3. Perfect Timing

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

           

Jak już wcześniej wspominałam, Louis nie był szczęśliwy w swojej pracy. Jednak za każdym razem, gdy z niej wracał czuł się nieco przygnębiony, bo w końcu przez te osiem godzin dziennie był komuś potrzebny. Nieważne czy chodziło o te głupie poprawianie błędów, tłumaczenia czy pomoc w jakichś zawodowych sprawach; Louis momentami bywał niezastąpiony dla swoich współpracowników i szefa.

Kiedy jednak był już domu wszystko się zmieniało i tak naprawdę nie miał co robić. Oczywiście, spotykał się z przyjaciółmi, siedział w barze, w domu czytał książki. Jednak tamta jesień była dość specyficzna, bo wydawało mu się, że wieczorami jest jakoś samotny. Zdarzały się dni, gdzie naprawdę nie miał pojęcia, czym zająć swój wolny czas. Liam uczył się do egzaminów, Zayn pracował nad projektami, jedynie Niall zawsze był w barze, podrywając dziewczyny. Louis często mu pomagał, ale momentami zastanawiał się, jak by to było być z kimś na stałe. Móc się przytulić i obejrzeć razem film, przerywając go słodkimi sesjami całowania się. Jesień chyba na każdego tak działa; zaczyna się myślec o swojej samotności i staje się ona problemem.

Teraz jego ulubionym zajęciem było poprawianie literówek i błędów w książkach oraz dzwonienie do wydawnictw, żeby przy następnym druku zwrócili na to uwagę. Czuł się jakby był nielubianym dzieciakiem, który znajduje dziwne rozrywki. Cóż, nie jego wina, że przyjaciele byli zajęci, a on czuł się smutny i to polepszała mu humor. Sam nie był pewien, dlaczego ostatnimi czasy nie czuje się najlepiej. W końcu tak naprawdę nie miał do tego powodu, bo jego życie wcale się jakoś nie zmieniło.

Było po prostu zimniej, ale temperatura na zewnątrz nie powinna wpływać na psychikę człowieka. Przynajmniej tak zawsze wydawało się Louisowi.

Był też nieco zamroczony swoimi myślami, bo parę dni wcześniej dowiedział się, że jego siostra się zaręczyła. Wydawało się to trochę dziwne, bo dziewczyna jest cztery lata młodsza. Nie rozumiał, jak w tak młodym wieku można chcieć zostać z kimś na zawsze.
Nawet jeśli związek wcześniej już trwał jakieś dwa czy trzy lata i obydwoje traktowali go bardzo poważnie to w mniemaniu Tomlinsona powinni z tym poczekać. Wprawdzie mógł się domyślić, że jego siostra wyjdzie wcześnie za mąż, bo od zawsze była takim typem osoby. Chciała miłości, dużej rodziny i domku na przedmieściach. Mimo że to ona była tą młodszą, nieraz słyszał pouczenia dotyczące jego stylu bycia. Lottie uważała, że Louis jest w takim wieku, że stały związek powinien być swego rodzaju priorytetem. W końcu zakończył już edukację, miał dobrą pracę i tak naprawdę brakowało mu tylko miłości.

Patrząc na charakter i zachowanie siostry, nie powinien być zdziwiony tym, że zdecydowała się na ślub właśnie teraz. Cieszył się ich szczęściem i zdecydował się nie wspominać nic już o tym, że uważa, że są nieco za młodzi na takie poważne decyzje.

Louis jeszcze nawet nie był w tak długim i poważnym związku, a co dopiero planował ślub. Tak naprawdę nigdy nie chciał zostać małżonkiem, a postanowił sobie, że stałe związki odpuści sobie do co najmniej trzydziestego roku życia. Dlatego nigdy nie przedstawiał swoich dziewczyn rodzinie, bo uważał to za bezsensowne; i tak miał zamiar zakończyć w miarę szybko tę znajomość, a zabranie kogoś takiego do Anglii wiązałoby się z dużą odpowiedzialnością. Był pewien, że ta osoba uznałaby to za coś bardzo poważnego. Zawsze tłumaczył swojej mamie, że aktualnie nie spotyka się z nikim na stałe, więc bez sensu ich ze sobą poznawać i zrobić dziewczynie tylko nadzieję na coś statecznego.

Ten fakt sprawił, że rodzina Tomlinsona od dłuższego czasu na wszystkich spotkaniach rodzinnych mu to wypominała. Jakby w jego wieku trzeba było mieć do tego stopnia poukładane życie, żeby mieć stały związek. Gdy tylko zaczynali temat, zbywał ich, skupiając się na swoich sukcesach w pracy niż w miłości. W końcu miał ich całkiem dużo, sprawiając że rodzina była dumna. Zawsze gdy przychodził do domu widział na półkach książki z jego wydawnictwa, które miał okazje poprawiać lub tłumaczyć. Jego mama była jedynie zawiedziona, że on nic nie pisze. Louis jednak nigdy nie lubił tworzyć czegoś sam, bo nie miał do tego nerwów, ani też pomysłu na własną historię. Zdążył się przekonać, że największe dzieła pisarzy mają pewne wątki autobiograficzne. Naprawdę trudno było od tego uciec, w końcu umiejętność pisania bierze się z wewnętrznej wrażliwości i dokładnego spojrzenia na świat. Autorzy najczęściej czerpali inspiracje ze swojego życia, a Tomlinson miał wrażenie, że wtedy jego życie nie było takim, o którym można napisać książkę. Nigdy nie przeżył zawodu miłosnego czy jakiś większych uniesień. Jego życie uczuciowe praktycznie nie istniało, wcale nie dlatego, że nikt go nie chciał, ale dlatego, że on nie umiał otworzyć się na drugą osobę i znaleźć w sobie pewną wrażliwość na uczucia.

Louis wprawdzie miał już jakieś bardziej zobowiązujące dziewczyny, ale nigdy nic z tego nie wychodziło. Zawsze znajdował w kobiecie coś takiego, co kompetnie ją wykluczało jako stałą partnerkę. Czasami były to całkiem błahe rzeczy, ale on wciąż szukał kogoś idealnego. Pewnie miało to jakiś związek z jego strachem przed zaangażowaniem się. Panicznie bał się być od kogoś w nawet małym stopniu zależny, więc gdy tylko widział, że traci kontrolę, rezygnował z danej osoby.

Nigdy zaś nie miał okazji związać się na dłużej z jakimś mężczyzną. Nie chodziło o to, że miał jakieś uprzedzenia; lubił obie płcie i naprawdę myślał, że było mu wszystko jedno. Problem tkwił w tym, że mężczyźni, których poznawał, byli to najczęściej kolesie z gejowskich klubów. Takie miejsca nie są zaś najlepszym wyborem, żeby znaleźć kogoś szczególnego, kto nie będzie tylko jednonocną przygodą. Louis oczywiście nie miał nic przeciwko takim przelotnym znajomościom. Seks z mężczyznami był dla niego szczególnym przeżyciem i momentami był w stanie stwierdzić, że lepiej go odczuwał niż ten z kobietami. Nie miał nawet pojęcia dlaczego, ale coś pociągało go w tej możliwości zrujnowaniu w sensie erotycznym kogoś równie silnego jak on. Lubił sposób, w jaki mężczyźni, którzy na pierwszy rzut oka na to nie wyglądają, całkowicie mu się poddają, błagając o wszystko.

Jednak teraz ślub siostry dał mu do zrozumienia, że powinien kogoś przyprowadzić jako osobę towarzysząca. Jasne, zawsze mógł to być któryś z przyjaciół, ale oni pewnie pokłóciliby się o to i ostatecznie musiałby wziąć wszystkich lub żadnego.
Z drugiej strony zaproszenie na wesele przypadkowej nowo poznanej osoby dawałoby jej do zrozumienia, że to coś poważnego, a Louis nie chciał takich złudnych nadziei. Uznał, że ma jeszcze parę miesięcy zanim zostanie wysłane zaproszenie, na którym będzie musiał zaznaczyć, czy przyjdzie z osobą towarzysząca czy bez niej. Szczerze wątpił, że pozna w tym czasie kogoś, a co dopiero się zauroczy. To przecież nie wygląda tak, że pewnego razu poznajesz kogoś i wiesz, że chcesz spędzić z tą osobą resztę życia i nie możesz dłużej czekać, żeby przedstawić ją rodzinie. Tak dzieje się tylko w romantycznych filmach, które czasami ogląda z Zaynem.

Szedł spokojnie, napawając się przyjemnym ciepłem. Rozpiął swój płaszcz, bo ten dzień był wyjątkowo słoneczny. Wiedział, że to jeden z ostatnich tego typu, bo za parę tygodni w Nowym Jorku rozpocznie się prawdziwa chłodna jesień. Nie przepadał za zimnem, ale na szczęście tutaj nie było aż tak źle. Zdążył się już przyzwyczaić do tego klimatu i naprawdę cieszył się, że nie było aż tak dużych przymrozków jesienią.

Miał skręcać na skrzyżowanie i gdyby nie to, że samochód nie zatrzymał się na pasach, jego życie potoczyłoby się inaczej.

A może wcale nie? Czy przeznaczenie nie dopada nas niezależnie od okoliczności?

Ale wtedy właśnie po raz pierwszy go zobaczył.

Był to wysoki, smukły mężczyzna z nieco przydługimi kręconymi włosami, które podskakiwały w rytm jego kroków. Nie wiadomo, co dokładnie sprawiło, że Louis tracił głowę. Było jednak w nim coś specyficznego, co nawet z takiej odległości dosięgło Tomlinsona i chwyciło jego serce. Nie można tego nazwać miłością od pierwszego wejrzenia. To pod żadnym pozorem nie była miłość. To coś w rodzaju zafascynowania, Louis czuł się jakby był sparaliżowany i chciał z nim po prostu porozmawiać. Miał wrażenie, że ten mężczyzna jest kimś niesamowicie cennym i robiło mi się gorąco na sam jego widok. Wtedy do jeszcze nie był żaden podtekst erotyczny, on jedynie sprawiał, że się denerwował. Tomlinson praktycznie nigdy się tak nie czuł, więc teraz tak naprawdę nie wiedział, co powinien ze sobą zrobić.

Przeszedł przez ulicę, nie przejmując się czerwonym światłem. Nie spuszczał wzroku z mężczyzny, jak gdyby chciał go śledzić. Dość szybko jednak doszedł do wniosku, że to fatalny pomysł. Co ma zrobić, jeśli znajdzie się blisko niego? Zagadanie na ulicy i powiedzenie, że mu się spodobał nie wchodziło w grę. Może i Nowy Jork to światowe miasto i homoseksualizm nie jest źle traktowany, ale zawsze mógł się zdarzyć jakiś homofob. Nawet jeśli sposób w jaki poruszał się mężczyzna świadczył o tym, że na pewno nie jest hetero, Louis nie chciał ryzykować. Podbijanie do przypadkowych dziewczyn na ulicy było dobre, ale mężczyzn zawsze poznawał w klubach albo przez znajomych. Nie ryzykował zgadywaniem orientacji, bo to po prostu mogło się źle skończyć.

Postanowił, że po prostu poobserwuje go jeszcze trochę, żeby się przekonać, czy rzeczywiście jest taki cudowny. Przecież nawet nie widział dokładnie jego twarzy. Zapewne znowu pomyślał swoim penisem i te długie smukłe, wręcz kobiecie nogi na niego zadziałały. Ale naprawdę nigdy wcześniej nie widział tak zgrabnych nóg, nawet jeśli mógł ujrzeć tylko łydki, bo reszta była zakryta długim płaszczem.

Krok nieznajomego już po chwili stał się dość flegmatyczny i Louis sam musiał zwolnić, żeby zachować bezpieczną odległość. Jednocześnie mógł z łatwością go obserwować i naprawdę podobało mu się to, jak się poruszał. Nie robił tego w męski sposób, szeroko rozstawiając nogi, ale w ten bardziej kobiecy. Tomlinson mógłby się pokusić, że uważał ten chodnik za swój osobisty wybieg i starał się zachować pewną pozę. Jego nogi poruszały się blisko siebie, a ramiona były łagodnie wyprostowane, będąc cały czas stateczne.

Ku jego zdziwieniu mężczyzna zmierzał w tę samą stronę, co początkowo on. Ucieszył się, bo to oznaczało, że bez wyrzutów sumienia może go śledzić. W końcu on też miał zamiar tam iść, więc nie robił nic złego. W głowie jednak już wyobrażał sobie, jak jego przyjaciele będą się śmiać, bo śledził obcego mężczyznę zamiast normalnie porozmawiać. Ale z drugiej strony zastanowił się, jak długo ma zamiar za nim iść. Przecież on może zmierzać dosłownie wszędzie i na pewno zauważyłby coś podejrzanego, gdyby Louis na przykład wszedł do budynku, w którym mieszka. Musiał dać sobie jakąś granicę i postanowił, że jeżeli jeszcze raz skręci w jakąś uliczkę to zawróci do baru.

Właśnie znajdowali się na ulicy, gdzie było Painting Flowers, więc Tomlinson czuł, że to ostatni moment, w którym jest jeszcze zwykłym przechodniem, a nie chorym prześladowcą. Przez chwilę rozważał, czy nie wejść do baru i zapomnieć o tym wszystkim. Właściwie mógłby nawet nikomu o tym nie wspominać, udawać że wcale nie było żadnego pięknego mężczyzny. Przecież bez problemu by to zrobił, zapomniał o nowo napotkanej osobie i ruszył dalej ze swoim życiem.

Jednak Louis prawie dostał zawału, gdy zobaczył, że mężczyzna wszedł do jego baru. To naprawdę było dziwne i wręcz przerażające. Niewątpliwie tamten był tam po raz pierwszy, bo Tomlinson na pewno zobaczyłby go wcześniej. Chyba, że zawsze się mijali, jednak to mało prawdopodobne. Odkąd tutaj mieszkał zdążył być w tym barze chyba o każdej porze dnia i nocy, a taki mężczyzna nie umknąłby jego uwadze. Nie rozumiał jednak, dlaczego przeszedł dość długą drogę, żeby wstąpić do miejsca, które wcale nie jest wybitne. W Nowym Jorku można zaleźć mnóstwo takich, jak nie lepszych, barów i naprawdę nie było logicznego wytłumaczenia, dla którego mężczyzna wybrał akurat ten.

Chyba, że miał się z kimś spotkać. W sumie to miało sens, uroczy chłopak na randce z jakąś śliczną dziewczyną, która mieszka niedaleko Louisa. Pewnie wypiją teraz razem kawę, świetnie się bawiąc. Szatyn poczuł się idiotycznie, że śledził go całą drogę, skoro od początku było wiadomo, że to bezcelowe.

Louis wszedł do lokalu chwilę po tajemniczej osobie. Na wejściu zdjął swój płaszcz i przywitał się z barmanem, Lucasem, żeby jego pobyt tutaj nie był podejrzany. W końcu Painting Flowers nie należało do najpopularniejszych nowojorskich miejsc, a nieznajomy mógł zauważyć go przez całą drogę. Wciąż musiał zachować pewne pozory i zachowywać się jak normalny człowiek.

Tomlinson od razu zobaczył mężczyznę, którego śledził. Siedział przy barze, z wyciągniętą książką, co mogło oznaczać, że nie czeka na nikogo ani nie jest na randce, bo kto w końcu na takie spotkania bierze coś do czytania? Louis od razu starał się dyskretnie spojrzeć na tytuł. Ulubiona literatura dużo mówi o człowieku, tym bardziej dla osoby, która spędziła dużo lat na interpretowaniu jej, a aktualnie do jej pracy należy sprawdzanie, jakie grupy ludzi preferują dane książki. Z ulgą odetchnął, gdy zobaczył, że nie jest to jakieś romansidło, a tomik poezji. Do tego nie byle jaki, ale Pablo Nerudy, którego miał okazję już poznać za czasów studiów. Zdziwiło go to trochę, bo to raczej nie była pozycja, jaką wybierało dużo osób. Oczywiście często wykładowcy wymagali interpretacji kilku wierszy, ale na pewno nikt z jego znajomych nie zaczytywał się w całą jego poezję w barze. Trzeba było mieć specyficzne spojrzenie na świat, żeby polubić twórczość Nerudy, bo ta nie należała do zwyczajnych. To nigdy nie były zwykłe wiersze o miłości; były momentami surrealistyczne, pełne plastyczności obrazów, ale także nastrojami niepokojów czy leków. Louis od zawsze bardzo to lubił, ale jednocześnie musiał być w odpowiednim, trochę smutnym, humorze.

– Czarną kawę poproszę – zwrócił się do barmana, starając się nie zerkać w tak mało wyrafinowany sposób w bok.

– Reszta gangu w pracy, hę? – zagadał ze śmiechem Lucas, a Louis kiwnął głową. Widział kątem oka, jak mężczyzna obok uśmiechnął się delikatnie. Miał wrażenie, że na niego spogląda, ale kiedy jednak szatyn zaszczycił go wzorkiem, ten znowu skupił się na książce.

Tomlinson przyjrzał mu się uważnie. Miał naprawdę bardzo ładny profil, mocne kości policzkowe oraz widoczną linię żuchwy. Do tego rzęsy były ciemne i gęste, a usta pełne i różowe. Niewątpliwie był przystojny, choć Louis oszacował, że jest nieco od niego młodszy. Jego włosy mogły uchodzić za stanowczo zbyt długie, ale być może je zapuszczał. Kręciły mu się, co sprawiało, że wyglądał słodko i bardziej chłopięco. Nie mógł dokładnie ocenić jego figury przez długi gruby płaszcz, który wciąż miał na sobie, ale nogi w obcisłych spodniach wskazywały na to, że jest smukły. Dzieliło ich jedno barowe krzesło, ale i tak mógł wyczuć jego zapach. Delikatny, nieco cytrusowy, sprawiający wrażenie uniwersalnego, niezależnie od płci. Podobało mu się to, bo nie przepadał za ludźmi, którzy na każdym kroku chcieli pokazać jak bardzo męscy są. Chłopak już u niego zapunktował tym, że wybiera rzeczy, które są obiektywnie ładne, a niekoniecznie tylko dla mężczyzn.

Dostali swoje zamówienia mniej więcej w tym samym czasie, chociaż nieznajomemu Lucas podał napój jako pierwszy. Ten podziękował z uśmiechem, ukazując swoje głębokie dołeczki w policzkach. Louis nie pamiętał, żeby wcześniej uważał to za coś atrakcyjnego, ale dołeczki idealnie pasowały do chłopaka

Pił swoją biała kawa z dużą ilością bitej śmietany i innych dodatków, wciąż czytając. Louis podziękował sobie umiejętności zgadywanka orientacji. Zważywszy na inne rzeczy, ten napój wręcz krzyczał, że chłopak nie jest hetero. Oprócz tego przecież wydawał się być niesamowicie delikatny, Tomlinson wręcz pokusiłby się o użycie słowa kobiecy. Nie w negatywnym sensie, miał na myśli wszystkie pozytywne cechy kobiecości; między innymi subtelność i bycie przepięknym, sprawiając, że Louis nie potrafił trzeźwo myśleć. Do tego niesamowity seksapil, który posiadał i ruchy, które poprzez swoją łagodność stawały się dziwnie erotyczne.

Popijając swoją kawę obserwował, jak mężczyzna czyta wiersze, czasami zaginając rogi kartki. Zauważył, że ma naprawdę ładne dłonie, z długimi bladymi palcami, idealnymi do gry na pianinie.
Przesunął wzorkiem nieco niżej, spoglądając na nogi. Wydawały się być dość długie i szczupłe, mężczyzna podrygiwał nimi w rytmie piosenki w tle, opierając podeszwy butów o reling barowego hokera. Wydawał się być niezbyt zainteresowany światem dookoła niego, jak gdyby ludzie wokół nie istnieli i liczył się tylko on z poezją.

Louis chciał jednak sprawić, że spojrzy się w końcu na niego, żeby mógł uważnie zobaczyć całą jego twarz. Ten jednak wciąż był skupiony na literach, więc Tomlinson zaczął od niecenia nucić piosenkę, jaka leciała w tle. Prawie nie zauważył, że mężczyzna siedzący obok się do niego dołączył.

– Jesteś Brytyjczykiem? – zagadał nagle długowłosy, wciąż nie nawiązując kontaktu wzrokowego. Tomlinson szybko zauważył, że mężczyzna też miał angielski akcent.

– Znowu nuciłem God Save The Queen, prawda? – zażartował, wcześniej wciągając powietrze przez zęby, udając zabawne syknięcie, żeby ulepszyć swój sarkazm.

– Jestem pewien, że to było Autumn Leaves, ale akcent cię zdradził – uznał, śmiejąc się cicho.

Autumn leaves – powtórzył do siebie Tomlinson, zyskując tym samym jeszcze większą uwagę młodszego.

– Wersja Franka Sinatry z pięćdziesiątego szóstego – powiadomił go swoim głębokim głosem, patrząc na niego prosto. Teraz dopiero Louis uświadomił sobie, jak piękny jest mężczyzna. Nazywanie go przystojnym byłoby zniewagą dla jego urody. Miał cudownie zielone oczy, które lustrowały go dokładnie. Uśmiechał się delikatnie, dając Tomlinsonowi możliwość zauważenia jego cudownych ust; pełne, różowe, o idealnym kształcie. Mocno zaznaczone kości policzkowe dodawały mu męskości, jednak cała uroda wydawała się być dość delikatna i subtelna. Louis pokusiłby się o stwierdzenie, że jest wprost perfekcyjny, bo jeszcze nigdy się tak nie poczuł. Miał wrażenie, że nie patrzy na człowieka tylko na kogoś w rodzaju anioła. W jednej chwili coś go uderzyło i już nic nie było takie samo. – Przepraszam, zboczenie zawodowe.

– Jesteś muzykiem? – zainteresował się.

– Blisko – poprawił go, uśmiechając się lekko, ale już nic nie mówiąc.

– Więc czym się zajmujesz? – dopytał się Tomlinson, nieco zbity z tropu tą zagadkowością.

– A na kogo wyglądam?

Louis przyjrzał mu się dokładnie. Jego aparycja przywodziła na myśl aktora lub modela, ale jednocześnie miał wrażenie, że jest zbyt skromny na taką pracę. Poza tym, miało to mało wspólnego z muzyką, a to była główna wskazówka, jaką się kierował. Szybko przeszedł wzorkiem na dłonie; zadbane, o długich, bladych palcach. Zdecydowanie nie wykonywał żadnej fizycznej pracy, ale też nie wydawało mu się, żeby dużo pisał.

– Chyba potrzebuję podpowiedzi – wyznał Louis, bo nic nie przychodziło mu na myśl.

– Niech ci będzie – zacmokał, odgarniając za ucho kosmyk włosów. Tomlinson złapał się na tym, że przez chwilę je podziwiał; były dość małe, ale naprawdę kształtne. Nie wiedział nawet dlaczego, tak mu się podobały, ale miał ogromną ochotę go tam pocałować. – Powiedzmy, że do tej pracy są potrzebne pewne szczególne umiejętności i zdecydowanie trzeba lubić muzykę, żeby to robić. Przychodzi ci coś do głowy?

– Niestety – zaprzeczył, dokładnie lustrując pięknego mężczyznę, który zarumienił się lekko, czując na sobie jego intensywny wzrok. Louis właśnie to uwielbiał. Chciał sprawiać, że uroczy chłopak będzie miał różowe policzki przez cały czas, gdy on go podziwia. Bo zdecydowanie było co podziwiać, przez tyle lat swojego życia nie widział kogoś tak pięknego. – Nauczyciel muzyki?

– Nie – pokręcił głową, uśmiechając się delikatnie. – Daję ci jeszcze jedną szansę, wykorzystaj ją dobrze.

– Jeszcze jedno pytanie – poprosił Louis, a on kiwnął głową. – Jesteś znany w szerszych kręgach?

– Zależy jak bardzo interesujesz się muzyką – odparł zdawkowo, wyglądając na niesamowicie zadowolonego z tego, jak bawi się Tomlinsonem. Napił się powoli kawy, oblizując po tym górną wargę, na której zostało trochę pianki. Wyglądał przy tym niczym słodki kotek i Louis był pewien, że jego serce się trochę roztopiło. Nie wierzył, co ten chłopak z nim robi, ale bardzo się tego bał. Ciekawił go, ale jednocześnie przerażało go to, że może stać się zbyt ciekawy. Tomlinson najczęściej nie chciał za bardzo przyzwyczajać się do nowopoznanych ludzi i dowiadywać się wielu rzeczy, ale ta tajemniczość i niedostępność na niego działa. Dodatkowo wtedy myślał, że to wszystko to sztuczki, które sam często stosował, ale nie mógł się oprzeć grania w tę grę.

Z przemyśleń wyrywał go Lucas, który właśnie zbliżył się do baru. Najwyraźniej musiał już kolejny raz coś do niego mówić, ale Louis nie usłyszał tego wcześniej.

– Louis, zostaniesz tutaj na chwilę? Wyjdę na papierosa – wyjaśnił mężczyzna, a Tomlinson pokiwał głową. O tej porze nie było tutaj prawie nikogo, bo najwięcej ludzi przychodziło wieczorem, żeby się napić albo rano, żeby coś zjeść. Wczesne popołudnie zdecydowanie nie należało do najbardziej ruchliwego czasu, więc Lucas pozwalał sobie na częstsze przerwy, gdy któryś z jego znajomych był w pobliżu.

– Louis – powtórzył długowłosy, jakby chciał perfekcyjnie to wymówić. Przeszły go ciarki, ponieważ jego imię w ustach chłopaka brzmiało niesamowicie seksownie. – Brytyjczyk z francuskim imieniem w Ameryce. Ciekawe połączenie.

– Przepraszam bardzo, ale zabraniam ci się wyśmiewać z mojego francuskiego imienia – upomniał go żartobliwym tonem, kątem oka spoglądając na Lucasa, który śmiał się z nich pod nosem, wychodząc zza lady.

– Uważam, że twoje imię jest śliczne – odparł, a jego usta cudownie podkreśliły ostatnie słowo. Louis mógł umrzeć, słysząc ten komplement, a jego serce zabiło mocniej. Starał się jednak zachować swoją nonszalancję i na jego twarzy pojawił się jedynie szelmowski uśmiech. – Ogólnie lubię francuskie rzeczy, wiesz?

Tomlinson praktycznie zakrztusił się swoją kawą. Ten na pozór niewinny chłopak flirtował z nim już po kilku minutach znajomości. Skłamałby, gdyby powiedział, że wcale mu się to nie podobało. Oczywiście, że chętnie zabawiający się z nim mężczyźni to coś, czego zawsze potrzebował, ale tym razem czuł się nieco inaczej. Nie chciał, żeby jego spotkanie z chłopakiem skończyło się na jednonocnej znajomości, bo ten człowiek czyta wiersze Pablo Nerudy, a Louis w swoim życiu znał oprócz siebie tylko jedną osobę, która robiła to z własnej woli; swojego, emerytowanego już, wykładowcę. Ten chłopak był niczym skarb, który za wszelką cenę trzeba chronić. Równocześnie wydawał się być tak ufny i może to tylko jego powierzchowność, ale Louis miał wrażenie, że mężczyzna jest kruchy i łatwo go zranić. Zdecydowanie nie powinien był z nim flirtować, bo prawdopodobnie go tylko zrani.

– Doprawdy? – spytał Louis z pobłażaniem, nie mogąc powstrzymać się przed małym flirtem. – Co jeszcze francuskiego lubisz?

– Piosenki i filmy – stwierdził chłopak pewnie i to naprawdę nie brzmiało jak droczenie się. Cóż, najwyraźniej nie każdy umysł jest tak brudny jak Louisa, ale nie można go winić, bo nieznajomy był śliczny i w ciągu kilku minut zdążył go sobie wyobrazić co najmniej kilka razy nago. – Autumn leaves też ma swoją francuską wersję, która jest cudowna.

Brzmiał na tak niesamowicie podekscytowanego, a Tomlinson uwielbiał, jak ludzie mówili mu o swojej pasji. Mógł słuchać godzinami o, na pozór, nieinteresującej rzeczy tylko dlatego, że dana osoba ją uwielbiała. To fascynujące jak różne rzeczy mogą inspirować poszczególnych ludzi.

– Chyba nigdy nie słyszałem – zaczął. – Chcesz mi może opowiedzieć o tym?

– Louis, czy jesteś gotowy na jedną z moich nieciekawych ciekawostek? – spytał, uśmiechając się, a jego oczy tliły się pięknym blaskiem, bo zapewne nie zawsze ktoś chce słuchać o jego zainteresowaniach.

– Urodziłem się gotów – zażartował Louis. – Moje życie byłoby niepełne bez tej nieciekawej ciekawostki.

Autumn leaves to angielska wersja Les feuilles mortes, co oznacza „martwe liście". Francuzi są bardziej dosłowni. Zastanawiałeś się kiedyś, czemu jesień jest tak piękna, skoro wszystko umiera? – było to pytanie retoryczne, bo nie dał mu czasu na odpowiedź. Ale właściwie Louis nigdy nie miał okazji tego przemyśleć, a chłopak miał rację. W końcu cała natura zamiera, a jednak wielu ludzi zachwyca się tą porą roku. – W każdym razie, w tysiąc dziewięćset czterdziestym szóstym roku Joseph Kosma, taki kompozytor, napisał muzykę, a Jacques Prevert słowa. Została stworzona na potrzeby filmu o Paryżu. Rok później Johnny Mercer zrobił angielskie tłumaczenie. Powstał nawet film, gdzie Nat King Cole śpiewał w czołówce właśnie tę piosenkę. Potem nagrano jeszcze kilka coverów, ale najbardziej znana jest właśnie wersja Franka Sinatry.

– Wow – stwierdził Louis z podziwem kiwając głową. – Naprawdę się na tym znasz.

– To po części moja praca – stwierdził skromnie, rumieniąc się nieco. – Przy okazji, nie chcę żebyś myślał, że nie lubię Sinatry. Odkąd mieszkam w Nowym Jorku to chyba obowiązek go lubić.

– W sumie to zabawne, bo on pochodził z New Jersey – uświadomił go Tomlinson.

– Ale śpiewał o Nowym Jorku – powiedział niepewnie, a Louis potwierdził to ruchem głowy.

– Oczywiście, w końcu to najlepsze miasto na świecie – stwierdził pewnie i przez chwilę obaj milczeli. – Mówiłeś, że wolisz wersję francuską.

Był ciekawy jego odpowiedzi. Wystarczyło kilka minut, a mężczyzna niesamowicie go zaintrygował. Miał w sobie coś specyficznego, nienamacalną rzecz, która wyróżniała go spośród innych ludzi. Nie chodziło o jego wygląd, bo może miał specyficzną urodę, ale większość określiłaby go jako atrakcyjnego. Jednak sposób w jaki mówił, gestykulował; wszystko wydawało się być starannie przemyślane. Louis miał wrażenie, że mężczyzna jest niczym aktor w teatrze, dobrze wie, co zrobić i dokładnie zna swoją rolę. Tomlinson był pewien, że nie spotkali się przypadkiem. Tkwiło w nim przekonanie, że to nie był zwykły zbieg okoliczności, ponieważ jak często zdarza się, że osoba, którą się śledzi idzie do tego samego miejsca i do tego czyta tomik poezji twojego ulubionego autora?

– Yvesa Montandy – powiedział, kiwając głową. – Jest naprawdę melancholijna, idealna na jesień.

– Zgodzę się, chociaż raczej nie należę do nostalgicznych ludzi.

– Przyznam, że trochę się tego spodziewałem – wyznał, a Louis zmarszczył brwi, nie wiedząc, co ma odpowiedzieć. To milczenie było znakiem dla mężczyzny, żeby kontynuował. – Spójrz na siebie. Założę się, że gdy wchodzisz do pokoju dziewczynom uginają się kolana. Ze swoim uwodzicielskim wzrokiem, mocnymi kościami policzkowymi, popijając czarną kawę łamiesz serca, ale i tak każdy właśnie chce, żeby to jemu złamano serce.

– Co jest nie tak z czarną kawą? – powątpiewał Tomlinson, unosząc pustą już filiżankę. Było to pierwsze, co przyszło mu na myśl. Zapewne powinien był wpierw oburzyć się, że może go uważać za łamacza serc lub podziękować za ten specyficzny komplement. Jednak on wybrał kawę.

– Nic, po prostu kojarzy mi się z takimi macho. Wiesz, niczym mafiosi z włoskich filmów – uznał pewnie chłopak. – Bezpośredni, twardy i przywódczy. Całym swoim usposobieniem jesteś trochę jak taki James Dean, nie sądzisz? Chłopak bez uczuć, który może mieć każdą i często to wykorzystuje.

Louis był zaskoczony, że mężczyzna tak naprawdę przejrzał go na wylot. Każde słowo sprawiało, że zastanawiał się nad swoim życiem i wyborami, ponieważ on znał go dość krótko, a łatwo zgadł jego usposobienie. Jednak to wcale go nie odstraszyło, wręcz przeciwnie, chłopak jeszcze bardziej go zaintrygował. Nie zna zbyt wielu ludzi, którzy wprost mogą mu powiedzieć takie rzeczy. Nawet przyjaciele, którzy aktualnie często go obrażają, kiedyś zachowywali się całkiem inaczej. Trzymali te niemile opinie dla siebie lub próbowali delikatnie dać mu do zrozumienia, że robi coś nie tak.

– Osądzanie ludzi po kilku minutach rozmowy, dojrzale – prychnął, bo to jego nieco zdenerwowało i uderzyło w jego dumę. Od razu wrzucił go do pudełka z łamaczami serce, nie wiedząc nawet jakim jest człowiekiem. Ale bardziej go zirytowało to, że miał rację. Bo Louis często nie myślał o uczuciach innych, kierując się własnymi korzyściami. Bywał zimny i bezlitosny, nieprzejmujący się wyższymi wartościami.

– Do widzenia, panie Dean – wycedził przez zęby chłopak,  położył banknot na ladę i wstał. Louis obserwował, jak uśmiechnął się do niego nieco złośliwie, zanim skierował się do wyjścia.

– Do zobaczenia, Audrey – wyszeptał za nim Tomlinson, tak naprawdę myśląc, że już nigdy więcej go nie zobaczy.

Ω

Louis patrzył się przez dłuższy czas na drzwi, którymi wyszedł mężczyzna. Jeszcze parę razy odtwarzał tę scenę, zastanawiając się, czy mógł powiedzieć mu coś innego. Może i tamten potraktował go źle, bo dał mu kosza, nie będąc nawet podrywanym. Bo naprawdę, Tomlinson jest mistrzem we flircie, jednak tym razem nawet nie próbował czegokolwiek insynuować. Chciał jedynie poznać miłego, ładnego chłopaka, zaczytanego w wiersze Pablo Nerudy. Okej, może i część jego podświadomie marzyła o przespaniu się z nim, ale Louis naprawdę potrafi oddzielić seks od uczuć. Nawet jeśli do czegoś dojdzie, potrafi rozmawiać normalnie z tą osobą, czego najlepszym przykładem jest Zayn. Poza tym, on wcale nie musi uprawiać seksu z każdą atrakcyjną osobą, bo w końcu nie jest zwierzęciem. Jednak gdy po raz pierwszy od dłuższego czasu był zainteresowany w platoniczne poznanie kogoś, ta osoba od razu go odrzuca.

Jednak może właśnie to była próba? Może powinien za nim pobiec, poprosić o numer telefonu czy jakkolwiek inaczej nawiązać rozmowę? Co jeśli w tej chwili stracił okazję na poznanie bardzo ważnej osoby w swoim życiu? No dobrze, ewentualnie stracił szanse na przespanie się z naprawdę atrakcyjnym mężczyzną. Louis w tamtych czasach rzeczywiście bywał jak zwierze.

– On wróci, amigo – zapewnił go Lucas, gdy Tomlinson opowiedział mu o swoich obawach i przemyśleniach. Wprawdzie nie znał barmana zbyt długo, ale tacy ludzie mają w sobie coś, co sprawia, że od razu im się ufa. Tym czymś jest pewnie dostęp do alkoholu.

– Nie musisz mnie na siłę pocieszać – prychnął. – Jaka jest szansa, że on znowu pojawi się z tym barze, wiedząc że jestem stałym klientem?

– Nie pocieszam cię, idioto – przewrócił oczami mężczyzna, wyraźnie załamany przesadnym zamartwianiem się Louisa. – Zostawił książkę, pewnie po nią wróci. Przy okazji, trochę za bardzo dramatyzujesz, jak na to, że ten koleś miał być tylko "platoniczną" znajomością.

Barman wykonał cudzysłów w powietrzu, uśmiechając się przy tym nieco złośliwe.

Louis nie odpowiedział tylko spojrzał na tomik, który leżał na stole barowym. Rzeczywiście, mężczyzna tak się spieszył, że zapomniał go ze sobą wziąć. Zapewne niedługo po to przyjdzie, a wtedy zastanie w tym barze Tomlinsona. Ewentualnie to on może go jakimś sposobem odnaleźć. Pomyślał, że to by było niesamowicie rycerskie, gdyby szukał go po całym Nowym Jorku, żeby oddać zgubę. Tym bardziej, że nie znał nawet jego imienia i odnalezienie tego mężczyzny graniczyłoby z cudem.

Louis miał zamiar już wciąć tę książkę, ale zrezygnował gdy tylko jego palce zetknęły się z okładką. To wydawało się sentymentalne i romantyczne, takie czekanie na przypadkowego mężczyznę, z którym zamieniło się kilka zdań. Przecież on tak naprawdę nigdy nie starał się o kogoś. Chłopak miał rację, mógł mieć każdego i często to wykorzystywał. Nie potrafił przypomnieć sobie ani jednej osoby, o którą rzeczywiście walczył. Najczęściej spotykał ludzi na imprezach lub przez znajomych, a do tego nigdy nic nie czuł do żadnej dziewczyny, z którą był w związku. Wiedział, że to nie ma sensu, bo najczęściej rozstawali się po kilku tygodniach. A mężczyźni zawsze byli dla niego tylko jednonocnymi przygodami, więc nie widział sensu, dla którego miałby uganiać się za kimkolwiek przez pół miasta.

Wciąż przyglądał się drzwiom i dopiero, gdy zobaczył swoich przyjaciół nieco się otrząsnął z przemyśleń. Od razu wstał i biorąc ze sobą książkę, skierował się do ich stałego boksu. Początkowo rozmawiali o pracy, ale dość szybko zrobiło się tak, jak zwykle; Zayn i Niall od się o coś sprzeczali, a Liam po prostu patrzył się na Malika z rozmiłowaniem. Louis uśmiechnął się na ten widok, ponieważ Payne jest typem osoby, która mogłaby uganiać się za kimś przez cały Nowy Jork. Właściwie, był pewien, że gdyby ktoś mu się spodobał to na pewno by to zrobił, bo jest niepoprawnym romantykiem. Z łatwością mógł sobie wyobrazić, jak jego przyjaciel całkowicie poświęca się dla przypadkowej osoby, bo spodobał mu się jego uśmiech z dołeczkami.

– Zayn, pochodzę z Irlandii – prychnął Niall. – U nas pięciolatek zna się lepiej na piwach niż jakichś wasz amerykański koneser. Więc uwierz, Guinness to najlepsze piwo na świecie.

– Samuel Adams, stary – uznał Zayn. – Samuel Adams.

– Zapytaj się kogokolwiek – kontynuował Horan. – Chłopcy?

– Samuel Adams? – odparł niepewnie Liam, a Niall jęknął, gdy Zayn przybijał piątkę przyjacielowi.

Louis słyszał tę rozmowę w tle, bo teraz skupił się na książce. Właściwie doskonale znał wiersze Pablo Nerudy, wiele razy je omawiał na studiach i lubił tez do nich wracać. Jednak ten szczególny tomik był bardzo intymny. Zagięte rogi na stronach z ulubionymi wierszami, podkreślone cytaty; to wszystko sprawiało, że Tomlinson czuł, jakby obdzierał mężczyznę z ubrań i zostawiał go nagiego przed sobą. Widział jego duszę, a to najwyższa forma nagości. Zdawał sobie sprawę, że powinien zamknąć książkę i po prostu zostawić ją w barze, ale nie mógł się oprzeć. Czuł dotyk dłoni mężczyzny, widział jego serce na każdej z kartek i było to uzależniająco przyjemne.

– Louis? – usłyszał swoje imię z ust Liama i spojrzał się w jego stronę. Przyjaciel patrzył się na niego z troską. – Co to za książka?

– Tomik poezji – odparł Louis, trochę nieobecny myślami.

– Dobra, mam wrażenie, że coś się stało – stwierdził Zayn, na chwile ignorując konflikt z Niallem. – Powiesz nam, czemu jesteś taki markotny?

– Poznałem dzisiaj kogoś. W barze – zamknął książkę i zastukał w okładkę palcami – Ta osoba zostawiła...

– Swoje dziewictwo? – zażartował Niall.

– Nie...

– Majtki? – zgadywał. – Serio, mów szybko, bo umieram z ciekawości!

– Jesteś obrzydliwy – westchnął Liam. – Zostawiła książkę, prawda?

On zostawił – poprawił ich Louis, spoglądając w stronę drzwi. – Wziąłem ją, żeby mu ją oddać.

– Jesteś pewien, że nie zostawił czegoś jeszcze? – dopytał się Payne.

– Jezus, jeśli masz zamiar mówić mi o przeznaczeniu, zostawieniu we mnie cząstki siebie to sobie odpuść, bo on mi się wcale nie podoba – przewrócił oczami Tomlinson.

– Tommo, miałem na myśli adres czy coś – wytłumaczył się, a mężczyzna poczuł się głupio, że tak go zaatakował. – Skoro masz mu ją zwrócić musisz chyba znać chociaż jego nazwisko.

– Ewentualnie możesz odnieść ją do baru... – zaproponował Niall, od razu biorąc do ręki książkę z zamiarem oddania jej Lucasowi, ale Louis go powstrzymał, szybko odtrącając jego dłoń. – Wow, spokojnie stary!

– To po prostu bardzo dobra poezja – westchnął, przyglądając się książce. – Bardzo dobra, piękna i zabawna poezja. Może nieco bezczelna, ale tak niemożliwie cudowna...

– Czekaj, na pewno wciąż mówimy o poezji? – uśmiechnął się do niego Zayn. – Po prostu powiedz nam o wszystkim.

I Louis to właśnie zrobił. Powiedział przyjaciołom, jak śledził uroczego mężczyznę prosto do swojego ulubionego baru, żeby odbyć z nim krótką rozmowę. Starał się nie omijać szczegółów, bo słowa chłopaka naprawdę zapadły mu w pamięci. Nikt mu nie przerywał, jedynie Niall zaśmiał się, kiedy usłyszał, że Tomlinson został porównany do Jamesa Deana.

– Jeśli ktoś mógłby być Jamesem Deanem to ja – prychnął Horan, gdy skończyła się opowieść.

– Nie, to zdecydowanie Louis – zaprzeczył mu szybko Zayn, a Louis zastanowił się, czy naprawdę tak sądzi, czy po prostu szuka pretekstu do sprzeczki. Ta dwójka zdecydowanie zbyt często się o coś kłóciła.

– Problem jest taki, że ja nawet nie znam jego imienia – powiedział Tomlinson, ignorując wcześniejszą rozmowę przyjaciół.

– Czyli on ci się podoba? – upewnił się Liam.

– Jest interesującą osobą – odparł Louis dyplomatycznie. – Nie zależy mi na nim, chcę po prostu oddać mu tę pieprzoną książkę i powiedzieć, że to, co zrobił było okropne. Nie można tak pochopnie oceniać ludzi!

– Nie wiem, Loueh – zaczął Zayn, patrząc na niego współczująco. – Wcale nie potraktował cię aż tak źle, a w końcu podobno ci na nim nie zależy, więc ten kosz nie powinien być powodem do zemsty.

– Nie chodzi mi o danie kosza, którego nawiasem mówiąc mnie było, bo wcale go nie podrywałem – wytłumaczył się, ale nie wyglądało na to, żeby ktokolwiek mu uwierzył. – Zostawienie tomiku poezji Pablo Nerudy w barze to zniewaga dla liryki.

– Wciąż ci nie wierzę, że chodzi o jakąś książkę – uznał Zayn. Wziął ja do ręki i przejrzał pobieżnie, po czym rzucił na stół. – To nawet nie jest jakieś specjalne wydanie, dlaczego aż tak bardzo miałoby ci zależeć na zwróceniu jej właścicielowi?

– Bo ma wartość sentymentalną – powiedział Louis, patrząc się na niego jak na idiotę. Otworzył tomik, znowu zachwycając się fragmentami, jakie mężczyzna uznał za ważne i uśmiechając się sam do siebie. – Serio, on ma tutaj zaznaczone mnóstwo rzeczy i pewnie to dla niego ważne.

– Jak uważasz, Tommo – westchnął Malik.

Spędzili jeszcze trochę czasu w barze, aż w końcu zdecydowali się wrócić do domu. Był w końcu środek tygodnia i każdy z nich miał swoje obowiązki. Louis starał się nie myśleć o mężczyźnie, bo w końcu ten nic dla niego nie znaczył. Jednak Tomlinson skłamałby, gdyby powiedział, że nie spędził trochę czasu, czytając książkę przez niego zostawioną. Oczywiście, że znał te wiersze, ale miał okazję spojrzeć na nie pod nowym kątem. Podkreślone ołówkiem fragmenty, wykrzykniki, czy zagięte rogi sprawiały, że czuł się, jakby go poznawał. Nie wiedział dlaczego, ale to wszystko tak bardzo pasowało mu do nieznajomego. W wierszach poety było mnóstwo romantyzmu, ale też niepokoju. Niesamowicie plastyczne obrazy i częste zmiany nastrojów były wręcz idealnym odzwierciedleniem mężczyzny.

Louis zasnął, zastanawiając się, czy jeszcze kiedykolwiek go zobaczy.

*****

To zabawne, bo napisałam ten rozdział już parę tygodni temu i trochę już zapomniałam, co się w nim działo, więc sama się na siebie zdenerwowałam, że skończył się w takim momencie!

Ja zaczynam właśnie dzisiaj ferie i mam nadzieję, że napiszę jeszcze kilka rozdziałów. Jak mogliście się już przekonać, są dość długie (ten ma 5,8k słów), więc mam nadzieję, że rozumiecie, że pisze się je dłużej, więc nie mogę sobie pozwolić na wstawianie więcej niż dwa tygodniowo. I tak wydaję mi się to dość częste, bo ludzie najcześciej dodają dużo krótsze rozdziały nieregularnie lub raz w tygodniu.

Ale skończę już te tłumaczenia! Napiszcie mi, co tam u was!!! Jak tam w szkole, umieracie tak jak ja (pieprz się, liceum) czy może jesteście zadowoleni? Kiedy macie ferie i czy macie jakieś plany. Mam nadzieję, że naprawdę u was wszystko dobrze kochani!!!

Oprócz tego zachęcam was do napisania, co sądzicie o rozdziale. Podejrzewam, że większość z was się już domyśliła, kim jest ten tajemniczy nieznajomy. Nie zapominajcie rownież o napisaniu czegoś o opowiadaniu nie tylko w komentarzach, ale też na tt pod #commu.

Życzę wam miłego weekendu i dziękuję, że tutaj ze mną jesteście!!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro