ʜᴇʀʙᴀᴛʏ sɪᴇ̨ ɴɪᴇ sᴌᴏᴅᴢɪ

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Erwin cicho zapukał do drzwi, choć tak naprawdę nie musiał. Formalnie stał przed swoim pokojem. W praktyce najczęściej współdzielił go z Levim i to, o dziwo, na własne życzenie.

Dlatego, mimo że był pewien, że jego, kolokwialnie rzecz ujmując, druga połówka głęboko spała, gdy sam wychodził z pomieszczenia o świcie, tak nie mógł poręczyć, że nie zdążyła się obudzić podczas jego nieobecności.

Jego pukanie nie zostało zaszczycone żadną odpowiedzią. To nawet lepiej — pomyślał. Gdyby Levi już wstał, zapewne byłby pochłonięty krzątaniem się po pokoju, ubieraniem, sprzątaniem czy czymkolwiek innym tylko nie nim, a tak będą mieć jeszcze chwilę dla siebie, zanim na dobre zacznie się dzień i związane z nim obowiązki.

Ostrożnie otworzył drzwi i wszedł do środka, nie musiał napawać się widokiem chłopaka rozłożonego w najlepsze na łóżku, z błogim i spokojnym wyrazem twarzy, bo zrobił to, zanim wyszedł na śniadanie. Choć w tajemnicy można przyznać, że patrzenie na śpiącego ukochanego nigdy go nie nudziło.

Usłyszał jakiś hałas na dworze, gdy pierwsi żołnierze zaczęli wychodzić przed budynek, żeby zacząć pracę i wtedy uznał, że to najwyższa pora (jednak zanotował sobie w pamięci, aby znaleźć kiedyś choć jeden dzień, kiedy to mogliby bez wyrzutu poleżeć do południa w łóżku). Jak na razie się na wolne nie zanosiło. Ludzie potrzebowali generała i kapitana, cały czas, 24/7, włącznie z weekendami i świętami, ale pomarzyć zawsze mógł.

Usiadł na łóżku, cały czas uważając, aby nie rozlać zawartości kubka, który ze sobą zabrał. Potem wahał się jeszcze tylko przez ułamek sekundy, zanim nie złapał śpiącego bruneta za gołe ramię i nie potrząsnął nim delikatnie.

— Levi, pobudka — oznajmił spokojnie, według niektórych może nie dość głośno, ale przez te wszystkie miesiące, zdążył się już przekonać, że Ackerman nie należy do ludzi o stalowym śnie. Przejechał, opuszkami palców w górę, po barku przez kark aż do włosów, które powoli zaczął zaczesywać do tyłu, tak aby pozbyć się niesfornych kosmyków sprzed twarzy Leviego.

— Erwin? Co jest? — zapytał nieprzytomnie niższy, nawet nie otwierając oczu. Smith uśmiechnął się pod nosem.

— Już rano, czas wstać. Przyniosłem ci herbatę — odparł, zerkając przelotnie na kubek. Levi wciągnął głęboko powietrze, a potem obrócił się na plecy. Uchylił jedno oko, potem drugie, a potem spojrzał zaspany na Erwina. Blondynowi przemknęło przez myśl, że przydałaby mu się porządna kawa, zamiast herbaty, zanim nie przypomniał sobie, że to właściwie jego wina, że tak późno poszli spać.

— Dlaczego nie obudziłeś mnie wcześniej? — zapytał Ackerman. Teraz, widząc w pełni ubranego Erwina oraz słysząc odgłosy dochodzące z podwórza i on wiedział, że tak właściwie powinien wstać już dawno temu.

Powoli, czując się wręcz obolałym, zapewne po wczorajszej długiej i intensywnej nocy, usiadł na łóżku, pilnując, aby kołdra zasłaniała go od pasa w dół. Nie pamiętał, aby raczył ubrać się, chociaż w minimalnym stopniu, a na pewno wolał nie ryzykować na wypadek, gdyby jakiś żołnierz szukał go lub generała. Wystarczy mu, że Erwin ogląda go nago.

— Uznałem, że należy ci się pospać trochę dłużej. — Smith podał Leviemu kubek. Jeszcze gorący, ale to dobrze, bo o poranku było dość zimno.

Niższy z wdzięcznością przyjął prezent, przecierając dłonią twarz. Kiedy uniósł rękę, Smith zauważył, że zostawił mu kilka malinek na wewnętrznej części ramienia. Przynajmniej tak szybko tego nie zauważy — pomyślał, naliczając trzy różowo-fioletowe ślady.

— Co? — zapytał brunet, ziewając. Zapewne o innej porze dnia, byłby bardziej rozgarnięty i bez problemu dociekłby, o co chodzi Erwinowi, ale teraz nie miał na to głowy. Teraz myślał tylko o tym, że chciałby znów położyć się do ciepłego łóżka.

— Nic — odparł blondyn, ignorując jednoznaczne dowody ich zażyłości. Skupił się na tym, jak Levi z niezadowoleniem marszczy twarz, po upiciu łyka napoju.

— Czuć, że sam robiłeś — westchnął, spoglądając na Erwina, spomiędzy opadających mu na czoło i oczy włosów.

— Na osłodę mogę zaproponować buziaka.

— Nie chcę, herbaty się nie słodzi — burknął Ackerman, po czym wziął jeszcze kilka porządnych łyków naparu. Może i nie było to coś, do czego przyzwyczaił swoje podniebienie, ale Erwin zrobił to specjalnie dla niego i przyniósł mu to prosto do łóżka. Nie było mowy, aby sumienie pozwoliło mu wylać tę herbatę do zlewu, nieważne jak paskudna by nie była.

— Dobra, a teraz praca mnie wzywa. Ogarnij się i zjedz śniadanie, Levi — powiedział Smith, a potem uśmiechnął się ostatni raz do bruneta i wstał z łóżka.

— Dobrze, generale — rzucił, nie specjalnie przykładając się znaku meldunku, który odbębnił jedną ręką, w międzyczasie wypijając kolejne dwa łyki tego, co blondyn hojnie nazwał herbatą. — Erwin! - dodał szybko i w sumie w ostatniej chwili zdążył złapać rękę Smitha, zanim ta nie znalazła się poza jego zasięgiem. Pociągnął mężczyznę w swoją stronę, a ten nie protestował, tylko schylił się, żeby brunet mógł go pocałować. Teraz kiedy Erwin poczuł posmak wypitego przez Leviego naparu, sam był skory przyznać rację, że z tą herbatą to mu nie wyszło. A mimo to Ackerman wypił wszystko. Blondyn pogłaskał go po policzku.

— Bądź tak miły i umyj ten kubek — mruknął Levi, kiedy tylko ich wargi na chwilę odkleiły się od siebie, a potem podał wyższemu puste naczynie i skradł jeszcze jednego, szybkiego całusa w podzięce.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro