"Okno Overtona" - 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


W całym swoim krótkim życiu Cinder tylko raz zaryzykował rozmyślaniem o przyszłości. Był na tyle rozsądnym i realistycznym człowiekiem, że zdawał sobie sprawę z tego jaki zawód przyniosą mu niespełnione marzenia. Marzenia, bo to na co mieli nadzieję wszyscy jego bracia nie mogło być niczym więcej, niżeli tylko marzeniami. Słabość, na którą klon Republiki nie powinien sobie pozwalać. A szczególnie Komandor.

- Chcę założyć rodzinę. - Wyznał mu kiedyś Blitz, w przerwie od sparingu.

Oboje wykorzystywali wtedy swój tak cenny, wolny czas na udostępnionej klonom siłowni. Cinder zamarzł wtedy z butelką przy ustach, powoli kierując spojrzenie na członka swojej kompanii i tym samym przyjaciela.

- Po zakończeniu wojny mam na myśli. - Dodał, bezceremonialnie wycierając spocone czoło. - Dużo ostatnio myślałem, szczególnie po naszych sukcesach na froncie... - Wytłumaczył się spokojnie, kiedy w końcu ich spojrzenia się skrzyżowały. - Podczas całej naszej służby, chyba nigdy nie byliśmy tak blisko...

Blitz zawsze był niepoprawnym optymistą. Pomimo, że każdy klon nosił te same geny Jango, można się było zdziwić jak każdy z nich się od siebie różnił. To Blitz był tym, który po każdej trudnej i kosztownej walce powtarzał, że wszystko tworzy większe dobro. Z takim nastawieniem łatwiej było pogodzić się z wszechobecną śmiercią. I to samo powtarzał sobie Cinder, nie chcąc aby jego polegli w boju żołnierze za bardzo wpływali na jego czysty umysł. To był jeden z powodów, dlaczego Cinder był tak blisko członka swojej kompanii. Oczywiście dbał o każdego z braci, ale nauczony doświadczeniem od razu godził się z faktem, że pewnego dnia po prostu nie wrócą. Z Bitzem było inaczej. Znali się od samego początku, od Kamino. Obaj cieszyli się, że klon trafił akurat pod jego komando i mógł mu służyć, aż do tej chwili.

Tym razem marzycielska natura przyjaciela jedynie go zirytowała.

- Rozmyślenie o głupotach nie sprzyja na polu walki... - Mruknął nisko dowódca, w końcu biorąc upragniony łyk wody. - Jeżeli mam wyznać czego ja pragnę, to nie musieć potem wyciągać twojego truchła z okopów. Pomyśl o tym.

Mężczyzna zmarszczył brwi, obracając się całkowicie do swojego dowódcy.
- Nie da się "nie myśleć". A przynajmniej nie jest do normalne dla zdrowego klona, więc jeżeli ty... - Próbował się droczyć, ale ostre spojrzenie dowódcy skutecznie go powstrzymało, informując, że nie ma nastroju na żarty.
- No przyznaj, każdy z nas kiedyś myślał o tym co będzie robił po wojnie... - Kontynuował, kierując rozmarzone spojrzenie w dal. - Co prawda nikt nas nigdy nie nauczył jak być cywilem, ale z tą wiedzą jaką mam, wiem, że cholera kiedyś wyrwę jakąś Twi'lekankę, a wtedy sprawy wojny odejdą w zapomnienie.

Tym razem to Cinder się zmarszczył, podnosząc głowę na zbyt dumnego z siebie klona.
- Twi'lek i człowiek nie może się rozmnażać. - Powiedział sucho, chociaż wątpił, aby jego przyjaciel mógł kiedykolwiek się o tym przekonać... Nie, aby mu tego nie życzył, ale rzeczywistość była zupełnie inna.

- To Miriliankę. - Kontynuował niestrudzony Blitz.

- Nie jestem pewien, czy w tym przypadku też...

- To bez znaczenia. Po prostu... Cholera, chcę mieć rodzinę. Wiem, że to może brzmieć głupio, ale... - Mężczyzna spojrzał na swoje dłonie.
- Cinder, nie byłeś nigdy zmęczony tą wieczną walką? Za każdym razem jak ratujemy cywilów, zamiast czuć dumę... Patrzę na nich i widzę wszystko, czego nigdy nie mogłem mieć. Czego nawet nie mogłem wybrać...

Dowódca wyprostował się, ze swoistym wyrazem. Z jakiegoś powodu potwornie zezłościło go wyznanie klona. I z perspektywy czasu mógł przyznać, że chyba myślał podobnie, ale w tamtym okresie tego do siebie nie dopuszczał.
- Powinieneś być dumny z tego kim jesteś. - Zaczął nisko Cinder, jeszcze bardziej denerwując się, że mężczyzna nawet na niego nie spojrzał. - Zostaliśmy stworzeni do walki. Walka to nasza przyszłość, nasza codzienność. Jesteśmy żołnierzami Republiki i to zdecydowanie jest to, o czym powinieneś teraz myśleć, jeżeli rzeczywiście chcesz, aby ta wojna się skończyła.

- Ale co potem? - Powiedział prawie od razu klon, w końcu oglądając się sceptycznie na przyjaciela.

Cinder roześmiał się niepoprawnie, powodując, że parę innych ćwiczących żołnierzy obejrzało się w ich stronę z zainteresowaniem, jednak zignorował ich.

- Jestem poważny, Cinder. Opuszczając Kamino byliśmy w samym środku wojny, ale teraz? Jeżeli to nie jest dobry moment na myślenie o swojej przyszłości, to kiedy? - Zapytał, a kiedy dowódca nie odpowiedział dodał. - Czy ty naprawdę nie masz żadnego celu?

Ten natychmiast przestał się śmiać, patrząc surowo na klona.
- Cel? Wygranie wojny to nasz jedyny cel, jedyny, na który możemy sobie pozwolić. Wykonanie misji to nasz cel. Ratowanie tych, którzy sami nie potrafią, i którym tak zazdrościsz! Śmierć w walce to nasz cel! Po to nas stworzono. Aby ginąć dla Republiki, nie wiem, czemu po tylu latach tego nie rozumiesz!

Blitz obserwował uważnie jak jego dowódca unosi się, delikatnie odkładając szmatkę na bok. W przeciwieństwie do początku rozmowy, teraz trudno było dokładnie stwierdzić co myśli, chociaż z jakiegoś powodu w jego oczach głębiło się współczucie. Współczucie do toku myślenia, jaki objął jego dowódca i przyjaciel.

- To dlaczego w ogóle żyjesz?

Bo musiał. Właśnie dlatego to on był dowódcą. Bo pogodził się z wiedzą, że pewnego dnia umrze na polu bitwy, oddając życie za Jedi i swoich braci. Że taka była jego przyszłość, której nie mógł zmienić. To czego pragnął Blitz nie było przeznaczone dla klonów. Byli mięsem armatnim, którego w przeciwieństwie do droidów nie można było poskładać. Jednak Blitz nie podzielał tego toku myślenia. Wkurzyło go to. Wkurzyło na tyle, że porzucił chęć utrzymywania dobrego ducha swoich żołnierzy, pomimo, że powinien.

- Wiesz dlaczego nie wiesz nic o byciu cywilem? - Zapytał chrapliwie, w końcu wstając na nogi i celując palcem w przyjaciela.
- Bo nigdy nim nie będziesz. Myślisz, że dlaczego niezdatne do walki klony są odsyłane z powrotem na Kamino?

Przez chwilę mógł zobaczyć cień strachu przewijający się przez twarz przyjaciela i wcale go to nie dziwiło.

- Normalni żołnierze zostaliby zwolnieni ze służby i objęliby własną drogę, ewentualnie uhonorowani jakimś orderem odwagi. - Mówił gestykulując rękoma z nieprzyjemnym uśmiechem na ustach. - Ale my nie jesteśmy normalni. Jesteśmy własnością Republiki. Jesteśmy rzeczą. Jak nie możemy walczyć, to się nas pozbywają, bo to jedyna rzecz jaką znamy i jaką potrafimy. Jedyny cel w jakim nas stworzono - Warknął wbijając palec w pierś przyjaciela. - A teraz pomyśl, która kobieta chciałaby rzecz? Nie mężczyznę. Klona, którego są miliony. I którego przeżyje jak psa. Dlaczego tego nie rozumiesz?

Przez chwilę wpatrywał się w Blitza, starając się nie sapnąć, kiedy wiecznie radosne oczy klona zalały się falą bólu.

Bardziej jednak spodziewał się, że żołnierz mu przyłoży, niż z żalem powie.
- Naprawdę tak o sobie myślisz?

Z żalem. Blitz go żałował. Było mu żal dowódcy, którego powinien szanować.

Cinder zapomniał języka w gębie i nagle zauważył, że ich rozmowa przestała być taka prywatna. W swojej wściekłości nie usłyszał, jak odgłosy ćwiczeń zostają przerwane, by śledzić gorącą wymianę zdań przyjaciół.

Klon chyba nigdy nie czuł się tak zawstydzony. Nigdy w życiu. I zdecydowanie nie podobało mu się to uczucie. Oglądając się na swoich towarzyszy, a następnie wracając to Blitza, otarł nadgarstkiem swoje usta, po czym powiedział cicho.
- Nasze życie to walka. Dlatego jeżeli nie będzie walki, nas też nie będzie, Blitz.

Nie chciał tego powiedzieć. Nie powinien tego powiedzieć. Ale poczucie wściekłości i upokorzenia przezwyciężyły rozsądek dowódcy. Dlatego też wraz z tymi słowami zostawił swojego przyjaciela, jak i innych zaskoczonych żołnierzy, nie chcąc zrobić nic innego, niż ukryć się przed ich bolesnym wzrokiem. Nie wiedział jednak, że od tamtego czasu będą go one prześladować tak długi czas.

Tydzień później Blitz był martwy.

Podczas jednej z misji, oddzielili się. Dowódca pozostał w terenie, on i paru innych żołnierzy mieli zostać przetransportowani w inny rejon walki. To jednak była koszmarna pułapka. Seperatyści zestrzelili statek, trawiąc jego zawartość w śmiertelnym ogniu.

Cinder nie mógł uwierzyć, jak genialnie było to zaplanowane. Podczas, gdy szczątki statku zablokowały im drogę ucieczki, zajmując ogniem pokaźny obszar lasu, z drugiej strony zostali oblężeni. Pojawiły się Komando droidy.

Ledwo uszedł z życiem i do dzisiaj był zaskoczony jakim cudem.

Postrzelili go w głowę. Kask był silny i przejął większość uderzenia, ale i tak został dotkliwie uszkodzony. Jego ciało padło na ziemię, tak samo jak wielu innych poległych braci. Jednak zanim został ostatecznie dobity, ktoś ściągnął go z pola walki. Jeden z tych, którzy słuchali go wtedy w sali ćwiczeń.

Powinien był dziękować losowi za szczęście, ale gdy Cinder obudził się w MedBay ze świadomością, że większość jego oddziału zginęło... Chciał tylko umrzeć.

Chciał umrzeć, nie mogąc zrozumieć, czemu Blitz, który miał swój cel spłoną w płomieniach, a on był tutaj. Prawdopodobnie zakończyłby to sam, gdyby nie fakt, że nie mógł się poruszyć. Owszem, przeżył postrzał, ale odłamki kasku wciąż były uwięzione w jego głowie. Każdy najmniejszy ruch groził uszkodzeniem mózgu, a to zaprowadziłoby go z powrotem na Kamino. Jako bezużyteczną jednostkę.

I wtedy Cinder w końcu zrozumiał. Ta wiedza była bez przerwy powtarzana przez Jedi. Powszechna wśród jego braci. A dla niego, Komandosa, który powinien mieć większe pojęcie o życiu było to niesłychanym odkryciem.

Blitz leżałby tu i walczył, z nadzieją, że jeżeli przeżyje wojnę to będzie mógł wyrwać tą swoją cholerną Twi'lekankę. W przypadku Cindera było to jedynie marnotractwo szczęścia, bo to właśnie śmierć była jego celem przez dosłownie całe życie. Śmierć za Republikę.

To było takie niesprawiedliwe. Życie było takie niesprawiedliwe.

Klon ze względu na swój stan dostał prywatny pokój. Na początku silne leki zmuszały go do nieprzerwanego snu, podczas, którego miał się zregenerować. W każdym innym przypadku zostałby zamknięty w Bacti, ale nikt nie chciał ryzykować uszkodzeniem komandora skazując go tym samym na wiadomy los, którego tak pragnął.

A to byłoby stratne.

Tej nocy Cinder pozwolił sobie płakać. Po tym jak przestano go faszerować był na tyle trzeźwy, aby zacząć myśleć o tym co się stało. W innych okolicznościach zająłby się kolejną misją, aby odsunąć od siebie wydarzenia. Jak robił to zazwyczaj. Ale teraz był pozostawiony ze swoją samoświadomością i cholera. Płakał.

Wtedy wszystko uderzyło w niego, powodując większy ból, niż postrzał w głowę. Klon nie mógł nawet powstrzymać napływu myśli, o tym jak opuszcza wojsko. Wyobrażał sobie jak staje na bruku i patrzy przed siebie ze świadomością, że może teraz iść gdzie chce. Że może obrać swoją drogę, bez protokołów i zakazów, które by go powstrzymywały.

Możliwość nienawidzenia czegoś.

Nienawidzenia Jedi - pomyślał.

Generałowie tak altruistycznie głosili prawdy o wartości każdego życia. Faszerowali własnych komandosów ckliwymi wyznaniami oddania żołnierzom, aby zaraz potem wysłać ich na pewną śmierć. Mówili, że mają własny wybór, ale dezerterzy, którzy zdecydowali, że nie chcą walczyć, byli eliminowani przez specjalne jednostki. Wolność.

Wolność?

Dlaczego wszyscy mogli mieć to wszystko, a on nie? Dlaczego nie mógł być panem własnego losu? Był takim samym mężczyzną, jak wszyscy inni, a jednak traktowano go jak bezmyślnego droida. Uruchamiany kiedy potrzeba i wyrzucany jak śmieć po walce.

Dlaczego Republika ratowała zniewolone przez separatystów gatunki, sama zniewalając innych?

W tym jednym momencie cały światopogląd Cindera zawalił się. Uświadomił sobie, że nie miał prawa o tym nawet myśleć. I dotychczasowo nie myślał, bo nie mógł. Chęć zakwestionowania republiki była teraz tak silna, że klon gdyby mógł urządziłby całą demonstrację. Odmówił świętemu Jedi. Zakwestionował ich słowa. Podciął sobie żyły podczas ważnej konferencji, albo od razu spalił całą świątynię.

Kompania Ash. Jego Kompania.

Mężczyzna obiecywał sobie tej nocy, że zrobi to wszystko, jak tylko uwolni się z tego więzienia. Pozwoliło mu to przetrwać tą noc, bez zadręczania się śmiercią Blitza. Przetrwał to, bo w końcu miał cel.

Ale to była tylko jedna chwila.

Operacja powiodła się. Odłamki zostały wyciągnięte, nie uszkadzając mózgu dowódcy, a on sam po tygodniu w Bacti w końcu mógł wrócić do służby. Pamiętał jak trzymał swój nowy hełm w dłoniach, wpatrując się niechybnie w swoje odbicie w wizjerze. Sięgnął on ręką do boku swojej głowy, gdzie teraz widniała obrzydliwa blizna, z którą bacta nie mogła sobie poradzić i dotknął jej tak delikatnie, jakby mocniejszy dotyk mógł ją ponownie otworzyć. Następnie przyjżał się nowej zbroi. Rana, być może na upamiętnienie jego porażki, a może po prostu jako znak charakterystyczny została odwzorowana na hełmie generacji drugiej. Nosił na sobie jeszcze zapach świeżości, w przeciwieństwie do strudzonego mężczyzny. Czysty i lśniący. Tak, piękny hełm lidera.

Nowo odkryta strona, klona szepnęła mu, aby uderzył nim w swojego przełożonego, ale Cinder szybko zepchnął tą myśl w tył umysłu. Tak samo jak wszystkie przemyślenia, jakie naszły go w MedBay tamtej nocy.

Przez dosłowne zmiażdżenie Kompanii Ash i jego braci, oraz śmierć dotychczasowego generała, on i paru innych niedobitków z jego drużyny mieli zostać przydzieleni do nowej jednostki. Nowego Jedi. Cinder oderwał dłoń od blizny, która miała być teraz świadectwem jego porażki. A następnie włożył hełm, nie będąc już w stanie na siebie patrzeć. Dźwięki dochodzące z korytarza poinformowały go o zbliżającym się, nowym dowódcy. Zmotywowany odwrócił się, akurat do otwierających się drzwi.

- Generale, chciałbym ci przedstawić Komandora.

°°°
Nie powinnam zaczynać nowych opowiadań, przed skończeniem poprzednich. Chęć napisania tego była jednak większa, niż mogłam sobie wyobrazić. Nie żałuję. Zaczełam to pisać chyba w Listopadzie 2019r. Teraz mamy 2020. I przyszedł czas, aby powoli publikować to co już się nadaje. Nie liczę na to, aby to opowiadanie stało się jakieś megasławne. W fandomie Star Wars króluje Reylo i jestem z tym pogodzona. Ta historia siedziała mi w głowie i po prostu musiałam ją napisać, chociażby dla siebie.

Dziękuję wszystkim, którzy teraz i w przyszłości będą chcieli to czytać :)
Ps. Polecam słuchać muzyki z mediów w czasie czytania

• 4 Stycznia 2020r.
2180 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro