1. {Prolog}

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



– Czy państwo może dojść do porozumienia chociaż w jednej rzeczy?

Siedzielismy na tych mediacjach od kilku godzin i gdy Shelly - kobieta, które je prowadziła wymieniała kolejne ważne dla nas rzeczy, wniosek był tylko jeden.

– Nie oddam mu ani psa, ani mieszkania – z każdym powtarzanym przeze mnie razem byłam coraz pewniejsza.

– Pfff. A myślisz, że ja ci coś oddam? Z jakiej racji? – problem tylko polegał na tym, że on także. Słyszałam, jak się w nim gotuje – To ty chcesz się rozwieść – wskazywał na moją osobę, jakbym tylko ja była winna tego, że znaleźliśmy się w tej sytuacji.

– Pan nie chce? – Shelly spojrzała na niego, jakby to była dla niej nadzieja na koniec tego spotkania i nie zobaczenia nas nigdy więcej.

– O Boże, nie zaczynaj znowu – prosiłam. Nie mogłam ukryć zdenerwowania, nawet nie chciałam.

– Chcę – zapewnił.

– Nie brzmi pan na przekonanego – Shelly, jak zawsze szukała dziury w całym.

– Będzie taki, gdy wrócimy do mieszkania – chciałam jej lepiej zobrazować, jak to będzie wyglądać, aby w końcu zobaczyła w nas rozwodowy potencjał.

– Mieszkacie razem? – można było usłyszeć zaskoczenie w jej głosie. Nawet nas o to nie zapytała. Czyżby przy rozwodzie to było oczywiste?

– No żadne z nas się nie wyniesie – wytłumaczył Luke.

– Śpicie w jednym łóżku? – ciągnęła dalej.

– To moje łóżko! – wykrzykujemy w tym samym czasie.

– Gdy ona wstaje, ja się kładę, jeśli to pomoże – Luke spoglądał w kierunku Shelly, próbując ją przekupić swoim urokiem osobistym.

– Nie bardzo – stwierdza nasza mediatorka.

– A co z seksem? – kontynuuje niewygodne pytania.

– No co z seksem? – moje policzki zrobiły się czerwone. Nie przywykłam do omawiania mojego życia erotycznego z obcymi osobami.

– Przyparłem ją ostatnio do zlewu i...

Luke jak widać nie ma z tym problemu.

– O Boże! – krzyczę tak głośno, aby mu przerwać – I po co o tym mówisz?! Do niczego nie doszło!

– No jak to nie doszło, jak ty... – próbuje skończyć.

– Przestań!

Robiłam jajecznicę, gdy on sięgał coś w szafce nad moją głową. Niepozornie się o mnie ocierał, a ja z jakiegoś powodu przysunęłam się do niego. Nim się obejrzałam jego usta ssały moje ucho, a jego dłoń była w moich legginsach.

– Może bardziej powinniście państwo iść na terapie małżeńska niż się rozwodzić? Bo będąc szczerą nie macie żadnych szans na rozwód.

– Jak to?! – znów zadaliśmy to samo pytanie w tym samym czasie.

– Mieszkacie razem, dzielicie opiekę nad psem, sypiacie w jednym łóżku i ze sobą – wymieniała - Gdzie tu rozpad pożycia?

– Mentalnie się rozpadliśmy – próbował ją przekonać.

– Nie macie na to żadnych dowodów.

– Do której trwa moja zmiana? – skierował to pytanie w moją stronę.

– A bo ja wiem? – próbowałam sobie przypomnieć, o której zwykle wraca do mieszania – Do czwartej?

– Do drugiej. Wracam o piątej, bo ty zaraz wstajesz. Czy to nie dowód na to, że nic o sobie nie wiemy?

To uderzyło we mnie bardziej niż bym się spodziewała. Chyba faktycznie nic o nim wiedziałam.

– To za mało.

– Naprawdę kończysz o drugiej? – nie dawało mi to spokoju.

– Ta.

– I co robisz do czwartej? – kolejne pytania pojawiały się w mojej głowie.

Wzruszył w odpowiedzi ramionami.

– Ty jesteś nieprawdopodobny...

– Proszę pomyśleć o wyprowadzce – przerwała nam Shelly.

– Ja się nie wyprowadzę! – tym razem to on oburzył się pierwszy.

– Ja też nie! – szybko dodałam w odpowiedzi.

– Obawiam się, że w ogóle nie traktują państwo tego poważnie – Shelly brzmiała i wyglądała na zmęczona i także rozczarowaną nami i naszym nie rozumieniem, po co tak naprawdę przychodzi się do poradni – Proszę wrócić, gdy coś państwo zmienia.

– Czy pani nie miała nam pomóc dojść do porozumienia? – Luke wydaje się zły, że nikt nie jest w stanie nam pomóc.

– Żadne z was nie chce pójść na żadne ustępowa, proponowałabym od tego zacząć.

– Nie pomoże nam pani znaleźć wspólnego języka?! Od czego pani jest, skoro jest pani bezużyteczna?! - dawno nie widziałam go wyprowadzanego z równowagi. Zazwyczaj to bardziej po mnie widać, jak ta sytuacja bez wyjścia mnie frustruje.

*

Wychodzimy od mediatorki, która od tygodni nie jest nam w stanie pomóc.

– Wracasz do domu? – pyta mnie, jakbym była jego współlokatorką. No właściwie to jestem, ale chodzi mi o to, że nie jesteśmy tradycyjnymi współlokatorami.

Rozglądam się dookoła i dostrzegam samochód mojego szefa.

– Jadę do pracy – tłumaczę wskazując na mercedesa.

– No oczywiście – brzmi na znudzonego – Pozdrów ode mnie swojego szefa. Jak mu jest na imię? Nigdy nie mogę zapamiętać...

– Calum – powinnam już być w aucie, a nie przypominać mu imię mojego pracodawcy.

– Dobrze, więc pozdrów Caluma – obraca się w kierunku samochodu, ale jest za daleko, żeby dostrzec go przez szybę.

– Podrzucić cię do domu? – nie wiem, dlaczego w ogóle mu to proponuję.

– Metrem będzie szybciej. Poruszanie się samochodem po Nowym Jorku jest jak nie rozumienie Nowego Jorku.

– Nie rozumienie wizji Nowego Jorku przez biednego artystę z Brooklynu – wypada to z moich ust niemal mimowolnie.

Żałuję tego w chwili, gdy to opuszcza moje usta.

– Przepraszam, kurwa, że nie sram pieniędzmi – zaczął nerwowo przeczesywać włosy i rzucać we mnie morderczym spojrzeniem.

– Wcale nie miałam...

– Idź już, Rachel – nie chciał się więcej kłócić i oferował w ten sposób chwilowy pokój.

– Nie chodziło mi... – próbowałam jednak dokończyć m.

– Idź, bo się niecierpliwi – chowa dłonie głęboko w kieszenie swoich jeansów, jakby chciał ukryć złość.

– Porozmawiamy o tym, gdy wrócę – próbuję go przekonać.

– Po co? – znudzony ton głosu to coś, co słyszę od niego najczęściej.

– Nie zaczynaj... – proszę.

– To ty zaczęłaś – odbija piłeczkę. Zawsze tak to u nas wygląda.

– Muszę iść.

– Ta, cześć – obrócił się do mnie plecami i ruszył w kierunku stacji metra.

Powinnam bardziej zważać na słowa, a w ten sposób tylko utrudniam dojście do jakiegokolwiek porozumienia.

– Wybacz, że tak długo mi to zajęło - mówię, gdy tylko wsiadam do samochodu:

– Spoko, rozumiem. Doszliście do jakiegoś porozumienia?

Calum jest bardzo wyrozumiałym szefem. Zaprzyjaźniliśmy się niemal od razu, gdy rozpoczęłam pracę. Dzieli nas tylko kilkuletnia różnica wieku. Opowiedziałam mu kiedyś całą naszą historię, gdy zapytał czy to na moim palcu to obrączka.

– Z nim się nie da dojść do porozumienia – zaskakujące jest to, że mówię to ze spokojem. Tylko przy Luke'u jestem, jak tykająca bomba zegarowa – On się upiera przy swoim, ja się upieram przy swoim. Wszystko byłoby inaczej, gdyby on nie był taki uparty.

– A ty niby nie jesteś? – żartował z uśmiechem na ustach.

– Jestem – przyznaję uczciwie – Ale nie głupio uparta.

– On pracuje w barze? – ludzie nie mogą w to uwierzyć.

– Ta, ma dyplom pieprzonego MIT i pracuje w barze – może to jest rzecz, przez którą nie mogą uwierzyć w to pierwsze, a ja zawsze mówię to razem, aby podkreślić, że mój mąż mógłby być kimś więcej.

– MIT? – jego głowa aż odskakuje w moją stronę – Żartujesz sobie – nawet nie jest w stanie ukryć zaskoczenia.

– Nie, serio. Powiedział, że nie interesuje go praca w korpo i w cyferkach robiąc gówno za gówno kasę w nienormowanych godzinach i że lepiej go traktują w barze niż korpo - niemal go teraz cytuję.

– Starzy się nie wkurzyli, gdy dowiedzieli się, że zmarnował ich kasę, którą za to zapłacili?

Nikt nigdy o to nie zapytał i muszę przyznać, że to dziwne pytanie.

– Nie powiedział im – odpowiadam zgodnie z prawdą.

– O kurwa. Gościu marnuje sobie życie – wiele osób nie ma odwagi powiedzieć tego, co o nim myśli, ale Calum się nie wahał.

– Mówi, że nigdzie nie był bardziej nieszczęśliwy niż programując kody do aplikacji – tłumaczę, ale sama nie do końca to rozumiem.

– To absolwent MIT, kurwa, znalazłby lepszą robotę! – wykazuje dużo emocji, jak na to, że Luke jest dla niego obcą osobą.

– Co nie! Też mu to powtarzam! Wiem, że gdyby tylko chciał...

Nie daje mi dokończyć i go dalej bronić.

– Ty jesteś ambitna – komplementuje – Przypominasz mi mnie. Powinnaś dostać rozwód, bo nikt nie chce być z nieudacznikiem.

Chcę go bronić, że nie jest nieudacznikiem, że się pogubił, że nie potrafimy znaleźć wspólnego języka. Nie mówię jednak żadnej z tych rzeczy i pozwalam wierzyć mojemu szefowi, że mój mąż to nieudacznik. Nienawidzę tego słowa.

– A nawet z powodu, że druga połówka nie dorasta ci nawet do pięt.

– Gdyby to było takie proste... – z moich ust ucieka ciężkie wzdychnięcie.

– Mieliśmy dzisiaj zajęć się tym nowym opakowaniem dla tych kosmetyków, ale może pojedziemy po prostu na obiad? – zmienia temat.

– No ale... – kompletnie się tego nie spodziewałam.

– Najwyżej popracujemy po godzinach, co masz lepszego do roboty? – zerka na mnie kątem oka, chyba oceniając, jak długo będzie musiał mnie przekonywać.

No właśnie i tak nie chciałam wracać do mieszkania. Wiem, że powinnam się wyprowadzić, aby się od tego odciąć, ale to mieszkanie jest dla mnie zbyt ważne, aby je oddać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro