2. Ups, znowu to zrobiłam.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Widzisz, mój problem tkwi w tym, że marzę o

spotkaniu bohatera.

Szarość dnia doprowadza mnie do łez.


Spojrzała na siebie uważnie w ogromnym lustrze. Jeszcze chyba nigdy nie miała na sobie czegoś, co jednocześnie byłoby tak klasyczne i... tak wyzywające, że miała ochotę zakryć się kocem i kołdrą jednocześnie i... Broń Merlinie, wyjść tak na ulicę!

- Ginny... - powiedziała, wychylając głowę za zasłonkę przymierzalni. Rudowłosa stała tuż za nią, próbując dojrzeć coś więcej, niż tylko loki i zarumienioną twarz przyjaciółki przez ciemną zasłonkę. - Bez obrazy... ale w tym wyglądam jak... - brakowało jej słowa... chociaż nie, nie brakowało, ale to były słowa, których stateczna, trzydziestoletnie kobieta, do tego zamężna i posiadająca dwójkę dzieci, zdecydowanie nie powinna używać. - Nie założę tego! Nie ma mowy!

- To chociaż wyjdź i się pokaż, Miona. Jak mam ocenić, skoro Cię nie widzę.

- Nie wyjdę tak! - podniosła głos.

- Daj spokój, tutaj nikogo nie ma. No pokaż się! - rozglądając się najpierw uważnie na boki, aby upewnić się, że w pobliżu nie przebywa nikt znajomy... a nawet nieznajomy... i nieznacznie uchyliła zasłonkę. Automatycznie przesunęła się w głąb pomieszczenia, chowając się w rogu. Ludzie, czy nie... i tak nie zamierzała paradować po sklepie tak ubrana. Obcisłe czerwone spodnie, czarny gorset i rozpięta marynarka w tym samym kolorze, co spodnie.* W życiu nikomu się tak nie pokaże! Nie ma szans! A już na pewno nie w Ministerstwie Magii!

- Wow, Miona! - zawołała Ginny. - Wyglądasz... - nie pozwoliła jej dokończyć.

- Tak wiem, jak... - zaczęła, a ostatnie słowo wypowiedziała już szeptem -... dziwka.

- Nie to miałam na myśli! - rudowłosa szturchnęła ją lekko. - Wyglądasz bosko! Czerwień to zdecydowanie twój kolor! Kupujemy!

- Nie. Ma. Mowy. - wycedziła przez zaciśnięte zęby.

- Musisz się jakoś pokazać w Ministerstwie! Nie pójdziesz w jednej z tych Twoich spódnic za kolano i taniej koszulowej bluzce. Nie. Ma. Mowy. - powiedziała ostentacyjnie Ginny, imitując jej poirytowany ton.

- Niby co jest nie tak ze spódnicami za kolano? - zapytała, patrząc w lustro. W życiu tak nie pójdzie do Ministerstwa! Od razu wezmą ją na języki. I zaczną coś mówić o kryzysie wieku średniego. O nie!

- Wszystko! Czasami ubierasz się gorzej, niż własna babcia, Miona. Nie masz sześćdziesięciu lat, tylko trzydzieści.

- Ja tam idę do pracy, a nie na cholerny pokaz mody!

- Ale to nie znaczy, że masz wyglądać jak babcia, Herm! Po moim trupie!

- Po moim trupie, to założysz mi ten kostium! - podniosła głos.

- Nie będę się z Tobą kłócić! Kupujemy go, i już!

- Nie!

- Tak!

- Nie!

- Tak! - powiedziała wyraźnie wkurzona Ginny, a ona czuła jak jej policzki stają się coraz bardziej czerwone i niemal dorównują kolorem żakietowi.

- Dobra. - wycedziła. - Ale kupię go tylko dlatego, że nie mam ochoty się z Tobą dłużej kłócić. - dodała, zasuwając ponownie zasłonkę przymierzalni. Spojrzała groźnie na swoją postać w lustrze, grożąc jej jednocześnie palcem... jakby to biedne odbicie było czemuś winne.

- Jeszcze mi za to podziękujesz! - powiedziała radośnie Ginny. Warknęła do swojego odbicia. To było więcej jak pewne, że będzie tego żałować.

...


Cicho weszła do korytarza i zamknęła za sobą drzwi. Wszędzie panowały egipskie ciemności... żadnej lampki, telewizora. Nie słyszała nawet kroków na podłodze. Spojrzała na zegarek, który miała na ręce. Była prawie dwudziesta. Ron już dawno powinien skończyć pracę, nawet jeżeli doliczyć do nich kilka nadgodzin, które ostatnio stały się codziennością. Zdjęła płaszcz i powiesiła go na wieszaku. Ze stóp zsunęła szpilki, które schowała później w szafce na buty, stojącej obok wieszaka. Odłożyła torebkę na małą komodę i cicho weszła do kuchni. Zapaliła światło i podeszła do kuchenki, aby wstawić wodę na herbatę.

- Ciekawie, gdzie on jest... - zastanawiała się na głos. Ta nienaturalna cisza trochę ją przerażała. Nie przywykła do niej. Zwłaszcza, że miała dwójkę małych dzieci, które uwielbiały biegać po całym domu, krzycząc w niebogłosy i śmiejąc się radośnie. Przetarła zmęczoną twarz dłońmi. Następnie wyjęła z szafki nad zlewem kubek i postawiła go na blacie. Z drugiej szafki wyjęła herbatę ekspresową. Torebkę z proszkiem wrzuciła do kolorowego kubka. Czekając na zagotowanie wody, wróciła do dzisiejszego popołudnia...


- Mamy gości, Ginny? - zawołał ktoś, kto właśnie wszedł do domu. Słyszała stukot kilku par butów i szeleszczenie kurtek wieszanych na wieszakach w korytarzu.

- Sam zobacz! - odkrzyknęła rudowłosa. Po chwili czarnowłosy mężczyzna, wkroczył do pokoju, niosąc na rękach drobną, rudowłosą dziewczynkę, która cicho pochrapywała na jego ramieniu.

- Herm! - zawołał Harry, ale zaraz zamilkł i zaczął już mówić szeptem, aby nie obudzić córeczki. - Fajnie, że wpadłaś. Dawno Cię u nas nie było. - rudowłosa podeszła do niego i zabrała z jego rąk maleńką istotkę z ciepłym stwierdzeniem „Położę ją do łóżeczka", a następnie wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi. Brązowowłosa podeszła do przyjaciele i delikatnie pocałowała jego policzek w geście przywitania.

- Cześć, Harry. Gdzie masz chłopaków? - zapytała.

- Biegają po ogrodzie. Próbują nowych sztuczek na miotłach, które widzieli na meczu. - zaśmiał się czarnowłosy mężczyzna. - Ale lepiej Ty opowiadaj! Jak tam dzieciaki? - zapytał, siadając na fotelu. Oparł się plecami o zagłówek i położył głowę na oparciu. Wyglądał na naprawdę zmęczonego...

- W porządku. - powiedziała. - Ginny coś wspomniała, że szukacie kogoś do pracy w Ministerstwie. - dodała, uśmiechając się do przyjaciela.

- Tak. Tworzą nowy departament. Do tej pory to był tylko wydział pod Biurem Aurorów, ale cyfryzacja okazała się całkiem przydatna, więc Minister postawił rozszerzyć działalność. A co? Chciałabyś wrócić do pracy? - zapytał, uśmiechając się łobuzersko.

- Myślałam nad tym.

- To dobry pomysł. To naprawdę fajna robota. - odpowiedział. - Nadawałbyś się do tego. Masz wykształcenie. Jesteś najmądrzejszą czarownicą od czasów Roweny Rawenclaw. No i plusem jest to, że nie jest Ci obca mugolska technologia. Jeżeli chcesz, to wspomnę o Tobie w Ministerstwie. Jestem pewien, że...

- Sama nie wiem... na razie po prostu nad tym myślę.

- Jasne. Na spokojnie. Ale wiesz... zawsze mogę coś szepnąć.

- Dam Ci znać. Najpierw chciałabym jeszcze pogadać z Ronem. Co on o tym myśli. To jednak jest trochę skomplikowane. Wiesz... No i muszę wymyślić, kto mógłby zająć się Rosie i Hugo wtedy, kiedy ja będę w pracy. Ale na pewno się odezwę, jeżeli się zdecyduję na tą pracę. - powiedziała, uśmiechając się ciepło do przyjaciela.


Głośny gwizd czajnika wyrwał ją z zamyślenia. Zalała herbatę wrzątkiem i z parującym kubkiem w ręce usiadła na szerokim parapecie. To było jej ulubione miejsce. Wyłożone miękkim materiałem i poduszkami. Przesiadywała tu wszystkie swoje wolne chwile... zwłaszcza te w środku nocy, kiedy wszyscy już spali, a ona wreszcie miała kilka minut dla siebie. Była tu, dopóki nie była tak zmęczona, że nawet zimna szyba wydawała się jej miękką poduszką. Oparła głowę o chłodne szkło, które para z kubka ozdobiła delikatną mgiełką. Przymknęła oczy i wzięła głęboki oddech, zaciągając się aromatem różanej herbaty.

- Wróciłem! - zawołał ktoś w korytarzu. Po chwili w drzwiach kuchni stanął wysoki rudowłosy mężczyzna. Uśmiechnęła się krzywo, a jej oczy spojrzały jego kierunku z lekką naganą.

- Późno wróciłeś. - powiedziała, odstawiając kubek na blat.

- Taak, wiem. Przepraszam. Mieliśmy trochę ważnych spraw do nadrobienia. - odpowiedział, siadając przy stole. Oparł łokcie na blacie i położył na nich głowę. - Jestem padnięty. - jęknął.

- Powinieneś trochę wyluzować. - odpowiedziała, podchodząc do męża.

- To nie takie proste. Wszyscy patrzą mi na ręce, bo uważają, że mam tą robotę tylko dzięki Harry'emu. Muszę za każdym razem udowadniać, że nadaję się do prowadzenia biura w departamencie.

- Nic nie musisz nikomu udowadniać, Ron. Jesteś świetny w tym, co robisz. - powiedziała szczerze.

- Szkoda, że tylko ty tak myślisz. - powiedział cicho.

- Jesteś głodny? - zapytała po chwili, zmieniając temat.

- Nie, jadłem w biurze. Chyba pójdę spać. - odpowiedział.

- W porządku. - powiedziała cicho, chociaż miała nadzieję, że usłyszy inną odpowiedź. Chciała z nim posiedzieć... napić się gorącej herbaty... porozmawiać o swoich planach. Ale on nawet nie zapytał, co robiła przez cały dzień, jakby to nie miało dla niego żadnego znaczenia. Nie zapytał nawet, gdzie są Rosie i Hugo... Poczuła niemiłe ukłucie w sercu. Gdzie oni teraz byli? Miała wrażenie, że postarzeli się o kilkadziesiąt lat... ich życie było rutyną. On szedł do pracy, gdzie spędzał cały dzień. Ona zajmowała się domem i dziećmi. A wieczorem wymieniali kilka uwag i kładli się spać w jednym łóżku. Cholerna rutyna. I właśnie wtedy podjęła decyzję. Że bez względu na opinię Rona, przyjmie pracę w Ministerstwie. Nawet jeżeli będzie codziennie musiała widywać tą tlenioną fretkę. On na pewno będzie tym samym złośliwym dupkiem, co kiedyś... a to sprawi, że przynajmniej na te parę godzin wróci do swojej przeszłości... do momentu, kiedy jej zdanie miało znaczenie... wartość. I przede wszystkim wyładuje na kimś wszystkie te frustracje, które przez lata nagromadziły się w jej sercu... za Ronem zamknęły się drzwi sypialni.


*


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro