10. Koniec i początek

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czerwiec dobiegał właśnie końca. Jeszcze tylko dwa dni i Wielka Sala w Hogwarcie ostatni raz w tym roku szkolnym przyjmie grupę uczniów i nauczycieli. Ostatni raz pozwoli, by przepłynęły przez nią oddechy i głosy, by rozbrzmiały okrzyki - zanim pogrąży się w błogim letargu na najbliższe dwa miesiące.

Jak co roku o tej porze miała już dosyć. Tak najzwyczajniej w świecie. Dosyć szurania podeszwami mniej lub bardziej sportowych butów lub stukania obcasami. Dosyć obijania jej kamiennych ścian niedbale przestawianymi krzesłami. Dosyć rys, jakie żłobiły w posadzce ciężkie stoły, które co rusz przewłóczono z miejsca na miejsce, gdy szykowano się do jakiejś imprezy albo egzaminu. Dosyć pisku, pomruków, krzyków, westchnień, szeptu, bluźnierstw i tych wszystkich innych odgłosów i dźwięków, jakie wychodziły z uczniowskich i nauczycielskich gardeł i tłukły się pomiędzy jej kryształowymi szybami z taką mocą, że obawiała się o całość tych szyb. O tej porze roku, w ostatnich dniach czerwca, miała również dosyć ciepłoty tych wszystkich ciał, które się kłębiły w jej wnętrzu, niemiłosiernie rozgrzewając ją od środka. Jakby nie była wystarczająco rozpalona promieniami słońca, niedającymi w tym roku wytchnienia zamkowym murom.

Całą siłą woli powstrzymywała się od zrzucenia zaczarowanego sklepienia na głowy zebranych w niej osób. Niechby w końcu przekonali się na własnych ciałach, że to sklepienie naprawdę tam było! Niechby odczuli ciężar każdej cegły i każdego zwornika!

Całą siłą woli powstrzymywała się również od zmiażdżenia tych ludzi między swoimi kamiennymi ścianami. Potrzebowała tych wakacji! Och, jak bardzo ich potrzebowała! Dni i tygodni błogiej ciszy, w której będzie śledziła tylko drobinki kurzu unoszące się do góry i wreszcie w pełni odczuje pieszczotę wiatru, któremu pozwoli wtargnąć do swojego wnętrza przez otwarte na oścież okna. Wtargnąć lub wślizgnąć się łagodnie. W zależności od nastroju.

Jeszcze tylko dwa dni i nareszcie odpocznie. Jeszcze dwa dni i wreszcie będzie koniec!

- Za dwa dni będzie koniec roku szkolnego, Albusie - powiedział Severus Snape siedzący w gabinecie dyrektora z niemiłym poczuciem déjà vu.

Był tutaj, dokładnie w tym samym miejscu zaledwie na początku tego miesiąca. Teraz już jest koniec, a on znowu tu siedzi i tak jak wtedy nie miał nic do powiedzenia i tylko coraz bardziej się irytował, tak teraz chce powiedzieć za dużo. I też się irytuje.

- Doskonale zdaję sobie sprawę z upływu czasu, mój chłopcze. Ale chyba nie to chciałeś mi zakomunikować?

Wrażenie déjà vu spotęgowało się wskutek wypowiedzenia przez dyrektora tego jednego wyrazu. "Chłopcze"... Albus chyba znowu liczy na tanią rozrywkę jego kosztem.

- Rzeczywiście, Albusie. Mam ci do powiedzenia coś innego.

Załapał! Severus złośliwie uśmiechnął się w duchu. Przypomniał sobie dziadyga, jak użył tego zwrotu w rozmowie parę tygodni temu! Zobaczymy, jaką będzie miał minę, kiedy usłyszy do końca!

- Może się domyślasz, że to, co mam do powiedzenia, dotyczy Harry'ego Pottera?

- Jak zawsze, Severusie. Domyślam się również, że tym razem nie chodzi o postępy pana Pottera w oklumencji ani o ataki Czarnego Pana na jego umysł?

- W rzeczy samej, dyrektorze. Nie chodzi o to. Powiem wprost. Za dwa dni koniec roku szkolnego. Sugeruję, by nie posyłać chłopaka w tym roku na wakacje do jego krewnych.

- A powodem, dla którego to sugerujesz, Severusie, jest...?

- Jest to, że Potter kończy siedemnaście lat. I, jeżeli twoje koncepcje są słuszne, magia krwi przestanie go chronić. Jego i tych mugoli. Wiem z pewnego źródła Albusie - słowa "pewne źródło" wymówił ze specjalnym naciskiem, w istocie zupełnie niepotrzebnym, gdyż obaj wiedzieli, że owym "źródłem" jest sam Lord Voldemort - że jest planowany atak na dom przy Privet Drive w celu uprowadzenia dzieciaka z chwilą, w której przestanie działać magiczna ochrona. Jeżeli przy okazji zginą tamci mugole, nikt nie będzie się tym przejmował.

- Co proponujesz Severusie w tej sytuacji?

- Pozostawienie Pottera w Hogwarcie. I tak trzeba by go zabrać od tych mugoli, żeby uniknąć jatki. Nie ma sensu włóczyć go niepotrzebnie tam i z powrotem, więc najlepiej, by został tutaj.

- A nie na Grimmauld Place?

- Moja noga tam nie postanie.

- Och! I dlatego, że ty odmawiasz pojawienia się w rezydencji Blacków, Harry Potter ma pozostać w Hogwarcie?

- Dokładnie tak, Albusie.

- Dlaczegóż to?

- Ponieważ pozostanie on pod moją bezpośrednią opieką, a ja pozostanę tutaj.

Dumbledore podszedł do młodszego czarodzieja, ścisnął jego ramię zakrzywionymi palcami i, patrząc mu badawczo w oczy, zapytał:

- Jeszcze nie tak dawno temu domagałeś się uwolnienia od tego przykrego obowiązku opiekowania się panem Potterem. Czy coś się stało? Coś, co sprawiło, że zmieniłeś zdanie?

Severus przestał nagle przyglądać się z zainteresowaniem swojej szacie i wbił wzrok w dyrektora. Westchnął głęboko, jak skazaniec na widok szafotu. Wiedział dobrze, że otwarcie ust w tym momencie będzie porównywalne z dekapitacją. Nie. Ścięcie głowy to akt agresji. To kat ścina głowę skazańcowi. A to, co on zamierzał właśnie zrobić, to samobójstwo. Ale nie miał odwrotu.

- Zakochałem się Albusie. W Harrym Potterze. Uprawiałem z nim seks. - nakrył oczy powiekami.

- Kocham go. - dodał szeptem, znowu patrząc w załamania swojej szaty. - Chcę się nim opiekować, troszczyć o niego. Pomóc mu. Chcę spróbować go uratować. Chciałbym, żebyś dał swoje pozwolenie na zamieszkanie Harry'ego Pottera w moich kwaterach na terenie Hogwartu. Z dniem pierwszego lipca. Po zakończeniu roku szkolnego.

Ostatnie zdania zostały sformułowane dość oficjalnie, jakby nie padły w rozmowie w cztery oczy, tylko zostały wyczytane z podania złożonego na piśmie.

Dumbledore zdawał się przyjmować wygłoszoną właśnie rewelację jako coś, czego albo się spodziewał, albo mógł się spodziewać. Innymi słowy, zdawał się być w ogóle nieporuszony deklaracją jednego ze swoich nauczycieli.

- Oczywiście, Severusie. Wydam odpowiednie rozporządzenie. Będziesz to miał na piśmie. Tak na wszelki wypadek. Gdyby ktoś pytał.

- Dziękuję, dyrektorze - Snape skinął głową nie patrząc mu w oczy.

- Dbaj o niego, Severusie. Nie skrzywdź go! - usłyszał już przy drzwiach.

***************************

Dokładnie z dniem pierwszego lipca Harry Potter oficjalnie zamieszkał, jeżeli można użyć takiej metafory, pod dachem Severusa Snape'a.

Instalacja dzieciaka w nowym miejscu przeszła w zasadzie bez echa. Nie relacjonował jej "Prorok Codzienny" ani tym bardziej "Żongler", gdyż prasa nie została poinformowana. Bo i po co? Nie plotkowano o tym fakcie na szkolnych korytarzach ani na błoniach, ani na ścieżce do Hogsmeade. Nie roztrząsano po dormitoriach, nie rozsyłano plotek w listach pisanych do domów, bo najzwyczajniej w świecie nie było komu plotkować. Hogwart był niemal wyludniony, jeśli nie liczyć tych kilku nauczycieli mieszkających tu na stałe, a teraz także jednego jedynego ucznia.

Może tylko zamkowe skrzaty wymieniły się jakimiś uwagami, zdziwione, że znajdują bieliznę czy koszulki Harry'ego Pottera w koszu na pranie profesora Snape'a, albo że profesor Snape najwyraźniej rozszerzył dietę i nie dość, że je teraz za dwóch, to do swoich ulubionych potraw dołączył zupełnie inne. Nawet takie, o zjedzenie których skrzaty nigdy by go nie podejrzewały. Co dziwne, jedząc tak dużo, profesor zdawał się w ogóle nie tyć. Ach, ta magia! Z nią wszystko było możliwe!

Tak więc, jeśli nie liczyć zamkowych domowych skrzatów, nikt nie rozprawiał na temat tej, w sumie dość nieoczekiwanej, zmiany miejsca zamieszkania Harry'ego Pottera. Zmiany, która zdawała się być początkiem jakiegoś nowego etapu w jego życiu. A właściwie - w życiu dwóch osób. Bo przecież ta zmiana dotknęła w równej mierze obu: i Harry'ego Pottera, i Severusa Snape'a.

Severus miał swój moment zawahania i chwilę przerażenia, w czasie których uznał, że popełnił największe z możliwych głupstw, proponując gówniarzowi zamieszkanie ze sobą i to w dodatku na terenie szkoły! Od ukończenia Hogwartu mieszkał sam. Ile to już lat? Ze dwadzieścia? Nie będzie teraz rachował, bo szkoda czasu, ale przez co najmniej połowę swojego życia był sam. A teraz nagle miał współlokatora! I to takiego, który budził tak wiele uczuć.

Przede wszystkim - pożądanie. Severus był podniecony niemal cały czas, mając Pottera w zasięgu wzroku, ręki i penisa. Podniecający był również fakt, że posiadając akurat tego współlokatora, mógł w każdej chwili zaspokoić jego ciałem potrzebę własnego ciała. I tamten był do tego więcej niż chętny. Też chodził napalony przez całe dnie i noce. Zaproponował nawet, żeby zrezygnowali z ubierania się, skoro i tak co chwila zdzierali z siebie kolejne sztuki odzieży. Snape się na to nie zgodził, bo wyłuskiwanie ciała z ubrania, niczym orzecha z łupinki, było równie ekscytujące, jak sam seks.

Oprócz stanu permanentnego pobudzenia seksualnego, współlokator wywoływał w nim również szereg innych emocji.

W równej mierze co go pożądał, Severus pragnął okazywać mu troskę i czułość. To pewnie z tego powodu, że tamten był dwa razy młodszy, wyzwalał w nim uczucia opiekuńcze. Jak dziecko, którego Severus nigdy nie miał. A które, kto wie? Może chciał mieć?

Współlokator budził również zachwyt Severusa tym, że spędzał z nim swój czas. Tak po prostu. Snape nie doświadczał jeszcze czegoś takiego.

Ekscytowało go, że ma kogoś, z kim może porozmawiać zawsze wtedy, gdy ma na to ochotę lub potrzebę. A od kiedy Harry z nim zamieszkał, ta potrzeba stała się nieustanna. Snape odkrył, że wprost kocha rozmawiać z Potterem! Na wszelkie możliwe tematy. Z jednej strony, temat się nie liczył. Ważne było to, że słyszał jego głos i że mówił do niego, wiedząc, iż jest słuchany. Z drugiej strony, tematy okazały się ważne, bo okazało się również, że lubią wspólnie żartować, podśmiechiwać się z hogwarckiej kadry (szczególnie zaś z Albusa), że lubią wymieniać się wiedzą z zakresu - uwaga! uwaga! - historii! Przy czym odkryli nawzajem, iż Severus jest prawdziwą kopalnią wiedzy o historii Hogwartu i historii magii. Zaś Potter, mimo swojego młodego wieku, może się pochwalić imponującą zaiste wiedzą o historii mugoli. I nie miało to nic wspólnego z nauczanym w szkole przedmiotem o wdzięcznej nazwie "mugoloznawstwo". Pottera fascynowała historia wojenna, a Severus był doprawdy zdziwiony ilością książek, które chłopak przeczytał oraz wiedzą, którą dzięki nim zgromadził.

Okazało się także, że, mając Pottera przy boku, można było nie tylko pogadać (jak z przyjacielem), ale również napić się (jak z kumplem), a nawet pracować (jak z partnerem). Ku swojemu zdumieniu Severus wpuścił bowiem Harry'ego do swojego prywatnego laboratorium i pozwolił przyglądać się, jak przygotowuje różne eliksiry, a nawet - najpierw pomagać, a po kilku dniach - także współpracować na równych prawach.

To wszystko było dla Severusa takie nowe. Nie miał tego, nie doświadczał tego nigdy. Nigdy nie miał nic. Nic z zakresu emocji i uczuć. Nic z dziedziny bliskości i wspólnoty. Nagle - dostał wszystko.

Odczucia Harry'ego związane z zamieszkaniem razem z Severusem były w zasadzie podobne. On też, będąc bardzo szczęśliwym z takiego obrotu sprawy, czuł się równocześnie trochę niezręcznie i był przestraszony, i początkowo nie wiedział, jak się zachować.

Oto ktoś zaprosił go do swojego domu i do swojego życia. Do swojej codzienności. Czym innym bowiem było widywanie się codziennie w ustalonych miejscach, rozmawianie codziennie, nawet uprawianie seksu codziennie, a czym innym - codzienne dzielenie jednej przestrzeni. Rano, w południe, wieczorem i w nocy. Dzielenie przestrzeni i powietrza. Korzystanie z tych samych sprzętów, wykonywanie tych samych czynności. Czasami wspólnie, czasami osobno.

Owszem, Potter dzielił przez ostatnie lata sypialnię, salon i łazienkę z kolegami z Gryffindoru, ale tamto było czymś innym. Żadnego z nich nie kochał, z żadnym się nie całował, z żadnym nie uprawiał seksu. Na żadnym nie zależało mu w taki sposób, jak na Severusie Snapie.

Ron, Neville, Dean i Seamus, z którymi w ciągu ostatnich lat żył przez dziesięć miesięcy w roku na kilkudziesięciu metrach w ich wspólnej wieży w Gryffindorze, byli mu tak bliscy i równocześnie tak obojętni, jak te zasłony przy łóżkach. Jakby po prostu należeli do wystroju pomieszczenia. Nie dbał zbytnio o to, co o nim pomyślą, podobnie jak oni nie dbali o jego wrażenia. Nie wstydził się jakoś szczególnie przed nimi ani tego co robił, ani jak wyglądał. Oni też niespecjalnie nim się przejmowali w tych samych kwestiach. Poza tym, byli małolatami takimi samymi jak on i bardzo często mentalnie znajdowali się na tym samym poziomie. Bardzo często mieli podobne przemyślenia i podobne troski. I śmieszyło ich to samo.

Z Severusem było inaczej.

Po pierwsze, był w nim zakochany i nie chciał się przed nim zbłaźnić. Ani go zdenerwować. Ani zniechęcić. Ani zrobić czegokolwiek, czym mógłby sam obrzydzić się w jego oczach.

Po drugie, nie znał go wcale tak dobrze, jak mu się wydawało.

Przez wszystkie te lata w Hogwarcie Severus stale tam był. Gdzieś w tle: na korytarzach, w Wielkiej Sali, na błoniach w czasie meczów. Gdzieś bliżej: na lekcjach i na szlabanach. Widując go prawie codziennie przez dziesięć miesięcy w roku w ciągu ostatnich lat, wyrobił sobie pewne zdanie na jego temat. Zdanie, które w TYM konkretnym roku całkowicie zmieniło się wraz z chwilą, w której spojrzał na niego na pierwszych zajęciach obrony i zachwycił się głębią czerni w jego oczach.

Może stało się tak dlatego, że sala obrony mieściła się na piętrze i była oświetlona ze wszystkich stron wielkimi oknami umieszczonymi w przeciwległych ścianach, a nie pogrążona w półmroku, jak sala eliksirów. Może po prostu dopiero w tym świetle zobaczył to, czego nie widział przez ostatnie lata? A więc tę skórę mocno napiętą na kościach policzkowych, te brwi wygięte nad czarnymi oczami jak skrzydła jastrzębia nad ofiarą, te rubinowe usta, z których zdawała się skapywać krew i te piękne dłonie, które nieświadomie pieściły powietrze pokazując, jakim ruchem rzucać zaklęcie.

Po trzecie, Severus mu imponował. Swoim wyglądem, zachowaniem i umiejętnościami. Tym jak lawirował pomiędzy Dumbledorem a Voldemortem. Nawet tym, co robił jako śmierciożerca. Harry wstydził się do tego przyznać, ale w jakiś chory sposób Snape imponował mu nawet tym, że potrafił zabijać i znęcać się nad ludźmi. Że był zdolny do wszystkiego. Również do tego, żeby zmienić front.

Severus onieśmielał go swoją wiedzą. Równocześnie ta jego wiedza i magiczny kunszt wzbudzały w Harrym absolutny zachwyt. Czuł się oszołomiony i wyróżniony faktem, że ten tak groźny, potężny i mądry czarodziej kocha właśnie jego i czasami traktuje jak równego sobie, a czasami opiekuje się nim, jak małym dzieckiem.

Po czwarte, Severus był starszy. Całe dwadzieścia lat. Dwadzieścia lat życia w zupełnie innym, niż Harry Potter, świecie. Dwadzieścia lat innych doświadczeń, czytania innych książek, opowiadania innych żartów (jeżeli oczywiście ktoś taki jak Severus Snape kiedykolwiek z czegokolwiek żartował). Teoretycznie, przy takiej różnicy wieku znalezienie wspólnych tematów do rozmowy i wspólnych, poza seksem, pasji - było niemożliwe.

Teoretycznie, taka relacja była skazana na porażkę i na rychły koniec po tym, jak wypali się ogień pożądania. Lecz może właśnie dlatego, że to wspólne bycie razem tych dwóch tak różnych osób było w zasadzie niemożliwe - może właśnie dlatego to się udawało. I trwało. Co dzień i co noc. I nawet nie musieli jakoś szczególnie się starać, by wyszukać tematy do rozmowy albo zajęcia, którym mogliby się oddawać.

Tematem numer jeden, który pojawił się gdzieś pod koniec pierwszego tygodnia lipca był Czarny Pan w połączeniu z horkruksami i Harry jako horkruks oraz sposób pokonania Voldemorta. Ale tak raz na zawsze.

Severus widział strach w oczach kochanka, gdy ten relacjonował słowa przepowiedni "żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje". Harry odczytywał te słowa jako wyrok śmierci i bał się każdą komórką i każdym nerwem swojego ciała. Długo o tym rozmawiali. Dniami i nocami. Długo to analizowali. Wreszcie, gdzieś w połowie lipca, czyli w sumie bardzo szybko, po w drugim tygodniu mieszkania razem, doszli do zadziwiających wniosków.

Harry do tego, iż musi zabić, a przynajmniej spróbować zabić Voldemorta jak najszybciej i najlepszą, bo symboliczną datą tego aktu będzie dzień jego urodzin, czyli 31 lipca. Dzień pełen symboli. Dzień, w którym przestanie go chronić ofiara krwi jego matki. Dzień, w którym stanie się pełnoletni, w którym formalnie przestanie być dzieckiem.

Severus do tego, że chcąc uniknąć śmierci z rąk Czarnego Pana, Harry owszem, musi dać się zabić, ale moment jego śmierci musi być zbieżny z momentem utworzenia własnego horkruksa. Wtedy Harry nie umrze, dopóki będzie istnieć jego horkruks.

- Ale co miałoby być tym horkruksem? Nie wiesz przypadkiem, Sev?

- Ja.

- Coooo?

- Posłuchaj, Harry... Ty i tak go zabijesz, bo musisz to zrobić, więc fragment twojej duszy i tak się od ciebie oderwie. On zabije ciebie, bo też musi to zrobić. Ale właściwie zabije cząstkę swojej duszy, jaka w tobie utkwiła. A jeżeli jakiś fragment twojej duszy oderwie się od ciebie pod wpływem tego wszystkiego, możesz go gdzieś umieścić. Najlepiej w jakieś żywej istocie. Czyli we mnie. Przecież ja tam będę. Nie pozwolę ci umrzeć. Jeżeli umieścisz we mnie cząstkę swojej duszy - nie umrzesz, dopóki ja będę żył. Rozumiesz?!

- Ty... zrobiłbyś to dla mnie?

- Oczywiście. Nie wyobrażam sobie świata bez ciebie, Harry. Jeśli to jest jakiś sposób na ocalenie ciebie...., a wydaje mi się, że, jak na razie, jest to sposób jedyny, nie ma się, Harry, co wahać, ani mieć jakichś obiekcji. Ja nie mam. Czemuż zatem ty miałbyś je mieć?

- Ale dlaczego chcesz to zrobić?

- Kocham cię, Harry. I chcę, żebyś żył. Jestem egoistą. I chcę, żebyś żył dla mnie. Dla mojej radości.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro