10/11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Geralt

Czułem się jakbym od lat nie doświadczał zimna. Wstrząsały mną dreszcze i dopiero po dłużej chwili zdałem sobie sprawę, że nie mogę być w swoim łóżku. Miałem cienką kołdrę, uszytą przez mamę z kilku warstw lnianych worków, ale i tak dało się przetrzymać nawet większe mrozy. Wiatr świszczał mi w uszach jak na wielkiej, wolnej przestrzeni. Obudził mnie cichutki pisk. To pewnie pies czegoś się wystraszył. Znalazłem go kilka dni temu w lesie i mama mówiła, że jest szczeniakiem wilka i mam go odnieść, bo wilczyca pewnie go szuka. Wyjątkowo nie posłuchałem. Przecież wilk, którego z braku lepszego pomysłu nazwałem Psem, nie wyglądał na groźną bestię, a skrycie marzyłem, by na takiego właśnie wyrósł. Wielkiego, groźnego wilczura, który broniłby mnie i mamy.

Niedawno, kiedy łowiłem na krótki wierzbowy kijek w rzece nieopodal, a mama robiła pranie, zaproponowała Płotka. Wyłowiłem wtedy małą rybkę, dumny niczym bogato opierzony kogut. Zastanowię się, w końcu to pies, a nawet wilk, a nie ryba.

Zimno nie pozwalało mi spać. Teraz już przedzierało się przez cienką koszulę, aż do kości. Dygotałem jak podczas gorączki. Wydawało mi się, że igiełki ostro zacinającego śniegu, wbijają mi się w skórę i przedostają się wgłąb. Bolało, zagryzałem wargi, aż usta wypełnił mi smak krwi.

Pisk Psa cichł. Nie mogłem otworzyć oczu, ale chciałem przyciągnąć go do piersi, jemu pewnie też doskwierało zimno. Wyciągnąłem dłoń, napotykając szorstkie futro. Pogładziłem je szybko i złapałem małe ciałko w palce.

- Wiem, że jest zimno Pies, ale musimy to jakoś wytrzymać. - Szepnąłem w ucho zwierzaka. Zaniepokoił mnie brak reakcji, żadnego lizania po twarzy, pisków, ani szczekania. - Pies...

Zmusiłem się, aby otworzyć oczy, bo wydawało mi się, że czuję krew, zarówno w nosie, jak i na palcach jako mokry ślad, między jego futrem. Zerwałem się z ziemi, bo nie byłem w swoim łóżku, nawet nie w naszej chacie, tylko pod gołym niebem wypełnionym gwiazdami. Strach uderzył we mnie jak jeszcze nigdy wcześniej. Byłem obrońcą, jedynym mężczyzną w naszej małej rodzinie i nie dane mi było okazywać lęku. Teraz przeszył mnie niczym bełt kuszy, przyszpilił do ziemi, dusił i dławił. Nie mogłem nawet krzyknąć, żeby wezwać mamę. Lęk osamotnienia zacisnął mi śmiertelny uścisk na gardle. Zagubiłem się we własnej bezsilności, jedyne co rozumiało moje ciało to sztywność, ból i bezsilność.

Naokoło mnie, jak daleko okiem sięgnąć, leżały ciała małych wilków. Nie tylko mojego Psa, którego nadal nie wypuściłem z ramion, ale dziesiątki, setki szczeniaków. Mniej lub bardziej rozłożone ciałka, niektóre rozprute, wyjedzone, gnijące. To co ich nie różniło, to siwy odcień futra, prawie że biały. Zdusiłem szloch, który wybuchł w moim wnętrzu. Mamy nie było, chociaż w głowie krzyczałem, żeby wróciła, tak wyraźnie i desperacko, jakby dźwięk naprawdę wypływał z moich ust. Przycisnąłem do piersi Psa i skuliłem się pośród wszystkich trucheł jego braci. Ranny, pokrwawiony i zmordowany, ale nadal żył. Czułem jak powoli bije jego maleńkie serduszko, co napawało mnie okruszkiem nadziei.

Z czasem zapominałem już kogo nawołuję. Świadomość tego zacierała się, aż w końcu zostało jedynie pustym słowem bez znaczenia. Resztką sił poczułem jak czyjeś chropowate, silne dłonie podnoszą mnie w górę. Zimno stali na piersi nieznajomego przeszywało mnie kolejną falą dreszczy. Myślałem jedynie o tym, żeby Pies nie wyleciał mi z rąk.

- Dobrze sobie poradziłeś. - Usłyszałem pochwałę, która nie miała dla mnie żadnego znaczenia.

Prócz życia zwierzaka, powoli zapominałem już, że cokolwiek go ma. Czy to dlatego, że udało mi się przeżyć na mrozie? A może uratować Psa?

- Nic nie zrobiłem. - Wyszeptałem słabo.

- Jesteś silny.

Silny? Przecież nigdy wcześniej nie czułem się tak słabo. Zziębnięty, obolały, pozbawiony celu, w obcych ramionach, zagubiony i pełen lęku.

- To co teraz czujesz minie. Ale przetrwałeś jako jedyny, co czyni cię silnym.

- Te wilki...

- Nie udało im się. Ale to nie twoja wina, nie powinieneś o tym myśleć. - Uniosłem zaciskające się do snu powieki.

Nieznajomy, niosący mnie w ramionach pozbawiony był oblicza, i tak samo nie budził we mnie wiele uczuć. Nie znałem go i nie miałem prawa poznać, w końcu był nikim. A jak miałem na imię ja? I mój wilk.

Wtedy poczułem, że ramiona mam puste. Wilk zniknął, a o jego obecności świadczyła tylko oblepiająca mi dłonie krew. Dopiero to uderzyło we mnie kolejną falą drastycznych uczuć. Upadłem na ziemię, gdy siłą wyrwałem się z ramion.

- Nie będziesz cierpiał z tego powodu, musisz tylko zaufać mi i swojej sile. - Obca dłoń dotknęła chudych łopatek.

- Nie! Nie chcę jej! Muszę wrócić do domu. Zaprowadź mnie do domu!

- Jeśli nie pogodzisz się z nowym życiem, nigdy cię tam nie zaprowadzę.

- Chcę swojego starego życia. Odbierz mi tę siłę, wcale jej nie czuję. Oddaj mi rodzinę!

- Nic takiego się nie stanie. Pogodzenie się z tym, to jedyna ścieżka, którą możesz podążyć. Nie ma innej drogi.

Desperacja targnęła mną niczym zaklęcie. Twarz zalały mi gorące, słone łzy. Czułem, że to ostatni raz, kiedy mogę wyrzucić z siebie ten ogromny ból, że ta chwila już nigdy się nie powtórzy. Całe życie starałem się grać odważnego bohatera, nie dla siebie, ale dla bliskiej osoby, której tożsamość już zniknęła, ale pamiętałem, że taka osoba była. Oddałbym wszystko, aby sobie przypomnieć. W tym ostatnim momencie człowieczeństwa, nie pragnąłem niczego innego jak wylać wszystkie łzy i wykrzyczeć każdą myśl.

- Nie chcę tej siły! Nigdy jej nie użyję, rozumiesz!?

Ale mężczyzny już nie było, a ja zapomniałem o wszystkim co tworzyło dawnego mnie.

. . .

Przetarłem zmęczoną twarz. Krzyki, płacz, nawoływanie bliskich - tylko to towarzyszy mi odkąd otworzyłem oczy. Ciężar pancerza przygniótł mnie do ziemi zasłanej brudną słomą. Siedziałem, albo raczej leżałem w więziennej celi i to prawdopodobnie od dawna, bo kości miałem zupełnie zastane, a brud pokrywał moje ciało praktycznie od stóp do głów. Strażnicy nie trudzili się, żeby zejść i powiadomić więźniów co w ogóle dzieje się na zewnątrz. Cintryjczycy zawsze denerwowali mnie skupieniem na swojej własnej dupie. Robili pod siebie, a potem dziwili się, że śmierdzi. Mogłem z pełną dozą pewności stwierdzić, że znowu narazili się swoją dumą i teraz odpierają szturm na miasto.

Nie pamiętam jak się tu znalazłem, jaki był powód mojego zatrzymania i osadzenia w lochu. W głowie miałem jedną wielką pustkę, brak mieczy odczuwałem jako największy dyskomfort i ten pogłębiający się z czasem niepokój, jakoby powinienem wiedzieć, dlaczego mnie zamknęli i co więcej jak najszybciej coś z tym robić.

- Ciekawe co tam się dzieje. - Usłyszałem z celi na przeciwko oschły głos starszej kobiety.

Świetnie, zamykali nawet staruszki. Ciekawe czy zrobiła sok z cebuli, a mężczyzna, który przypadkowo upił łyka, myśląc, że to piwo, oskarżył ją o pędzenie magicznych mikstur, czy podczas zamiatania, miotła przypadkowo wsunęła jej się między nogi, a przydomowy przechodzień uznał, że zrywa się do lotu. Społeczeństwo szalało na punkcie czarownic i to nie w dobrym tego słowa znaczeniu.

- Nie słyszysz? Rzeź.

- Wybacz nieznajomy, ale nie rozpoznaję rodzaju najazdu po odgłosach konających.

- Dobrze dla ciebie. - Odparłem.

- Nigdy nie lubiłam tego narodu, a jednak czuję żal. - Stwierdziła po dłuższym nasłuchiwaniu. Zastanawiałem się, czy gdzieś tam jest jej rodzina. Mojej nie ma na pewno. Nie ma jej nigdzie. Cholera, napierśnik uciska mnie w klatce piersiowej. - Ile niewinnej krwi dzieci spłynie ulicami miasta tej nocy.

Dzieci? Coś zaczęło rysować się z mojej głowie.

Bo przecież to właśnie po to tu przybyłem... spotkać swoje dziecko niespodziankę, moją Cirillę.

Mimo bólu i ciężaru na barkach podniosłem się i oparłem na więziennej kracie, która otworzyła się sama pod naporem mojego ciała. Nie myślałem o tym jak to możliwe. Musiałem dostać się na górę i uchronić Ciri przed pewną śmiercią z rąk najeźdźców. Chwilę błądziłem po oświetlonych nikłym blaskiem kilku pochodni korytarzach, aż wreszcie zauważyłem ciężkie, dębowe drzwi. Bez wahania wypadłem na zewnątrz.

Wszędzie ciała i chaos. Mijałem sceny mordu jakby nie miały miejsca. Szukałem białej głowy, ledwo wystającej spośród tłumów ludzi. Wokół unosił się smród śmierci, końskiego łajna i ludzkich trzewi. Nie miałem przy sobie broni, a przed pomaganiem poszczutym mieszczanom powstrzymywało mnie coś jeszcze. Czułem się słaby, jak jeszcze nigdy. Gdyby nie myśl o Ciri uciekłbym stąd niczym zwykły kundel.

- To ona! - Krzyknął jeden z rycerzy obcej armii.

Spojrzałem na miejsce, które wskazywał palcem, a moje serce zamarło. Cirilla stała w oknie. Jej małe ciało opływała długa, niebieska suknia, a po twarzy płynęły grube krople łez, żłobiąc w brudnych policzkach tunele. Trzymała się ramy, ale widziałem, że chce skoczyć.

- Ciri! - Krzyknąłem, ale mój głos znikał pośród gwaru. Stawał się niesłyszalny. - Ciri! - Próbowałem raz za razem, z coraz gorszym skutkiem.

Nie widziała mnie, nie zdawała sobie sprawy, że trwa tutaj ktoś jej przychylny, kto chce ją uratować. Tłum wokół gęstniał, przygniatał mnie z każdej strony i zaciskał się jak pętla na mojej szyi. Otaczali mnie niczym chmara Utopców. Brakowało tlenu, kiedy ostatkiem sił krzyczałem jej imię.

Nie chcę tej siły! Nigdy jej nie użyję, rozumiesz!?

Głos chłopca w głowie zastąpił gwar bitwy, setki oddechów i szczęk broni. To ja i moja obietnica.

Ale teraz liczyło się tylko dobro Ciri. Musiała wiedzieć, że jest mi przeznaczeniem, nie musi się obawiać, ni targać na własne życie. Skupiłem się, a moje ciało wypełniła potężna siła. Aard, który rzuciłem zmiótł przeciwników niczym huragan, czyniąc mnie wolnym. Dziewczyna w oknie zwróciła uwagę na miejsce, gdzie toczyłem walkę. Zauważyła mnie, a ulgę która spłynęła na serce zastąpił przeszywający ból w klatce piersiowej.

Z mojej piersi wystawało srebrne ostrze zabrudzone ciemną krwią.

- To za kłamstwo, potworze. - Usłyszałem za plecami. Krzyk Ciri zastąpiła ciemność.

. . .

Nie żyłem. Byłem tego prawie pewien. To zapewne mój duch błąka się po krypcie, w której otworzyłem oczy. Jedynym światłem była księżycowa poświata, spływająca jak wodospad z wejścia w suficie, do którego prowadziło kilka kamiennych stopni. Dotknąłem piersi, by wyczuć tam broczącą ranę, ale napotkałem tylko nienaruszony pancerz.

Panującą ciszę zmącił niepokój. Białe promienie z zewnątrz przybrały barwę fioletu. Skupiłem wzrok na wejściu do krypty. Wydawało mi się, że słyszę szepty, z początku jeden, potem kolejny i następny. Każdy niezrozumiały, szeleścił lecz nie uspokajał.

Najpierw zauważyłem dziurawe trzewiki, czarno białą suknię, postrzępioną i brudną, a na poszarpanych nitkach spoczywały ślady krwi. Podniosłem się, czując niewiele, prócz instynktu. Czekałem aż postać ujawni mi się cała i dopiero, gdy do moich nozdrzy dotarł pomieszany ze smrodem truchła, zapach agrestu i bzu, moje serce ponownie zabiło.

Nie wyglądała tak jak ją zapamiętałem, przypominała upiora. Spod sukni przebijały się nagie żebra w postaci nadkruszonych kości. Jej włosy zwisały na piersiach i plecach, oklapnięte i mokre, nie zawinięte w uniesione loki. Zamiast twarzy szpeciło ją zapadnięte lico i tylko fioletowe, żarzące się tęczówki miały ten sam blask i zaciekłość. Zza jej pleców wyłaniały się niewielkie postacie, jakby przywiązane do jej własnego ciała i wypychały do mnie swoje kościane główki. Ich oczodoły raziły pustką, a z zamkniętych twardo warg wypływały szepty.

- Uwięziłeś mnie. - Zaczynałem rozumieć pojedyncze słowa.

- Nie. - Zaprzeczyłem.

- Związałeś nas zaklęciem, które mnie ograniczyło.

- A chciałam tak wiele.

- Dostałam tylko ciebie. - Powtarzały.

- Kochałam innego mężczyznę.

- Przez życzenie zapomniałam o uczuciu, które do niego żywiłam. Bo to do ciebie, było niezależne ode mnie.

- Jedyne czego pragnąłem, to przerwać to szaleństwo z Dżinem. - Odparłem.

Nie wiedziałem, że kochała kogoś innego. Nie podejrzewałem jej o to, przecież zawsze zapatrzona była w siebie i swoje potrzeby

- Życzenie było pierwszym, które przyszło mi do głowy. Byłem zdesperowany.

- To cię nie tłumaczy! - Syknęła jedna z postaci.

- Staram się to wszystko odkręcić, daj mi czas. - Powiedziałem
- Uwolnię cię, tylko daj mi szansę.

- Jesteś pewny, że tego właśnie chcesz? - Głos należał teraz do Yen.

Spojrzałem na nią. Wyglądała tak jak zawsze, piękna i powabna. Gotowa oddać mi ciało, przy okazji drocząc się i wprawiać moje serce w silniejsze kołatanie. Yen w moich oczach była niezniszczalna. Poznałem ją jako kobietę niezależną, pełną siły i pragnień, które łączyły się w jeden lecz rozległy cel - chcę wszystkiego. Wiedziałem, że niemożliwym jest ją zadowolić, ale starałem się, stałem przy jej boku, kiedy inni się odwracali, gdy swoim niewyparzonym, ostrym językiem potrafiła zamieniać sprzymierzeńców we wrogów. Broniłem jej nawet przed przyjaciółmi. Z roku na rok stawała mi się bliższa niż ktokolwiek inny i to w niej upatrzyłem cząstki człowieczeństwa, którą zabrała mi próbka traw oraz lata wiedzmińskiego fachu. W niej miałem odnaleźć dom, miejsca, gdzie będę mógł powracać po ciężkich zleceniach i mimo, że nie zawsze będzie na mnie czekać, stanie się to również i jej przystań. W końcu nigdy nie potrafiła usiedzieć dłużej w jednym miejscu.

Taką chciałem ją pamiętać, ale czułem, że to tylko ułuda. Zaklęcie działało i było silne, bo pragnąłem wrócić do starego porządku, mieć ją dla siebie i czcić ją mimo jej oziębłości. Ale nie mogłem dłużej dać sobą manipulować. Jej piękno przysłoniło mi to co czułem, a nie była to miłość. Nie do niej.

Zbliżyłem się, by stanąć z nią twarzą w twarz. Uśmiechnęła się.

- Yen, zawsze będziesz mi bliska.

- Ty mi również.

- Jesteś mi przyjaciółką
, druhem, powierniczką, ale...

- Ale...

- Ale twoje wnętrze, prawdziwa ty, krzyczy coś innego. I chyba moje wnętrze tak samo.

- Też to czujesz? - Zapytała.

- Tak. Zaklęcie za długo kierowało naszym życiem. Wyzwólmy się z niego i dajmy sobie wybór.

Czarodziejka ponownie posłała mi słaby uśmiech i dotknęła mojego policzka.

- Ja wiem, że już wybrałeś. Wiem, że jest ci ciężko, ale to jeszcze nie koniec. - Szepnęła, a jej uśmiech przygasł.

Po chwili opadła w moje ramiona bez woli, a z jej ust wypłynęło maleńkie, fioletowe światełko. Ciało stawało się lżejsze, aż zniknęło, a promyczek jej duszy pofrunął do wyjścia. Pobiegłem za nim.

Na zewnątrz padał śnieg. Wejście do krypty znajdowało się w środku lasu. Fioletowy płomień nie zatrzymał się, gnał dalej, a ja za nim. Zatrzymałem się dopiero, widząc ciało Yen, leżące na ziemi i mnie samego klęczącego nad nim, pogrążonego w rozpaczy. Światełko wleciało do buteleczki ułożonej na dłoni martwej Yen.

Podszedłem bliżej. Wtedy, po drugiej stronie ujrzałem przerażonego Jaskra.

- Geralt. - Powiedział.

- Tutaj jestem. - Odrzekłem i czekałem aż iluzja zniknie, a on rzuci się w moje ramiona. Nie bałbym się go przyjąć, nie teraz.

- Ona nie żyje. - Mój głos wypływający z fałszywych warg brzmiał tak realnie.

Cała scena musiała być prawdą, ktoś zastawił na nas pułapkę, wyjątkowo dobrą iluzją.

- Jaskier, nie słuchaj go. Yen nic nie jest, a to nie jestem ja. - Powiedziałem, ale mój głos wydawał się być niesłyszalny. - Jaskier. - Powtórzyłem, gdy opadł na kolana, po drugiej stronie ciała czarodziejki.

Patrzyłem jak z jego oczu kapią łzy, jak cały się trzęsie i blednie.

- Odebrali mi ją. - Powiedział fałszywy Wiedźmin.

- Geralt, tak mi przykro. - Jego głos drżał.

- Nic nie rozumiesz. Czuję, jakbym umierał wewnątrz.

- Wiem, że jest ci ciężko... - Próbował mnie pocieszyć.

- Nic nie wiesz! - Warknął nieprawdziwy Geralt.

Jaskier przestraszył się krzyku. Śledziłem ich ruchy, nie wiedząc co mam zrobić. Bard zauważył leżącą w dłoni Czarodziejki fiolkę. Przez moment tkwił w pułapce strachu i myśli.

- Myślisz, że mógłbym zamienić swoją duszę na jej? - Zapytał, chwytając między wiotkie palce przedmiot.

- Co? - Zapytał nieprawdziwy ja.

- Sprawić, żeby wróciła do żywych. - Doprecyzował bard.

- Jesteś gotów to zrobić? - Zadał pytanie fałszywy Wiedźmin po dłużej przerwie.

- Nie... - Odezwałem się w próżnię. - Nie rób tego, Jaskier. Kurwa, nie widzisz, że to iluzja?

- Dla ciebie, tak.

Moje serce zatrzymało się w przerażeniu. Pierwszy raz nie wiedziałem, co mam zrobić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro