Stado

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Stiles został obudzony przez Isaac'a. Zaspany spojrzał na zegarek, była trzecia nad ranem. Wrócił wzrokiem do przyjaciela.

- Jest trzecia nad anem do cholery. Czego mnie budzisz?

- Allison ma kłopoty. Usłyszałem jak mnie woła. - przełknął ciężko ślinę. - Zaatakował ją.

- Idź po mojego ojca.

Fioletowooki wyskoczył z łóżka i narzucił na siebie, koszulkę oraz spodnie. Zbiegł na dół, zobaczył tam gotowych do drogi dwóch mężczyzn. Wszyscy troje biegiem wpadli do jeepa.

Isaac kierował ich gdzie mają jechać. Krzyki dziewczyny doprowadziły ich do jej domu. Samochodu jej rodziców nie było co znaczy, że on ją obserwował i wiedział kiedy atakować.

Jednak to nie miało żadnego znaczenia teraz. Szeryf naładował dwie spluwy i wyszedł razem z chłopakami. Obaj byli już po pełnej przemianie.

Wpadli do domu i usłyszeli odgłosy walki dochodzące z pokoju koleżanki. Po schodach najszybciej dostał się Stiles. Poruszał się szybciej nawet niż zwykły wilkołak.

Wbiegł do pokoju i zobaczył jak jaszczur przygwoździł Allison do ściany. Jego ogon zbliżał się do jej gardła. Zanim młody Stilinski zdążył mrugnąć, dziewczyna odepchnęła stwora nogami. Chwyciła nóż z biurka i rzuciła nim w bestię.

Karykatura odskoczyła i wtedy do działania przystąpił Mieczysław. Dopadł Jackson'a i próbował wbić się w jego skórę zębami, ale ta była zbyt twarda na to. Przygwoździł go do ściany i poszukał słabych punktów.

Spostrzegł, że pod pachą jego skóra była prawie jak ludzka. Odwrócił głowę w stronę Allison. Ta kiwnęła na znak, że zrozumiała. Jednak gdyby w tym momencie nie interwencja Isaac'a ogon rozorałby fioletowookiemu twarz.

Złożył nieme podziękowanie i uniósł kanimie łapę w górę. Argent wymierzyła z łuku i puściła cięciwę. Strzała świsnęła w powietrzu, trafiając w sam środek wrażliwej skóry.

Istota wydała z siebie nieludzki dzwięk. Odepchnęła od siebie wilkołaki i wyskoczyła przez okno. Noah, który dopiero teraz się ocknął wymierzył i strzelił trzy razy.

Niestety żadna z kul nie zrobiła krzywdy jaszczurce. Stiles wstał wściekły i zaryczał.

- Uciekł nam, teraz nie znajdziemy tego co nim rządzi.

- Mylisz się. - odezwała się Allison. - W strzale był nadajnik. Ma go teraz pod skórą, śledze każdy jego ruch.

- Jesteś niesamowita wiesz? - przytulił ją. - Jedziemy za nim.

- Mam lepszy pomysł. - wtrącił się Noah. - Zbierzcie wszystkich, których dacie rade i zgromadzimy ich w jednym miejscu razem z nami. Podejrzewam, że zjawi się tam nie tylko to coś. Ten kto za tym stoi będzie chciał widzieć swój triumf.

- Szeryf ma rację. - powiedział zbolały głosem Isaac. Trzymając się za bok. Spomiędzy jego placów sączyła się krew. - Trzeba tak zrobić Stiles zgromadzić wszystkich naszych ludzi w tej fabryce za miastem. Allison jedź za kanimą i ją tam sprowadź.

- Robi się. - powiedzieli chórem.

Isaac usiadł, a starszy Stilinski do niego podszedł i obejrzał ranę. Skrzywił się bo była dosyć głęboka. Dodatkowo tkwiły w niej kawałki roztrzaskanego lustra. Lahey widząc to wyciągnął z niej wszystkie kawałki i zostawił to w spokoju.

- Trzeba to zszyć.

- Nie trzeba, dziesięć minuta i to się samo zrośnie. Nie zostanie nawet blizna. - uspokoił go ranny.

Wtedy rana zaczęła się powoli zamykać, a ten zagryzł zęby. To bolało jak cholera, dlatego, że była głęboka. Allison wyszła z pokoju i po dwóch minutach usłyszeli odjeżdżający samochód.

Stiles zakończył trzecie połączenie i na tym zaprzestał. Spojrzał na ojca i kolegę. Jego oczy się zaświeciły na fioletowo. Kierowany instynktem podszedł do rannego i położył rękę na rozcięciu. Spod jego palców sączyło się fioletowe światło. Kiedy zdjął dłoń rana była całkowicie zasklepiona.

- Co to kurwa było? - spytał Noah stojąc z otwartymi ustami.

- N-nie wiem. - Mieczysław popatrzył na swoje dłonie. - Kierował mną instynkt. Nie myślałem poprostu poczułem, że muszę tak zrobić.

- Stiles to nie są umiejętności zwykłego wilkołaka. Ty jesteś czymś więcej. Nie wiem czym i jakim cudem, ale tak jest.

- Jak już to wszystko się skończy. Razem się dowiemy czym ja jestem.

- Zgoda, a teraz do fabryki.

Dziesięć minut później.

Wszyscy już byli w budynku i czekali tylko na jedną osobę, Allison. Dziewczyna miała tu przyprowadzić to coś. Mieli jednak jeszcze chwilę czasu zanim się tu zjawią. Brązowooki podszedł do Derek'a.

- Kiedy kanima się zjawi ja i reszta ją złapiemy. Twoim zadanie będzie ugryzienie go.

- Jego?

- Tak to Jackson nią jest. Myślę, że da się mu pomóc bez zabijania go.

- Dobra. - potknął alfa. - Gdzie mam go ugryźć?

- Pod pachą jest trochę wrażliwej skóry. - wyjaśnił młody detektyw. - To będzie twój cel.

Telefon zawibrował w kieszeni młodszego. Wyjął go i odebrał połączenie od Allison.

- Jestem dwa kilometry od was. Szykujcie się to coś za mną biegnie i śledzą mnie dwa czarne suv-y. - powiedziała szybko. - Mamy dwóch zabójców, działających razem.

^^^^
740 słów. Tym akcentem kończymy na dzisiaj. W następnym rozdziale czeka was kolejne kilka niespodzianek.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro