1. Young Folks

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Jesień jest bardzo melancholijna.

Wychodzę z budynku uniwersytetu, patrząc jak mężczyzna obok mnie napawa się zapachem. Wiem, że każda pora roku ma swój specyficzny zapach, którego nie można porównać do czegoś innego, ale jakoś na mnie to nie działa. Nienawidzę jesieni, naprawdę jej szczerze nienawidzę. Niewyobrażalny chłód, wilgoć i częste deszcze zmuszają do wyciągnięcia z szafy ciepłych ubrań. Najchętniej nie wychodziłabym wtedy z domu.

Na szczęście dzisiaj nie jest zimno, wręcz przeciwnie, pogoda jest bardzo przyjemna. Bez większego wiatru czy chłodu, a przez chmury przebija się słońce, które swoim światłem nadaje temu miejscu ciepła.

Nagle mężczyzna obok mnie się zatrzymuje. Robi to tak nagle, że mnie udaję się zwolnić dopiero krok później. On bierze głęboki wdech i zatrzymuje się, patrząc dookoła, jakby podziwiając to miejsce. Rozumiem, że dziedziniec może być uważany za ładny. Ma prostokątny kształt, otaczają go drzewa, przy których znajdują się ławki. Do tego liście na drzewach są już pomarańczowe, część z nich spadła, ale można  zauważyć kilka brudnozielonych, które ostatkami sił trzymają swój kolor, przypominając o lecie. Jednak mój towarzysz uśmiecha się sam do siebie i wygląda na niesamowicie zadowolonego. Patrzę na niego, marszcząc brwi, kiedy on spogląda na mnie tymi swoimi niesamowicie niebieskimi oczami.

– Te liście – mówi bardzo spokojnym głosem. Głos ten niesamowicie uspokaja i nieco różni się do tego, którego używa na co dzień. Nie jest taki oficjalny i wydaje się być wyższy. – Są niczym ludzie, nie sądzisz?

– Ludzie? – powtarzam bez przekonania, kiedy on entuzjastycznie kiwa głową.

– Niektórzy próbują wiecznie unikać odpowiedzialności, zachowywać się jak nastolatki, inni zaś chcą dojrzeć, co jest nieuniknione. Jak opadnięcie liści na jesień.

– To trochę smutne, że myśli pan tak o ludziach.

– To nic negatywnego! – broni się.  – Też tak kiedyś uważałem. No, ale cóż, czasy się zmieniają, liście spadają, a ludzie mądrzeją.

– Niektórzy – dodaję z przekąsem.

– Inni jak te zielone liście kurczowo trzymają się swoich przekonań – dokańcza profesor. – A teraz chodźmy, moja droga, bo czeka nas długa rozmowa.

Jak to się stało, że teraz właśnie idę z moim profesorem literatury angielskiej na „długą rozmowę"?

Cóż, wszystko zaczęło się od tego, że postanowiłam studiować dziennikarstwo. To nie znaczy, że marzę o tym zawodzie. Chcę być pisarką, a to po prostu coś, co może mi w tym pomóc. No i zadowolić moich rodziców, którzy uznali, że muszę iść na studia. Wszystko zapowiadało się całkiem dobrze, dopóki nie poznałam profesora – pana Tomlinsona.

Może nasze relacje potoczyłyby się całkiem normalnie gdyby nie fakt, że podczas naszego pierwszego spotkania wzięłam go za studenta i byłam nieco wybuchowa. Okej, może przesadziłam z tymi krzykami, bo on tylko wpadł na mnie na schodach, ale miałam zły dzień i postanowiłam nad nim odreagować. Gdy w końcu odkryłam, że uczy mnie literatury miałam nadzieję, że zapomniał o całej tej sprawie. Niestety, Tomlinson był pamiętliwy, ale na szczęście nie wydawał się mieć do mnie jakichś pretensji. Trochę pożartował z tego, a jedyną konsekwencją było to, że często kazał mi odpowiadać na różne pytania.

Mężczyzna miał w sobie coś, co sprawiało, że studenci go lubili. Był bardzo młody, jak na profesora, bo jego wiek oszacowałam na trzydzieści parę lat. Do tego miał mocny, brytyjski akcent. Znajomy, który pochodził z Wielkiej Brytanii, mówił trochę inaczej, więc gdy zapytałam go o tę różnicę, uświadomił mnie, że mężczyzna ma dokładnie akcent z okolicy Yorkshire. Wszystkie moje koleżanki były tym zafascynowane i zastanawiały się, jak długo mieszka w USA i czy od początku był to Nowy Jork.

Był szczupły i wysportowany, zawsze elegancko ubrany, jednak nie nosił tweedowych marynarek, jak każdy nauczyciel. Włosy były dość długie, najczęściej zaczesane do tylu lub podniesione do góry.  Jego zachowanie i sposób rozmowy sprawiały, że można było mu odjąć kilka lat. Do tego jego sarkastyczne uwagi i cięte riposty zjednywały mu studentów. Niewątpliwie to, że był przystojny wprawiało niektóre dziewczyny w jakiś niezmierny zachwyt, wywołując westchnięcia, kiedy powtarzał jakieś wiersze. Ja jednak nie należałam do tego typu osób, bo pan Tomlinson i ja całkowicie różniliśmy się w postrzeganiu świata, co za tym idzie, też literatury i sztuki.

– Miłość – wykrzyknął profesor teatralnie, a koleżanka obok westchnęła głośno. Nauczyciel miał wtedy na sobie czarny golf i do tego, jak zawsze, ciemną marynarkę. Wyglądał naprawdę dobrze, bo czerń podkreślała jego wysportowaną figurę. Przeczytaliśmy wtedy parę wierszy na temat zakochania, co okropnie mnie męczyło. Tomlinson wydawał się być jakimś ogromnym romantykiem, a te wiersze wprowadzały go  w pewnego rodzaju literacki orgazm. – Miłość, miłość, miłość, miłość. Tak można podsumować to wszystko. Rozumiecie?

– Lepiej niech pan powtórzy „miłość" jeszcze kilka razy – prychnęłam do siebie cicho.

– Specjalnie dla ciebie – wskazał na mnie – miłość.

Przewróciłam oczami, bo pieprzona akustyka...

– Mam dla was zadanie domowe – powiedział rozradowany Tomlinson, a kilka osób jęknęło. – Jest całkiem łatwe. Chciałbym, żebyście wybrali utwór liryczny, który opisuje wasze zakochanie. Może być aktualne, może to przeszłe, ale chodzi mi o to, żebyście za pomocą wiersza pokazali mi, jak wy odczuwacie miłość. Na tym nie koniec, bo chciałbym zobaczyć waszą interpretację tego utworu. Nie musi być długa, wystarczy, że w kilku czy kilkunastu zdaniach napiszecie, jak rozumiecie, co ma na myśli podmiot liryczny, przy okazji odwołując się do własnych doświadczeń. Z góry mówię, że nie mam zamiaru oceniać waszych postępowań wobec miłości, chodzi o samą wrażliwość – zakończył, spoglądając na zegarek. Wykład się kończył, a właściwie powinniśmy już wyjść parę minut temu, ale Tomlinson, jak zawsze, spóźnił się, przez co zaczęliśmy też później.  – Jakieś pytania?

Uniosłam niepewnie dłoń, a on od razu kiwnął głową, zezwalając mi na odezwanie się.

– Więc, panie profesorze – zaczęłam grzecznie – co jeśli nie jestem ani nie byłam zakochana?

– Cóż, to nic takiego, jesteś jeszcze całkiem młoda – mówił, a uśmiech nie schodził z jego twarzy, pomimo tego, że na twarzy malowało się nieznaczne zdziwienie. Jakby uczucie zakochania musiało mi się już przytrafić, bo mam już te dwadzieścia parę lat. – Po prostu wybierz ten, który opowiada o miłości, jaką chciałabyś przeżyć lub miałaś okazję zaobserwować u kogoś – rozejrzał się po sali. – Jeszcze ktoś ma jakiś problem?

– Źle się wyraziłam – odezwałam się po raz kolejny, niezbyt przejmując się tym, że powinnam się zgłosić. – Ja nie wierzę w miłość.

Miałam wrażenie, że wszyscy spojrzeli się na mnie, kiedy profesor zmarszczył brwi.

– W jakim sensie nie wierzysz w miłość? – powiedział to, jakby dziwił się, że nie wierzę w teorię ewolucji czy zaprzeczam teorii heliocentrycznej.

– Po prostu – wzruszyłam ramionami. – Nigdy nic takiego mi się nie wydarzyło, ani nie byłam tego świadkiem. Historie z książek są niesamowicie naciągane i, według mnie, nie ma czegoś takiego jak miłość. Najpierw jest zauroczenie, pożądanie, a potem jest się ze sobą tylko z przyzwyczajenia. Bez większych namiętności.

– Bez większych namiętności – powtórzył Tomlinson, uśmiechając się lekko, a ja nie wiedziałam, czy przypadkiem ze mnie nie kpi. Właściwie, pewnie właśnie to robił. Niezbyt się tym przejmowałam, bo mam prawo do własnych przekonań i niezbyt interesują mnie poglądy innych. Powtarzałam sobie, że muszę po prostu zdać jego przedmiot, a potem już nigdy nie użyję tej wiedzy. – Dobrze, wybierz więc wiersz o miłości, który po prostu ci się podoba. Nic osobistego. I napisz, dlaczego nie zgadzasz się z autorem.

– Dziękuję – odparłam z nieco złośliwym uśmiechem.

– Ktoś jeszcze ma taki problem? – żadna z dłoni nie wylądowała w górze, dlatego profesor pożegnał się z nami i wszyscy wychodzili. Ja spakowałam swoje rzeczy i jako jedna z ostatnich i powoli kierowałam się do wyjścia. To był mój ostatni wykład i nigdzie mi się  nie spieszyło. Nie miałam ochoty przeciskać się przez tłum ludzi, którzy zrobią wszystko, żeby profesor ich zauważył.

– Rany, ty zrobisz wszystko, żeby mu dopiec – zaśmiała się koleżanka, siedząca obok mnie.

– Naprawdę nie wierzę w miłość – uświadomiłam ją.

– Och, myślałam, że to tylko sposób, żeby zostać zauważonym przez profesora – powiedziała nieco głupawo, a ja przewróciłam oczami. – Wiesz, udaje ci się to. Zawsze pyta się o różne rzeczy ciebie.

Gdy w końcu znalazłam się w kolejce do drzwi, Tomlinson żegnał się ze wszystkimi z przyjaznym uśmiechem, aż doszedł do mnie.

– Zostań przez chwilę, proszę. Usprawiedliwię cię.

– Skończyłam na dziś wykłady – odpowiedziałam tylko, patrząc jak zamyka drzwi za ostatnim studentem, po czym siada na ławce, patrząc na mnie przez chwilę w milczeniu przenikliwym wzrokiem. Niebieskie oczy przeszywały moją duszę i było to nieprzyjemne. – Wie pan to, że mam wolne, nie znaczy, że chcę spędzić ten czas, patrząc się na pana.

– Naprawdę nie wierzysz w miłość? – spytał zdziwiony, ignorując mój uszczypliwy komentarz.

– To właśnie powiedziałam parę minut temu – potwierdziłam.

– Ale dlaczego? – wciąż dopytywał. – Wiem, że może nie miałaś okazji się jeszcze zakochać, ale przecież dookoła nas jest tyle dowodów...

– Jest pan romantykiem, ja raczej twardo stąpam po ziemi – przerwałam mu. – I ta dyskusja zmierza donikąd.

– To zabawne, bo w twoim wieku i nawet później byłem taki sam – zaśmiał się i spojrzał w dal, jakby wspominając. – Chcesz zostać dziennikarką?

Zdziwiła mnie jego nagła zmiana tematu, przez co minęła chwila zanim odpowiedziałam:

– Pisarką.

– To świetnie – szczerze się ucieszył. – I wiesz już o czym chcesz napisać, prawda?

– Mam dopiero dwadzieścia jeden lat, proszę pana – spojrzałam na niego z ukosa. – Nie mam jeszcze pojęcia, ale po prostu wiem, że musze to zrobić. Mam w sobie jakąś historię.

– I jesteś pewna, że to nie jest historia o miłości? – droczył się, a ja z trudem powstrzymywałam się przed przewróceniem oczami.

– Rozumiem, że wieczorami czytuje pan same powieści romantyczne i dzieli się pan przeżyciami z żoną, ale istnieją też książki poruszające inne tematy niż miłość – odgryzłam się. – Sensacja czy horror raczej opierają się na czymś innym. Powinien pan spróbować. Kiedy już oczywiście skończy pan płakać nad miłością Darcy'ego i Lizzy.

–Pyskata – zaśmiał się dźwięcznie, a ja miałam ochotę go uderzyć. – Niezbyt się mogę z tobą zgodzić, bo nie przepadam za typowymi romansidłami i wcale nie mam żony.

– Dziewczyna? – dopytałam, a on pokręcił głową. – To jakim cudem może pan tak wierzyć w miłość? Czy może wierzy pan w to nieszczęśliwe zakochanie?

– Jestem w bardzo udanym związku – uściślił.

– Och, jest pan gejem – wreszcie do mnie dotarło i wydawało się być bardzo logiczne. Wszystkie jego gesty czy ruchy, przesadne dbanie o siebie, do tego sposób, w jaki dziewczyny na niego patrzyły. Trzeba przyznać, że homoseksualni mężczyźni zawsze pociągają kobiety.  – To dlatego się pan tak dobrze ubiera.

– Dziękuję – odpowiedział, poprawiając marynarkę. Odkrząknął, bo musiał zauważyć, że jego głos stał się mniej oficjalny i jakby wyższy. – I wiem, że nie jestem tu, żeby cię przekonywać do swoich poglądów. Moim zadaniem jest tylko przekazywanie wiedzy. Po prostu gdy patrzę na ciebie, przypominasz mi samego siebie sprzed kilku lat. Pyskata, sarkastyczna i niewierząca w miłość.

– Plus lubię chłopców – dodałam, a profesor się roześmiał.

– Po prostu, jeśli chcesz, mogę ci powiedzieć, jakim cudem taki idiota jak ja się zakochał – kontynuował.

– W tym zdaniu właśnie pan na to odpowiedział.

– Odwołuję, jesteś gorsza ode mnie – przewrócił oczami, ale nie wydawał się być zdenerwowany. Wziął z stolika kartkę i napisał na niej swój numer, zanim mi ją wręczył. – Po prostu zadzwoń, jeśli będziesz chciała ją usłyszeć. Kto wie, może zmieni twoje życie i znajdziesz inspirację?

– Oczywiście, profesorze – uznałam zrezygnowana. – Dziękuję.

Jeżeli ktokolwiek z was myśli, że zadzwoniłam do niego tego samego wieczora, mylicie się. To też nie było tak, że nie zastanowiłam się nad jego propozycją. Tomlinson już kolejny rok mnie uczył, więc zdążyłam poznać jego usposobienie.  I jedną z widocznych cech było to, że nigdy nie spoufalał się ze studentami.  Młodzi wykładowcy słynęli z tego, że od czasu do czasu wyszli na niezobowiązującą kawę z kimś, żeby porozmawiać o wspólnych zainteresowaniach. Ba, ja sama czasami spotykałam się z kobietą, która uczyła mnie kreatywnego pisania. Jednak nigdy nie słyszałam, żeby Tomlinson robił coś takiego. Zawsze był tajemniczy i mało mówił o sobie. Dokładnie oddzielał życie zawodowe od prywatnego, dlatego nawet wśród swoich kolegów po fachu nie miał przyjaciół. Przez to poczułam się niesamowicie wyróżniona, że właśnie ze mną chce się spotkać prywatnie.

Siedziałam właśnie przed komputerem, próbując znaleźć jakiś dobry wiersz, kiedy zauważyłam, że nie mam najmniejszego pomysłu. Nic, co czytałam mnie nie zachwyciło i męczyłam się z każdym kolejnym wersem. Praca była na jutro i miałam nadzieję, że szybko się z nią uporam. Jednak zrozumiałam, że ja nie lubię poezji, bo ona rzadko porusza inne tematy niż miłość.
W końcu zdecydowałam się na wiersz Pabla Nerudy:

Nie kocham cię tak jakbyś była różą soli, topazem
lub strzałą z goździków, które rozsiewają ogień:
kocham cię jak się kocha jakieś rzeczy mroczne,
potajemnie, między cieniem a duszą.

Kocham cię jak roślinę, która nie kwitnie, a niesie
wewnątrz siebie ukryte światło tych kwiatów,
i dzięki twojej miłości żyje ciemny w mym ciele
ściśnięty zapach, który uniósł się z ziemi.

Kocham cię nie wiedząc jak, ani kiedy, ani dlaczego,
kocham cię po prostu, bez wątpliwości, ani dumy:
tak cię kocham, bo nie umiem kochać inaczej,

jedynie w ten sposób, którym nie ma jestem, jesteś,
tak blisko, że twoja ręka na mojej piersi jest moją,
tak blisko, że zamykają się twoje oczy w moim śnie.

Ω

– Wiersz jest bardzo dobry i nawet ja mogłam to docenić. Oczywiście, jeśli chodziło o kunszt pisarki. Jednak cały czas w tle miałam myśl, że skoro myśli, że tak bardzo ją kocha, to czemu porównuje tę miłość do mrocznych rzeczy? Wcześniej mówi o rzeczach pięknych jak nadmorskie róże czy topaz, ale deklaruje się, że nie kocha jej w ten sposób. Osobiście, gdybym miała być przez kogoś kochana wolałabym być kochana, jak kocha się piękną róże niż niekwitnący kwiat. Bo, tak naprawdę, kto kocha takie rzeczy? Wydaję mi się, że porównanie jej do właśnie tego niekwitnącego kwiatu, to takie pokazanie, że on wcale nic nie czuje.  Miłość z założenia powinna być czymś wyniosłym i cudownym, a podmiot liryczny zachowuje się, jakby wcale nie kochał tej kobiety. Jakby przez cały czas drwił z tej miłości, mówi, że nie umie kochać inaczej. Ale skoro wcześniejsze wersy wskazują, że on wcale nie potrafi kochać, potwierdza to jeszcze w ostatniej strofie, wskazując, że chodzi mu tylko o bliskość fizyczną.

Wzięłam głęboki oddech, kończąc swoją przemowę przed innymi studentami. Mogłam się domyślić, że Tomlinson poprosi mnie o interpretacje wiersza. Wcześniej zdążyłam wysłuchać kilku przepięknych, romantycznych poezji, które sprawiały, że chciało mi się wymiotować.

Profesor pokiwał głową, zanim odniósł się do mojej wypowiedzi.

– Wybrałaś naprawdę piękny wiersz – stwierdził. – Przyznam się, że to jeden z moich ulubionych. I wiem, że każdy ma prawo do własnej interpretacji, bo to wszystko polega na wrażliwości, ale... jeśli pozwolisz, powiem ci, jak ja go rozumiem.
Zwróć uwagę, że wiersz w oryginale* jest napisany bezpłciowo, więc każdy, niezależnie od płci i orientacji może się z tym utożsamiać. Autor najprawdopodobniej napisał to do swojej żony, jak większość sonetów. Na początku, tak jak powiedziałaś, podmiot, który przypuszczalnie jest samym Nerudą mówi jak nie kocha swojej miłości. To ciekawy zabieg, który początkowo wydaje się być dziwny, ale potem nabiera większego sensu. Rzeczywiście, nie kocha jej, jak rzeczy niewątpliwie piękne, jak róża czy topaz, ale jak te mroczne. Tak samo jest z tym niekwitnącym kwiatem, który raczej jest uważany za brzydki. Z tym, że to wcale nie oznacza, że on nie potrafi kochać. Bo tak naprawdę, piękna róża i ta, która nie potrafi zakwitnąć to wciąż ten sam kwiat, który jedynie inaczej wygląda. Chodzi o to, że on docenia swoją miłość, nie za jej wygląd i piękno. Pała do niej prawdziwym, głębokim i silnym uczuciem. I nieważne, czy ta osoba wciąż będzie atrakcyjna, on cały czas będzie ją kochał. Bo nie potrafi robić tego inaczej, rozumiesz? Nie potrafi jej nie kochać, niezależnie, co się stanie. Jak bardzo mroczna będzie, jakie błędy popełni – uczucie pozostanie. Bo miłość jest czymś więcej niż tylko powierzchowne piękno. Podmiot nawet nie wie, czemu ją kocha. Ale czasami to uczucie nie ma sensu. Ba, właściwie rzadko kiedy ma jakikolwiek sens. Pewnego razu po prostu miłość metaforycznie uderzy cię w twarz i nic z tym nie można zrobić. I prawdziwy spokój osiąga się dopiero wtedy, kiedy jest się koło tej osoby. Ostatnie wersy wcale nie mówią o niczym seksualnym, to nie jest złączenie ciał w sensie erotycznym. To połączenie dusz, dzięki najpiękniejszemu, najczystszemu uczuciu, jakie może połączyć dwójkę ludzi.

Tomlinson zakończył, uśmiechając się do mnie lekko. Nie wyczułam w tym żadnej złośliwości, raczej było to pobłażanie i żal, że spłycam takie rzeczy.

Do końca zajęć omówiliśmy jeszcze parę wierszy, ale ja zdążyłam się wyłączyć. Czułam się źle z tym, że profesor może mieć rację. Pomyślałam przez chwilę, że mogę być płytka. Chyba tak określa się ludzi, którzy przepiękne sonety o miłości upraszczają do chęci wykorzystania seksualnego. Problem był taki, że ja tak po prostu myślałam. Jakby cały czas w mojej głowie było właśnie coś takiego. Nie potrafiłam znaleźć w sobie wrażliwości, która pozwoliłaby mi interpretować takie rzeczy inaczej. Jak mogłam zostać pisarką, skoro brak mi tej cechy, którą posiada każdy twórca? Nieważne co się pisze, trzeba być uczuciowym. Dotarło do mnie, że jeśli się nie zmienię, będę przez większość życia niepełnym człowiekiem.

Gdy wieczorem dotarłam do domu prowadziłam ze sobą wewnętrzną walkę. Zadzwonić czy nie? Jeśli to zrobię, pokażę Tomlinsonowi, że wygrał. Z drugiej strony, nie byłam gotowa poświęcić swojego życia w imię jakiś zawodów. Tym bardziej, że profesor nie mówił nic złośliwie. On chyba rzeczywiście chciał mi pomóc i pokazać, że można żyć inaczej.

Ω

Tomlinson nie wydawał się być wcale zdziwiony moim telefonem i pomimo później godziny, odebrał od razu. Umówiliśmy się, że popołudniu spotkamy się na dziedzińcu uniwersytetu. Na szczęście nie pytał się, dlaczego zmieniłam zdanie.

Wcale nie byłam jakoś specjalnie zafascynowana historią miłosną mojego profesora. Nieważne czy to miłość heteroseksualna czy homoseksualna, nie poruszają mnie takie rzeczy. Może to dziwne, ale nigdy nie byłam romantyczką i nie potrafiłam okazać innej osobie jakiegoś szczególnego uczucia. To tak jakby moje serce zostało uszczelnione i nie wydobywało się z niego nic, co nie było mi potrzebne. Jednak równocześnie byłam po prostu ciekawa, jak to się stało, że profesor się zmienił. Przecież to wcale nie jest takie proste. Szczerze wątpiłam, że przyczyną tego wszystkie było zakochanie się, zapewne wpłynęło na to mnóstwo innych czynników, które po prostu chciałam poznać.

– To, że nigdy nie byłam zakochana, nie znaczy, że nie miałam chłopaków – mówię, gdy profesor trochę o mnie wypytuje. – Ale zawsze stosowałam zasadę stu dni.

– Zasadę stu dni? – powtarza Tomlinson, gdy opowiadam mu trochę o sobie, kiedy kierujemy się w nieznaną dla mnie stronę. – Nie miałem pojęcia, że ktoś jeszcze się w to bawi.

– Chce mi pan powiedzieć, że wie o co chodzi? – powątpiewam, bo nie spodziewałam się, że ktoś taki jak Tomlinson może wiedzieć, co mam na myśli.

– Po pierwsze, umówmy się, że gdy wychodzimy poza uniwersytet będziesz się do mnie zwracała po imieniu; Louis – upomina mnie i bardzo dokładnie wypowiada swoje imię, jakby bał się, że go nie zapamiętam. Kiwam głową, żeby dać mu znak, że może kontynuować. – A po drugie, mamy więcej wspólnego niż ci się wydaję. Sam używałem ten zasady prze naprawdę długi czas.

– Czyli chcesz mi powiedzieć, Louis, że zrywałeś z kimś po stu dniach? – kolejny raz czuję się zaskoczona, ponieważ to całkowicie mi do niego nie pasuję.

– Tak, żeby rozstać się, kiedy jeszcze żywimy jakieś pozytywne uczucia do tej osoby niż zrobić to po tysiącach kłótni, w momencie, w którym nie możemy na siebie patrzeć – wyjaśnia, a ja kolejny raz potwierdzam to, co powiedział ruchem głowy. – Idziemy tam, usiądziemy na ławce.

Tomlinson nagle skręca i teraz znajdujemy się w parku. Czuję się nieco oniemiała, bo nawet nie wiedziałam o istnieniu tego miejsca. Moja droga do domu z uniwersytetu jest w przeciwną stronę, a jakoś nie miałam okazji tutaj spacerować. Louis minimalnie zwalnia, żeby dać mi czas na rozejrzenie się dookoła. Przyznaję, że trochę podziwiam tutejszy krajobraz. To wręcz niemożliwe, że jest tutaj tak pięknie. W środku dużego miasta znajduje się miejsce, które jest jakby oderwane od rzeczywistości, nie pasuje do reszty. Praktycznie nie słychać rozmów, samochodów, miejskiego szumu. Wkraczając tam, wchodzi się do innego świata. Wiem, że w Nowym Jorku jest parę takich miejsc, ale jakoś na nie nie trafiam.

Siadamy na ławce, która znajduje się obok wąskiej ścieżki, prowadzącej do wyjścia z parku. Pojedyncze osoby przechodzą przez to miejsce, żeby na skróty przejść do innego. Niektórzy do szkoły, inni pracy, jeszcze następni na ważne spotkania. Rzadko kto zatrzymuje się, żeby tak jak my usiąść na tej ławce i w spokoju zapomnieć o obowiązkach.

– Jesteś Anglikiem, prawda? – zagaduję, bo cisza jest dla mnie niezręczna.

– To zabawne, bo gdy go spotkałem po raz pierwszy, spytał o to samo – śmieje się Louis. – Ale tak, pochodzę z Doncaster, to całkiem niedaleko Manchesteru. Mieszkam w Nowym Jorku od czasów studiów.

– Nie chciałeś studiować... tam u siebie? – pytam niepewnie.

– Udało mi się zdobyć stypendium na tutejszy uniwersytet, więc z tego skorzystałem – wzrusza ramionami, nieco ucinając temat. – Chodź, zaprowadzę cię gdzieś.

Mówi spokojnie i w tej samej chwili wstaje z ławki.

Próbowałam znaleźć przyczynę, dla której mnie tutaj zabrał, żeby tak szybko zmienić miejsce, ale nie znalazłam żadnej sensownej. Mój profesor musi być po prostu niespełna rozumu, co w sumie wcale mnie nie dziwi. Jest humanistą, ci ludzie nigdy nie są stabilni psychicznie.

Gdy znajdujemy się przy głównej ulicy, łapie przejeżdżającą akurat taksówkę i wsiadamy do niej razem. Nie protestuję, kiedy podaje nieznany mi adres. Kilkuminutowa drogę spędzamy w milczeniu, które chyba tylko dla mnie jest nieco niekomfortowe. Zastanawiam się, nad całą tą jego historią i po prostu martwię się, że się zawiodę i tylko stracę czas.

Wysiadamy przed jakąś kawiarnią, która wygląda nawet ładnie.  Patrzę się na Tomlinsona niepewnie, ale on dłonią wskazuję mi, żeby weszła do środka. Muszę pokonać kilka schodów w dół zanim w końcu profesor otwiera duże, dość ciężkie drzwi.

W środku jest jasno i przytulnie. To ogromne pomieszczenia z mnóstwem stolików. Po prawej stronie stoi kasa, w której najwyraźniej składa się zamówienie. Zaraz obok wystawione są różne rodzaje deserów. Wszystko w jasnych, białych kolorach, z pastelowo niebieskimi i czarnymi dodatkami.

Ludzie dookoła nas są zajęci własnymi sprawami i raczej nikt nie zwraca uwagę na studentkę ze swoim profesorem.

Gdy zamówiliśmy kawę i cynamonowe ciastka, Louis zapłacił. Niezbyt mi się to podobało, ale uznał, że to on będzie mnie trzymał tutaj przez pewien czas, więc chociaż tak się odwdzięczy.

– Miałem dwadzieścia cztery lata i rozpocząłem pracę w wydawnictwie – zaczął swoją opowieść Louis, a jego głos nieco wybudził mnie z dziwnego transu, w jakim się znalazłam. Atmosfera tego miejsca wpływała na mnie kojąco. Nie mogłam nawet stwierdzić dlaczego, to w końcu zwykła kawiarnia. – Skończyłem studia, miałem dobrze płatną pracę i przyjaciół, więc powinienem był twierdzić, że byłem szczęśliwy. Naprawdę tak myślałem jednak jak teraz na to patrzę, to czuje, że moje życie było puste.

– Och, niech zgadnę, bo nie znalazłeś miłości? – pytam lekko zrezygnowana.

– Nie, po prostu nie byłem przekonany, co do pracy w wydawnictwie – poprawia mnie. – Byłem wtedy innym człowiekiem. Wykonywałem swoją pracę jak najlepiej, jednak nie potrafiłem znaleźć sensu w tym co robię. Jakbym w pewnym monecie zboczył z wyznaczonej mi ścieżki i teraz gubiłem się, bo nie mogłem znaleźć sobie miejsca.

– Czyli wtedy nie byłeś w stałym związku? – jego odpowiedzą na mojego pytanie jest parsknięcie śmiechem. – Chyba rozumiem.

– Ostrzegam cię, że historia jest niesamowicie długa i jeśli poczujesz się znudzona lub nie będziesz czegoś rozumieć, to mów – powiadamia mnie, biorąc łyk swojej kawy. – Zanim powiem ci, jak poznałem miłość mojego życie będziemy musieli cofnąć się trochę, bo żeby dokładnie wszystko zrozumieć, nie mogę pominąć niektórych szczegółów.

– Czy opowiadania będzie zawierało erotyczne fragmenty? – dopytuję się, a Louis uśmiecha się nieznacznie.

– Mogę to pomijać, używając „jeść kanapki" zamiast „uprawiać seks" – żartuje.

– No dalej, profesorze, chcę żeby wszystkie dziewczyny zazdrościły mi znajomości pana życia erotycznego – śmieję się.

– Była to jesień dwa tysiące piątego roku, a ja właśnie wracałem z pracy z zamiarem skierowania się do mojego ulubionego baru – zaczął swoją historię, kiwając głową od niechcenia.

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to pierwsze zdanie, cofające nas o jedenaście lat, zmieni moje życie.

***
* w hiszpańskim ( i angielskim też) nie wiadomo nic o płci tej osoby. Niestety, w polskim został przetłumaczony jako pisany do kobiety, bo z góry założono, że jest to o żonie autora.

*****

Rany, wróciłam. Nie żebym tak naprawdę zniknęła, ale mam wrażenie, że znów jestem w domu (czy ja właśnie nazwałam was domem? Tak, zrobiłam to. Chodźmy się wszyscy kochać). Przez następne kilka tygodni mam nadzieję, że będziemy się tutaj spotykać w każdy poniedziałek i piątek! Udało mi się przez całe LAY utrzymać się narzuconego przez siebie samą harmonogramu, więc miejmy nadzieje, że teraz też tak będzie. A teraz proszę was, żebyście napisali mi, co sądzicie o COMMU.

Wspomnę tylko jeszcze, że całość historii bedzie w narracji autorskiej, a jedynie wstawki z teraźniejszości są pisane pierwszoosobowo (plus są w czasie teraźniejszym i oddzielone omegą, więc łatwo można je odróżnić). Dodatkowo to jest najkrótszy rozdział, który możecie traktować jako taki prolog. Następne będą miały powyżej 5k słów każde, więc ostrzegam, to naprawdę długie opowiadanie. Jeżeli na ten moment macie jakieś pytanie odnośnie ff (nie fabuły, kochani!!!), jego budowy czy na przykład czegoś nie rozumiecie, to śmiało. Ale myślę, że wszystko jest, jak na razie, w miarę logiczne.

Mam po prostu nadzieję, że wam się podoba. Napiszcie mi, co tam u was i nie zapominajcie o hashtagu na tt #commu. Możecie tam mi napisać, co sądzicie o ff w takim stylu, wysłać mi groźby śmierci czy wyznania miłości. Mój user to @paulinadeanz, ale wystarczy że użyjecie hashatgu.

I powiem wam jeszcze, że klub nie jest dobrym miejscem, żeby znaleźć miłość, dlatego parę wydarzeń będzie miało miejsce w barze. Przykro mi Ed, byłam pierwsza.

Okładka została zrobiona przez Darrrow . Pisałam juz o tym w opisie, ale może nie każdy czyta. Przyznajcie, że jest cudowna, ja zakochałam się w niej od razu. Idealnie oddaje klimat powieści i JEZU ALE SIĘ CIESZĘ NAPRAWDĘ CZUJĘ EKSCYTACJĘ NA MYŚL, ŻE BĘDZIEMY RAZEM ORZEZ NASTĘPNE KILKANAŚCIE TYGODNI

Kooocham mocno

Pauls xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro