Rozdział 2 - Targowisko

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Szedłem żwawym krokiem, nucąc coś cicho.
W końcu po kilku minutach dotarłem na miejsce.
Nie było to daleko. Może kilka uliczek dalej.

Było tu bardzo dużo ludzi.
Wszędzie były porozstawiane stragany, a za nimi stali sprzedawcy, zachęcający do kupna ich towarów.

Z nadzieją wypatrywałem czegoś, co mogło być zdatne do zjedzenia.
Chociaż ból żołądka i pustka sprawiają, że nie ważne co, chciałbym po prostu zjeść cokolwiek, aby zaspokoić nieprzyjemne uczucie głodu.
Ze straganu starszego małżeństwa spadła mała bułka gotowana na parze.
Pomimo uczucia głodu chciałem oddać bułeczkę.
Gdy sięgałem po wypiek leżący na ziemi, kobieta zajmująca się straganem zaczęła krzyczeć "złodziej!".
Od razu odskoczyłem na bok i się skuliłem.
Bardzo się przestraszyłem jej krzyku.
Nie zwiastowało to nic dobrego.
Jedynie kłopoty.

"Odpuść i daj mu spokój. To tylko dziecko, i to jeszcze z ulicy"
Odezwał się siwowłosy mężczyzna z brodą, właściciel straganu z którego upadła bułka.
Zdziwiłem się i to bardzo.

- P-p-proszę, ta bułka u-upadła z p-pana straganu - wydukałem z głową schyloną ku ziemi.

- Dziękuję, dobre z ciebie dziecko - powiedział spokojnie.
Chyba chciał mnie pogłaskać po głowie, ale się wystraszyłem i cofnąłem się o dwa kroki.

Mężczyzna tylko skinął delikatnie głową i zapytał "Hej, jesteś głodny?".

Niepewnie delikatnie skinąłem głową.

- A więc weź tę bułkę - uśmiechnął się miło.

- N-naprawdę? Mogę?

- Tak, to dla ciebie. Za to że chciałeś mi ją uczciwie oddać. A teraz leć już.

- Dziękuję! - zawołałem wdzięcznie, po czym odwróciłem się.
Moim oczom ukazał się wcześniej poznany chłopiec.
Jego twarz, tak jak poprzednio, była pozbawiona emocji.
Chociaż miałem wrażenie, że widzę, że jego policzki zrobiły się odrobinkę różowe.
"Urocze" - pomyślałem.
Ma śliczną twarz.
Taką delikatną.
Do prawdy uroczą.

Z zamysłu wyrwał mnie dźwięk szczekania psa, więc zabrałem nogi za pas i uciekłem.
Postanowiłem wrócić pod mur i zjeść w spokoju i w bezpieczeństwie.
Za dużo tu ludzi.
I psów.
Wróciłem, nucąc wesoło jakąś melodię, którą skądś pamiętam.
Nie wiem skąd, ale mam dziwne wrażenie jakbym od kogoś ją słyszał.

Zjadłem bułeczkę.
Uznałem, że pora na drzemkę.
Znalazłem kawałek kartonu i stos słomy niedaleko od targowiska.
Miałem dylemat czy spać na sianie, czy na kartonie.
Po niedługim namyśle uznałem, że siano zamoknie, i będzie mi zimno.
Rozłożyłem więc karton na bruku, położyłem się na nim, a siano rozsypałem na siebie, w nadziei, że da mi chociaż odrobinę ciepła i uchroni przed wiatrem.
Przespałem się tak do wieczora.
Potem wróciłem się na targowisko, mając nikłą nadzieję, że może komuś coś upadło, i mógłbym sobie to wziąć.
Nie miałem większych obaw, bo stragany zostały zamknięte od jakiegoś czasu, a plac opustoszał.
Obawiałem się tylko zwierząt, polujących nocą.
Szczególnie psów.
Starałem się iść po cichu, żeby nie zwracać niepotrzebnie na siebie uwagi.
Z pozoru może wydawać się, że nikogo tutaj nie ma, ale nigdy nic nie wiadomo.
Lepiej zachować czujność i ostrożność.

Szedłem powoli, lecz chyba nie wystarczająco ostrożnie, bo wpadłem na kogoś.
Ta osoba niosła lampion, rozświetlający niedaleki obszarze wokoło tej osoby.

- P-przepraszam - wyjąkałem.

- Drogie dziecko - zaczął mężczyzna - co tu robisz o tej porze? Gdzie są twoi rodzice?

Nic nie odpowiedziałem, tylko zwiesiłem głowę ku ziemi.

- Rozumiem - skinął smutno pan - jak masz na imię, drogie dziecko?

- W-Wei Wuxian, proszę pana.

Mężczyzna widocznie zdziwił się.

"Czy to możliwe?" - szepnął cicho sam do siebie.

- Hm?

- Jak nazywali cię rodzice? - zapytał grzecznie pan.

- A-Xian, lub A-Ying, proszę pana.

- A-Ying, czy chciałbyś pójść ze mną? Do twojego nowego domu.
Miał byś tam ciepło, jedzenia jest pod dostatkiem. Mam syna i córkę. Miał byś się z kim bawić. Nie głodował byś i nie marzł tutaj. Co ty na to?

- A mógł bym? - niedowierzałem własnym uszom.

- Oczywiście, A-Ying. To nie są warunki dla dziecka. A teraz chodź ze mną. Do twojego nowego domu.

- Mhm, Dziękuję!- odpowiedziałem ochoczo, bez ani chwili zwłoki.

Ruszyłem u boku tego pana.

- A jak na pan na imię? - zapytałem.

- Jiang Fengmian, jestem z sekty YunmengJiang. Ale mów mi "wujku"

- Dobrze, wujku Jiang.

Uśmiechnął się na moje słowa.
- A wiesz, że znałem twojego tatę?

- Naprawdę?? - oczu mi się rozszerzyły.

- Tak, były czasy, kiedy razem chodziliśmy na nocne łowy. Był moim przyjacielem.

- Wolę, ale super. A ja też kiedyś pójdę na nocne łowy??

- Z pewnością haha - zaśmiał się - jak tylko podrośniesz i odpowiednio nauczysz się jak władać mieczem to tak.

- Jeeeej! - uradowałem się

Nasza droga do domu była stosunkowo niedługa.

Szliśmy przez długi most po jeziorze pełnym lotosów.
Lampiony rozświetlały obszar w piękny sposób.

Kiedy przekroczyliśmy bramę, ujrzałem piękne budynki.
Lecz po chwili usłyszałem podniesiony głos jakiejś kobiety, którego się przestraszyłem.
Schowałem się na wujka.

"JIANG FENGMIAN!"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro