"Damy i Jedi" - 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Cinder nie był pewien jak długo miał otwarte oczy. Wiedział, że od jakiegoś czasu wpatrywał się w sufit swojej koi, ale nie mógł dokładnie powiedzieć, kiedy zaczął. Znowu miał koszmary. To głupie. Miał je codziennie. Przeżywał ten sam, cholerny scenariusz każdego dnia, zrywając się w środku nocy i modląc, aby po spojrzeniu na zegar okazało się, że czas spoczynku dobiegł końca.Ten jednak ciągnął się niesłychanie długo, jakby igrając z cierpieniem byłego Komandora.

Próby ponownego zaśnięcia były tragedią. Gdy tylko zamykał oczy, widział wspomnienie swojego snu. Nie ważne jak bardzo próbował myśleć o czymś innym. Rozkazy były tak nieodłącznym aspektem jego życia, że w zupełności pochłonęły jego umysł. Wciąż słyszał głęboki głos dyktujący polecenia. Ton nieznoszący sprzeciwu, do którego był już tak przyzwyczajony i, którego sam używał. Krzyki towarzyszące mu przy każdej bitwie, dźwięk blasterów, zapach spalonego ciała.

Wszystko to stanowiło jego codzienność, a jednak w marach sennych wykraczało poza miarę jego nerwów. Coś, co dla niego było godziną gapienia się w sufit, na zegarku okazywało się paromastoma minutami. Męczyło go to. Zawsze powtarzał sobie, że już przywykł, ale ostatecznie był zniecierpliwiony i rozdrażniony.

Czasami tak bardzo chciał, aby to wszystko się po prostu skończyło. Mógłby zamknąć oczy i odpocząć ten jeden, ostatni raz. Bez rozkazów, bez wspomnień z Devaron. Bez Blitza i poczucia beznadziei, jaka obejmowała Komandora.

Tej nocy postanowił odpuścić. Skoro nie mógł spać, to zawsze pozostawały inne rzeczy do zrobienia. Jak chociażby miało być to kręcenie się po pokładzie, do usranego poranka. Nie ważne, czy statek informował o tym, czy jest dzień, czy noc. Po korytarzach zawsze ktoś się kręcił. Jak nie personel, to droidy sprzątające. Jego obecność nikomu by nie przeszkadzała. Mimowolnie jednak liczył, na jakiś nagły alarm. Przypadek, który zmusiłby go do skupienia się na kolejnej, ważnej misji dającej przynajmniej chwilowe zapomnienie.

Mimo wszystko korytarze były znacznie spokojniejsze o tej godzinie. Przeważnie Cinder był jednak sam, czasami dostając pozdrowienia od zdziwionych jego obecnością techników i pracujące w chwili obecnej klony. Ten próbował jednak zignorować personel. Zamiast tego zasięgnął po Caf, nie do końca jeszcze wiedząc, gdzie się podziać. Zapach mielonego ziarna od razu pobudził jego wykończone zmysły, dzięki czemu może nie byłby takim trupem, kiedy brak snu dałby o sobie znać.

Gdy zdobył to co chciał, cicho przemknął się wzdłuż korytarza, szukając jakiegoś cichego miejsca. Pusta sala, używana niegdyś jako taras widokowy, o ile można było to tak nazwać, teraz wydawała się dobrą opcją. Jedyną rzeczą przebijającą panującą ciemność było wielkie okno, dające widok na rozmazane tło nadprzestrzeni. W raz z cichym buczeniem silników było to wręcz relaksujące.Trudno go będzie dostrzec przy takim oświetleniu. Cinder wybrał stół najbliżej drzwi, pozwalając sobie chociaż na chwilę odetchnąć.

Samotność dawała mu ulgę. Za każdym razem jak wychodził ze swojej kajuty, myśli o kolejnym ataku nie dawały mu spokoju. Incydent w miejscu publicznym, był teraz jego największym lękiem. Coś czego starał się unikać jak ognia. Był pewien, że połączonoby to z jego atakiem na Flooziego. Już teraz był uznawany za nie dość sprawnego psychicznie, do pełnienia roli Komandora. I obwiniano za to Devaron, ale w innej formie, niż tej, której klon się obawiał.

Mężczyzna zacisnął dłonie na wrzącym kubku, pozwalając by temperatura drażniła jego nerwy. Ból od razu wywołał odrobinę adrenaliny, do której jako klon był przyzwyczajony. Z jakiegoś powodu przyniosło mu to dziwną uglę.

Czego się tak właściwie obawiał. Myślał o śmierci, jak o wyzwoleniu. Czemu wystrzegał się wyzwolenia? Czyż nie tego chciał przez cały czas? Jakie to już miało znaczenie. Martwy byłby zupełnie obojętny jak zapamiętają go żywi. Nie miał już nikogo, kto mógłby go w takim momencie motywować do dalszej walki. Wszyscy jego bracia z Kompanii nie żyli. On sam czuł się martwy. Czy to na pewno byłoby taką tragedią? Położyć się w białym pokoju. Przyjąć śmiertelną dawkę i odejść w tym samym miejscu, w którym powstał.

Może w jego ostatniej woli przykopał by, któremuś z Kaminoańczyków. Przynajmniej jedno z nierealnych jak dotąd marzeń doszłoby do skutku.

Cinder poczuł jak jego wargi unoszą się na tę myśl.

Szybko jednak został wyciągnięty ze swojej desperackiej postawy. Nie zwrócił nawet uwagi, że zaciska swój kubek na tyle mocno, że materiał nie wytrzymał i dosłownie rozsypał się w jego uścisku.

- Jaauć! - Wetchnął, zrywając się kiedy wrzątek rozlał się po rękach klona, a także dostał na spodnie. Jego krew szybko zmieszała się z gorzkim napojem, informując, że porcelanie udało się przebić skórę.

Doświadczony Komandor, który przeżył lata walki, ostatecznie pokonany przez kubek z caf.

Czy to nie było potwierdzenie tego, że klon się już skończył?

Cinder krzywiąc się skupił uwagę na swojej dłoni. Musiał wyciągnąć rękę do okna, aby ocenić obrażenia. Obie ciecze leniwie przemieszczały się po krawędzi jego dłoni, aż ostatecznie przyciągnięte przez grawitację spotkały się z podłogą. Ponownie poczuł się dziwnie żywy, jakby rana obudziła w nim wolę przetrwania. Jak podczas walki.

- To nie brzmiało dobrze.

Cinder zamrugał. Przez chwilę wydawało mu się, że głos, który usłyszał rozbrzmiał w jego głowie. Chwilę zajęło mu, aby zorientować się, że w rzeczywistości nie był w tej sali sam. Rozejrzał się pośpiesznie, ganiąc siebie samego w myślach, że dał się tak łatwo podejść. Pomieszczenie zawierało wiele krztałtów, dlatego namierzenie mówcy było wyjątkowo trudne, a przynajmniej bez hełmu. Jeden jednak przyciągnął jego uwagę na dłużej. I słusznie, bo chwilę potem dwa, czerwone ślepia rozbłysnęły w ciemnościach. Wprost na niego.

Tym razem nie zajęło mu dużo czasu, domyślenie się kto to. I zdecydowanie była to ostatnia osoba, przez którą chciał być przyłapany podczas swojego małego wypadku.

- Cholera... Ehhh, to znaczy... Dowódco! - Westchnął, brzmiąc na trochę bardziej zaskoczonego, niż chciał. Od razu pomyślał o tym, jak żałośnie musiał wyglądać pośród odłamków szkła, z ranną ręką i spodniami lepiącymi się od caf. Cinder żałował, że nie miał ze sobą nakrycia głowy. Nawet jeżeli istniały marne szanse, że kobieta widzi go w panujących ciemnościach. - Proszę mi wybaczyć, nie widziałem Pani. Nie chciałem przeszkadzać w... - Klon jeszcze raz przyjrzał się postaci dochodząc do tego, że siedzi na stole w typowo medytacyjnej pozie. - Sprawach Jedi...

Czerwone ślepia Chissa wciąż tam były, nie ruszając się nawet o milimetr. Klon nigdzie nie znalazł informacji o tym, że mogą dawać lekką poświatę, ale poświęcając chwilę czasu na ich inspekcje nie było to wcale takie dziwne.

- Nie widziałeś mnie, bo na to nie pozwoliłam - Odpowiedział mu dźwięczny głos.

Sztuczki użytkowników mocy. Cóż, nawet jeżeli uspokoiło to lekko jego dumę, czuł się trochę rozdrażniony tym, że Jedi obserwował go, gdy myślał, że jest sam. Cinder zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział, uznając, że wycofanie się będzie najlepszą opcją.

- Nie będę już przeszkadzać... Jeszcze raz przepraszam - Powiedział sztywno.

Oczy Chissa zamigotały w ciemności, a następnie jej wzrok pobłądził w zupełnie innym kierunku. Klon uznając to za przyzwolenie, po prostu wycofał się parę kroków do tyłu i odwrócił z zamiarem odejścia. Musiał wezwać droida sprzątającego, aby ogarnął cały ten bajzel. Zanim jednak zdąrzył wyjść, po raz kolejny został zaskoczony przez głos kobiety.

- Ale wy musicie nas wszystkich nienawidzić...

Mężczyzna zamarł. Powoli powrócił do siedzącej na stole postaci, której wzrok wciąż utkwiony był gdzieś indziej. Jedi ewidentnie oczekiwała od niego jakiejś odpowiedzi. Rzecz w tym, że co mógł odpowiedzieć Komandor? Był szkolony do walki, a nie dziwnie prywatnych rozmów... Szczególnie na tej płaszczyźnie.

Zaskoczyła go jednak ta refleksja. W końcu od kiedy użytkownicy mocy interesowali się tym, co myślą o nich klony?

- Niestety nie wolno nam otwarcie obrażać Jedi - Odparł, uznając, że to jedyna inteligentna odpowiedź, na jaką było go stać.

Mężczyzna usłyszał świst gorzkiego rozbawienia. Zaraz potem czerwień zniknęła całkowicie.
- Obrażać... - Powiedziała cicho, a klon mógł usłyszeć w jej tonie smutek. - Nie od dzisiaj zamykamy usta tym, których zdanie powinno liczyć się najbardziej. Medytujemy, wgapiając się w ścianę dniami, nocami, w oczekiwaniu, że moc przyniesie nam odpowiedź... Która w wydaniu innych nas obraża.

ARC poczuł się, jak podczas pierwszego treningu. Zagubiony, nie mając pojęcia co zrobić. Zdecydowanie nie podobało mu się to uczucie.

- Nieee jestem do końca pewien, czy rozumiem do czego Pani zmierza - Odpowiedział szczerze skonsternowany.

- Czy lubisz swoją pracę, Cinder? - Zapytała bezpośrenio.

Tysiąc myśli uderzyło w głowę Cinder'a, a on nie mógł powstrzymać podejrzliwego spojrzenia posłanego w stronę kamery bezpieczeństwa. Czy właśnie sprawdzano jego wierność? Czy się jeszcze nadaje? Zdecydowanie nie był to scenariusz, którego pożądał.

- Nie martw się. Jeżeli mogę sprawić, abyś ty mnie nie widział, mogę to zrobić również z innymi - Uspokoiła go beznamiętnym głosem, Rclizze.

Mężczyzna skrzywił się, dochodząc do tego, że Jedi musiała wyczuwać jego stan. - Czy transmitowałem moje myśli na tyle głośno?

- Ostatnio robisz to dość często.

- Proszę Pani... - Odparł słabo, zirytowany faktem, że ktoś czytał jego umysł. Już wystarczająco wkraczano w jego prywatność.

Kobieta milczała przez chwilę, po czym wbiła wzrok w ziemę.
- Wybacz... Ja... Nie mam zbyt wielu osób w zakonie, z którymi mogę rozmawiać - Wyznała. Odczekała chwilę, ale kiedy wyczuła niezręczność klona, westchnęła. - Lepiej, abyś pozbył się odłamków. Nawet tak mała rana może powodować problemy. Droid sprzątający to wyczyści.

ARC spojrzał na swoją dłoń. Rozcięcie zdążyło już skrzepnąć. Nie sądził, że kiedykolwiek usłyszy takie pytanie od Jedi. Nawet nie ukrywali się z tym, że woleli nie rozmawiać o tym niewygodnym temacie, a teraz jeden z nich pytał go wprost. Owszem, były klony, które uwielbiały walkę dla Republiki. Ale Cinder nie był pewny, czy do nich należał, czy nie. Powinien był odpowiedzieć jak na żołnierza przystało i wrócić do swoich obowiązków, ale z jakiegoś powodu tego nie zrobił.

- Zdecydowanie łatwiej jest lubić obowiązki, jakie wykonujesz - Zaczął wciąż nie do końca pewny. Padawanka ponownie zwróciłą się do niego, milcząc jednak w wyczekiwaniu. Po chwili kontynuował. - Chęć walki jest wpisana w nasze DNA. Każda wygrana to dla nas wielki honor. Jestem dumny z tego, że mogę bronić innych, ale... Gdybym rzeczywiście miał wybór, to nie jestem pewny, czy byłaby to ścieżka... - Nie dokończył.

Zapanowała cisza, kiedy Jedi upewniała się, że już skończył. - Wątpliwe pocieszenie, ale my też nie mieliśmy tego wyboru.

Tak, Cinder wiedział jak przebiegał rytułał pozyskiwania młodych adeptów. Dzieci w wieku trzech lat były odbierane rodzicom i uczone jak podążać drogą mocy. Angażowanie w sojusz zupełnie nieświadomych istnień, było czymś co Republika stosowała dość nagminnie.

Natychmiast zganił się w głowię, za tą myśl.

- Bycie Jedi na pewno nie było czymś, czego chciałam. - Kontynuowała kobieta, po czym dodała gorzko. - Tak samo jak uczestnictwo w wojnie. Inni zdecydowali za nas, zanim zdążyliśmy być świadomi własnego istnienia.

Fioletowe światło na ułamek sekundy oświetliło twarz kobiety. To jednak wystarczyło, aby mężczyzna ujrzał jej surowe rysy twarzy. Klon nie wiedział skąd dokładnie Chissówna wzięła się w zakonie. Z tego co wyczytał, ich rasa była bardziej, niż pogardliwa względem mocy i na pewno nie pozwoliłaby Republice zabrać jednego z nich. Wątpił jednak, aby odpowiednim było zapytanie o to. Zamiast tego skupił się na jej słowach.

- Znam Jedi, którzy opuścili zakon. - Rzucił nieprzekonany.

W przeciwieństwie do klonów, większość z nich uszła z życiem. - Dodał w umyśle.

- Myślisz, że to takie proste? - Zapytała nieco wzburzona. - Zakon to nasz dom. Nie ważne, czy tego chcemy, czy nie. Jedyna rzecz, jaką znamy. Poza tym jak ktokolwiek z nas mógłby odejść w takim momencie? Czy ty zostawiłbyś swoich braci? - Powiedziała, a następnie westchnęła, kiedy Cinder gwałtownie nabrał powietrza. - Wybacz mi...

Klon zacisnął swoje pięści, sprawiając, że odłamki wbiły się głębiej w jego skórę. Świeża stróżka krwi zabarwiła jego skórę, ale klon zdawał się tego nie zauważać. Nie mogło się to równać z bólem, jaki uderzył go w klatkę piersiową.

- Nie chciałam przywoływać bolesnych wspomnień.

- Proszę się nie martwić, ból wywołany przez Jedi to coś do czego przywykliśmy - Mruknął rozbawionym tonem, chociaż wcale nie było mu tak do śmiechu. Rclizze też nie, o czym sugerowało rozszerzenie się jej oczu. Od razu pożałował powiedzenia tego na głos, szczególnie po jej wyznaniu.

- Komandorze...

- Nie, proszę o tym zapomnieć... Po prostu czasami jestem... - Zacisnął zęby. - Nawet o tym nie dane mi było zdecydować. - Mamrotał cicho. - Wszyscy ponieśli konsekwencje mojego błędu, tylko nie ja. Żadne szkolenie cię na to nie przygotuje, żadna symulacja.

Nie miał pojęcia czemu jej to mówił. To zdecydowanie nie była osoba do takich zwierzeń. Klon chciał trzymać się z daleka od wszystkich Generałów, ale z jakiegoś powodu zaczął się żalić temu jednemu. Jak słaby musiał być?

Padawanka milczała cierpliwie, a jej oczy zwężyły się w linie, kiedy słuchała wyznania klona.
- To była pułapka Cinder, najlepsi Komandorzy w nie wpadają - Odparła w końcu spokojnie. - Jak i użytkownicy mocy.

- Nie obchodzi mnie to. - Syknął, zdecydowanie zbyt bezczelnie, co zdarzało mu się ostatnio nad wyraz często, ale w chwili obecnej przestał o to dbać. - Jeżeli czegoś pragnąłem, to zginąć razem z nimi. Ale nie. Byłem zmuszony ich zostawić. A teraz...

- Oni nie chcą zostawić ciebie? - Dokończyła, przekrzywiając głowę.

Cinder pokręcił głową, uśmiechając się bez humoru. - Jestem wadliwy. - Westchnął ponuro.

- Co jest wadliwego w ludzkich odczuciach?

- Jestem klonem. Klon nie powinien się tak czuć, nie zaprojektowano nas do tego.

- To tylko dowodzi temu, jak silny jesteś. Mimo wszystko dajesz radę iść do przodu.

- Nie wiem, czy Kaminoańczycy odebraliby to w ten sposób...

Usłyszał cichy pomruk dochodzący od kobiety. Mimo tematu jaki objęli, mężczyzna zauważył, że rozluźnił się w jej towarzystwie. Nabrał podejrzeń, że mógł być to bezpośrednio jej wpływ
W przypadku Jedi łatwo było zgubić ciągłość własnych myśli.

Siedziała skąpana w mroku, oświetlana tylko cienkim pasmem, które podkreślało jej błękitną skórę. Nawet jeżeli była tylko padawanem, razem z jej naturalnym wycofaniem i czymś mistycznym posiadanym tylko przez użytkowników mocy, budziła podziw.
- Na pewno nigdy nie zrozumiem w pełni co musiałeś czuć. Ani więzi, jaką posiadacie ze swoimi braćmi. Nie mogę mówić w imieniu wszystkich Jedi, ale... - Zawahała się. - Niektórzy z nas chcieliby, aby było inaczej.

I to był właśnie problem Republiki. Myślano i mówiono o wzniosłych rzeczach, ale w praktyce wszystko wyglądało inaczej. Był zaniepokojony tym z jaką częstotliwością podważał rację strony w tym konflikcie i tym, że wciąż nie potrafił powstrzymywać swojego temperamentu. - Same chęci nigdy niczego nie zmieniły... - Mruknął bardziej do siebie, chociaż ta odebrała to z jakiegoś powodu dość osobiście.

Chiss nie odezwał się przez długi czas, a klon wiedział, że zaczynało się robić niebezpiecznie. - Zatrzymałam twój sekret dla siebie, Cinder. - Jej ton zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni.

Ten zamrugał zdziwiony, nagłą zmianą tematu, szczególnie, że był to ten temat. Kolejna fala lęku wkradła się w niego, kiedy wystraszył się, że Chiss może zmienić swoją decyzję na skutek jego zachowania. - Tak... Jestem za to wdzięczny, dowódco.

Kobieta zdawała się stracić zainteresowanie klonem, zacieśniając medytacyjną pozę i zamykając oczy. Jej ton stracił swoją współczującą nutę.
- Wiesz, że tajemnice nie są mile widziane w zakonie. Jestem tylko padawanem, więc tym bardziej jest to dla mnie bardzo trudne. - Dlatego chcę cię ostrzec, że skoro ja z łatwością wyczuwam twój podpis, to inni też to robią - Zamruczała spokojnie, choć trochę nieprzyjemnie. - Teraz to ja cię muszę o coś poprosić. Nie każ mi żałować swojej decyzji.

Nawet jeżeli jej ostatnie słowa były oschłe, Cinder poczuł coś nowego w jego marnej egzystencji. Nie tylko rozmawiała z nim, jak z człowiekiem, nie żołnierzem. Próbowała mu pomóc. Podzieliła się z nim swoim własnym bólem i obawami, aby klon wiedział, że nie jest sam.

Bo czuła się winna.

Może nie przegoniło to mrocznych myśli, ale dało świadomość, że jego działania mogą mieć jakiś cel, nawet tak mały, jak nie zawiedzenie tej młodej kobiety. Właśnie wtedy uświadomił sobie, że w ten sposób znalazł przyjaciela.

°°°

•11 Stycznia 2019r.
2520 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro