"Jak sobie pościelisz" - 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Koszmary były codziennością każdego żołnierza.

Zazwyczaj były to wspomnienia z pola walki. Scenariusze, które mogły nadejść, albo największe lęki. Patrząc na fakt, że on i jego bracia byli z biologicznego punktu widzenia jedną osobą, nękający ich ten sam sen nie wydawał się taki dziwny. Co prawda klony różniły się od siebie. Podczas, gdy Blitz był niepoprawnym optymistą, Cinder operował chłodnym umysłem. Mimo wszystko, podobieństwa istniały. W ten sposób nikt nie wiedział o tobie więcej, niż inny brat.

Komandor podejrzewał, że potworne sny wynikały ze zbytniego przywiązania do swoich dowódców. Nie było to wskazane, w końcu wojna to nie miejsce na przyjaźnie, ale nawet święci Jedi łamali to przyrzeczenie. Mistrz Ploo Koon był tego szczególnym przykładem. Użytkownik mocy nawet nie urywał swojej troski o klony, często ryzykując życiem w ich imieniu.

ARC był ciekawy jak to się miało do wysyłania ich wszystkich na samobójcze misje.

Cinder nigdy nie był tak blisko własnego Generała. Może na początku, jako młody błyszczący, ale z biegiem czasu jego przywiązanie osłabło. To nie tak, że nie był wiernym klonem. Służenie Republice i generałom to jego duma, ale traktowanie przez Jedi wydawało mu się... Po prostu niesprawiedliwe. Może też dlatego nie przeżywał tych koszmarów tak mocno, jak reszta jego braci. Nie bał się straty generała, a po śmierci Blitza nie miał nikogo innego, o kogo mógł się martwić. Było to teraz tylko irytującym doświadczeniem, które nie pozwoliło mu uwolnić się od pola walki, nawet kiedy odpoczywał.

Rzecz w tym, że odkąd przeszedł operację, było tylko gorzej. I nie chodziło tu o wspomnienia z Devaron, czy zmarłego przyjaciela. Cinder za wszelką cenę próbował powstrzymać swoje obawy, ale coraz częściej zastanawiał się, czy rzeczywiście postrzał nie zaszkodził jego umysłowi. Nie ważne jak bardzo przerażała go ta myśl. Zdarzało się, że bywał uwięziony w swoich marzeniach sennych, po których budził się z ogromną migreną. Za to dotychczasowy scenariusz snu zmieniał się za każdym razem. Do niedawna była to prosta zależność. Rozkazy, coś co było jego codziennością. Tyle, że dotyczyły czegoś, z czym bardziej przywiązani żołnierze nie mogli sobie poradzić, dlatego też wywoływało to taką traumę. Dumne morderstwa ich kochanych Jedi.

Cóż, po wypadku śniący Cinder zaczynał mieć wątpliwości. Duma została zastąpiona strachem i mrokiem. Jego zmysły przestały skupiać się bezpośrednio na Jedi, a bardziej na własnych braciach. Czasami oglądał ten horror z boku, nie mogąc zrobić nic. Innym razem odpowiedzialność bywała rzucona na jego barki, tak ciężka, że biedny dowódca nie wytrzymywał. Był wdzięczny za osobną kajutę dla Komandosów, bo nie jednej nocy obudził się z krzykiem, cały zlany potem. To byłoby zdecydowanie za dużo dla reszty brygady, która i tak na chwilę obecną nie darzyła go szczególną sympatią.

To była bezpośrednio jego wina, ale szczerze już o to nie dbał. Wystarczyło, że wszyscy, których wcześniej zdążył poznać nie żyli, a skoro ci też mieli umrzeć, nie było powodu, aby Cinder musiał ich pamiętać. Parę razy zdarzyło mu się nawet nazywać, któregoś żołnierza imieniem, jednego ze zmarłych braci. Nim dowódca się obejrzał, zdobył status nadrzędnego chuja i nawet inni Komandosi wyrażali się o nim dość pogardliwe.

Dobrze, być może następnym razem nikt nie ściągnie go z łoża śmierci.

Flooze był dziwnym klonem. Młody, niedoświadczony młodzik, który dopiero niedawno zaczynał zbierać rysy na swojej wcześniejszej, lśniącej zbroi. Zaryzykował życiem, aby uratować Komandora własnego dywizjonu. Został nagrodzony specjalnym odznaczeniem i oddany pod ponowne dowództwo klona. Chyba z myślą, że dzięki temu oboje będą współpracować lepiej. Z perspektywy wartości, Flooze był honorowym klonem, idealnym, wiernym członkiem dywizjonu.

Ale osobiście Cinder go nie lubił.

Patrzenie na niego nie tylko przypominało mu o jego porażce na Devaron. Zmarłych braciach. Gdzieś we wnętrzu Komandora tliło się olbrzymie poczucie żalu, że nie dano mu zginąć na leśnej planecie. Powinien czuć wdzięczność, a była tam tylko irytacja.

Wizja Kamino pogarszała tylko sprawę. Uświadomił sobie, że mimo wszystko bał się śmierci. Takiej śmierci. Podobno eksterminacja była bezbolesna, ale świadomość sytuacji wywoływała dyskomfort.

Gdyby zginął na Devaron, byłby zapamiętany jako waleczny dowódca. Odesłany na kamino, byłby tylko niezdatną do dalszej walki jednostką. Kaleką. Umierając tam byłby z braćmi. Z Blitzem i całą resztą, wykonując swój żołnierski obowiązek. Nie męczyły by go wyrzuty sumienia, dziwne koszmary, a szczególnie bolesne ataki.

Oh, tak. Nienawidził Flooze.

Nienawidził jego oddania i tego jaką sympatię wzbudzał wśród żołnierzy. Nienawidził, jak próbował bronić swojego przywódcę, kiedy uczestniczył w ożywionych dyskusjach.

Nienawidził go tak bardzo, że musiał przygotować się mentalnie na jego wejście do gabinetu dowódcy.

- Wejść. - Odparł sucho, kiedy sygnał informujący o przybyciu klona zaczynał za bardzo działać na jego nerwy. Minęła krótka chwila, po czym drzwi otworzyły się, dając Cinder'owi widok na zakłopotanego chłopca. - Widzę, że twoje żebra goją się dobrze, żołnierzu.

Podczas, gdy Komandor z pominięciem braku hełmu był w pełnej zbroi, Flooze nosił ich codzienną, szarą szatę używaną do swobodnego poruszania się w bloku mieszkalnym. Młody klon najpierw niezręcznie spojrzał na beznamiętnego dowódcę, który z nogami na biurku wpatrywał się intensywnie w pewien punkt na suficie. Kiedy jednak zrozumiał, że ten nie ma zamiaru zmienić swojej pozycji, cicho wsunął się do pomieszczenia, zamykając drzwi.

- Tak... Dziękuję Panu.

Nastała niezręczna cisza, przebijana jedynie przez dźwięk rysika, który był maniakalnie obracany w palcach Komandora.

Flooze odchrząknął. - Przyniosłem obiecane raporty. Wszystko sprawdziłem, ale jeżeli potrzebuje Pan potwierdzenia...

- Dziękuję żołnierzu, możesz odejść. - Rzucił od razu Cinder, jak tylko urządzenia znalazły się na jego biurku.

Ten zamrugał, po czym ostrożnie odsunął się, wciąż jednak nie milknąc.
- Ostatnio nasi chłopcy dobrze sobie radzą, misje są kończone z dobrym wynikiem. W tym tempie Kal i Sap mogą spodziewać się awansu - Kontynuował, próbując unieść kąciki swoich ust.

- Dziękuję żołnierzu, możesz odejść. - Powtórzył beznamiętnie, wciąż nie odrywając oczu od sufitu.

Ten widocznie skrzywił się i wyprostował, ale wbrew poleceniu pozostał dumnie na miejscu, krzyżując dłonie za plecami, nie mając zamiaru się ruszyć. Cinder potrzebował wszelkich zmysłów, aby żyły na jego szyi pozostały w ukryciu.
- Jest jeszcze coś, Komandorze - Dodał, napinając się dumnie.

- Hmmm. - Odparł inteligentnie mężczyzna.

- Nie chodzi tu jednak o misje. Jeżeli Pan pozwoli, chciałbym porozmawiać na płaszczyźnie prywatnej.

Rysik w rękach Cindera gwałtownie zatrzymał się, a on sam przechylił lekko głowę, aby spojrzeć na klona, który cierpliwie czekał, na jakiekolwiek przyzwolenie. Flooze teraz systematycznie pomagał mu w niektórych sprawach i piął się dość wysoko jako żołnierz. Był teraz bezpośrednio pod mężczyzną. Jednak z wyjątkiem ich spotkania na statku Seperatystów, tak naprawdę ta dwójka nie miała okazji porozmawiać o tym co się stało i Cinder próbował odwlekać to jak tylko mógł. Ten zdawał się mieć inne plany.

Komandor w końcu nieśpiesznie zdjął nogi z biurka, nachylając się i plącząc ze sobą dłonie profesjonalnie. Minęła jednak długa sekunda niezręcznego wpatrywania się w siebie, zanim Cinder postanowił się odezwać. - Tak... No dobrze, słucham cię uważnie.

Flooze zdawał się nieco rozluźnić, automatycznie przechodząc w bardziej braterskie relacje. - Czy mogę spytać, jak się Pan czuje?

Cinder zamrugał.

Jak sie czuł?

Klon zdecydowanie nie miał ochoty, na tą dziwną rozmowę, ale mimo wszystko postanowił w niej uczestniczyć.

- Rana goi się pomyślnie, żaden z odłamków nie pozostał w czaszce. Funkcjonuję normalnie, jak widać, jeżeli jest to właśnie to co cię interesuje - Zaczął, przesuwając nieco na bok przyniesione mu urządzenia. Z oczywistego powodu nie wspomniał o swoim ataku.

Prawdopodobnie oczekiwano od niego podziękowań, ale Cinder nie miał powodu by mu dziękować. Nie w tej sytuacji.

- To dobra wiadomość, ale bardziej chodziło mi o sprawę z Devaron - Odparł bez ogródek Flooze, mrugając. Następnie szybko kontynuował, jakby bał się reakcji Komandora. - Będę szczery... Wszyscy się o Pana trochę martwią w wyniku tego co się wydarzyło - Wyznał.

Cinder odsunął się na krześle, nawet nie udając, że jest zaskoczony tym, że najpewniej żołnierze o nim rozmawiają.
- Kto się martwi? Przecież wszyscy nie żyją. - Rzucił, beznamiętnie wracając do zabawy długopisem.

Usłyszał cichy świst, kiedy Flooze gwałtownie wciągnął powietrze.
- Proszę Pana... To było traumatyczne przeżycie dla nas wszystkich. Byłem zżyty z tą drużyną i również trudno mi się pogodzić z obecną sytuacją, ale Pana zachowanie jest mocno niepokojące. Może byłem nowy w Kompanii, ale udało mi się poznać Komandora na tyle, aby widzieć, że to gdzie Pan teraz podąża jest niebezpieczne.

Dowódca milczał i pomimo obojętnego wyglądu, każdy mógł domyślić się burzy myśli uderzającej w jego głowę

Cinder nigdzie nie podążał, to było problemem i oboje o tym wiedzieli. A jednak dowódca zdawał się być coraz bardziej zdenerwowany.

- Jedi też zaczynają na to zwracać uwagę...

Cień wchodzący na twarz Cinder'a musiał być na tyle intensywny, że zmusił klona do nieprzyjemnego wiercenia się. Od razu zwątpił, aby było to objawione mocą ich czystego serca. Cinder był wydajny, wykonywał swoje obowiązki należycie i myśli nie przeszkadzały mu w pracy.

- Jeżeli martwią się o powodzenie misji, to przekaż im, że obawy są niepotrzebne - Nakazał, od razu insuując, że Flooze ma z nimi kontakt.

- Tu nie chodzi o misję... Tylko o Pana.

Cinder wpatrywał się w niego dłuższą chwilę, nagle mając dość rozmowy, jaką klon nieudolnie próbował poprowadzić. Z głośnym westchnieniem, odrzucił niedbale długopis na stół.

- Doceniam twoją troskę żołnierzu, ale moje sprawy to nic, co powinno cię w obecnej sytuacji interesować - Powiedział swoim głosem dowódcy.
- Myślę, że najlepiej będzie, jak wrócisz do swoich obowiązków. Teraz.

- Przepraszam Proszę Pana, ale... - Próbował mężczyzna.

- Do widzenia, Flooze. - Warknął nieprzyjemnie Komandor, zadowolony kiedy klon drgnął, a następnie zasalutował z zamiarem wycofania się.

- Myślę, że Blitz nie miał Panu za złe - Dodał na koniec, współczującym tonem, a następnie uprzejmie wyszedł, zostawiając Cinder'a z tymi słowami.

ARC gapił się bezczynnie na drzwi, nie mogąc powstrzymać wydarzeń napływających do jego głowy. To co ponownie pojawiło się przed jego oczyma, było zdecydowanie ostatnią rzeczą jaką miał ochotę na nowo przeżywać, ale nic nie poradził. Obrazy płomieni wkradły się przed jego oczy, a zapach zwęglonej tkanki wypełniła pomieszczenie ponownie przenosząc Komandora na Devaron. Wielki dreszcz przeszedł przez jego ciało. Musiał wstrzymać oddech, aby nie zwymiotować.

Kiedy wychodził z sali ćwiczeń, pomimo wstydu za swoje słowa, wciąż uważał, że jego punkt myślenia był słuszny. Nawet krótko po katastrofie starał się siebie nie obwiniać, w końcu powiedział mu jaka jest rzeczywistość. Ale cholera... Czy to była wina Blitza, że miał marzenia? Nawet jeżeli było to nierealne, na pewno łatwiej było żyć z myślą, że coś po kolejnej walce nas czeka. Nawet jeżeli tak nie było.

Trudna do opanowania furia wstąpiła w Komandora. Po raz kolejny żal, rozpacz i poczucie upokorzenia uderzyły w niego z taką intensywnością, że tym razem ARC nie potrafił ich stłumić. A w raz z nimi chęć uderzenia czegoś.

Współczucie.

Nie chciał współczucia.

Pięści Cinder'a zacisnęły się. Nagle uznał, że połamanie lewej ręki Flooz'ego było naprawdę atrakcyjną wizją.

Tak, złamanie mu lewej ręki było tym czego potrzebował.

To ten dzieciak od dłuższego czasu wzbudzał w nim spazmy. Wiedział, że konsekwencje tego mogą być olbrzymie, ale w tej chwili chęć zrobienia tego była zbyt kusząca. Klon nieśpiesznie poukładał rzeczy na biurku, a następnie chwycił swój hełm, delikatnie wsuwając go na swoją głowę. Maska dała mu dodatkową pewność siebie, kiedy zrelaksowanym krokiem wyszedł ze swojego gabinetu.

Flooze nie zdążył nawet wydostać się z korytarza głównego, dlatego dogonienie go nie stanowiło problemu. Nie przejmując się faktem, że byli zupełnie na widoku Komandor odchrząknął.

- Hej, Flooze.

Klon odwrócił się, rzucając Komandorowi zaciekawione spojrzenie, ale zanim ktokolwiek zdąrzył coś powiedzieć, pięść Cindera z całej siły uderzyła w twarz chłopca.

- Co do chole... - Sapnął drugi mężczyzna, ale nie dane mu było dokończyć, bo kolejny cios spadł na jego twarz.

Wszystko stało się wręcz mechaniczne. Ktoś krzyknął, inna osoba próbowała podbiec, ale Komandor ignorując otoczenie, natychmiast rzucił się na zszokowanego klona. Szybkim ruchem odwrócił go do siebie plecami, a następnie chwycił jego lewą dłoń i wygiął do tyłu. Flooze dzielnie próbował walczyć, ale szarpanina tylko posłała obojga na ziemię, co znacznie bardziej doświadczony Komandor wykorzystał, przygniatając mężczyznę kolanem. Rozpacz jaka tkwiła w jego piersi, tylko urosła.

To wystarczyło, aby złapać go za staw łokciowy i okaleczyć kończynę klona z głośnym chrzęstem.

Nie do końca pamiętał co działo się dalej. Wiedział, że poczuł olbrzymi ciężar na swoich plecach. Ocknął się jednak dopiero przyciśnięty do ściany, przez paru jego braci, którzy przybyli z pomocą rannemu koledze. Słyszał jak Flooze krzyczy i wiedział, że zdecydowanie nie powinien był tego robić. Furia wcale go nie opuściła, a teraz był dodatkowo unieruchomiony przez własny oddział.

°°°

Cinder starał się nie kulić przed Generałem. Został zaprowadzony przez jego oblicze szybciej, niż mógł się spodziewać. Bójki wśród żołnierzy, choć rzadkie zdarzały się, ale ARC był dowódcą. Zaatakował swojego człowieka, bez najmniejszego, wyraźnego powodu. Z zaskoczenia. Na oczach wszystkich jego braci.

To było niesamowicie bardziej zawstydzające, niż Cinder być może kiedykolwiek czuł, lub myślał, że może poczuć w swoim życiu.

- Co ty sobie myślałeś, Cinder! - Wybuchł dość gwałtownym tonem Jedi. - Jesteś Komandorem, a nie dzieciakiem, który dopiero opuścił Kamino!

ARC stał wyprostowany, z rękoma skrzyżowanymi na plecach. Dziękował za hełm, który ukrywał jego emocje przed Jedi i jego padawanem, chociaż zapewne jako użytkownicy mocy mogli czuć jego stres. Cholera, co on sobie myślał? To było tak niedorzeczne, że gdyby nie obecna sytuacja, klon myślałby, że wszystko było snem. Jednak Flooze w skrzydle szpitalnym i ta rozmowa temu przeczyła.

- Nawet nie masz pojęcia jaki to dla mnie zawód, aby tak dobry Komandor jak ty posunął się do ataku na mniej doświadczonego klona. Przecież to dokładnie to, przeciw czemu walczymy!

- Moje przeprosiny Generale. - Powiedział z automatu żołnierz, próbując nie brzmieć na spanikowanego. - Zawiedzenie Pana zdecydowanie nie było moim zamiarem.

Mimowolnie spojrzenie Komandora zabłądziło w stronę młodej Jedi. Stała po drugiej stronie stołu holograficznego, gdzie widniała mapa nieznanej mu struktury. Prawdopodobnie jego wizyta musiała przerwać obmyślanie strategii. Jego serce ścisnęło się lekko, kiedy dotknęła go jej widoczna dezaprobata. Dotychczasowo jednak kobieta Chiss milczała.

Jej obecność z jakiegoś powodu zestresowała go. Nie chciał, by oglądała całą tą reprymendę. Co jak co bolało to jego dumę.

Zauważył, że jej wiedza mocno ciążyła mu na umyśle. Być może dlatego, że jako jedyna była świadoma dokładnego stanu zdrowia klona. Jego los był praktycznie w jej rękach. Nie podobało mu się to.

- To zdecydowanie nie mnie powinieneś przepraszać - Odparł nieco ostrzej, przekręcając głowę. - Mogę chociaż wiedzieć, dlaczego to zrobiłeś!?

Cinder milczał. Jak żałośnie brzmiałby, podając powód, którego w gruncie rzeczy nie było? Bo klon okazał mu współczucie, którego nie chciał? Bo duma nie pozwalała mu przełknąć tego, że ktoś tak młody mówi do niego jak do dziecka?

Bo nie mógł sobie poradzić ze wspomnieniami?

- Naprawdę nic nie powiesz?

- Nie mam absolutnie żadnego usprawiedliwienia. Postąpiłem niehonorowo i pogodzę się z każdą formą kary, wraz z utratą rangi Komandora... - Dodał, przyciskając pięść do klatki piersiowej. - Zasłużyłem na to.

Nie czekając na odpowiedź Generała, klon zaczął powoli odpinać odznaczenia świadczące o jego randze, zaczynając od kamy na jego biodrach. Jedi jednak zaskoczył go, unosząc rękę.

- Poczekaj. - Nakazał, już nieco spokojniejszym tonem, chociaż jego rysy twarzy wciąż były dość ostre. Generał przez chwilę milczał, a jego oczy zrobiły się nieco zamglone, co było dość często zauważane wśród Jedi. W końcu Jaszczur oderwał rękę od klona i nachylił się do swojej Padawanki, szepcząc do niej. Hełm Komandora wyłapał słowa, ale zdecydowanie nie był to żaden z języków o jakim słyszał. Dwójka wplątała się w lekko ożywioną dyskusję, a niezręczny dowódca cierpliwie czekał na decyzję.

- Słyszeliśmy o twojej tragedii, Komandorze. - Odezwał się nagle Jaszczur, zaskakując klona. - Byliśmy wtedy w zupełnie innym systemie, ale rozumiemy co się stało.

ARC słyszalnie sapnął, ale Jedi mimo wszystko kontynuował.

- Wiemy, że ostatnie tygodnie mogły być dla ciebie ciężkie, co tak jak mówisz, nie usprawiedliwia tego co zrobiłeś... - Kontynuował, a następnie położył rękę na ramieniu Komandora w dziwnie pocieszającym geście. - Dlatego tym bardziej zostaniesz zdegradowany na czas nieokreślony. - Wyznał w końcu zmęczonym tonem.

Pomimo tego, że nie spodziewał się niczego innego, Cinder napiął się boleśnie. ARC oderwał wzrok od dłoni kosmity, spoczywającej na jego barku. Następnie posłał spojrzenie Padawanowi, który z obojętną już miną, po prostu pokręcił głową.

- Nic tutaj nie insuuję. Jesteś dobrym Komandorem, Cinder. Nawet bardzo, dotychczas nie miałem podstaw, aby narzekać na twoją służbę - Zaczął pochlebiająco, a jego kąciki warg opadły. - Ale twoje koszmary z przeszłości stanowią zagrożenie nie tylko dla ciebie, ale i ludzi wokół. A na to nie ma miejsca w szeregach, które powinny być bezpieczne. Nie w tym momencie. Dopóki nie przekonasz mnie o tym, że nadajesz się na to stanowisko, ktoś inny zastąpi cię w obowiązkach i dowodzeniu. Masz szansę to jednak naprawić i mam nadzieję, że postąpisz słusznie. Zaczynając od wyjaśnienia sobie tego z klonem, którego okaleczyłeś.

Słusznie, czyli tak jak mówi Generał? Odbiorą mu rangę i zostawią, go z tym wszystkim samego. Niech sam sobie radzi, ale niech do tego czasu nie wykonuje swoich obowiązków, bo jeszcze wybije cały oddział. I kto będzie wtedy walczył? ARC nie był zaskoczony, a bolesne rozczarowanie tylko wzmożyło wagę tej chwili.

Kątem oka jednak zobaczył, jak Rclizze napina się lekko za planszą i posyła mu szczerze zaskoczone spojrzenie. Zanim jednak zdążył się zastanowić nad tym głębiej, ocucił go głos Generała.

- To tyle Komandorze. - Zadecydował, odrywając się od klona i wracając do makiety holograficznej. - I mam nadzieję, że następnym miejscem, w którym się skierujesz będzie skrzydło medyczne.

Klon już otwierał usta, aby coś powiedzieć, ale uznał, że nie warto pogarszać sprawy, pomimo chęci nie pozostawiania niedomówień. Zamiast tego skinął głową, w stronę dowódców z cichym "Sir" i odszedł, starając się nie reagować na odprowadzające go spojrzenie Chissa.

Cinder wiedział, że oglądanie Komandora było ostatnią rzeczą, jaką chciał teraz żołnierz imieniem Flooze. Dlatego obiecał sobie, że zajrzy do niego jak cała sprawa nieco ucichnie... A to mogło zająć trochę czasu.

O ile spotkanie z Generałem poszło nadzwyczaj dobrze, tak wiedział, że prędzej czy później będzie musiał skonfrontować się ze swoimi ludźmi. A to może być nieco mniej przyjemne. W końcu był dowódcą, który bez powodu połamał rękę jednemu ze swoich. Już teraz miał nie do końca przyjemną reputację... Może nie próbował się nigdy zaprzyjaźnić ze swoim zespołem, ale jako dowódcy zależało mu przynajmniej na szacunku, nie ważne, czy ktoś go lubił, czy nie.

Cinder skręcił korytarzem, mijając dwóch żołnierzy innego dywizjonu. Nie zwrócili na niego większej uwagi, więc może nie wyszło to jeszcze poza szeregi, a przynajmniej klon miał taką nadzieję.

Nagle nacisk sprawił, że ARC nieco zwolnił. Dziwne uczucie powróciło, a mężczyzna zanim się zorientował, przechylił się na ścianę obok z tępym okrzykiem bólu. Nagła panika wkradła się do umysłu Komandora. Wszelka nadzieja, że poprzedni atak był jednorazowym zjawiskiem upłynęła w raz z powoli paraliżującym go uczuciem. Na ugiętych nogach Cinder ledwo zdążył zbliżyć się do najbliższych drzwi, szybko starając się zniknąć z jakiegokolwiek pola widzenia, zanim ból rozkręci się na dobre.

Na początku jego hełm twardo zderzył się z zamkniętym metalem. Po omacku znalazł panel, po czym wpuścił siebie samego do środka, szybkim ruchem dłoni blokując drzwi.

Zdążył akurat przed utratą równowagi. Zrywając hełm i odrzucając na bok, klon złapał się za głowę uciskając, jakby mogło to jakoś powstrzymać ból. Tym razem było znacznie gorzej i ARC miał przez chwilę obawy, że zemdleje. Z czasem jednak nacisk zaczął ustawać, a świat przestał kręcić. Przerażony klon zaryzykował wyprostowanie się. Całe jego ciało pod pancerzem było zlane potem. W gorszym stanie jednak znajdowała się jego psychika, bowiem klon uświadomił sobie jak krucha jest teraz jego szansa na przyszłość.

°°°

• 9 Stycznia 2019r.
3157 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro