Rozdział 21

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Witam wszystkich cierpliwych i zapraszam serdecznie na rozdział!
Miłego czytania <3

--‐-----------------------------------------------

Głośny szloch Harry'ego rozbrzmiewał na błoniach. Nie mógł się kontrolować, nie chciał. Wielu czarodziei i uczniów uczestniczących w walce zebrało się wokół niego. Ślizgoni patrzący na niego z pogardą, przerażeni Puchoni, zaskoczeni Krukoni i pełni współczucia Gryfoni. Nie wszyscy z nich do końca rozumieli, co się stało. Słynny Harry Potter, wybawiciel ludzkości, Chłopiec, Który Przeżył, ktoś w kim pokładali swoje nadzieje, był w kompletniej rozsypce, dusząc się płaczem, jak małe, bezbronne dziecko. 

Na przód tłumu wyłonili się jego przyjaciele. Ron i Hermiona bez wahania podbiegli do niego oraz trzymającego go w objęciach Syriusza. Blaise, Luna, Neville, Lupin ruszyli zaraz za nimi, zamykając chłopaka w szczelnym kole. 

- Co się stało? - zapytała przejęta brązowowłosa Gryfonka. Nigdy nie widziała Pottera w takim stanie. Nigdy. Mogła wyobrażać sobie tylko to, co najgorsze.

- Dumbledore nie żyje i... D-Draco - powiedział Harry, po wszystkich zgromadzonych rozniosły się zaaferowane pomruki, ktoś w tłumie zaczął szlochać.

- Co? - zapytał Zabini, łapiąc za ramię zielonookiego i zwracając tym samym na siebie jego uwagę. 

- Dołohow zrzucił go z Wieży Astronomicznej - załkał Wybraniec, po czym ponownie zaczął płakać.

- Kłamiesz!

- Blaise! Czy on wygląda, jakby kłamał? - zganiła chłopaka przejęta Hermiona. Jednak zielonookiego kompletnie nie interesowała ich wymiana zdań.

- DRACO WRÓĆ DO MNIE! - wrzasnął, nie zważając na słowa przyjaciół, nic go teraz nie obchodziło, chciał, aby jego ukochany znów był przy nim i go przytulił. Potter zaniósł się jeszcze większą spazmą szlochu. Gryfoni objęli go mocno. Nie mogli uwierzyć w to wszystko.

Z kolei po policzkach czarnowłosego Ślizgona spłynęły samotne łzy, a mu zakręcił się w głowie, mimo to wstał i chwiejnym krokiem ruszył w kierunku, wieży. Nie uwierzy, puki nie zobaczy tego na własne oczy. Jednak ktoś go zatrzymał. Pansy, której policzki były umazane od tuszu do rzęs, złapała go za rękę, a McGonagall położyła mu dłoń na ramieniu. Nie chciała, żeby dziecko musiało oglądać zdewastowane zwłoki bliskiej osoby, a raczej to, co z nich zostało. To mogło być dla niego zbyt wiele. Zaraz potem przy Zabinim stali Crabbe i Goyle.

- Nie pójdziesz tam, stary - powiedział Vincent, a jego ton nie był wredny czy pogardliwy, tylko smutny, przygnębiony. Mimo wszystko cała ich paczka była nierozłącznymi przyjaciółmi przez kilka dobrych lat. Cała trójka wiedziała, że Blaise nie poradzi sobie z tym widokiem. Pansy wybuchła szlochem, prawie tak mocnym jak Harry. Zabini spojrzał na Ślizgonów, teraz zostali mu tylko oni. Po jego twarzy swobodnie płynęły łzy, upadł na trawę. Draco nie mógł ich przecież zostawić! Zapłakana Parkinson i dwóch osiłków uklękło przy Blaisie i zamknęli go w objęciach. Czy naprawdę już nic nigdy nie będzie takie samo?

<< 30 minut szybciej>>

Mglisty patronus pod postacią wielkiego psa szybko dotarł do kwatery głównej Zakonu Feniksa, informując obecnych tam członków o zaistniałej sytuacji. 

- Jak to śmierciożercy zaatakowali Hogwart!? - zapytał George.

- Na Merlina! Tam są młodzi uczniowie, czy są bezpieczni?! - krzyknęła zaaferowana pani Weasley.

- Molly, nie ma czasu, trzeba działać, natychmiast. Musimy im pomóc - oznajmił Lupin, który jak zawsze był opanowany. Umiejętność zachowania zimnej krwi była bardzo przydatna w tak mrocznych czasach.

Niecałe 5 minut później Fred, George, Remus i Moody, teleportowali się na ulicy Hogsmead. Bliźniacy byli zaopatrzeni w swoje miotły, a pozostała dwójka pożyczyła jakieś z najbliższego sklepu. Musieli ich użyć, aby szybko i sprawnie dostać się na pole bitwy, by pomóc w walce ze śmierciożercami. Tak nastawieni mknęli przez ciemne niebo. Zimny wiatr rozwiewał im włosy na wszystkie strony. Zakon był przerażony widokiem zielonego węża unoszącego się nad Wieżą Astronomiczną.

- Polecimy z Georgem to sprawdzić! Wy lećcie dalej! - krzyknął w pewnym momencie Fred. Musiał być głośno, aby jego towarzysze mogli go usłyszeć.

- Jesteście pewni, że dacie sobie radę sami?! - zapytał Lupin.

- Może wyglądamy na idiotów, ale nie jesteśmy głupi! - odkrzyknął Geogre.

- Właśnie! Jesteśmy w Zakonie, przecież! - dodał jego brat.

- Lećcie, tylko macie wrócić żywi! - zakomenderował Moody, zanim Lunatyk zdążył powiedzieć cokolwiek więcej. Bliźniacy skinęli na siebie głowami i polecieli w kierunku części budowli, nad którą unosił się mroczny znak.

W pewnym momencie, gdy byli już na tyle blisko murów, aby dostrzec cokolwiek w takich warunkach, zauważyli coś, co najmniej dziwnego. Jedna osoba wypadła z okna wieży, a zaraz potem następna. Czy to wrogowie? Czy sprzymierzeńcy? Nie było opcji, żeby Weasleyowie zostawili ludzi w potrzebie na pewną śmierć i to jeszcze w tak okropny sposób. Jednak z drugiej strony nie mogli mieć pewności, że te osoby jeszcze żyją, w końcu żadna z nich nie krzyczała. Dwa ciała bezwładnie, z ogromną prędkością leciały w dół. Mimo wszystko bliźniacy postanowili zaryzykować te parę minut ewentualnego, niepotrzebnego opóźnienia i najszybciej jak potrafili, pomknęli w kierunku spadających ludzi.

- Ja lecę po tego na lewo, ty na prawo! - krzyknął George, a jego brat bez chwili zwłoki pomknął w należytym kierunku. 

Jak się okazało, sam manewr przechwycenia zagrożonych nie był łatwy, w końcu spadali oni z ogromnej wysokości. Fred ruszył w górę wieży, a gdy był blisko poszkodowanego, wyciągnął rękę przed siebie i w momencie minięcia zacisnął ją z całej siły na ramieniu owej osoby. Dzięki temu, że miotła mknęła w górę, a nie w dół jak ciało, udało się przechytrzyć grawitację, a prawo bezwładności szarpnęło miotłą jedynie trochę w dół. Poza tym rudzielec poczuł, jak na jego ramieniu również zaciskał się jakiś ucisk, co oznaczało, że człowiek nie był martwy. Fred obrócił głowę i zobaczył, że ocaleńcem był nie nikt inny jak osoba wiecznie obrażająca jego rodzinę - Draco Malfoy. Nie było jednak mowy o puszczeniu chłopaka, rudzielec wciągnął go na miotłę i szybko skierował się ku ziemi, gdzie odstawił bezpiecznie trzęsącego się blondyna.

- D-dziękuję - powiedział Arystokrata, siadając na trawie, drżały mu nogi i ręce, co pokazywało, jak bardzo był przestraszony, w końcu mało brakowałoby, a straciłby życie. 

- Co to za czasy nastały, żebym ratował Malfoya - powiedział Fred. - Geogre! - zawołał, patrząc w kierunku brata, który również złapał jedną osobę, ale ułożył ją na ziemi, a potem stanął tam i przyglądał się człowiekowi. 

- To Dumbledore, m-martwy - wymamrotał Ślizgon. Rudzielec momentalnie pobiegł do brata, ale i tak nie mógł uwierzyć własnym oczom. Jak to możliwe, że tak wielki czarodziej jak Dumbledore poległ!? Jak to się mogło stać?! Kto ich poprowadzi? Da jakąś nadzieję?! Teraz pozostało im wierzyć tylko w siły Harry'ego, teraz tylko on mógł pokonać Voldemorta, ale czy tak młody czarodziej poradzi sobie z tak trudnym zadaniem? Przy Wieży Astronomicznej zapadła cisza, Draco wstał i podszedł do Weasleyów, żeby zobaczyć dyrektora szkoły, ale sam miał pewność, że ten już nie wstanie.

- Nie wierzę w to wszystko... -  powiedział George, podszedł do leżącego starca i sprawdził mu puls, ale tak jak się spodziewał, nie wyczuł niczego. Tymczasem Malfoy zaczął się zastanawiać nad pewną bardzo ważną kwestią. Przecież Harry był z Dumbledore'em! Mieli razem zdobyć jakiegoś horkruksa, więc gdzie teraz jest Potter! Mimo swojego przerażenia Malfoy nie przeoczyłby, że na wieży stoi jego ukochany. Skoro Dumbledore nie żyje to co się dzieje z Harrym?! Gdzie on jest?! Może porwali go śmierciożercy?! Czy ktoś mu zrobił krzywdę?!

- Widzieliście Harry'ego? - zapytał pełnym nadziei głosem bliźniaków, którzy spojrzeli po sobie.

- Dziwnie brzmi "Harry" w twoich ustach.

- Czekaj, Fred, skąd wiadomo czy on ma na myśli tego Harry'ego Pottera - sprostował Geogre.

- Ron wspominał, że się dogadali - rzekł drugi Weasley. Gołym okiem było widać, że cały ten dialog był tylko na pokaz, bracia robili teatralne miny. Naprawdę, nawet w takiej chwili żartowali?!

- Bardzo śmieszne, widzieliście go czy nie? Miał być z Dumbledore'em, ale on nie żyje - powiedział Draco, jego głos był naprawdę poważny, bo taka była sprawa - poważna. Martwił się o Harry'ego, nie mógł stać bezczynnie, gdy brunetowi groziłoby niebezpieczeństwo. Fred spojrzał na blondyna i już otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale w tamtym momencie cała trójka usłyszała jakieś krzyki na błoniach po drugiej stronie zamku, jednak dość spora odległość uniemożliwiała zrozumienie wywrzaskiwanych słów.

- Co tam się dzieje? - zapytał George, który wyglądał na naprawdę przejętego.

- Nie wiem, ale na pewno nie jest to nic normalnego - dodał Fred.

- Musimy tam iść i to natychmiast! - zakomenderował Draco, bliźniacy spojrzeli na niego, a potem na siebie.

- Nie przyzwyczajaj się, to pierwszy i ostatni raz kiedy przyznajemy ci rację, Fretko - oznajmił George, a następnie gestem wskazał, aby blondyn dosiadł jego miotły i razem ruszyli w kierunku, skąd dochodziły odgłosy. Im bliżej byli tym krzyki się nasilały. Okazało się, że na błoniach mniej więcej w połowie drogi między zamkiem a Zakazanym Lasem, zebrała się spora grupa czarodziei, stojących po okręgu. Draco nie miał pojęcia, kto był w środku tego zbiorowiska, ale i tak doskonale wiedział, że rozpaczliwe wrzaski i straszliwy szloch pochodzą właśnie od tej osoby. Jego serce przyspieszyło, gdy załamana osoba wykrzyczała jego imię.

Jak tylko zsiedli z mioteł podeszli do tłumu, ale był on zdecydowanie zbyt liczny, aby zobaczyć, o co dokładnie chodziło, jednak pomruki między niektórymi osobami bardzo rozjaśniały sprawę.

- Draco Malfoy i Dumbledore nie żyją - wymamrotała półgłosem jedna osoba z tłumu.

- Kto tak krzyczy? - zapytał cicho ktoś stojący tak jak Arystokrata na tyłach formacji.

- Chłopiec, Który Przeżył...

- To Harry Potter jest w takiej rozsypce.

- Szkoda mi go...

- Biedny chłopak, widać jak bardzo cierpi.

Blondyn słuchał tych konspiracyjnych szeptów i w przeciągu sekundy dotarło do niego, o co tak właściwie chodziło. Harry musiał widzieć, jak wypada z Wieży Astronomicznej. Na Merlina! Ślizgon zaczął się przeciskać przez tłum, ale szło mu to bardzo mozolnie.

- Przepuśćcie mnie! - warczał, chciał jak najszybciej dostać się do Harry'ego.

- DRACO! - kolejny krzyk. Tak, teraz Malfoy nie miał żadnych wątpliwości, to bez wątpienia Potter, płakał tak przeraźliwie, aż serce się krajało.

- Odsuńcie się! Muszę przejść! Harry! - syczał. Przecisnął się przez tłum, stanął na przodzie. Wybraniec siedział na ziemi i zalewał się łzami w niebo głosy przytulony do Syriusza. Ron i Hermiona również go obejmowali. Blondyn przełknął ciężko ślinę, a następnie pędem podbiegł do mniejszej grupki ludzi w środku okręgu. 

- Harry - odezwał się klękając przy nich. Granger oderwała się od bruneta jak poparzona i wpatrywała z szokiem w blade oblicze, Weasley poszedł w jej ślady. Wybraniec również odwrócił się gwałtownie, słysząc tak blisko siebie najdroższy mu głos. Jego oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, a po policzkach płynęły kolejne łzy. - Harry, to ja, nic mi nie jest - powiedział spokojnie Malfoy. Jako że Potter zastygł w bezruchu z zaskoczenia, szoku i wielu innych emocji, sam musiał przysunąć się do czarnowłosego chłopaka i objąć jego twarz swoimi zimnymi jak zawsze dłońmi, otarł kciukami kilka łez.

- D-Draco...? - zapytał Wybraniec, niedowierzając własnym oczom.

- Tak, to ja. Wszystko jest ze mną w porządku - odparł troskliwie Ślizgon, a ułamek sekundy później zielonooki rzucił się blondynowi na szyję, o mało ich nie przewracając na ziemię. Znowu zaczął płakać.

- W-widziałem... jak w-wypadłeś z wieży... - łkał Harry.

- Już, już, spokojnie. Fred mnie złapał, czuję się bardzo dobrze - rzekł, mocniej przyciskając do siebie drobne ciało. Doskonale wiedział, jak bardzo musiał się bać jego chłopak.

- Przepraszam, że ci nie pomogłem... byłem pod działaniem zaklęcia i...

- Nie musisz się tłumaczyć, ja wszystko rozumiem. Nie masz za co przepraszać, Harry, to nie twoja wina. Nie płacz już, słonko - uspokajał go Malfoy i wtedy poczuł czyjąś rękę na ramieniu, to Syriusz uśmiechnął się do niego delikatnie, pokrzepiająco, Arystokrata widział na jego twarzy ślady po wcześniejszych łzach.  Chwilę później na Ślizgona rzuciło się jeszcze kilka osób, aby go mocno i serdecznie wyściskać, a byli to przede wszystkim jego przyjaciele Slytherinu. Blaise płakał ze szczęścia, nawet Crabbe i Goyle chcieli się pogodzić. Poczuł ucisk w żołądku, ale nie było to spowodowane czymś negatywnym. Poczuł się ważny, poczuł, że inny go potrzebują, troszczą się i nie chcą jego śmierci.

Mimo wszystko ich radość nie trwała długo, gdyż pomimo tego, że Draco żył, pozostawała jeszcze sprawa martwego ciała leżącego u stóp Wieży Astronomicznej.

***

Minęło kilka dni w czasie, których wszyscy oczekiwali pogrzebu Dumbledore'a. Rok szkolny miał zostać skrócony, a po uroczystości na uczniów będzie czekać ekspress Londyn-Hogwart mający zabrać ich do domu. Oczywiście szkoła i tak zaczęła wyludniać się już szybciej, gdyż niektórzy rodzice postanowili zabrać swoje pociechy do domu w trybie natychmiastowy w obawie o ich bezpieczeństwo. Według wielu czarodziei świat miał się pogrążyć w mroku, a jeszcze więcej bało się i nie miało pojęcia co do przyszłości. Hogwart niegdyś uważany za najbezpieczniejsze miejsce w tych czasach, stał się jego zupełnym przeciwieństwem, bo jakby nie było to śmierciożercy wtargnęli do niego.

Draco przez cały czas miał na oku Harry'ego, ale jego zadanie było ułatwione, bo ten drugi również nie chciał rozstawać się z nim na krok. Obaj zrozumieli, że to była prawdziwa wojna, że już się zaczęła, a oni zostali w nią wciągnięci i musieli od teraz tak żyć. Potter opowiedział swojemu chłopakowi o misji z Dumbledore'em, ostatniej misji, jaką razem przeżyli. Brunet nie płakał, za to stracił zapał do szukania horkruksów, szczególnie po tym jak okazało się, że medalion był fałszywy. Gdyby Dumbledore nie wypił tego eliksiru dla jakiejś fałszywki teraz na pewno by żył! Nie dałby się zabić! W jego ciele nie gościł smutek, wypełniło go za to uczucie apatii, przeplatane z palącą złością i nienawiścią do Snape'a. Serce Harry'ego zostało zalane niewyobrażalną chęcią zemsty, co martwiło Malfoya, który nie chciał przecież, żeby jego chłopak w przypływie złości zadziałał zbyt impulsywnie, może nawet lekkomyślnie, i naraził się na jakieś niebezpieczeństwo.

***

Na pogrzeb Dumbledore'a przyleciało wiele czarownic i czarodziei z całego świata, prezydent Ministerstwa Magii z kilkoma ważnymi osobami, uczniowie pozostali w Hogwarcie i nauczyciele, a nawet centaury. Wszyscy zebrali się na błoniach, tworząc bardzo liczny tłum, przed białym, kamiennym postumentem, gdzie Hagrid złożył ciało Albusa Dumbledore'a - największego dyrektora Hogwartu. Z jeziora wyłonili się Trytoni śpiewający smutne pieśni w swoim języki. Wielu ze zgromadzonych płakało, wielu nie widziało nadziei na przyszłość. Niski mężczyzna w czarnej szacie z kępką włosów na głowie stanął przed ciałem profesora i zaczął wygłaszać przemówienie pożegnalne. Mówił o jego wielkiej inteligencji, zasługach dla czarodziejskiego świata, wielkości serca, a gdy skończył i powrócił na swoje miejsce, niespodziewanie  jasne płomienie wybuchły wokół ciała Dumbledore'a i postumentu, na którym było złożone. Ogień podnosił się coraz wyżej, aż w końcu zasłonił zwłoki. Biały dym zaczął unosić się w powietrzu, tworząc różne kształty. Płomienie zgasły tak szybko jak się pojawiły. Postument wraz z ciałem zniknęły, a zamiast nich oczom zgromadzonych ukazywał się biały, marmurowy grobowiec.

Nagle rozległy się krzyki przerażenia, gdy w powietrzu zaświszczał deszcz strzał, jednak żadna z nich nie dosięgła tłumu. W ten sposób centaury oddały swój hołd zmarłemu.

Przez głowę Harry'ego przechodziło wiele wspomnień, tych wszystkich chwil kiedy był z Dumbledore'em. Wtedy gdy dyrektor klęczał przy brzegu jeziora i rozmawiał z przywódcą Trytonów podczas Turnieju Trójmagicznego... Harry spojrzał w stronę Zakazanego Lasu, przypomniał sobie swoją pierwszą wyprawę do niego, kiedy pierwszy raz spotkał to, czym był Voldemort, i jak niedługo potem rozmawiał dyrektorem, który powiedział mu, że zawsze trzeba walczyć, by nie ustawać w walce, bo tylko wtedy zło można powstrzymać, choć nigdy nie uda się go całkowicie zniszczyć.

Właśnie wtedy na Harry'ego runęła straszliwa prawda, bardziej nieodparta nić kiedykolwiek przedtem. Uświadomił sobie, że Dumbledore'a już nie ma, umarł. A przecież jeszcze o tyle spraw go nie zapytał, tyle miał mu jeszcze do powiedzenia... Nigdy już tego nie zrobi. 

Zacisnął w dłoni zimny medalion, za który profesor oddał życie, młodzieniec nie mógł powstrzymać gorących łez, przepełniających jego zielone oczy. Pociągnął nosem i spuścił nisko głowę, pozwalając słonym kroplom płynąć po swoich policzkach. Wszystko oczywiście nie umknęło uwadze Draco, który siedział obok i widział, jak bardzo brunet cierpiał. Sam nigdy nie był blisko z dyrektorem, nawet chciał go zabić, ale doskonale wiedział, że Harry to co innego. Drobne ciało Wybrańca zaczęło się trząść. Malfoy położył swoją zimną dłoń na tej należącej do Pottera, co sprawiło, że chłopak na niego spojrzał. Blondyn, widząc, jak to wszystko przybiło nastolatka, przyciągnął go do siebie bez najmniejszego problemu, gdyż zielonooki w ogóle nie protestował, tylko bezwładnie pozwolił na działania ukochanego. Było mu ciężko, nie chciał zostawać sam, jak sobie teraz poradzi? Kto mu pomoże? Przecież nie wie jeszcze tylu rzeczy! Z jego gardła wyrwał się głośny szloch, wiele głów zwróciło się w ich stronę, aby zobaczyć, kto tak lamentuje. Draco przytulił rozbitego chłopaka mocniej do siebie, tak jakby chciał ochronić go przed całym złem tego świata.

- Shhhhh - wyszeptał uspokajająco i zaczął głaskać plecy Gryfona.

- Jest jeszcze tyle rzeczy, o które chciałem go zapytać... Potrzebuję go... - zapłakał.

- Wiem, skarbie - odparł półgłosem Ślizgon, całując czubek głowy swojego chłopaka. Harry wtulił się w niego mocno i potem już tylko cichutko szlochał w pierś Draco, który starał się go choć trochę uspokoić. Teraz wszystko się zmieni.

--------------------------------------------------------------

I jak? Zadowoleni? Jest dużo płaczu w tym rozdziale (tak jak w moim życiu), ale chyba nie wyszło jakoś źle.

Ponad 2500 słów, więc wydaje mi się, że było co czytać (a przynajmniej więcej niż ostatnio). No i co dla Was najważniejsze to Draco żyje! Szczerze, to dla mnie tak oczywistą sprawą było, że on nie umrze, że naprawdę byłam pewna, nikt z was w to nie uwierzy, więc trochę się zaskoczyłam (ale w sumie to było do przewidzenia, w końcu nie jesteście mną i nie wiecie, co mi po głowie chodzi).

Cała ta akcja z "Draco spada z Wieży Astronomicznej" była baaaardzo spontaniczna, dlatego jasne było dla mnie, że on przeżyje ale udało mi się wzbudzić w was wątpliwości.

Na początku miał go uratować Syriusz, ale nie wiedziałam skąd on by mógł miotłę wytrzasnąć XD
Dodam też, że jestem kompletnym debilem w zakresie fizyki (dostaję jedynki nawet z zadań domowych, a to nie jest takie proste XD), dlatego mam nadzieje, że jeśli akcja ratowania Draco była nie zgodna z jej prawami, to zostanie mi wybaczone  (a tak na serio to nie wiem czy w realnym życiu taki manewr nie pozbawiłby naszego blondyna ręki).
NAJWAŻNIEJSZE, ŻE ŻYJE XD i że w końcu wstawiłam rozdział UwU

Mam nadzieję (jak zawsze), że wam się podobało mimo tych lamentów i do usłyszenia najprawdopodobniej w niedzielę <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro