12. Nigdy stąd nie wyjdę

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nigdy nie zdarzyło mi się nie usłyszeć budzika.

Ostatni raz zaspałam mając dwadzieścia lat, gdy pojechałam do Luke'a do Bostonu i nie przez to, że zasnęliśmy ranom nie zdążyłam na pociąg powrotny do Nowego Jorku. Od tego czasu zawsze już tego pilnowałam, a gdy wiedziałam, że następnego dnia mam coś ważnego albo do niego nie jechałam albo to on przyjeżdżał do mnie. Zaskakujące jest to, że to on nigdy nie miał nic ważniejszego. Wtedy sądziłam, że spotkało mnie niesamowite szczęście. Byłam taka głupia. Powinnam była go zapytać, dlaczego nie musi się w weekendy uczuć albo czy nie ma czegokolwiek innego do zrobienia niż przyjechanie do Nowego Jorku. Luke nawet nie utrzymuje kontaktu praktycznie z nikim z Bostonu. Czasem porozmawia z dwoma kumplami, którzy wyjechali do Doliny Krzemowej, ale średnio im się powodzi i to tyle. Traktowałam go jako część swojej paczki. Sądziłam, że nią jest. Rzecz jasna się przeliczyłam.

Obudziłam się dopiero, gdy poczułam jego usta na swoim uchu. Łaskotał mnie jego zarost i w pierwszej chwili nawet nie otworzyłam oczu, tylko oddałam się jego pieszczotą. Nie potrafiłam też ukryć uśmiechu, a przede wszystkim nie chciałam tego robić.

– Dzień dobry – wymruczał mi do ucha.

To był drugi raz w przeciągu krótkiego okresu czasu, gdy obudziłam się z nim w łóżku. Strasznie za tym tęskniłam. Bycie razem o poranku i oddawanie się codziennym czynnością sprawiało mi ogromną frajdę.

No tylko, że zapomniałam, że ja nie miewam czasu na wylegiwanie się w łóżku z rana.

– Która jest godzina? – zapytałam z przerażeniem w głosie.

– Chyba koło dziesiątej – powiedział całując mnie w ucho.

– Co? – Wyskoczyłam z łóżka niczym błyskawica. – Jak to dziesiąta?!

– No... – Spojrzał na mnie zaskoczony, nie rozumiejąc o co mi chodzi. – Wróciliśmy po trzeciej.

– Luke! Ja powinnam być o w pół do ósmej w pracy!

O boże.

Jak to się mogło stać?

To mi się nie zdarzyło!

Nigdy!

– On mnie zabije!

Potknęłam się o coś na podłodze. Świetnie. Była to pusta paczka po prezerwatywach. Jak mogłam być taka głupia? Warknęłam z rezygnacją. Biegiem udałam się do garderoby, żeby coś na siebie ubrać, ale wtedy zobaczyłam się w lustrze. Zasnęłam w makijażu. Jak to było możliwe? Nawet mając szesnaście lat mi się to nie zdarzało.

– Nie możesz zadzwonić, że jesteś chora? – Był taki spokojny, jakby właściwie nic się nie stało.

Wszedł za mną do garderoby kompletnie nagi.

– Luke! Miałam spotkanie z klientem! Gdzie jest moja komórka! – Wybiegłam z pokoju, dalej naga, aby poszukać telefonu.

Calum na pewno do mnie dzwonił. Musiał być wściekły. Miał dać mi poprowadzić to spotkanie. Wierzył, że dam radę. Nie zdziwię się, jeśli mnie zwolni. Sama bym siebie zwolniła. Byłam o krok od rozpłakania się. Ta praca znaczyła dla mnie tak dużo. Jak mogłam zaspać? Byłam taka głupia idąc do tego baru! Nie miałam osiemnastu lat! Dlaczego udawałam, że mam?

Mój telefon także leżał na podłodze.

Nie przypominam sobie, jak właściwie mógł tam wylądować.

Czy to było zanim poszliśmy pod prysznic czy po?

To, dlatego mój makijaż był cały rozmazany.

Kurwa.

Sięgnęłam po telefon.

Jak mogłam nie słyszeć, że dzwoni?

Nie mogłam zrobić nic innego niż się rozpłakać.

Usiadłam na brudnym dywanie.

Obok pustej paczki prezerwatyw.

W tle widziałam jedną z nich, którą Luke nie trafił do śmietnika.

Wszędzie leżą nasze ubrania z wczoraj, które gorączkowo z siebie zdejmowaliśmy.

To nawet nie było tak złe.

Ale było tak niepodobne do mnie.

Byłam w swoim domu.

Swojej sypialni, a po raz pierwszy poczułam się, jakbym była w zupełnie innym miejscu, w którym nigdy nie chciałam być.

Dlaczego cały czas byłam naga?

Sięgnęłam po pościel, aby się okryć.

Dziesięć nieodebranych połączeń.

Kilkanaście wiadomości

Co się stało?

Gdzie jesteś?

Rachel

Martwię się

Co się z tobą dzieje?

Mam wezwać policję?

Rachel

To nieprofesjonalne

Rachel, martwię się

Rachel, jestem twoim cholernym szefem, a bardziej martwię się o ciebie niż o te prezentację

Jak to o nas świadczy?

Martwi się o mnie, a ja nie zjawiłam się w pracy, bo całą noc uprawiałam dziki seks z mężem. Z mężem! Nieprzypadkowym chłopakiem! Nie ze świeżo upieczonym narzeczonym na nowym mieszkaniu! Z mężem! A on się o mnie martwi!

Co jest z nim nie tak!?!?

Nie miałam siły do niego zadzwonić ani cokolwiek napisać.

Mój telefon zaczął wibrować. Na ekranie pojawiło się imię Caluma.

Nie mogłam odebrać.

Do kurwy nędzy.

Nie mogłam przestać ryczeć.

Co ja wyczyniałam?

Usłyszałam Luke'a jak wchodzi do pokoju.

– Posprzątaj tu. – Nie potrafiłam określić tonu własnego głosu.

Burdel w tym pokoju oddawał burdel w naszych życiach, a już na pewno w moim.

– Rach... – Zaczął spokojnie.

– Nie rozumiesz, jakie to dla mnie ważne! To całe moje życie! Kocham tę pracę! – zaczęłam się na niego drzeć. Łzy płynęły mi bez ustanku. Nie kontrolowałam tego. Nie potrafiłam. – Nie rozumiesz!

Musiałam zebrać się do kupy. Zadzwonić do Caluma. Dać mu znać. Ponieść konsekwencje. Byłam sama sobie winna.

Ale dlaczego, skoro wiedział, która jest godzina mnie nie obudził? Nie zmusił do wyjścia z łóżka? Chciał, żebym żyła, jak on? Poczułam obrzydzenie. Do niego. Do jego stylu życia.

Tak nie mogło, kurwa, być.

Stał na de mną i nie wiedział, co zrobić. Chyba nigdy mnie takiej nie widziała. Sama siebie nigdy takiej nie widziałam.

Byliśmy nadzy.

Obnażeni, jak nigdy.

A przynajmniej ja.

Mu chyba także to przeszkadzało, ponieważ sięgnął po swoje spodnie i wciągnął je na tyłek.

Drżały mi ręce. Telefon wypadł mi z dłoni.

– Jaki masz kod do telefonu? – zapytał ze spokojem w głosie, gdy sięgnął po moją komórkę.

Nie odpowiedziałam mu. Nie chciałam z nim rozmawiać. To była jego wina. Zamierzałam winić tylko go.

Chyba udało mu się go odblokować, ponieważ przyłożył telefon do ucha. Przyglądałam mu się bez słowa. Nie rozumiałam, co robi.

– Oddaj mi ten telefon. – Wyciągnęłam rękę, ale nie miało to żadnej sprawczości, gdyż szybko ją opuściłam.

Odsunął się ode mnie.

– Cześć – powiedział do kogoś w słuchawce. – Jesteś niemal w moim wieku, ale jesteś jej szefem, może powinienem do ciebie powiedzieć, dzień dobry proszę pana, ale to nie w moim stylu.

Wstałam czym prędzej, gdy zrozumiałam z kim rozmawia.

– Oddawaj mi ten telefon! – syczałam do niego. Nie chciałam, żeby słyszał mnie jego rozmówca.

– Dostała grypy żołądkowej – poinformował mojego szefa. – No to moja wina. To po tym sushi. – Przewracał oczami, gdy z nim rozmawiał. – Powinienem zabrać ją do restauracji. Ogólnie to, gdy ma problemy z żołądkiem ma też gorączkę i majaczy. To nie jej wina, że nie przyszła do pracy. Nie wiedziałam o tym spotkaniu, a ona była pewna, że wydobrzeje. – Jego ton z każdą chwilą robił się coraz bardziej znudzony. – Obudziła się przed chwilą i chciała iść do pracy, ale jej nie pozwoliłem. Musiałem walczyć z nią o telefon. To moja wina. – Wiedziałam, że to nie było szczere.

Calum mu coś odpowiedział.

– Ta dzięki. Zrobię jej zupę. Nie, nic nie przywoź. – Praktycznie na niego warczał. Na mojego szefa! – Nie wiem, czy jutro przyjdzie.

Wymienili jeszcze grzeczności, po czym Luke schował telefon do kieszeni swoich spodni.

– Co ty myślisz, że robisz? – warczałam.

– Chyba, co zrobiłem.

Podniósł mnie z ziemi.

– Nie dotykaj mnie! – wrzeszczałam na niego. – Puść mnie! – szamotałam się w jego ramionach. – Nie możesz tak rozmawiać z moim szefem! Co go to w ogóle obchodzi?! Powinnam była zadzwonić w każdej sytuacji! On mnie za to zwolni!

– Może to lepiej.

– Co ty powiedziałeś?!?! – darłam się w nieskończoność, szamotałam, pchałam go w pierś, chciałam, żeby odstawił mnie na ziemię i żeby zniknął.

On miał jednak inny plan. Posadził mnie w wannie. Chciałam z niej wyjść, ale on zdążył puścić na mnie, a ja się śliznęłam.

– Ja pierdole! – Niemal uderzyłam głową o krawędź wanny. – Ty jesteś jakiś...

Oblał mi twarz, sprawiając, że musiałam się zamknąć, bo inaczej zakrztusiłabym się wodą.

Nigdy się tak nie traktowaliśmy.

Nigdy tacy nie byliśmy.

Wszedł do mnie do wanny.

Chciałam go popchnąć. Byłam o krok od zrobienia tego. Tylko wtedy bym siebie nienawidziła jeszcze bardziej. On by mnie znienawidził. Gdybym go popchnęła wyszłabym i nigdy nie wróciła. To była moja granica.

Byłam na niego wściekła, ale nie chciałam go fizycznie skrzywdzić.

Mieliśmy wannę połączoną z prysznicem i deszczownicą. Pieprzeni burżuje, których udawaliśmy, gdy się tu wprowadzaliśmy. Włączył deszczownice mocząc i siebie wodą. Pisnęłam, gdy uderzyła we mnie zimna woda. Włączył lodowatą.

Nic nie mówił.

Siedziałam w wannie, gdy on nade mną stał. Podciągnęłam nogi pod brodę.

Co ja, kurwa, robiłam?

To nie miało sensu.

Znów zaczęłam wyć, bo ja nie płakałam, ja wyłam, bo jakaś część mnie właśnie umarła i nie potrafiłam określić jaka.

Byłam o krok od przyznania, że praca jest dla mnie ważniejsza niż powodzenie tej relacji. Nie byłam w stanie nas uratować za wszelką cenę. Nie kosztem pracy, bo chyba... bo chyba kochałam pracę bardziej niż go. Jak mogłam w ogóle tak myśleć? Dlaczego wszystkie te piękne historie o miłości nie sprawdzają się w życiu?

Poczułam jego ręce na głowie, a po chwili pianę w oczach. Nie rozumiałam, co się dzieje. Mył mi głowę. Dlaczego do licha postanowił umyć moje włosy? Beczałam pod wodą, gdy on coraz bardziej spieniał szampon na mojej głowie.

Dlaczego?

Nawet nie wiedziałam o co samą siebie pytam.

Dlaczego to robił?

Dlaczego mu pozwalałam?

Kim byłam, że potrzebowałam, żeby mnie mył?

– Przestań! – krzyknęłam niespodziewanie.

Zabrał ręce z mojej głowy.

Wyciągnęłam szyję, żeby na niego spojrzeć.

– Co ty robisz? – wyszeptałam łamiącym głosem.

– Sprzątam – powiedział z pełną powagą. Nie potrafiłam określić tego, co widziałam w jego oczach. Nie wyrażały żadnych emocji, które u niego znałam i potrafiłam nazwać.

– Wyjdź. – Chciałam użyć pewnego siebie tonu, ale chyba mi nie wyszło. Byłam o krok od błagania go, żeby sobie poszedł.

– Jeśli teraz wyjdę, to prawdopodobnie mogę się w ogóle spakować.

Pokiwałam głową.

– Nie, Rachel. Nie. – Usłyszałam jego łamiący się głos. – Nie. To nie moja pierdolona wina, że zaspałaś. Pomogę ci się ogarnąć. Posadzę cię na kanapie w salonie. Nakarmię i ciebie i Pączka, którego muszę wyprowadzić na spacer. Wrócę. Zjem z tobą śniadanie.

– Chyba obiad! – Musiałam mu coś odpowiedzieć, nawet, jeśli to była najgłupsza rzecz na świecie.

– Bez przesady, co najwyżej lunch.

– Wyjdź – powtórzyłam po raz kolejny.

– Muszę zmyć pianę z twojej głowy.

Sięgnął po słuchawkę od prysznica i ustawił, aby woda znów płynęła przez niego. Trzymał dłoń przy moich oczach, żeby więcej piano nie spłynęło do moich oczu. Spłukał ze mnie całą pianę.

Chciał naprawić coś, co nie było do naprawy, a na pewno nie było w stanie tego naprawić umycie włosów. Pociągnęłam go za nogawkę spodni, nie mając pojęcia, dlaczego. Spojrzał na mnie z góry. Był cały mokry, ale jego oczy były całe czerwone.

Płakał?

Dlaczego do cholery on płakał?

Podniosłam się.

Stanęłam naprzeciwko niego.

– Wynoś się. – Spojrzałam mu w oczy.

Zamierzałam go błagać, żeby wyszedł, żeby zostawił mnie samą.

Nie mogłam na niego w tej chwili patrzeć.

Było ślisko. Gdybym popchnęła go chociażby lekko straciłby równowagę. Kusiło mnie to. Co to o mnie świadczyło?

Rozpłakałam się jeszcze mocniej, nie sądząc nawet, że to możliwe.

Nie potrafiłam go skrzywdzić, żeby chociaż fizycznie bolało go to tak, jak mnie, że nie walczy, że mówi, że kocha, ale nie rozumie, co ja kocham. Nie zasługiwałam na to. To nie moja wina, że wybrał kochanie mnie bardziej niż znalezienie pomysłu na życiu. Tylko, że w tej chwili nie wiedziałam, czy on kocha mnie, czy kocha wyobrażenie mnie. Bo czy gdyby nie kochał mnie tak, jak mówi to nie zrobiłby wszystkiego, żebym dotarła do pracy na czas? Ktoś wyłączył ten budzik. Ktoś wybudzał mnie pocałunkami. To była jego wina i jego sposobu kochania mnie. Chciał, żeby mnie wyrzucili z pracy. Powiedział to.

– Chcę rozwodu. – Postanowiłam użyć słów, które miały go zranić niemal tak samo, jakbym podniosła na niego rękę.

– Serio? Znów wracamy do punktu wyjścia? – Próbował nie pokazywać, że płacze, ale musiał otrzeć oczy, tyle nazbierało mu się łez.

– Dlaczego ty płaczesz? – zapytałam.

Boże, gdybym tylko miała siłę go odepchnąć, gdybym tylko była do tego zdolna.

Wyszłam z tej wanny. Zebrałam w sobie całą siłę, aby stamtąd wyjść.

– Bo patrzysz na mnie, jakbyś mnie już nie kochała.

To było żałosne.

Był żałosny.

Musiałam stąd wyjść.

Kątem oka dostrzegłam, że na twarzy dalej mam resztki makijażu. Nie dało się tego naprawić umyciem się nawzajem. To nie ja tu byłam do ogarnięcia.

Przez chwilę się zawahałam, gdy wciągałam na goły tyłek dresowe spodnie, które nawet nie były moje, bo jego nadarzyły się pierwsze, gdy wciągałam bluzę z logo NYU i nic pod spodem, wahałam się, bo bałam się, że jeśli stąd wyjdę to już nigdy tu nie wrócę. 

Chciałam wstawać z nim rano do pracy. Myć razem zęby. Robić wspólne śniadania i spotykać się na lunch. A nie przestawać czuć się sobą. 

*

Miał być rozdział, jak odwiedzają go w barze, a jest taki.

tłumaczę, ona nigdy w życiu nic nie zawaliła, ich związek i tak był w trudnym momencie, więc każda taka rzecz niszczy go jeszcze bardziej. winiła go, bo gdyby nie jego bar, gdyby nie jego chęć bycia złym chłopcem, ona nie musiałaby robić rzeczy, które wpływałyby na jej codzienność. była sama sobie winna, bo nie umiała powiedzieć stop, gdy powinna i wrócić do domu albo usłyszeć budzik cokolwiek, ale czuje ze ma prawo winić go, bo to on był powodem bez niego by była na tym spotkaniu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro