"Szeregowy, Cinder" - 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Rzadko kiedy jakakolwiek podróż lotnicza przebiegała w takiej ciszy. Światła wewnątrz statku raz za razem mrugały, prawdopodobnie naruszone przez niesprzyjającą pogodę. Rozwścieczone siły natury próbowały spychać i podrzucać transport z głośnym wyciem, tak bardzo przypominającym zjawy. Dało to potrzebną Cinderowi dawkę adrenaliny, która pomogła mu rozproszyć mgłę z umysłu. A nabyta od niedawna niechęć do stanu nieważkości tylko to ułatwiała. Tyle rzeczy rozbrzmiewało dookoła niego, a jednak bez cichych szmerów jego braci było zwyczajnie cicho. Nikt nie chciał naruszać tego wymownego stanu.

Każdy błądził teraz w swoich myślach. Usłyszany przed paroma godzinami cel misji rozbrzmiewał w głowach całej drużyny, jak i samego, byłego Komandora. Wszyscy rozumieli jak bardzo tym razem Republika dała ciała. Nawet najbardziej rygorystyczne klony były tego świadome, szczególnie, że to ich zadaniem było po tym posprzątać.

"Misja właściwie, że samobójcza". A która misja nie była samobójcza? - Pomyślał Cinder. Każdego dnia klony ponosiły śmierć wykonując swój obowiązek. Dlatego żołnierz wyruszając na jakąkolwiek walkę musiał być gotowy na to, że może być ona jego ostatnią. Ale usłyszenie tego od dowodzących... Było inne. I właśnie skutkowało taką ciszą, jak ta.

Zimne powietrze przedostało się przez szczeliny statku, wraz z paroma zagubionymi płatkami śniegu. Klon obserwował jak po wylądowaniu na podłodze od razu znikają, zostawiając za sobą błyszczące plamy. Cinder lubił zimno. Pomagało zachować trzeźwy umysł, jak i z wdzięcznością nosić zbroję. Na gorących planetach była wręcz przekleństwem, nawet jeżeli systemy chłodzenia robiły co mogły, aby mężczyźni nie gotowali się żywcem. Do tej misji dostali jednak specjalne, zimowe uniformy dostosowane do skrajnej pogody. Były tak grube, że to bardziej one nosiły żołnierzy, niż na odwrót. Nie stanowiły jednak jedynie ochrony przed kłującym wiatrem, strzałami, czy zaspami. W najgorszym przypadku miały powstrzymać oparzenia. Bo właśnie ich dotyczyła ta misja.

Wybicie transportowca Republiki z trasy nie było łatwe. Zmuszenie go do wejścia w nadprzestrzeń również. A jednak wojskom seperatystów udało się go zestrzelić. I jak to się skończyło? Strona sporu, która miała sprowadzać pokój, zesłała na prymitywną planetę prawdziwą bombę zegarową. Czy przedstawiało to seperatystów w dobrym świetle? Oczywiście, że nie. Ale to wojska Republiki miały być odpowiedzialne za śmierć tysiąca mieszkańców. Opinia publiczna była w rozsypce, na czym dotkliwie ucierpiała arena polityczna. Nie ważne, że to wrogie wojska zestrzeliły statek, to Republika była za to odpowiedzialna. Tak to właśnie działało.

Jeżeli cokolwiek stresowało Cindera w tej misji, to był to Arge. Komandor Arge. Każdy, co do jednego członka kompanii miał doświadczenie w terenie (co było też powodem takiego, a nie innego wyboru). Jeżeli zastępca stacjonował tylko i wyłącznie na Couroscant, to ta misja rzeczywiście mogła być samobójcza. Kamino próbowało przystosować żołnierzy do każdych warunków, ale nie równało się to w żadnym stopniu z doświadczeniem. I nowy o tym wiedział. ARC nie potrzebował widzieć jego twarzy, aby dostrzec jak zdenerwowany był Komandor. Gwałtowne ruchy, napięte ramiona. Tym bardziej reszta zwróciła na to uwagę.

Zastanawiało go dlaczego nie przywrócono jego rangi na czas chociażby tej jednej misji. Czy chęć ukarania go była ważniejsza, niż doświadczenie klona? Nie. - Zganił się. To na pewno nie był czas, ani moment na podważanie wyborów góry. I nie ważne jak bardzo rozsądek klona podpowiadał, że to nie może skończyć się dobrze. Uznał, że widocznie tak właśnie ma być i nie jemu dane podważać rozkazy. Nie teraz.

Cichy szmer wydostał się z kokpitu pilota, a jego spokojny głos przebił wrzechobecną ciszę.

- Będziemy lądować.

Jeszcze przez parę sekund nikt się nie odzywał, następnie chrzęst zbroi wypełnił pokład. Wszyscy wstali i zaczęli zbierać swój sprzęt. Cinder już miał zacząć wydawać rozkazy, ale jego zastępca w porę przypomniał mu o tym, że nie on tu dowodzi.

- Zajmijcie się ładunkiem i upewnijcie się, że nikogo nie zmiażdży, gdy będziemy tracić wysokość.

- Tak dziwnie jest lecieć, kiedy nikt do ciebie nie strzela... - Mruknął sam do siebie jeden z żołnierzy, razem z innym klonem sprawdzając zabezpieczenia sprzętu.

Cinder próbując stłumić dyskomfort, wstał upewniając się, że wszystko jest na swoim miejscu. Nie miał pojęcia w co ręce włożyć. Nawet nie próbował ukrywać swojego temperamentu, kiedy trochę za mocno odsunął osuwająca się skrzynię, na co ktoś obok niego drgnął. Znał swoją rolę dowódcy, nie przywykł za to do wykonywania rozkazów innych klonów, szczególnie tych młodszych.
W przeciągu chwili otoczenie na zewnątrz statku zmieniło się diametralnie. Wycie wiatru ucichło i z wyjątkiem naturalnego bujania transportu, nic nie zdawało się go ruszać. Przebywanie w takich warunkach na pewno nie należało do prostych, nawet posiadając tak zaawansowany pancerz. Tubylcy zdołali jednak osiedlić się w miejscu niemal całkowicie od wiatru i burz śnieżnych osłoniętym.

Wbrew pozorom nie mógł doczekać się działania, które pochłonęłoby jego uwagę, pozwalając skupić myśli na czymkolwiek innym, niż koszmary wywołujące w nim już mdłości. I był pewien, że chłód misji mu to zapewni.

Kadłub zakołysał się lekko. Klon zacisnął nieco mocniej dłoń na uchwycie, czekając na znajomy wstrząs informujący o tym, że maszyna stoi bezpiecznie na ziemi. Nie mógł powstrzymać napływu szczęścia, kiedy w końcu uczucie nieważkości go opuściło. Podobnie musiał czuć się pilot, którego westchnienie ulgi słyszał, aż stąd.

Były Komandor nagle poczuł przypływ wdzięczności dla mężczyzny. Dzięki, że nas nie zamordowałeś - Powiedział w myślach.

Arge zdawał się podzielać uczucie.

- To by było na tyle. - Odezwał się pilot, odwracając swój hełm w stronę załogi.

- Bardzo dobrze. - Zastępca nerwowo pokiwał głową. - Zajmijcie się rozładunkiem. - Nasi Generałowie Jedi już na nas czekają.

Ktoś zajął się dźwignią, a drzwi transportera rozsunęły się. Słońce widocznie już wstawało, topiąc niebo w intensywnym, różowym kolorze, które wraz z wrzechobecnym lodem tworzyło imponujący efekt. Pustka z jaką się zetknął zapewne nie była jednak wywołana przez temperaturę. Zza zamkniętych okiennic dało się dostrzec niepochlebne spojrzenia mieszkańców, którzy schowali się w swoich domach.

Jedynymi osobami będącymi w polu widzenia byli kosmici sprawujący władzę w wiosce. Prowadzili ożywioną dyskusję z również obecnym Generałem. Cywile próbowali krzyczeć na rycerza, ale bariera językowa zmuszała ich do posługiwania się droidem protokolarnym, który tłumaczył wrzaski wyjątkowo spokojnym tonem. Cinder byłby rozbawiony, gdyby nie świadomość sytuacji.

Arge po wydaniu paru nazbyt oczywistych poleceń, sam postanowił udać się do dowódcy, który widocznie ich oczekiwał. W innych okolicznościach to ARC musiałby ustalać ich następne posunięcia dotyczące transportowca, ale zamiast tego będzie czekać.

Dlatego też czuł się bardziej, niż usatysfakcjonowany, kiedy jego zastępca po wyjściu ze statku poślizgnął się na śliskim gruncie, przeklinając pod nosem. Szybko się wyprostował, kierując zdecydowanym krokiem w głąb wioski udając, że nic się nie stało, ale każdy mógł zauważyć napięcie jego ramion.
Musiał pamiętać, aby samemu patrzeć pod nogi.

- Nie wyglądają na zadowolonych.

Odwrócił się w stronę dwóch żołnierzy specjalnego oddziału Katalist, który miał zostać doprowadzony do transportowca. Tak samo jak on obserwowali dość gwałtowną wymianę zdań między przedstawicielami wioski.

- To takie dziwne? - Odpowiedział mu Cinder, nie siląc się na dołączenie. - Nie łatwo jest prowadzić dyplomację z takimi dzikusami. Spróbuj, któremuś wytłumaczyć ciąg przyczynowo-skutkowy. Widzą tylko nasz transportowiec, na ich ziemi.

Trudno było oczekiwać zrozumienia u kogoś, kto nie jest i nie chce być zaangażowany w wojnę.

Klon ze znaczkiem na przyłbicy kontynuował, jakby były Komandor był zwykłym klonem. - Poza tym nie sądzę, że byłbyś podniecony faktem, gdyby to do twojego ogródka ktoś wrzucił granat, Brunio.

Drugi bez widocznego malowania napiął się, zerkając na byłego Komandora. - Przestań mnie tak nazywać!

Dość głośny dźwięk przyciągnął uwagę całej trójki ponownie do miejsca spotkania. Granice jednego z kosmitów zauważalnie zostały przekroczone, a on sam wybuchł paplaniną swojego dziwnego języka, wymachując wściekle łapami. Cinder instynktownie sięgnął ręką do jednego ze swoich blasterów, już stawiając krok, aby zainterweniować. Droid protokolarny nie nadążał z tłumaczeniem, więc klon nawet gdyby podkręcił zasięg dźwięku swojego kasku, nic by nie zrozumiał, ale nie potrzebował znajomości znaczenia słów, aby wiedzieć jak wściekli są mieszkańcy.

Obecny przy zdarzeniu Arge postąpił dokładnie jak on, ale Generał szybko powstrzymał zastępcę. Chwilę później agresor w końcu uspokoił się. A raczej został uspokojony przez towarzysza i cała zgraja oddaliła się wzburzona.

Cóż, negocjacje nie poszły zbyt dobrze.

ARC zrelaksował się, jednak jego oczy wciąż zwrócone były w miejsce zdarzenia. I również dopiero wtedy Cinder zdał sobie sprawę z obecności padawanki Rclizee. Co prawda spodziewał się jej na tej misji, ale przytłoczona wielkością towarzyszących mężczyzn była w tej chwili praktycznie niewidoczna. Jak dziecko. Jej skóra naturalnie przybrała głęboki odcień granatu, który tak strasznie go ciekawił. Ciało i ruchy wykazywały wszelkie oznaki niesamowitego ożywienia, ale twarz była martwa jak zawsze. Jedynie znajoma już Cinderowi zmarszczka przecięła jej policzek, zdecydowanie na wskutek wybuchu kosmity.

Mimowolnie powrócił do ich dziwnej rozmowy w ciemnym pomieszczeniu. Czuł się dziwnie z tym, że teraz stała się jedyną powierniczką jego sekretu. Musiał jednak przyznać, że był dość zawiedziony kiedy nie spotkał jej w ciągu ostatnich dni.

Już miał się odwrócić, nie koniecznie chcąc się zagłębiać w kłótnie, ale ta zdawała się wyczuwać czyjąś uwagę. To co klon kochał w swoim hełmie, to dyskrecja. Mógł gapić się na kogoś, podczas, gdy jego głowa skierowana była w inną stronę. Nawet, gdyby obserwował otwarcie, nikt nie mógł być pewien, że Komandor patrzy akurat na niego. Dlatego tętno Cindera wzrosło gwałtownie, kiedy kobieta drgnęła nieznacznie, a następnie skrzyżowała z nim spojrzenie, bez problemu odnajdując oczy żołnierza.

Cóż, raczej nie często był przyłapywany na podglądaniu.

Poczuł jak nabiera wszystkich kolorów tęczy, zdecydowanie wdzięczny za osłaniającą go zbroję, nawet jeżeli Jedi wyczuła jego reakcję tak samo, jak wyczuła jego wzrok. A potem jej wargi lekko drgnęły w górę, jeszcze mocniej pesząc mężczyznę. Śmieje się ze mnie - Pomyślał. Chociaż wewnątrz siebie chciał sądzić, że po prostu się do niego uśmiechnęła. Szybko jednak porzucił tą myśl, jak i wzrok padawana.

Uświadamiając sobie, że jest zdenerwowany, klon zwrócił się do braci, którzy już zaczęli się krzątać po pokładzie, próbując wynieść ładunki na zewnątrz. Zignorował chęć sprawdzenia, czy Chiss ciągle na niego patrzy i podszedł do skrzyni chwytając ją.

- Podtrzymajcie to z tamtej strony.  - Nakazał żołnierzom, którzy spojrzeli na niego z otwartym zainteresowaniem. Chwilę później oboje wręcz wyskoczyli ze swoich miejsc rozpoznając charakterystyczne malowanie Cindera jako byłego Komandora.

- Cholera, to on... - Sapnął ledwo słyszalnie jeden z nich.

- Spokojnie, prędzej skrzynia, która trzymacie od złej strony połamie wam ręce, niż ja - Odparł, nie do końca usatysfakcjonowany ze swojej sławy.

Żołnierz zakłopotał się. - Oh, proszę mi wybaczyć, nie miałem na myśli…

- Dobrze wiem, czego nie miałeś na myśli. Ostrożnie, przy takich temperaturach wszystko się obluzowuje.

Ci milczeli przez chwilę. Pomimo, że zdawali się być nieco niezręczni w jego towarzystwie, próbowali zagadać byłego Komandora.
- Często dostawał Pan misje w takim terenie Koman... Eee, Sir? - Zapytał ten z czystą zbroją, razem z kolegą posłusznie łapiąc pakunek.

Cinder zastanowił się przez chwilę, mierząc świerzaków wzrokiem. Pozwolił zobrazować sobie większość jego misji.
- Chłodne rejony były poniekąd domeną naszej Kompanii - Odpowiedział w końcu, nie widząc przeciwwskazań od rozmowy z błyszczącymi. Nawet jeśli robili to ze zwykłego stresu. - Może nie były to dokładnie tego typu warunki, wciąż nosiliśmy naszą standardową zbroję. Nasz generał przede wszystkim nie radził sobie w metropolii. Dlatego też zmuszeni byliśmy objąć taką, a nie inną specjalizację. Nie, abym narzekał.

- Zawsze to lepsze, niż Geonosis. - Odpowiedział oznakowany, głosem zbolałego weterana, na co ten drugi pokiwał głową w równej nędzy.

ARC zidiociał, patrząc na klony jak na bandę kretynów.
- Czy nie jesteście za młodzi, aby uczestniczyć w walce o Geonosis? - Zapytał chrapliwie, znacząco patrząc na gładkie zbroje żołnierzy. Ci poddenerwowani się natychmiast.

- Emh...

- No tak, ale słyszeliśmy historie. No i... Nie brzmi to dobrze.

- Podobno cuchnie. - Wyznał ten, którego kumpel przezywał "Brunio".

- Tak...

Gapił się na nich jeszcze przez chwilę, unosząc brew pod hełmem. Uznał jednak, że nie będzie tego komentować i wrócił do pracy.
- To przez siarkę. - Poinformował profesjonalnie, zastanawiając się, czy mają obawy co do podobnych wrażeń przy transportowcu. - Nasza misja jest trochę bardziej skomplikowana. Ładunku nie można porównać do składu chemicznego na Geonosis, ma to związek z atmosferą tej planety.

Nigdy nie uczestniczył w tej walce. Blitz za to już tak i po opowieściach przyjaciela uznał, że wcale nie żałuje. Jego towarzysz miał taką traumę do gorącej Sahary, że służenie w jednostce Cindera było dla niego wręcz honorarium. Cinder szybko usunął wspomnienie o przyjacielu z głowy. Nie chcąc ponownie wpaść w apatię, z której ledwo zdołał się wyczołgać. Zadręczony wyciągnął ładunek na zewnątrz.

- Na pewno byłoby nam to łatwiej załatwić, gdyby nie mieszkańcy. - Nieoznakowany klon wzruszył ramionami.

- Cywile zawsze wprowadzają pewne utrudnienie... Jeżeli chcecie być dobrymi żołnierzami, musicie się nauczyć z nimi radzić. Ich reakcje nie zawsze są takie, jakich można oczekiwać - Powiedział mimowolnie swoim głosem dowódcy, pomagając klonom z następnym pakunkiem. - Opinia społeczna jest dobrym przykładem...

Tamten milczał przez chwilę. - Dziękuję, Komandorze.

- Nie jestem chwilowo Komandorem. Arge nim jest - Odparł szorstko, pomimo, że wewnątrz siebie poczuł ulgę słysząc swój stary stopień.

- Cóż, może nie rangą, ale w końcu wróci Pan na swoje stanowisko - Tym razem odezwał się ten drugi.

Brwi Cindera wystrzeliły do góry. - Jeżeli Generał tak zdecyduje. Teraz jestem takim samym żołnierzem, jak wy - Mruknął dość niechętnie.

- Wciąż ma Pan doświadczenie - Kontynuował niezręcznie biały. Mężczyzna poczuł się zakłopotany. Był raczej boleśnie świadomy, że nie należał do Komandorów najbardziej ze swoim plutonem związanych, więc nie rozumiał tego podlizywania się. Chwilę później jednak zwrócił uwagę na zdenerwowanie klonów.

- Brunio... Tak? - Zapytał po chwili z wahaniem.

Biały klon usztywnił się gwałtownie, a zaraz potem dowódca usłyszał zduszony rechot od jego kumpla.
- W gruncie rzeczy, to jeszcze nie mam pseudonimu... Proszę Pana - Wyznał niewygodnie, dźgając zdziczałego towarzysza łokciem.

Cóż, teraz, czy chcesz, czy nie już masz - Pomyślał, pamiętając jak działa sztuka dostawania imion w szeregach klonów, na co zniżył kask, a następnie spojrzał na tego drugiego.

Oznakowany przestał się śmiać, wskazując się kciukiem. - Jestem Resko. - Przedstawił się z dumą.

- Czy jest coś, co was niepokoi? - Zapytał prosto z mostu, niskim tonem.

Przyjaciele spojrzeli po sobie.
- Nie jestem pewien, czy wolno nam o tym rozmawiać... - Wyznał po chwili Brunio, pocierając swój kark, co potwierdziło domysły byłego dowódcy.

- Bo... Dotyczy nowego Komandora? - Nie mógł powstrzymać tego pytania.
Po tym nastąpiła chwila ciszy, podczas, której ARC zaczął mieć obawy, że wyciągnął błędne wnioski.

Bruno po chwili westchnął. - Rzecz w tym, że znamy nowego... Komandora…

Cinder nie potrafił ukryć zaskoczenia.

Resko ożywił się natychmiast. - Żołnierze wpadają w bójki non - stop. Dlaczego Pana przez to odsunięto od służby?

Ten drgnął nieco zmieszany tą sytuacją. Nawet jeżeli nie dbał o relacje z nową drużyną, jak i innymi jednostkami był zadowolony z wątpliwości jej członków, czując ulgę, że nie jest w nich osamotniony, szczególnie, że jego wnioski zdawały się mieć rację bytu. Uznał, że powinien w swoim czasie przyjrzeć się temu bliżej. - Większe stanowisko, to większa odpowiedzialność - Mruknął tak, jakby go to wcale nie obchodziło.

- Ale mimo wszystko nie powinien Pan wpierw dostać ostrzeżenia? - Brunio skrzyżował ręce.

- Tak, powinienem.

Mężczyźni dłuższą chwilę patrzyli się na siebie. - Nie jesteśmy zwolennikami plotek... I nie chcemy wnikać, w to co się wydarzyło i ogólnie w Pana... Bo Komandor wie, że żołnierze o Panu mówią? Prawda?

- Być może byłbym zaskoczony, gdyby próbowali się z tym kryć. I przestań z tym Komandorem - Mruknął klon i pomimo tego, że dwójka była zamaskowana, mógł dostrzec drgnięcie wyrzutów sumienia każdego z nich.

- ... Tak, przepraszam. Chodzi tylko o to... Że to Pan zwykle stacjonuje w terenie.

Widział do czego to zmierza. - To, że nie jestem Komandorem, nie oznacza, że mam związane ręce. Poza tym, gdy negocjacje dobiegną końca, ustalimy całą procedurę. Możliwe, że Generałowie zdecydują się lecieć z nami, patrząc na wagę sytuacji.

- Ktoś na pewno musi zostać z cywilami.

Cinder przekręcił lekko głowę. - Właśnie dlatego jest z nami dwóch Jedi.

°°°

Cały oddział zaangażowany w misję zebrał się w miejscu zbiórki wyznaczonym przez dowódców. Trudno było znaleźć miejsce wolne od wścibskiego wzroku cywilów, ale ich zrozumienie wojskowej strategii było szczerze wątpliwe, więc nikt nie przejmował się tym za bardzo. Przed nimi widniały specjalne holograficzne makiety, na których zarysowane było całe miejsce katastrofy, z każdym, najmniejszym szczegółem.

Cinder pierwszy raz stał po przeciwnej stronie, kiedy to jego miejsce zajął Arge, wyglądając tak profesjonalnie jak tylko mógł. Były dowódca nie był jednak tak samotny, jak chciał. Dwójka klonów chyba błędnie założyła, że ich krótka pogawędka była próbą nawiązania głębszej znajomości. Ustawili się z nim w szeregu i nagminnie komentowali sytuację. Nie nosząc swojego hełmu, klon musiał włożyć cały swój wysiłek w to, aby utrzymać obojętne spojrzenie, ale chyba mimowolnie parę zmarszczek pojawiło się na jego twarzy.

Podczas, gdy klony czekały cierpliwie, generałowie prowadzili cichą, aczkolwiek zawziętą rozmowę. W końcu jednak Padawanka odsunęła się pokornie do tyłu, dając tym samym znak, że rycerz Jedi szykuje się do objaśnienia sytuacji.

- No dobrze. - Zaczął wielki jaszczur, krzyżując dłonie za plecami. - Już wiecie, że to nie będzie łatwe zadanie, więc nie będę się powtarzał. Zostaliście wybrani ze względu na doświadczenie w ekstremalnych warunkach naturalnych, jak i dobrą myśl strategiczną. - Jedi sięgnął w stronę makiety, mocniej akcentując położenie zegarowej bomby.
- Transportowiec ugrzązł między dwoma lodowcami, wsuwając się w kanion tuż pod nim. Chciałbym powiedzieć, że utknął na dobre, ale tak nie jest. Katastrofa mocno naruszyła pokrywę lodową i statek może spaść w każdym momencie. - Wytłumaczył poważnie, nie mówiąc jednak na razie niczego nowego. - Najważniejszą kwestią jest jednak zasilenie. Wystarczy najmniejsze spięcie i po nas. Statek jest pełen ładunków wybuchowych, na pewno przewoziliśmy ich więcej, niż byśmy chcieli. - Rycerz na chwilę zamilkł. - Nawet, gdyby nie metan, Ich jednoczesny wybuch mocno wpłynąłby nie tylko na atmosferę tej planety, ale i naruszył strukturę. Co w przypadku umiejscowienia statku jest dość kłopotliwe.

Pałeczkę przejęła Rclizze. - Wynegocjowanie warunków nie było łatwe. Statek rozbił się dokładnie nad Hulu. Święty kanion, bardzo ważny dla mieszkańców - Wytłumaczyła swoim spokojnym, lecz poważnym głosem.

- Ważniejszy, niż ewentualna eksplozja? - Skomentował szeptem Resko, chyba zapominając kim dotychczasowo był Cinder.

ARC posłał klonowi ostre spojrzenie, w jego niemej naganie, pomimo, że sam zadał sobie to pytanie. Mężczyzna natychmiast zakłopotał się i udawał ponowne zainteresowanie tematem.

- Ustaliliśmy warunki przejścia na świętą ziemię, dostaniecie przewodnika. Jeszcze ustalamy który dokładnie członek będzie za to odpowiedzialny - Kontynuowała kobieta, a klon mógł wyczuć jak jej głos zaczyna lekko drżeć nutą podekscytowania.
- Ważne jest, aby niczego nie dotykać. To miejsce ma niezwykle silną sygnaturę mocy. Przedstawiciele gatunku tej planety odwiedzają te miejsce w poszukiwaniu... - Przerwała, kiedy generał posłał dość ostre spojrzenie poruszonej Chissównie, która wydawała się dość zainteresowana tematem świętego miejsca. Przez chwilę można było dostrzec napięcie na jej twarzy, ale ponownie wyprostowała się dumnie, wracając do swojego chłodnego tonu. Cinder nie potrzebował mocy Jedi, aby wyczuć napięcie pomiędzy Mistrzem, a jego padawanem.
- Możecie doświadczyć widzeń, halucynacji. Z tego też powodu, któreś z nas poleci razem z wami.

Były komandor zaczynał mieć złe przeczucia. Nigdy nie lubił spraw związanych z mocą, zaczynając już od samych sztuczek Jedi.

- Obowiązkowo jednak musicie trzymać się przewodnika. Oni znają to miejsce i wiedzą czego się spodziewać, a wiedza to najlepsza rzecz jaką można posiadać na wojnie.

Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale Generał kiwnął głową na Padawana uciszając ją, po czym sam zabrał głos, ponownie majstrują przy makiecie. Pokazała ona zewnętrzną część statku, z dokładnie zarysowanymi wejściami.
- Transportowiec zawiera dwie aktywne śluzy. Jedna niestety została całkowicie osadzona w lodzie, więc pozostaje zachodnia część, a niestety, aby się do niej dostać trzeba stawić czoło burzy śnieżnej. - Wytłumaczył, wskazując na wejście.
- Najspokojniej jest rankiem, wiatr nasila się wręcz drastycznie w nocy. Z tego też powodu kanonierki nie są w stanie podlecieć na wymaganą wysokość. Możliwe, że będziecie musieli przenocować. Kombinezony pomogą wam zwalczyć większość problemów, ale musicie być ostrożni i tak jak powiedział mój Padawan słuchać się przewodnika. - Tym razem holograf pokazał lodowe zbocza, a widok powoli przemieszczał się, aż do wspomnianego terenu. Cinder zmarszczył brwi, kiedy zauważył nieskończenie wiele czerwonych tuneli tworzących prawdziwą pajęczynę.
- Odstawimy was za przełęczą, w ten sposób unikniecie wspinaczki. Hulu rozgałęzia się, aż do podziemi. Wystarczy jednak, że będziecie trzymać się głównej ścieżki, a nie zgubicie się. - Na chwilę zamilkł, budując w ten sposób lekkie napięcie. Zaraz potem westchnął. - Niestety, ale wątpię, abyśmy byli w stanie w innym wypadku was znaleźć. Jest to ślepa strefa, nie będziemy mieć z wami żadnego kontaktu.

Hologram nagle wyłączył się, a kobieta zrównała się ze swoim mistrzem.
- Ash Company. - Zwróciła się do Komandora Arge'a, do czego Cinder chyba długo nie przywyknie. - Waszym zadaniem jest przeprowadzić drużynę sierżanta Tonge, oraz pomoc w rozładunku, gdy zasilanie będzie już zabezpieczone. Żołnierze z Katalist są specjalną jednostką do pracy, przy ładunkach wybuchowych wszelkiego rodzaju. - Wszyscy włącznie z byłym dowódcą spojrzeli na wspomniane klony, do których należeli również jego nowi "kumple". Sam sierżant Tonge kiwnął tylko głową, znacznie odróżniając się od reszty pomarańczowymi odznaczeniami i szarą zbroją. - Bardzo ważne jest, aby dostali się do zaopatrzenia jak najszybciej. To będą ciężkie warunki. Będziecie bardzo często zdani na własne instynkty, ale wiemy, że sobie poradzicie.

Przez dłuższą chwilę wszystko zatonęło w ciszy, przecinanej tylko przez powiew wiatru. W końcu jednak Generał uniósł swoją jaszczurzą brew.

- Jakieś pytania?

Ktoś z tłumu odchrząknął znacząco. - Co z załogą?

- Z załogą nie było kontaktu, odkąd przekroczyli atmosferę planety. Wątpliwe jest, aby ktoś przeżył i zdecydowanie nie jest to priorytetem misji. - Odpowiedział beznamiętnie Generał, na co niektórzy żółnierze skrzywili się.

Tym razem to Cinder postanowił się odezwać. - Czy Seperatyści wiedzą, gdzie wylądował transportowiec?

Obaj Jedi odszukali go w tłumie. - Jest taka możliwość. Na razie jednak nie odbieramy żadnych odczytów - Wytłumaczył mistrz, gestykulując.

- Jeżeli będą tam próbując zdetonować ładunki, otwieranie ognia byłaby samobójstwem... - Kontynuował nieco zaniepokojony.

Tym razem to Komandor Arge zwrócił się w jego kierunku. - Cóż, zawsze pozostaje walka wręcz. - Odpowiedział mu litościwie. Cinder musiał zacisnąć zęby, ale nie oszczędził sobie ostrego spojrzenia. Jeżeli zamierzał pokonać całą armię droidów gołymi pięściami, to Cinder mógł mu życzyć tylko powodzenia.

Rclizee wpatrująca się w dwóch Komandorów skrzywiła się, a następnie sama zabrała głos.
- Za godzinę zostanie wam rozdany specjalny sprzęt. Przewidzieliśmy taką możliwość. Jest to dość funkcjonalna broń, podobna do wibroostrza. Trzeba się jednak zbliżyć do przeciwnika. Wciąż będziecie mieć swoje karabiny, ale używanie ich w okolicach transportowca potrzebuję zezwolenia i nagłych warunków. Przydadzą się jednak na otwartym terenie, chociaż dla własnego bezpieczeństwa lepiej uważać, gdzie się celuje - Objaśniła spokojnie, a żołnierze wydali z siebie pomruki aprobaty.

- Czy oprócz Seperatystów, mamy jeszcze jakiś naturalnych wrogów?

Generał spojrzał na stojącego obok Cindera, Brunia. - Z wyjątkiem lawin i burzy śnieżnej? Istnieje parę niebezpiecznych gatunków. Wszystko będzie opisane w waszych rejestrach informacyjnych. W tej porze roku jednak spotkanie ich jest wątpliwe, ale nigdy nic nie wiadomo.

Kolejna chwila ciszy.

- Coś jeszcze? - Upewniał się Jedi, a kiedy nikt się nie odezwał, wydał z siebie pomruk. - Cóż, w takim razie lepiej zacznijcie się przygotowywać. Im szybciej wyruszymy, tym lepiej. Ostrzegam tylko, że pogoda poza wioską jest inna... Drastycznie.

°°°

Godzinę później ostatnie przygotowania zmierzały ku końcowi. Strefa lądowania wyglądała jak prawdziwie mrowisko, a Arge jak i jeszcze nie znany Cinderowi sierżant Tonge próbowali nadążyć za odpowiadaniem na masę pytań. W szczególności błyszczący czuli silną potrzebę informowania o każdej, najmniejszej drobnostce co widocznie irytowało nowego Komandora. Cinder był na tyle bezczelny, aby zaproponować swoją pomoc, ale zastępca nie docenił tego gestu.

Pomimo, że słońce dawno już wyszło niebo wciąż nosiło różową barwę, dlatego zbieranie sprzętu wydawało się chociaż odrobinę przyjemniejsze i nawet można było udawać, że nie leci się na pewną śmierć. Za chwilę mieli wlecieć prosto w arktyczną burzę i był to ostatni moment, aby cieszyć się promieniami, nawet jeżeli jego zbroja skutecznie powstrzymywała od poczucia ich na własnej skórze.

Zresztą nie tylko on zdawał się mieć podobne myśli. Klony, które pomagały mu z transportem same przerywały pracę na sekundę, czy dwie, aby spojrzeć w stronę urwiska widokowego. Czy to z podziwem, czy z przerażeniem. W końcu od tego czasu wiatr miał się zwiększać z każdą sekundą, a już rano był wystarczająco problematyczny. Cinder uświadomił sobie, że jego ręce zdają się drzeć i nie wiedział, czy powinien być bardziej zawstydzony, czy zaniepokojony tym faktem. Nawet jeżeli nie był chwilowo komandorem, powinien być całkowicie pewny siebie i misji, więc starannie starał się to ukrywać przed wzrokiem kompanów. Nic jednak nie mógł zaradzić na niedawno nabytą niechęć do statków i cholera, jeżeli miał zginąć to na pewno nie tak jak Blitz. Samo wyobrażenie o tym co musiał czuć klon wzbudzało w Cinderze mdłości. Szybko otrząsnął się, zamiast tego skupiając na wytłumaczeniu jednemu błyszczącemu jak wmontować automatyczne wibroostrze w pancerz.

Spekulacje na temat tego, który Jedi leci z nimi były dość ostre. Wszyscy spodziewali się, że naturalnie to Generał podejmie się lotu, ale jego padawanka szczególnie próbowała go przekonać, że jest w stanie poprowadzić wyprawę. Tym razem to ona wplątała się w dość burzliwą wymianę zdań, a przynajmniej jak na miarę Jedi, tłumacząc coś dość zawzięcie swojemu mistrzowi. Były Komandor będąc pierwszy raz świadkiem mniej, lub bardziej żywiołowej kłótni użytkowników mocy nie mógł udawać, że ta sprzeczka nie ma miejsca. Podobnie zresztą jak reszta niezręcznych klonów. Nie mógł nie zauważyć również lekceważącego wzroku Generała, który nawet nie poczekał, aż jego padawan skończy. W końcu kobieta została sama na placu, pocierając swoje oczy w widocznym zmęczeniu.

Klon domyślił się, że zależy jej na świątyni, o której mówiła. I z początku jej mistrz z powodzeniem ją zbywał, pomimo domniemanego szacunku do niej, jej umiejętności, oraz zdecydowanie większej odporności na chłód.

Dopóki nie pojawiły się zamieszki między mieszkańcami, a klonami stacjonującymi.

Cywile zdawali się na tyle obrzydzeni obecnością żołnierzy, że nie próbowali już zachowywać dla siebie pogardliwych komentarzy. Co prawda nikt ich nie rozumiał, więc zastosowali bardziej efektowne środki, aby irytować żołnierzy i nawet sam Cinder musiał powstrzymać możliwą bójkę. Tak, czy inaczej ktoś musiał zostać i na pewno nie mogła być to Rclizze, która zdawała się móc lepiej znieść burzę śnieżną, niż stworzenia przerastające ją o pół metra. Więc to ona miała dowodzić misją i zdawała się być niesamowicie zadowolona z tego wyboru. A przynajmniej mężczyzna mógł to stwierdzić po podekscytowanym fiolecie na jej policzkach.
Były Komandor nie podważał tej decyzji.

Przystanęła nad urwiskiem, czekając, aż ostatnie klapy zatrzasną się i będzie można ruszać, przypadkowo, lub nie robiąc to dość blisko Cinder'a. Z dumą obserwowała horyzont, a zbierający się wiatr smagał kosmykami jej włosów, które zdołały wydostać się z niskiego koka. Były dowódca uporał się z żołnierzami i teraz kończył zdejmować ostatnie pakunki z drogi, aby nie przeszkadzały kanonierkom, ani mieszkańcom. Mieli polecieć trzema statkami w pierwszej turze i pierwsza już była gotowa do lotu, jednak padawanka ani drgnęła znad przepaści. Przez chwilę się wahał, ale w końcu nieco niepewnie zbliżył się do dowódcy. Odkąd wymienili wyznania Cinder nie mógł odeprzeć dziwnego zakłopotania. W końcu to co powiedziała mu kosmitka raczej nie było rzeczą, o której swobodnie dyskutowało się w GAR i klon nie do końca wiedział co ma z tą wiedzą zrobić. Dlatego też zamiast poważnie poinformować ją o nadchodzącym locie, przyczaił się za nią w ciszy jak głupek.

- To miejsce ma niesamowitą energię - Odezwała się kobieta, nie musząc słyszeć Cindera, aby wiedzieć, że stoi za nią. - Kultura tych ludzi ma duże powiązanie z mocą.

Przekręcił na nią głowę, dwa razy zastanawiając się, czy te prymitywne stworzenia w ogóle rozumieją co to jest. Na pewno nie reprezentowali stereotypowych, cichych mnichów, ale może po prostu się nie znał.
- Jesteśmy już gotowi do lotu, Proszę Pani. - Odparł sztywno, nie mając pojęcia co innego odpowiedzieć.

- Mamy jeszcze parę minut - Powiedziała łagodnie, poprawiając skrzyżowane za plecami dłonie. - Czekamy na naszego przewodnika. Poza tym... Mistrz prosił, abym uprzedziła kiedy będziemy opuszczać wioskę.

Uniósł brwi. - Czy mam po niego iść?

- Hmmm, nie trzeba. Jest w trakcie kończenia... Swojego zajęcia. - Dodała, wymownie zerkając na miasto za jego plecami.

Klon obrócił się, od razu łapiąc wzrokiem już lekko rozjuszonego Generała, który prowadził konwersację z dwoma kosmitami. Tak naprawdę po tej informacji powinien najzwyczajniej w świecie odejść, ale jakaś część niego chciała zostać przy urwisku.

Mimowolnie zwrócił uwagę na odsłonięta szyję padawanki, której widok spowodował, że sam Komandor skrzywił się z chłodu.
- Nie, abym wątpił w wytrzymałość rasy Chissów, ale... Eee... Nie jest Pani trochę zimno? To znaczy warunki na zewnątrz są w stanie zabić w przeciągu parunastu minut. - Poinformował, chociaż za pewne nie było to nic odkrywczego. Chiss jakoś musiał znaleźć się na tej plancie. - Wszyscy będziemy w specjalnym uzbrojeniu - Dodał w przestrodze.

- Tak jak mówisz, rasa Chissów jest wytrzymała - Powiedziała od niechcenia kobieta, brzmiąc nawet na urażoną. Postanowiła to jednak sprostować. - Burza nie jest w stanie zaszkodzić mi bardziej, niż pobyt w świątyni. To przez tlen, dużo lepiej jest mi funkcjonować przy takim natężeniu.

- Tak, to widać. - Mruknął klon, którego uwadze nie uszła barwa kosmitki. Ramiona Rcizze napięły się na jego słowa, a on szybko odchrząknął zastanawiając się, czy mogło być to nieodpowiednie. - Cóż, jakby była Pani padawanem mojego byłego Generała mogłaby Pani funkcjonować w takim otoczeniu na co dzień - Dodał, od razu żałując, że posiadał zdolność mówienia. Ta jednak spojrzała na niego zaskoczona.

- Repo Oppo, tak? Słyszałam, że był dość surowym Generałem. Tak samo jak otoczenie, w którym się znajdował.

Na chwilę wrócił oczami wyobraźni do jego starego dowódcy Jedi. W przeciwieństwie do obecnych był człowiekiem i nie miał w zwyczaju rozmawiać ze swoim komandorem na temat niesprawiedliwości Republiki. Cinder wykonał niezobowiązujący ruch ramionami.
- Był Jedi. - Wypalił, jakby to usprawiedliwiało jakieś cechy charakteru.

- I o jego śmierć też się obwiniasz? - Wypaliła kobieta, powodując, że klon drgnął niewygodnie.

Na pewno nie przeżywał straty Generała tak samo, jak śmierci Blitza. Z perspektywy czasu dziękował mu, że w żaden sposób nie próbował się do Komandora przywiązać. Dzięki temu był jeszcze w stanie w jakikolwiek sposób funkcjonować. Czasami jednak zastanawiał się jak potoczyłyby się losy Jedi, gdyby klon nie dał się tak łatwo podejść na Devaron.

- Nie było mnie przy tym. - Powiedział prawie z wyrzutem. - Leżałem, przywiercony do koi medycznej i nawet nie byłem świadom tego, że udało mi się przeżyć.

Chiss obserwował klona przez dość długą chwilę, a ten z niewielkim entuzjazmem zaakceptował jej pełne współczucia spojrzenie. Napiął się jednak, kiedy powędrowało ono w stronę namalowanej na jego hełmie blizny.
- Nie byłeś tego skontrolować, prawda? - Westchnęła w końcu, nie ukrywając swojego rozczarowania.

Nieopanowana panika przejęła ciało Cindera, jedynie na wspomnienie tego co się mogło stać. Zirytował się, pamiętając, że był dość jasny w przedstawieniu sytuacji.
- Wie Pani, co by się ze mną stało... - Sapnął słabo.

Wtedy też kosmitka zrobiła coś, co w każdym innym wypadku byłoby dla niego śmiertelnym aktem bezczelności. Przez chwilę się wahając, jej ręka sięgnęła powoli w stronę jego kasku, a palce musnęły powierznię malunku. Mężczyzna włożył cały swój wysiłek w to, aby nie zgiąć się do tyłu, nawet jeżeli nie poczuł bezpośrednio jej dotyku przez kask.
- A jeżeli właśnie sam doprowadzasz się do stanu krytycznego? Pomyśl o tym. Może im wcześniej temu zapobiegniesz...

Klon był tak zaskoczony okazaną troską, że w pierwszej sekundzie nie zrobił nic. Zdecydowanie nie była to normalna interakcja między klonem, a jego dowódcą Jedi. Owszem, podczas misji na statku zwróciła się do niego, kiedy padł na kolana. Ale to było coś nowego i zdecydowanie się Cinderowi nie podobało. Świadomość, że ktoś mógł na to patrzeć za bardzo na niego wpłynęła, przez co trochę za szorstko odepchnął dłoń Jedi.
- Każdy z nas umrze wcześniej, czy później. Ja wolałbym wcześniej, ale przynajmniej godnie - Wypalił starając się nie brzmieć na spanikowanego, ale z marnym powodzeniem.

Ta wyglądała na wyjątkowo zakłopotaną. Pocierając swoją dłoń wbiła spojrzenie w ziemię.

- To smutne, że jedyna wasza wizja przyszłości to śmierć.

- Jesteśmy klonami. Śmierć jest sensem naszego życia. - Odparł prawie beznamiętnie, tracąc już ochotę na rozmowę.

Czerwone ślepia kobiety uniosły się na klona. - I wciąż jest mi wstyd z tego powodu.

Ten milczał przez chwilę. - Nie ma Pani większego wyboru w tej sprawie, niż my.

Ich spojrzenia były wbite w siebie przez sekundę, lub dwie. W końcu jednak rysy twarzy kobiety skamieniały, a ona zerwała kontakt wzrokowy, zainteresowana bardziej czymś co działo się za jego plecami.

- Poinformuj żołnierzy, aby odpalili już silniki. Będziemy ruszać. - Nakazała w chłodnym profesjonaliźmie. Ten kiwnął głową, ciesząc się, że ta niezręczna chwila została przerwana, ale Chiss dodał. - Ah, i Cinder. Poinstruuj trochę Arge'a.

Klon zamarł, oglądając się na nią sceptycznie. Próbował już podzielić się z nim swoim doświadczeniem i został odesłany do pomagania błyszczącym. Oblizał usta pod hełmem.
- Nie jestem pewny, czy entuzjastycznie podchodzi do mojej pomocy - Wyznał szczerze.

- Na pewno będzie nieco bardziej entuzjastyczny, kiedy przyjdzie mu się zmierzyć z naturą tego miejsca - Odparła nieco wyższym głosem, a następnie zmrużyła oczy. - Tam na zewnątrz naprawdę dzieje się piekło.

Zawahał się.

- Dobrze. Zrobię co w mojej mocy.

Ta pokiwała głową z wdzięcznością.
- Dziękuję, Cinder. - Powiedziała. - Za wszystko co robisz.

°°°

Podziękowania za ten rozdział kierujcie do MurielMeg, oraz Black_Angel_of_White, które pomagały mi nie tylko tutaj, ale i przy większości tej opowieści. Od teraz rozdziały mogą być naprawdę długie i mam nadzieję, że będzie to bardziej zaleta, niż wada.

Od razu uprzedzam, że nie znam się na wojskowości, więc naturalnie mogą pojawić się błędy.

Chętnie przyjmę porady.

Dziękuję również za tyle wyświetleń, to i tak więcej, niż się spodziewałam xD


•24 Stycznia 2020r.
5355 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro