wody, by pozostać nawodnionym, gdy sobie przypomniałem, że o tej godzinie miałem wziąć leki. Niech to trafi podwójny szlag. 

 Na szczęście to nie potrwało długo. Po czterdziestu minutach zjawił się Richard, który oczywiście zdziwił się, gdy mnie zobaczył:

- Długo tu jesteś? - zapytał. 

- Przyszedłem odrobinę wcześniej, tak - wzruszyłem ramionami - Ale to nic.

 Rzecz jasna, nie podałem mu dokładnego czasu mojego pobytu. Przecież nie musiał wiedzieć, jak ja się ze wszystkim mylę, racja?

- Mniejsza z tym - odwrócił się przodem do baru - Poproszę dwa piwa dla mnie i mojego przyjaciela!

- Już się robi! - usłyszałem pogodny głos barmana.

 Po niespełna minucie do moich rąk wręczono kufel z jasnym piwem. Upiłem jeden łyk, potem drugi i ziewnąłem głośno.

- Coś nie jesteś zbytnio pobudzony, hę? - mruknął mężczyzna.

- Źle spałem..? - zacząłęm stukać palcami o stół - Ostatnio często się budzę w nocy, a poza tym zapomniałem o lekach. W każdym przypadku mogło być gorzej.

- Rozumiem - uśmiechnął się z empatią w oczach. Podniosło mnie to na duchu. 

 Przez następny kwadrans pozostaliśmy przy zwyczajnej pogawędce. Chcę przez to powiedzieć, że głównie to Richard opowiadał, a ja przytakiwałem. W pewnym stopniu można określić, że myślami byłem gdzieś zupełnie indziej, lecz nie miałem zielonego pojęcia, gdzie. Nie chciałem tu być, ale z drugiej strony gdzie niby mógłbym się odnaleźć? W domu siało pustką, w pracy czułem się zmęczony, tutaj było uciążliwie głośno... 

 Wkrótce rozpoczęła się transmisja, którą wyświetlono na wielkim ekranie. Wszyscy zgromadzeni skupili się na meczu, czasem było słychać jakieś krzyki czy inne zawodzenia. A ja... Byłem nieobecny. Mógłbym się założyć, że bez zaprzeczenia wygrałbym konkurs na najcichszą osobę w kamienicy. Czy w jakikolwiek sposób ingerowałem w otoczenie? Cóż, jak niby miałbym się angażować w całą aferę, jedynie pochylając się nad kuflem i co pewien czas rzucając okiem na ekran? 

I również tego samego dnia odkryłem jedną bardziej bądź mniej istotną rzecz.

Wcale nie interesuje mnie piłka nożna.

- Mam nadzieję, że w twoim życiu idzie lepiej, niż na tym meczu - dobiegły mnie słowa Richarda, ciche, jakby płynące przez mgłę. Otrząsnąłem się szybko z rozmyślań.

- Absolutnie - zaśmiałem się - Okropna rozgrywka. Nawet dzieciaki by to lepiej zagrały! 

 Miałem chęć, by dorzucić kawał w stylu "kiedy byłem na wojnie to działo się to, działo się tamto, nie tak jak dzisiaj", lecz oczywiście nikt nie lubił ludzi szczycących się takim humorem, ja tym bardziej. Nie miałem wystarczająco pychy, by wywyższać się w tenże sposób. Wojna nie jest niczym wartym pochwały i wiem, jak to jest doceniać wolność.

 Po trzydziestu minutach poczułem, że kompletnie straciłem zainteresowanie otoczeniem. Odwróciłem się przodem do wyjścia, zastanawiając się nad jak najszybszym opuszczeniem miejscówki. Wszyscy byli nazbyt zajęci meczem, więc nie zorientowaliby się, że mnie nie ma. Lecz robiło mi się przykro na myśl o Richardzie, który sam mi zaproponował, żeby tu przyjść. Naprawdę miło z jego strony. Niestety potrzebowałem odrobiny ciszy, o czym dawała znać moja głowa.  

- Niech to szlag - szepnąłem pod nosem, desperacko przyciskając palce do skroni - Szlag, szlag, szlag.

 Po pewnym czasie zobaczyłem, jak drzwi wejściowe się otwierają i do środka wchodzi blondwłosa kobieta. Nie zdawała się zjawić tutaj z powodu meczu. Nawet kątem oka nie spojrzała na ekran, jedynie zdjęła kurtkę, usiadła z dwa miejsca dalej ode mnie i poprosiła o coś do picia. Patrzyłem na nią przez dłuższą chwilę. Była przeciętnego wzrostu, jej skóra znaczyła się jasnym odcieniem, a oczy lśniły błękitem. 

Dziwne uczucie, ale nie chciałem oderwać od niej wzroku.

- Nie oglądasz meczu? - usłyszałem jej głos i natychmiastowo zaniemówiłem.

- Emm... - mruknąłem - Nic ciekawego się nie dzieje, więc nie.

- Tak myślałam - upiła łyk piwa - To dlaczego tu jesteś?

- Przyszedłem z kolegą z pracy, który potraktował to jako dobry pomysł.

 Spojrzałem ukradkiem na Richarda, który w tym momencie świetnie się bawił, dyskutując i pijąc piwo z innymi fanami piłki nożnej. Westchnąłem.

- Tak - stwierdziła - Ja w ogóle nie wiedziałam, że znowu coś grają. Zwyczajnie przyszłam tutaj... Nie wiem, napić się, uspokoić myśli.

- Zawsze można - wzruszyłem ramionami - Mimo tego, że niezbyt tu spokojnie.

- I tu muszę się z tobą zgodzić - roześmiała się sympatycznie. Poczułem taką dziwną ulgę w sercu, słysząc ten śmiech.

- Poza tym nazywam się John Watson - podałem jej rękę, którą uścisnęła lekko.

- Mary Morstan, miło mi.

- Mary - pomyślałem - jakie sympatyczne imię. Całkiem dobrze znane, ale sympatyczne.

- Moment, chyba cię kojarzę - zamyśliła się - John Watson... Czy to ty przypadkiem byłeś blogerem Sherlocka Holmesa?

 Kurwa mać, skąd ona wie takie rzeczy? Zdawało mi się, że wszyscy zapomnieli, odkąd Holmes poszedł do piachu.

- Nie dziw się tak - zauważyła moją osłupiałą minę - wasz blog bił rekordy popularności w całej Anglii.

- Tak... Widocznie nawet ja zapomniałem.

- Co robisz w Newcastle?

- Emmm... Mieszkam tu - dla mnie to była najzwyczajniejsza rzecz do powiedzenia, ale Mary miała odmienne zdanie, co mogłem wywnioskować - Pewnego dnia stwierdziłem, że życie gdzieś indziej brzmi ciekawiej i zwyczajnie przyjechałem tutaj. Nie jest aż tak źle.

- Oh - uśmiechnęła się - Ja również jestem z terenów stolicy, tylko przyjechałam tutaj bardziej w celach zawodowych.

 I tak pomiędzy mną a Mary zrodziła się większa rozmowa, która trwała jeszcze długo czasu po meczu. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, najpierw o pracy, rodzinie, wykształceniu, lecz niewiadomo jak temat zmienił się na zainteresowania, książki bądź... Herbatę? Obecność jasnowłosej dawała mi pewnego rodzaju ulgę, która zapewne posłużyłaby mi przez dłuższy czas. Miałem wrażenie, iż wreszcie odnalazł się ktoś, kto mnie rozumie. Lecz zacząłem się bać. Dlaczego ludzie do tej pory kojarzą mnie z Sherlockiem? Przecież moje życie nie kręci się jedynie wokół jego osoby. Przecież on nie żyje od dwóch lat, więc dlaczego wciąż jestem z nim związany pamięcią?

Robiło się późno. Transmisja dawno się skończyła, niektórzy poszli do domu, lecz większość zgromadzonych pozostała jeszcze, by porozmawiać ze znajomymi. Ja do tej pory prowadziłem dyskusję z nowo poznaną kobietą, i muszę przyznać, że naprawdę ją polubiłem. Szkoda tylko, że nie zostaje w mieście na dłużej...

- Muszę iść - nagle wstała z miejsca, zakładając kurtkę - Miło się rozmawiało i w ogóle, ale wiesz.

- Racja - mruknąłem - Ja też będę wracał. Tak najlepiej. 

 Nic nie odpowiedziała. Jeszcze raz przeszyła mnie wzrokiem i odwróciła się do barmana, prosząc o coś, czego nie usłyszałem dokładnie. Po chwili dostała kartkę papieru wraz z długopisem i zaczęła coś zapisywać. Gdy skończyła, przesunęła papier w moją stronę.

- Możesz zadzwonić do mnie, jeśli chcesz - rzekła z uśmiechem.

- Dziękuję - kiwnąłem głową bez dodatkowego słowa.

- Cóż, mam nadzieję, że jeszcze się kiedyś spotkamy, John - skierowała się ku wyjściu - Do widzenia.

- Do widzenia... - patrzyłem, jak odchodzi. Blisko, daleko, Bóg wie gdzie. Zeszła z mojego widzenia tak szybko, jak się pojawiła.

Już nigdy jej nie zobaczę.

- Richard, dobrze się bawisz? - zwróciłem się do mężczyzny, zauważając, że zdążył już odnaleźć sobie niezłą grupkę przyjaciół - Nie wiem jak ty, ale ja już wrócę do domu.

- Słucham? Oh, jasne, rób co chcesz - po tonie jego głosu było słychać, że nie obchodziło go to zbytnio. 

- Dobrze. Dzięki za wspólnie spędzony czas. 

 Wstałem z miejsca i szybkim krokiem wyszedłem z lokalu. Poczułem, jak całe napięcie opuszcza mój umysł i następuje relaksacja. Odetchnąłem cicho i nie wiedząc po jakim czasie, zjawiłem się w domu.


[ Ludzie, to już ostatni rozdział w stylu "Nic się nie dzieje i ogólnie mam wyj3bane", niedługo wreszcie nastąpi spotkanie Sherlocka z Jawnem! 

Jeśli wytrwaliście aż do tego momentu, chcę Wam serdecznie pogratulować! I przeprosić za cały ten nonsens, ale mniejsza z tym. Za parę dni opublikuję następny rozdział i już będzie się działo! Miłego dnia ]

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro