xiii. czyli Juliuszowe myśli o Adamie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W pokoju panowała całkowita ciemność, zakłócana jedynie przez światło dobiegające z odpalonego laptopa, który ułożony był u nóg łóżka. Przez ciemne umeblowanie pokoju zdawało się, że jest tam jeszcze ciemnej niż w rzeczywistości było. Ciemnowłosy chłopak siedział opatulony grubym, puchatym kocem zajadając się popcornem z miski obok. Z zniecierpliwieniem to spoglądał na godzinę wyświetlaną na laptopie to na drzwi do swojego pokoju w oczekiwaniu na przyjaciela. Dlatego też jego dusza wewnętrznie się rozpromieniła gdy drzwi do jego krypty się otwarły, wpuszczając światło, ale i ujawniając sylwetkę nikogo innego jak jego przyjaciela.
 
Zazwyczaj zostałby przywitany narzekaniami w jakich ciemnościach siedział, paczką chipsów lecącą w jego stronę lub wykrzyczenia tytułu serialu, który miał akurat ochotę obejrzeć. W skrajnym wypadku marudzeniem na Mickiewicza nazywając go imbecylem bez kultury. Jednak tym razem żadna z tych rzeczy się nie wydarzyła, a chłopak jedynie zasiadł obok niego na łóżku z kamiennym wyrazem twarzy. Cyprianowi daleko było to psychologa, ale nie ciężko było stwierdzić, że ewidentnie coś się stało i pewnie miało to związek z nieobecnym wielkim poetą od siedmiu boleści.
 
— Mam nowego wydawcę — Juliusz powiedział, przerywając ciszę.
 
— To dobrze.
 
— Ano, a nawet jest milszy od tamtego starego dziada. Bez obrazy dla niego, ale widziałem go z trzy razy, a zdemotywował mnie do pisania na następne miesiące — brązowowłosy poprawił się na swoim miejscu, opierając się głową o chłodną ścianę za nim. — Ten ma na imię Zachary Konrad Zieleński, tak się mi od razu przedstawił. A wiesz co jest śmieszne? To on zadzwonił do mnie.
 
— Miał twój numer?
 
— Właśnie i nawet wiadomo skąd. Otwarty człowiek, nawet nie musiałem pytać, a mi streścił wszystko. Cała sytuacja wyglądała tak, że zostałem polecony mu przez Adama Mickiewicza, który — cytując — stwierdził, że mam imponujący talent i potrzebuje jedynie dobrego wydawcę aby stać się bardziej rozpoznawalny za swoje pracę. Bardziej absurdalna rzecz, Mickiewicz zwolnił swoje miejsce aby pan Zachary mógł się skupić na mnie — powiedział Juliusz wyglądając jakby nadal niedowierzał w całą sprawę, a Norwid podzielał to odczucie. — Najpierw ten post, a teraz to. Nie wiem czy chce wiedzieć co będzie następne.
 
— Adama nie zrozumiesz — wzruszył ramionami, chowając się głębiej w swoim puchatym kocu w różowym odcieniu. Prezent od Zygmunta, który stwierdził, że jego pokój przypominał kostnice i zaoferował się kupować mu kolorowe i żywe rzeczy na każdą wypłatę. Na razie dostał ten kocyk i kaktusa, który pomimo nikłego dostępu do słońca i rzadkiego podlewania, trzymał się uparcie.
 
— Zauważyłem właśnie. Najpierw się kłócimy, później postanawia mnie wywalić z jury przez co robią się plotki, gdy się spotykamy po raz pierwszy to coś mu się odwidziało i po prostu wylazł, a teraz to. Nie nadążam za nim i jego rozumowaniem.
 
— Stawiam, że się zorientował jakie idiotyzmy poodwalał i stara się to teraz jakoś naprawić.
 
— Mógłby zwyczajnie przeprosić — prychnął Słowacki, krzyżując ręce na klatce piersiowej jakby właśnie ogłosił najbardziej oczywistą rzecz na świecie.
 
— Adam i przepraszanie? Nie ma mowy. Poza tym, czy ty byś w ogóle przyjął te przeprosiny? — w odpowiedzi uzyskał chwilową ciszę.
 
Właśnie, czy on w ogóle by zaakceptował jakiekolwiek przeprosiny? Chociaż miłe było z jego strony przyznanie się do winy (chociaż minimalne) jak i załatwienie mu wydawcy to wątpił aby to jak i przeprosiny zmniejszyły niechęć i rezerwe względem Mickiewicza. Pomimo wszystko zdążył już nieźle poharatać jego opinię co utrudniać mu będzie życie jeszcze przez jakiś czas. Ciężko było zapomnieć takie zachowanie. Czy wybaczyć? On sam nie wiedział. Z jednej strony chciał zakończyć bezsensowny konflikt, z drugiej chodziło za nim widmo chęci zemsty i pokazania, że musiał o wiele bardziej się namęczyć na jego wybaczenie. Finalnie tkwił gdzieś pomiędzy.
 
Nawet gdyby udało im się dojść do porozumienia, wątpił aby kiedykolwiek mógł całkowicie mu zaufać. Pomimo wszystko początek ich znajomości był naprawdę burzliwy. Słyszał wiele rzeczy o Mickiewiczu, zarówno dobrych jak i złych, ale on na razie miał okazje doświadczyć jedynie negatywnych sytuacji. Pomijając weekendowe zadośćuczynienie, którego nadal nie rozumiał. Zygmunt, który najwidoczniej był najbliżej z Mickiewiczem, czasami opowiadał o nim. Często mawiał, że wcale nie był taki zły jak się wydawał, ale zaraz później dodawał, że rozumiał czemu Juliusz był na niego zły i temat się urywał. Chłopak nigdy nie dopytywał dalej chociaż czasami był ciekawy.
 
Nie znał Mickiewicza poza tym, że był arogancki i złośliwy. Czasami zastanawiał się jaki był normalnie, na porządku dziennym, ale tylko czasami. Zaraz pozbywał się tych zastanowień, stwierdzając, że nie powinno go to interesować i czemu w ogóle skupiał się na osobie, która prawie zniszczyła mu życie.
 
— Czy ja wiem — wzruszył ramionami, wbijając spojrzenie w rozświetlony ekran laptopa.
 
— Wypadałoby się nad tym zastanowić. W ogóle myślałeś o rozmawianiu z nim? Takim pokojowym rozmawianiu.
 
— Czasami. Ale mam wrażenie, że gdybyśmy mieli porozmawiać to albo byłoby to mega niezręczne albo byśmy się zaczęli kłócić i tyle by było.
 
— Pewnie by tak było. Powiedziałbym, że warto spróbować, ale jeśli potrzebujesz motywatora to nie do mnie tylko do Zygiego. Z chęcią pomoże, a pewnie wam jeszcze jakieś spotkanie zorganizuje. Ja mogę co najwyżej posłuchać twojego narzekania.
 
— Zygmunt pewnie się musi użerać z Mickiewiczem to mu nie będę się narzucał. Adam sprawia problemów za nas obu.
 
— Uwierz, że Zygi by ci z chęcią pomógł. On lubi się bawić w psychologa — mruknął czarnowłosy. — I cierpliwość ma anielską.
 
Juliusz chciał się dopytać bardziej o Mickiewicza, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Nie wiadomo co by Norwid sobie pomyślał, a poza tym obiecał sobie jak najmniej interesować się egzystencją ciemnowłosego poety. Co na razie niezbyt mu się udawało gdyż ciekawość zwyciężała. Jeszcze nie spytał nikogo bezpośrednio, pomimo wszystko aż tak zdesperowany nie był chociaż z zainteresowaniem wsłuchiwał się w monologi Krasińskiego właśnie o Adamie. Poczytał również kilka jego prac chcąc zobaczyć czy naprawdę miał taki talent jak mówił.
 
Spędził kilka wieczorów analizując lektury, stwierdzając, że wcale nie były takie złe. Nie pochwaliłby Mickiewicza osobiście, Broń Boże, ale nieco podziwiał jego sposób pisania. Potrafił zrozumieć czemu niektórzy nie lubili jego dzieł, pomimo wszystko były charakterystyczne, a opisy w niektórych pracach zdawały się być przesadnie rozpisane. Jednak miało to jakiś urok w sobie, coś co nakłaniało do dalszego czytania i czerpania frajdy z tego. Słowacki pragnął by jego prace również potrafiły tak przyciągać do czytania i nie umyślnie wzbudził w sobie podziw do drugiego poety. Może nie konieczne do jego osoby, ale do dzieł jakie tworzył i umiejętności, które niezaprzeczalnie miał.
 
— Co powiesz na ponowne obejrzenie "Bohemian Rhapsody"? — zaproponował Cyprian, widząc, że jego przyjaciel kompletnie odpłynął. Juliusz słysząc znajomy tytuł wyrwał się z zastanowienia, uśmiechając się w stronę chłopaka.
 
— Ależ z chęcią.
 
***
 
— Słuchaj to jest prosta sprawa. Idziesz do niego "Cześć, chciałbym przeprosić, zachowałem się beznadziejnie" i tyle, a nie robisz wszystko na około — powiedział Zygmunt, krążąc po mieszkaniu Adama i gestykulując energicznie. — Znaczy to bardzo dobrze, że naprawiasz to co zwaliłeś! Ale przede wszystkim wypadałoby przeprosić.
 
Ciemnowłosy ostatnie czego spodziewał się tego dnia to niespodziewanego nalotu na jego mieszkanie zorganizowanego przez Krasińskiego i Fryderyka, który wyjadał mu na razie całą zawartość lodówki. Nie spodziewał się również skończyć trzymając paczkę mrożonego groszku przy sinym policzku bo Zygmunt dotrzymał słowa co do uderzenia go. Tak właściwie to właśnie tak został powitany. Aktualna sytuacja wyglądała tak, że widocznie oburzony Adam siedział z mrożonym groszkiem, Chopin zajadał się serkiem owocowym, a Krasiński robił spacer po całym salonie. Zapewne gdyby jakaś inna osoba postanowiła wpaść w odwiedziny uznałaby tą sytuację za iście komiczną. I mogłaby taka być gdyby nie kontekst, któremu daleko było do bycia komicznym.
 
I kiedy Słowacki mógł co najwyżej rozpaczać nad przykrymi scenami w filmie tak Mickiewicz przechodził istne załamanie nerwowe.
 
— To nie jest takie proste jak ci się wydaję.
 
— Dobra, rozumiem. Twoja duma...
 
— Już nawet nie chodzi o to. Ja chyba nie mam wystarczająco odwagi żeby mu spojrzeć w oczy, wiesz? Poza tym, co dadzą przeprosiny? Przecież nie pozbędę się wszystkich plotek i nie naprawie mu tym opinii — wymamrotał ponuro Adam, chcąc by ta kanapa go pochłonęła i nigdy już nie musiał zamartwiać się takimi rzeczami.
 
— Pokażesz mu, że zależy ci aby naprawić swoje błędy — westchnął Zygmunt, a Mickiewicz zakrył twarz paczką groszku chcąc uniknąć uważnego spojrzenia przyjaciela.
 
— Sorry, Adam, ale prawda jest taka, że zachowujesz się jak tchórz. Co jest nie podobne do ciebie, przecież zawsze byłeś taki pewny siebie i w ogóle — wtrącił się Fryderyk, kładąc się na fotelu tak, że jego nogi przerzucone były przez podłokietnik.
 
Zapadła dość nerwowa cisza podczas której Mickiewicz popadł ponownie w głębokie zamyślenie. Frycek miał rację. Zachowywał się jak tchórz bo zwyczajnie bał się bezpośredniej konfrontacji z chłopakiem o hebanowych lokach i sarnich, ciemnych oczach. Na razie wolał rozwiązywać problemy naokoło bo przynajmniej w tym czuł się pewnie. Poza tym, jakieś skutki dzięki temu uzyskiwał, no nie? Ludzie ogłoszą plotki nieprawdziwymi (a przynajmniej taka miał nadzieje), a Juliusz będzie miał całkowicie nowego i bardziej wyrozumiałego wydawcę. Finalnie wszystko mogłoby się skończyć dobrze bez przeprosin.
 
— O co chodzi z tymi książkami? — do świata rzeczywistego powrócił go głos Zygmunta, który wskazywał na poprzewracane dzieła. No tak, ciemnowłosy nadal tego nie poukładał, a jego nazwisko nadal było ukryte.
 
— Zmiana wystroju.
 
— Ta i zmieniłeś ułożenie tylko swoich książek? — nie uzyskał odpowiedzi na to pytanie, więc jedynie westchnął z zrezygnowaniem. — Ty też nie potrafisz pogadać jak coś cię trapi, no nie? Ja ci całą zmianę ostatnio narzekałem na ojca, a ty milczałeś i się domyślam, że coś jest nie tak po tym, że masz swoje nazwisko zakryte. Co w twoim wypadku jest nadzwyczaj nietypowe bo narcyz z ciebie niesamowity.
 
— A teraz się kryjesz za paczką groszku — dodał Frycek, zapychając buzię czekoladkami.
 
— Kryje się za paczką groszku bo pewna osoba zawaliła mi w twarz na powitanie — odparł spoglądając wymownie w stronę Krasińskiego. — A miałem iść na randkę z Celiną, teraz to wstyd się pokazać z sińcem.
 
— W pełni zasłużone to było! Poza tym, lepiej oszczędź sobie teraz się w Casanovę.
 
— Odezwał się, romantyk od siedmiu boleści.
 
— Nie jesteś lepszy, nadal nie wiem co w tobie widzą te wszystkie dziewczyny.
 
— Mój niesamowity urok osobisty, a poza tym pisanie poematów już mi daje przewagę. Te twoje makabryczne gotyckie stwory to jedynie odstraszają.
 
— Delfinie się podobają! — odparł oburzony Krasiński biorąc w dłoń najbliższą broń, w tym wypadku książkę z regału, i rzucił nią w stronę Mickiewicza. Ten zdołał się uchronić rękami bo inaczej miałby do zestawu jeszcze limo pod okiem. Wtedy to już w ogóle wyglądałby jak jakiś gangster.
 
— Czego książkami we mnie rzucasz, idioto?!
 
— A żeby ci rozumu do głowy nabiła! — ciemnowłosy w odpowiedzi fuknął niczym jakiś kot i spojrzał na egzemplarz, którym został zaatakowany.
 
— I to jeszcze swoją własną rzucasz! — oznajmił unosząc okładką do przodu gdzie wyraźnie widniało "Zygmunt Krasiński". — I to jeszcze tą "Nie-Boską Komedią".
 
— Czemu w jednym momencie jesteście tacy mili wobec siebie, a zaraz później skaczecie sobie do gardeł — zanim jasnowłosy zdążył cokolwiek powiedzieć, przerwał mu Chopin, który obserwował całe zajście jakby była to jakaś wyborna komedia.
 
— Nie odzywaj się nawet Frycek bo żeś mi całą lodówkę wyżarł.
 
— Dbam o twoją dietę — odparł pełen dumy i ponownie zjadł kilka czekoladek.
 
— Wow, normalnie dziękuję za ten niesamowity akt troski.
 
— Ferenc i George by to z pewnością docenili.
 
— Ależ ja doceniam ten akt łaski, nie widzisz mego niezaprzeczalnego zadowolenia?
 
— Nie.
 
— To czas zainwestować w okulary — skwitował Adam, odkładając książkę na stolik kawowy aby później ją odłożyć. Jego biblioteczka miała większość prac jego przyjaciół, a gdy Krasiński to zauważył to wręcz skakał z radości i rozanielony podpisał mu kilka prac na pierwszej stronie. Cyprian jedynie je zauważył, uśmiechnął się pod nosem i zapewne o tym zapomniał. Zaś koncertów Fryderyka to się tyle nasłuchał, że nie zdziwiłby się gdyby on sam potrafił odegrać muzykę autorstwa Chopina. Mężczyzna zaciągał całą ich trójkę na każdy koncert lub próbę jaką miał, nie licząc tych w Paryżu, ale stamtąd dostali masę filmików i zdjęć.
 
— Ej, bardzo widać, że dostałem w twarz? — zapytał nagle, odsuwając mrożonkę od obolałego policzka. Grymas na twarzy Fryderyka i Zygmunta był wystarczającą odpowiedzią.

[1950 słów]

polecam bohemian rhapsody
posiadam siostre fanke queen to nie mialem wyboru czy cgce czy jie cgce obejrzec, ale film kest zajebisty

milego dnia wam towarzysze zycze

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro