Rozdział XVII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[ Pov John ]

Nie miałem jak się spodziewać, że w jeden wieczór moje życie przybierze znacząco odmienny obrót. I tym bardziej nie wyobrażałem sobie, że pewnego dnia Sherlock Holmes zagości w progu moich drzwi. Jednak tak się stało. Nie mam bladego pojęcia jakim cudem, ale tak właśnie się stało. Wtedy ostatecznie postanowiłem użyczyć przyjacielowi noclegu, by uchronić się przed ciężkimi wyrzutami sumienia i ewentualnie dotrzymać sobie towarzystwa.

Od tej pory zadawałem sobie niezliczone ilości pytań, na które najbardziej żądałem odpowiedzi. Mimo całej nocy spędzonej na beznadziejnym rozmyślaniu, czułem jak mój umysł przepełnia cierpliwość i wyrozumiałość. Lecz czy ja należycie traktowałem całą tę sytuację? Czy powinienem stosować skuteczniejsze środki ostrożności? Przez tyle lat bezsprzecznie ufałem Holmesowi, jednakże w tym przypadku moje uczucia mieszały się w coraz to specyficzniejsze połączenia. Desperacko szukałem w sobie przynajmniej odrobiny zaufania, niestety bezskutecznie. Dopiero o godzinie trzeciej w nocy zdecydowałem: gdy dowiem się więcej, wtedy podejmę decyzję o swoim dalszym postępowaniu.

Wczesnym rankiem poczułem się wyjątkowo dziwnie. Pięć godzin niespokojnego snu przysporzyło mi wyłącznie uporczywej migreny, która stopniowo wyciszyła się dopiero po wzięciu leków przeciwbólowych. Zauważyłem również nieregularne drgania dłoni, które tym bardziej nie pomagały mi w funkcjonowaniu; przy szykowaniu sobie porannej herbaty niechcący wylałem gorący wrzątek prosto na swoje palce. Syknąłem z bólu, natychmiastowo wkładając rękę pod strumień zimnej wody. Całe szczęście, że oparzenia nie były poważne. Ostrożnie zaparzyłem dwa kubki earl grey i wolnym krokiem wycofałem się do salonu. Zanim otworzyłem drzwi, wzdrygnąłem się, zmieszany. A co, jeśli wczorajszego dnia poddałem się zwyczajnym halucynajcom? Jeśli w pomieszczeniu nigdy nikogo nie było i moja samotność zmusiła mnie do uruchomienia wyobraźni? Dowiem się tego, pomyślałem. Wystarczy tylko pociągnąć za klamkę.

Tak. Gdy uchylę drzwi, będę stuprocentowo pewien, że Sherlock był martwy przez cały ten czas. Że nigdy nie było żadnej nadziei na powrót do starego życia.

Odetchnąłem ciężko, kładąc dłoń na klamce. Pod naciskiem drzwi ustąpiły. Wolnym ruchem ręki otworzyłem je na całą szerokość i wkroczyłem do środka. Zaniemówiłem.

Pierwsze, na czym skoncentrowałem swoją uwagę, było bezwładne ciało ciemnowłosego mężczyzny leżące na kanapie. Po dłuższej obserwacji zauważyłem jedynie, jak jego pierś unosi się i opada w równym rytmie. Nie przyszykował sobie żadnej poduszki, nie przebrał ubrań które miał na sobie od tygodni, wystarczyło, by się położył, aż już zdążył zapaść w głęboki sen. Nie trzeba posiadać Bóg wie jakich umiejętności dedukcyjnych albo dyplomu z medycyny by stwierdzić, że na przestrzeni długiego okresu czasu ani razu nie zmrużył oka. Potrzebą każdego żywego organizmu jest sen, więc to oczywiste, że jego wyczerpanie było wręcz reakcją naturalną. Obawiałem się, że jego powrót do prawidłowego funkcjonowania może zakończyć się niepowodzeniem, lecz na ten moment wszystko szło tak jak powinno. Powoli, małymi krokami poczuje się lepiej niż od kiedy się tak zaniedbał, i może już po tygodniu będzie na siłach by wrócić do domu.

Gdy tylko zwróciłem się ku śpiącemu brunetowi, na moich ustach zagościł szczery uśmiech, jakby wielki kamień nagle spadł mi z serca. Kto wie, może sam widok tego wyjątkowego człowieka tak bardzo mnie radował, albo to najnormalniejsza w świecie ekscytacja wywołana spełnieniem się mojej hipotezy. Mniejsza z tym. Zorientowałem się, że wciąż powinienem zachować ostrożność, by nie zbudzić Sherlocka. Postawiłem kubek z herbatą na stoliku obok i ponownie zerknąłem na przyjaciela. Wyraz jego twarzy świadczył o błogim i nienaruszalnym spokoju, w którym chciał utrzymać się jak najdłużej. Może śniło mu się coś przyjemnego? Zastanawiało mnie, co temu nieprawdopodobnemu intelektualiście mogło się śnić, co tak bardzo zaszło mu w pamięć, żeby zapragnął wracać do tego przy każdej możliwej okazji. Zdecydowanie nie myślał o Układzie Słonecznym, który praktycznie nigdy nie zajmuje mu głowy.

Odetchnąłem cicho. Wolnym ruchem położyłem dłoń na jego czole, chcąc sprawdzić temperaturę. Jednak szybko odsunąłem się do tyłu, gdyż ciemnowłosy automatycznie uniósł powieki.

- Dzień dobry, Jawn - jego wargi ułożyły się w beztroskim uśmiechu.

- Dzień dobry - odparłem pogodnie - Jak się spało?

- Ah, nie wiem - zarzucił ramiona za głowę - Straciłem rozeznanie, po tak długim czasie bez snu... To nie było zabawne, racja?

- Trafniejszym przymiotnikiem określiłbym to: niepokojące - westchnąłem zrezygnowanie - Nie mam pojęcia, jakim cudem tak mocno się zaniedbałeś.

- Tak widocznie wyszło - wzruszył ramionami - Bywają przypadki, gdzie nie mam czasu na takie luksusy.

- Nie da się zwyczajnie nie mieć czasu. Tym bardziej musisz się wysypiać, bo inaczej mózg nie będzie w stanie prawidłowo funkcjonować, a dla ciebie byłby to spory problem.

- Mówi to ktoś, kto dzisiaj nie zmrużył oka aż do późnej nocy. Ale co ja tam wiem.

Nie miałem słów, by odpowiedzieć na to stwierdzenie. Widocznie zachciało mu się stroić ze mnie żarty poprzez, jak zwykle, trafne spostrzeżenia. Już zamierzałem wrócić się do korytarza, ale dodał jeszcze:

- Dziękuję za herbatę - jego głos przybrał sympatyczny ton - Jak widzę, musiała kosztować cię małym incydentem ze wrzątkiem.

- Yhy - przyznałem, nie zadając sobie więcej pytań.

- Nie byłeś w stanie spokojnie zasnąć, ponieważ zastanawiałeś się nad moim przybyciem do twojego mieszkania - kontynuował - Bolała cię głowa, co zmusiło cię do zażycia leków. Wracając do poparzeń - zamyślił się - Czajnik z wrzącą wodą musiał wyślizgnąć ci się z drżących rąk. Takie drgawki pojawiają się nieregularnie i nie potrafisz ich kontrolować, nie dziwię się, że tak się stało... Pokaż mi swoją dłoń.

- Hm? - niejasno potraktowałem to polecenie.

- Pokaż mi dłoń. Żebym mógł zobaczyć, jak wygląda sytuacja. Proszę.

Podszedłem bliżej, wyciągając rękę w stronę Sherlocka. On ujął ją ostrożnie, przyglądając się mojej skórze ze wszystkich stron. Opuszki jego palców były miękkie i ciepłe, ich dotyk przeszywał mnie niczym przyjemny dreszcz. Zwykle starałem się unikać mniej zręcznego kontaktu cielesnego z Holmesem, lecz teraz nie buntowałem się, tylko bez słowa poddałem się jego dotykowi.

- Teraz powiedz mi, czy cię to boli.

Delikatnie przycisnął palcem opuchnięte miejsce. Syknąłem bezgłośnie i cofnąłem się o jeden krok.

- Bolało? - spytał cierpliwie.

- Nie, skądże.

Przeszył mnie wzrokiem, od góry do dołu. Kąciki jego ust uniosły się w chytrym uśmieszku.

- Kłamiesz.

- I co z związku z tym?

- To oznacza - jego palce powoli odrywały się od mojej skóry - Że odczuwasz ból.

Nie odpowiedziałem ani słowem.

- Zrób sobie zimny okład, a za parę godzin nie będzie ani śladu po oparzeniach...

- Dobra, wystarczy - mruknąłem - Nie jesteś moim prywatnym lekarzem, żeby się wymądrzać. Ba, ty w ogóle nie jesteś lekarzem.

- Ty również nie powinieneś przesadzać z tą nadwrażliwością na punkcie mojego snu. Jestem dorosły, potrafię o siebie zadbać...

- Nie robisz tego.

- Proszę?

- Nie dbasz o siebie.

Natychmiast wlepił we mnie wzrok, krzywiąc twarz w pretensjonalnym grymasie. Nie interesowało mnie jego zdanie o tym, co powinien robić, a co nie. To było oczywiste, że nie miał ani krztyny racji.

- Zaraz będzie śniadanie - rzuciłem na odchodnym - Poczekaj tutaj.

- Mam to gdzieś. Nie jestem głodny.

Rzuciłem okiem na jego postać skuloną w rogu kanapy. Cóż, ponownie zgrywał cwaniaka, by tylko wyrzec się jedzenia. Założę się, że do tej pory potwornie schudł pod wpływem jego durnej ignorancji. Jeśli tak dalej pójdzie, będę musiał go odwiedzać na oddziale. A na to nie mogłem sobie pozwolić.

- Nie - odparłem i czym prędzej wyszedłem z pomieszczenia, nie oglądając się za siebie.

- On przysparza mi samych kłopotów - pomyślałem - Dłużej tak nie wytrzymam. Albo zmusi się do racjonalnego trybu życia, albo odeślę go do psychiatry. Nawet utrzymywanie pięcioosobowej rodziny byłoby łatwiejsze niż marnowanie energii dla tego człowieka.

Moją twarz zalała niespodziewana fala wstydu. Chwila moment, czy on wciąż wyobraża sobie, że może uznawać mnie za swojego przyjaciela? Czy on chociaż odrobinę ma wyobrażenie, na czym polega przyjaźń? Nie mam pojęcia, w jaki sposób został wychowany, ale raczej powinien posiadać wiadomość, że zdrowa relacja nie ma nic związanego z jakąkolwiek formą manipulacji.

- Przymknij się - z moich ust nie wyszedł ani jeden dźwięk, lecz potrafiłem wyraźnie usłyszeć te słowa w swojej głowie - Sherlock definitywnie tobą nie manipuluje. Przynajmniej nie naumyślnie.

Mimo sprzecznej opinii postanowiłem trwać w tym przekonaniu i szybkim krokiem skierowałem się ku kuchni.

Po dziesięciu minutach wróciłem do salonu, w dłoni trzymając miskę z owsianką. Przez cały czas zamartwiałem się, czy oby nie będę zmuszony do głośniejszej sprzeczki z Sherlockiem. Nie miałem najmniejszej ochoty słuchać jego narzekań, a tym bardziej odwiedzać go na oddziale psychiatrycznym. Wiedziałem, że stać go na o wiele więcej, przecież był na to zbyt inteligentny. Niestety jego inteligencja nie usprawiedliwiała jego głupich decyzji.

Albo będzie po dobroci, albo za pomocą agresji.

Zapukałem do drzwi. Nie usłyszałem żadnej odpowiedzi, lecz mimo tego otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Sherlock dotąd siedział na kanapie, skulony i pochylony, jakby opuściła go wszelka nadzieja. Przez moment miałem wrażenie, jak na jego widok pęka mi serce, ale tylko włożyłem mu miskę do ręki i powiedziałem:

- Smacznego.

Minąłem go szybko i skierowałem się ku oknie, spoglądając przez nie na bezchmurne niebo. Oparłem dłonie na parapecie i jeszcze raz westchnąłem. Byłem bliski łez, wciąż mając przed sobą obraz przygnębionego bruneta. Cała jego chęć do życia zniknęła, a zastąpiła ją obojętność, beznadzieja, frustracja.

Co pewien czas zerkałem na Sherlocka, sprawdzając jego postępy. Nic. Widziałem, jak co pewien czas bawi się łyżką albo zagląda do wnętrza miski. Gdy obserwowałem towarzysza, czułem wątpliwości, co do spokojnego zachęcenia go do posilenia się bądź uderzenia go otwartą dłonią prosto w twarz. Pragnąłem postąpić w ten mniej agresywny sposób, jednak z każdą sekundą traciłem cierpliwość. I wszystko się skończyło, gdy usłyszałem odgłos naczynia odkładanego z powrotem na stolik.

Odwróciłem się nerwowo. Tak, według moich przekonań jedzenie pozostało nietknięte. Spojrzałem Holmesowi prosto w oczy i pozwoliłem furii opuścić mój umysł, poprzez donośny wrzask:

- Nosz kurwa mać!

Przystanąłem do niego bliżej, nieustannie karcąc go wzrokiem. Ten strach w jego oczach dobijał mnie jeszcze mocniej i mocniej, lecz nie mogłem już dłużej tego przetrzymać. W tym przypadku tylko złość powstrzymywała mnie przed gwałtownym szlochem, który mógł nastąpić w każdej chwili.

- Słuchaj, kolego - wycelowałem palcem prosto w jego klatkę piersiową - Nie mam pojęcia, co poprzez to masz na myśli i czego będziesz jeszcze próbował, by zdobyć moją uwagę. Miałem nadzieję, że nie okażesz się aż tak bezmyślny i chociaż spróbujesz sobie pomóc. Ależ skąd! Intelektualizm wyrobiony powyżej poziom normy, dedukcja niezawodna w każdej sytuacji, tylko moralność i sensowne myślenie przepadły na amen! Może masz tendencje prowadzące do anoreksji bądź myśli samobójcze, ale nie jestem twoim terapeutą i w żaden sposób ci nie pomogę! Ale wiedz, że jeśli pewnego dnia nagle stracisz przytomność, to ja nie będę odwiedzał cię w szpitalu psychiatrycznym. I później tym bardziej. Zostaniesz sam ze sobą, odliczając następne dni, aż do śmierci.  Fajna perspektywa na dalsze życie? To cię spotka, jeśli nadal będziesz mieć na wszystko wyjebane.

Zacisnąłem pięści, obserwując, jak łzy desperacji spływają po jego jasnej twarzy. Momentalnie wielka gula utkwiła mi w gardle, a oczy zaczęły piec. Powstrzymując następną falę łez, wydusiłem:

- Masz piętnaście minut. Do tej pory wszystko ma zniknąć.

Po tych słowach czym prędzej wybiegłem z pokoju, bezinteresownie trzaskając drzwiami. Oparłem się plecami o ścianę, wlepiwszy wzrok w sufit i nerwowo wypuściłem gorące powietrze z płuc. Co mnie, u licha, opętało, żeby tak drastycznie zareagować? Wiedziałem doskonale, że takie postępowanie nie poprawi sytuacji, ale już nie mogłem cofnąć czasu. Do jasnej cholery, gdy wczorajszego wieczoru Sherlock zjawił się u progu moich drzwi, wyglądał jak dosłowne siedem nieszczęść. Co zrobiłem z tym faktem? Wydarłem się mu prosto w twarz, obwiniając go na cały ból, jaki na niego zszedł! Postąpiłem w najgorszy możliwy sposób, co pewnie będzie miało swoje konsekwencje. Na przykład ten żal, który ujrzałem w jego zlęknionych oczach...

Zignorowałem łzy spływające po moich policzkach i ruszyłem w stronę swojej sypialni. Usiadłem na rogu łóżka, rozglądając się po pomieszczeniu bez nadziei. W całym mieszkaniu siało ciszą, do której byłem zmuszony się przyzwyczaić. Do tej pory miałem problemy z tym przyzwyczajeniem się. Często miewałem wrażenie, jak z kilku pomieszczeń stąd rozbrzmiewa się charakterystyczna melodia, czasem smutna i melancholijna, a czasem żywa i chaotyczna. Czy za tym tęskniłem? Czy zrobiłbym wszystko, by móc to odzyskać? Szczerze wątpiłem.

- Idiota - szepnąłem do siebie - Jesteś skończonym idiotą, John. Idź do diabła.

Ze świadomością, że już nigdy nie zasłużę sobie na szacunek swojego dawnego przyjaciela, pogrążyłem się w niespokojnym śnie.

Po kilku godzinach jakiś dziwny dźwięk dobiegający z salonu wybudził mnie ze snu. Natychmiast zerwałem się na równe nogi. Jezu Chryste, co się tam dzieje?

Nie minęła chwila, a już byłem w salonie. O mało co nie krzyknąłem zza progu, lecz zauważyłem, że nie ma takiej potrzeby.

- Sherlock, czy...

Uniósł głowę znad książki, patrząc na mnie pytająco. Zauważyłem, że z gramofonu stojącego przy oknie płynęła cicha i spokojna muzyka. Musiał przestawić urządzenie, ponieważ wcześniej stało w rogu pokoju.

- Wybacz, że tak bez pytania przestawiłem twój gramofon - rzekł - Ale przy oknie płynność dźwiękowa była o niebo lepsza.

- Nie... Nie gniewam się - wycedziłem.

Rozejrzałem się po pokoju, szukając ewentualnych zmian, jakie mogły zajść. Nic więcej nie zmieniło miejsca. Lecz gdy przyjrzałem się bliżej brunetowi, dostrzegłem, że jego twarz przybrała odrobiny koloru. Chwila, czy on w końcu zjadł to śniadanie?

Podszedłem bliżej mężczyzny, spoglądając na niego z góry. On odpowiedział mi tym samym, przy tym unosząc brew. Odwróciłem wzrok ku misce stojącej na stoliku, i spostrzegłem, że mimo moich podejrzeń była pusta. Uśmiechnąłem się.

- Słuchaj - powiedziałem cicho - Ja... Bardzo cię przepraszam za mój poprzedni ton głosu. Zrozum, że mimo wszystko martwię się o twoje zdrowie. Ale to wyłącznie moja wina. Wbrew pozorom, mój drogi, wykonałeś świetną robotę i mogę być z ciebie dumny. Tak, jestem. Jestem z ciebie dumny.

Kąciki ust bruneta ponownie się uniosły z zadowoleniem. Powoli włożyłem palce w gęste pukle jego włosów, dając mu oznakę mojej aprobaty. Były takie gęste i przyjemne w dotyku, lśniły ciemnym odcieniem hebanu. Przyglądałem się, jak uginają się pod moimi palcami, nie chcąc oswobodzić się z ich objęć.

- Oby tak dalej i już będzie dobrze.

- Postaram się - mruknął z przyjemnością w głosie.

Po kilku sekundach zmusiłem się do wyjęcia dłoni z burzy jego loków. Wydawało mi się, że uśmiech malujący się na ustach Sherlocka momentalnie znikł, jak na zawołanie. On wyłącznie wzruszył ramionami i z powrotem skupił się na książce. Usiadłem koło niego, kątem oka śledząc jego wzrok przemieszczający się od lewej do prawej strony.

- Co czytasz? - szepnąłem. Ciemnowłosy odwrócił uwagę i kaszlnął cicho.

- Rok 1984 - odpowiedział - Czytałem już tę książkę. W pierwszej klasie liceum, wtedy to była lektura szkolna. Ale do tej pory zdążyłem zapomnieć, o co w niej chodziło, więc...

- Rozumiem - rzekłem - To była całkiem... Specyficzna książka. Kojarzy mi się z takim jednym zespołem rockowym, a dokładniej z albumem jego dzieła...

- Mnie kojarzy się z Mycroftem - przerwał mi - Taki z niego Wielki Brat, trzyma kontrolę nad wszystkim.

- Trafne spostrzeżenie - zaśmiałem się - Jednak, tak sądzę, że gdyby stanowił choć odrobinę wyższą pozycję w rządzie, sytuacja miałaby szansę przybrać formę podobną w powieści. Znaczy, nie jestem wielkim znawcą polityki, ale technicznie rzecz biorąc...

- Myślisz, że zechciałby zainstalować kamery dosłownie w każdym budynku, włącznie z cywilnymi mieszkaniami? To najzwyczajniejszy w świecie przypadek musiał zrządzić, że akurat popieram twoją opinię. Podkreślę raz jeszcze, przypadek.

- Ale nie warto o niczym dłużej dyskutować, ponieważ owe niebezpieczeństwo jest wyłącznie wytworem naszej wyobraźni. I Bogu za to dzięki.

- Tak, masz rację.

Nastąpiła chwila niezręcznej ciszy. Westchnąłem, popadając w stan głębokiego zamyślenia. Odkąd się tu przeprowadziłem, cisza towarzyszyła mi każdego dnia, bez wyjątku. Moje życie stało się nudne i przewidywalne, nie mogłem do tego przywyknąć. Nigdy nie przywyknę do milczenia, utrzymywałem się w tym przekonaniu.

Lecz teraz nastąpiła szansa, by położyć temu kres.

- Byłbyś taki łaskawy i poczytałbyś na głos przez pewien czas?

- Hm? - uniósł brew - A to niby dlaczego?

- Ja... Wiesz, od wieków było tu strasznie cicho. I niekomfortowo się z tym czuję.

- Tęskniłem za twoim głosem, Sherlock - chciałem powiedzieć, jednak nie miałem wystarczająco odwagi.

- Oh, nie ma problemu - odparł po chwili namysłu. Usłyszałem pojedyncze chrząknięcie, po którym ciemnowłosy zaczął czytać.

Jego narracja wręcz zapierała mi dech w piersiach. Wymawiał każdą sylabę z należytą starannością, łącząc osobne wyrazy w całe zdania. Lecz treść straciła dla mnie znaczenie, bowiem całkowicie skupiłem się na brzmieniu jego niskiego głosu. Stanowczy, bezpośredni, mogłem słuchać go przez całe popołudnie z uwagą i skupieniem, a nie zapamiętałbym ani słowa z przeczytanej przez niego treści. Ani słowa.

Tak minęło parę godzin. Pod wpływem przyjemnego głosu Holmesa utraciłem całkowite poczucie czasu, mogłem jedynie się domyślać, co do obecnej pory. Po co istniały takie pojęcia jak czas, skoro tak szybko potrafiłem zatracić się w czymś zupełnie innym? Czymś, a raczej kimś, kto sprawiał wrażenie nowego, nieodkrytego zjawiska, które mógłbym podziwiać i odkrywać za każdym następnym razem poświęconym na wspólnym obcowaniu? Jednak ten człowiek skrywał o wiele rozmaitsze sekrety. Jego umysł stanowił jedną wielką zagadkę, niemożliwą do rozwiązania. Dręczyło mnie jeszcze jedna kwestia... Kwestia nas, naszej relacji. Czy ja mu ufałem? Czy po tym wszystkim, co przeżyliśmy, mogliśmy nazywać się przyjaciółmi? I czy istniała szansa na stanie się kimś o wiele więcej?

[ Postanowiłxm ucieszyć Was o wiele dłuższym rozdziałem, ponieważ posiada on prawie 2700 słów! Sporo kwestii było poruszonych, ale co z najważniejszą kwestią dotyczącą długo wyczekiwanego johnlockowskiego romansu? Nigdy nie będzie za późno, powtarzam, NIGDY.  A  jeśli o tym mówimy, to pewnie ucieszycie się na widok nowego rozdziału haha. Arivederci, moi drodzy! ]

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro