Jamajka x Holandia |yaoi| Dno Dna

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Czułem jak żółć raz po raz podchodzi mi do gardła, gdy do moich nozdrzy dociera obrzydliwy zapach potu, wymiocin, krwi i odchodów. W uszach mi dudniło od głośno tętniącej muzyki płynącej z głośników ustawionych w dalekim w kącie pokoju. Ledwo słyszałem swoje otępiałe myśli. Przed rozbieganymi oczami miałem mroczki, a obraz był zamglony, rozświetlony niczym światło we mgle. Miałem wrażenie jakbym był lekki jak chmurka,a zarazem rozświetlony jak mgła przecinana przez poranne promienie. Moje kończyny były ciężkie jakby miały przyczepione ciężarki. Z jednej strony ciało było rozluźnione, a z drugiej spięte jak linia energetyczna w zimie. Nie potrafiłem sobie przypomnieć jak się tu znalazłem. Próbowałem skupić myśli. W moim umyśle tarzał się obraz chłopaka który dramatycznie gestykulował i przemawiał do dużej grupy fanatycznych odbiorców. Czy byłem jednym z nich? Nie pamiętam. Ale był na pewno młody. Dzieciak który udawał dorosłego ,zachowując się jakby "Chapo" Guzmán, wisiał mu przysługę.

W moim obecnym stanie zrobienie czegokolwiek, było wręcz niemożliwe. Mój umysł był niczym w stanie nieważkości, pozwalając zupełnie bezsensownym myślom płynąć bez nadzoru po wodach wspomnień, od czasu do czasu wynurzając się na powierzchnię.


Siedziałem przy jednej ze ścian w pokoju. Podłoga była cała zabrudzona różnymi śmierdzącymi substancjami nieznanego pochodzenia, ale było mi na niej tak wygodnie że wręcz natychmiast odrzuciłem myśl o wszelkim ruchu, nie mówiąc już o wstaniu.
Mój nieobecny wzrok wędrował po przepełnionym spoconymi ćpunami pokoju, skupiając się i zatrzymując od czasu do czasu na jakieś scenie.

Z głupawym uśmiechem wpatrywałem się teraz w kobietę, siedzącą na przeciwko mnie, po drugiej stronie pomieszczenia. Siłowała się z igłą, której nie mogła sobie zaaplikować, mimo próby opanowania drżącej dłoni. Po długim i cienkim kawałku metalu przesuwały się jasne smugi światła, odbijając je w stronę twarzy swojej właścicielki dla której najprawdopodobniej była najlepszą przyjaciółką już od dłuższego czasu. Przyjrzałem się jej twarzy. Tak..z pewnością od dłuższego czasu.

Skołtunione, matowe włosy upodobniały ją do szalonej trucicielki złapanej na gorącym uczynku, a wyłaniające się spod zatłuszczonej , nierówno obciętej grzywki oczy ukazywały desperację i amok w jakim trwał ten wrak człowieka.

Kobiecie się w końcu udało wbić świetlistą strzałę śmierci w swe blade ramię pokryte wieloma ranami i bliznami. Nacisnęła tłok, wtłaczając jakże błogosławioną dawkę ambrozji do swych zapchanych żył. Twarz, choć nastolatki, już tak bardzo była podobna do lica kobiety pięćdziesięcioletniej, że zmiana była niesamowita, gdy zmarszczki się nagle wygładziły, a dziewczyna z rozmarzonymi oczami pozwoliła głowie opaść na ramię. Jej spięte nogi rozluźniły się i rozchyliły, ukazując czerwone, koronkowe majteczki. Ukazywały wielokrotne użytkowanie, pewnie nie były prane od wielu dni. Taki mały niby szczegół, ale wzbudzał melancholię. Coś co pewnie kiedyś wzbudzało podniecenie u młodziaków, teraz odrzuciło by każdego mniej napalonego mężczyznę.

Przez muzykę wywołującą wręcz ból w bębenkach, ledwo przedarł się męski, prawie zwierzęcy wrzask bólu i rozpaczy. Powoli, wręcz leniwe skierowałem swój wzrok w kierunku tych jakże irytujących odgłosów. Zobaczyłem negroidę gwałcącego najprawdopodobniej nieprzytomnego białego mężczyznę, który wyglądał jakby już dawno opuścił tą ciemną norę wypełnioną rozpaczą, smutkiem i niespełnionymi marzeniami.

Miejsce, gdzie przychodzą zagubione kobiety z liczną gromadą dzieci i zdradzającymi je mężczyznami, którzy choć przysięgali wierność przed obliczem świętego Boga przy ołtarzu, uważali za swój wręcz, męski obowiązek posiadanie kochanki na uboczu.
Przytułku do którego zapuszczają się wymęczeni, ledwo żywi studenci, którzy wyrabiają na czesne marne grosze na kasie jakiegoś marketu. Składając papiery na wymarzoną uczelnię, oczekiwali tego pięknego życia, ucznia artysty którego kochają profesorowie, mający idealne oceny bez większego wysiłku, marnując swój czas na imprezy wyprawiane przez dziewczynę blondynkę z długimi nogami. Ale życie nie jest takie proste. Dobrze już tego doświadczył, na własnej skórze. Niewielu zyskuje to, o czym naprawdę marzyło. O czym marzyło? O pieniądzach? O sławie?

O czym on myślał?

Jak zahipnotyzowany wpatrywałem się, w błyszczącą, klamrę rozpiętego pasa, który niczym wahadło zegara kołysał się przy każdym brutalnym pchnięciu. Metal obijał się z plaśnięciem o uda chłopaka, zostawiając na jego śnieżnobiałej skórze, czerwone ślady.

Czerwone. Czerwone jak tubka farby, którą rzuciłem w jego stronę, zaledwie kilka dni temu. Krwisty barwnik rozprysł na jego twarzy i koszuli, nadając scenie dramaturgii. On jednak tylko spojrzał na niego, mierząc go mętnym spojrzeniem o z rozszerzonymi źrenicami.

O czym ty marzyłeś?

Wśród głośnej muzyki zaginął cichy jęk mężczyzny, który upuścił po chwili z łoskotem swoją ofiarę na podłogę, nasycony. Zapiął pas i odszedł, znikając wśród tłumu ludzi, którzy rozstępowali się przed nim, niczym morze przed świętym.

Czemu to zrobiłeś?

Przy zapłakanej twarzy chłopaka pięknie błyszczała żyletka. Jej powierzchnia była już delikatnie wytępiona, a zakrzepła krew utworzyła wokół niej coś na wzór śmiertelnej czerwonej róży z kolcami. W moim umyśle pojawiła się chora chęć zlizania cieczy, skosztować tej cudzej krwi, która z jakiegoś powodu została wylana. Ręka jednak była zdecydowanie zbyt ciężka. Odwróciłem wzrok i skupiłem się teraz na pięknym dziewięciomilimetrowym parabellum, leżącym koło przewróconego, drewnianego stolika ze strzaskanym szklanym blatem. Jego lufa była zabrudzona, już zakrzepłą rdzawo czerwoną krwią i kleistą, połyskującą mazią z brochy kobiety. Jej ciało zmasakrowane przez wściekłego alfonsa, leżało niedaleko. Akt przemocy przyciągnął wtedy wzrok wielu ludzi, nie tylko ze względu na jej brutalność. Alfons wbrew pozorom rzadko zabija swe prostytutki, swoje dojne krowy. Rolnik nie zabija swej jedynej kury. Chyba że jest chora. A ta była bardzo chora.

Te krótkie szmaty które ciężko było nazwać jej pełnoprawnym ubraniem, leżały dookoła, tworząc swoisty kwiecisty dywan skrawków. Mężczyzna swoją silną, wprawną pięścią utworzył czarny wręcz w kolorze, witraż siniaków na całym chudym brzuchu. Kobieta najwyraźniej gardziła jedzeniem, albo nie starczało jej na nie pieniędzy, bo żebra wręcz wtopiły się w skórę. Niektóre połamane kości przebiły ją od środka, powodując obfite krwotoki. Trzeźwy, normalny człowiek na ten widok dostałby odruchu wymiotnego, opanowało go uczucie przerażenia. Odwróciłby przynajmniej wzrok. Ja jednak tylko się wpatrywałem rozbawiony to ciało, nie, w ten brutalnie oporządzony kawałek mięsa, który wbijał zapłakane, a zarazem pełne oskarżenia, szklane oczy w pistolet którego mimo wszelkiego wysiłku nie mogło dosięgnąć. Lewa ręka rozpaczliwie wyciągnięta sięgała w jego kierunku, w ostatniej chwili strzaskana ciężkim butem agresora. Między rozrzuconymi nogami, niczym swoisty leśny szlak wiły się zakrwawione jelita, w niektórych miejscach zawiązane w supeł. Kto by pomyślał, że ten brutal opamięta się na tyle, by zdążyć się zabawić przed jej odejściem. Lepiej dla widzów. Gorzej dla ofiary, która przez jeszcze długo musiała przeżywać horror z jego rąk, będąc pod ostrzałem spojrzeń innych ludzi, którzy nie tylko nie reagowali na jej krzywdę, lecz zachęcali alfonsa do pokazania właściwego miejsca swej podopiecznej. W następnym życiu będzie pamiętała. Będzie posłuszna panu.
A jeżeli nie, dostanie kolejną lekcję. Mężczyzna w końcu skrócił jej cierpienia, zaciskając swe grube paluchy na jej drobnej, bladej szyi, miażdżąc tchawicę. Na skórze widniały pajęczyny siniaków, otaczając ją jak kołnierz sukni królowej.


Silna męska spocona dłoń zacisnęła się na moim ramieniu jak imadło. W brudnych brązowych tęczówkach mężczyzny pojawił się niebezpieczny błysk, który rozjaśnił lekko moje alkoholowego mgiełko zmysł. Podniosłem dłoń z zamiarem uderzenia napastnika, ale kończyna była dla mnie tak ciężkie, że wręcz pogłaskałem go po zarośniętym policzku. Zamarłem w dalszym skupieniu wpatrując się w pojawiające się ciekawienie na jego twarzy. Zacisnął zęby i zarechotał obdarzając mnie swym cuchnącym oddechem.

- Takiś ty chętny? - chwycił mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie, zaparłem się przerażony o podłogę ślizgając się na wymiocinach. Wydałem jakiś dziwny pół krzyk, resztkami świadomości próbując uwolnić się z rąk możliwego oprawcy. Szarpanina zwróciła uwagę kilku rozochoconych gości, którzy zaczęli dopingować brutala, łakomie na mnie spoglądając. Jęcząc z bólu osunąłem się na podłogę zadając cios w głowę mężczyzny.

Ktoś życzliwy chyba spojrzał z góry i postanowił się nade mną ulitować. Zapanowało chwilowe zamieszanie, gdy zataczający się pijak wpadł z rozpędem z narzucającego mi się. Ten ryknął wściekle, chwiejąc się na nogach. Zerwałem się z podłogi i przepchnąłem przez tłum, znajdując w sobie ukrytą siłę. Same narkotyki już lekko zanikły w mej krwi, dając trochę światła mym myślom. Dopadłem korytarza, dysząc ciężko.  Wytarłem spocone dłonie o koszulę, ale to nie wiele dało. Nadal dawały wrażenie brudu.

Powoli zacząłem się przez mrok korytarza, spowodowany gęstym papierosowym dymem, tłumiącym liche światło nielicznych żarówek. Było tu o wiele luźniej niż w reszcie nory. Kilka osób leżało nieprzytomnych na podłodze. Albo nie żyją. Kogo to obchodzi. Z pomieszczenia obok dochodziły gwałtowne okrzyki pełne ekstazy. A może bólu. Czy to nie to samo?

W drzwiach stała całkiem urodziwa kobieta o azjatyckich rysach twarzy. Powoli wypuściła dym fajki z ust, mierząc mnie wzrokiem. Po chwili odwróciła się najwyraźniej nie widząc we mnie obiecującego klienta.

Minąłem ją tak szybko na ile pozwalały mi nogi. Przy końcu korytarza potknąłem się o czyjeś rozrzucone nogi, uderzając półotwarte drzwi czołem. Wpadłem do małej łazienki, lądując na wykafelkowanej podłodze. Wziąłem potężny haust powietrza, a moje płuca zaśpiewały operę czując świeży tlen. Niewielkie okienko miało stłuczoną szybę, ktoś najwyraźniej próbował je zakryć prowizorką z starej, brudnej szmaty i taśmy klejącej. Mimo wszystko delikatny powiew wiatru przedzierał się przez to nie dopuszczając do mego rychłego omdlenia.

- Zamknij drzwi - dotarł do mnie bezosobowy głos. Odruchowo zamknąłem drzwi nogą i podźwignąłem się, chcąc zobaczyć dobrze mi znanego rozmówcę. - Los chyba naprawdę nas nienawidzi co?
Leżał rozparty w wannie, przeszywając mnie przekrwiony oczami z maleńkimi, wręcz niewidocznymi źrenicami. Jedną ręką trzymał cienki papieros, drugiej pozwalał dotykać wykafelkowanej, zimnej podłogi. Długie, ciemne dredy oblepione czymś kleistym; skołtunione przypominały gniazdo żmij.

Powoli zbliżyłem się do niego, nie spuszczając wzroku. Ostrożnie umościłem się na drugim krańcu wanny, odsuwając jego nogi, a sam podkulając własne. Przez chwilę siedzieliśmy nieruchomo; ja niepewny, on pewnie żyjący we własnym świecie.

Sięgnął dłonią do kieszeni spodni, rzucając w moją stronę paczkę papierosów.
Akurat został jeden.

Odetchnąłem głęboko dymem, jakby wszystkie uczucia miały wraz z nim umknąć ku sufitowi. Podparłem dłoń o kolano, chwilę nią machając, szukając słów.
- A nie mówiłem? - Tylko tyle zdołałem z siebie wydusić. - Nie mówiłem?!
Myślałem, że jak zawsze warknie na mnie. Zmarszczy brwi w gniewne v.
On jednak tylko spojrzał na mnie bez wyrazu. Czyżby był już tak naćpany, że nie rozumie co do niego mówię? Nie, źrenice czujnie obserwowały moje ruchy.

- A czy ja nie mówiłem? - Jamajka zakaszlał, próbując pozbyć się chrypki. - Nie mówiłem ci, że wiem jak się skończy? Oboje wiedzieliśmy.
Znowu zapadła cisza. Ja próbowałem powstrzymać łzy, on znowu zapadł we wspomnieniach.

-Głupi jesteś.
- Wiem. - zachichotałem smutno, pociągając nosem. - Wiem. Ale nie potrafiłem przestać myśleć o tobie. Myślę, że - na chwilę przerwałem, szukając kolejnych słów - Myślę, że...Nie chcę do końca życia, żyć z żalem! Wolę... być tu z tobą.
Mężczyzna zacisnął jakby z bólu powieki.

Podźwignąłem się na kolana, podczołgiwując do drugiego mężczyzny, który wzdychając znowu oparł się o żółtawy plastik. Umościłem się pod jego ramieniem, kładąc głowę na jego piersi i uśmiechając się niepewnie. Jamajka rzucił mi dziwne spojrzenie.
- Co z Belgią? - prychnąłem w myślach. No doprawdy jakbym miał uwierzyć, że po tym wszystkim troszczy się o nią.
- Da sobie radę. - rzuciłem papieros na podłogę - Wątpię, żeby się o mnie martwiła.
- Ach... - Mężczyzna spróbował wpleść smutny ton w westchnięcie, ale ledwo udało mu się opanować uśmieszek. Przewróciłem oczyma, chwytając jego drżącą dłoń.
Miałem nadzieję, że kiedyś uda nam się wydostać z tej łazienki. Czemu zawsze musimy tu kończyć?

- To gejowe.
- Co? - Zamrugałem oczyma zdezorientowany. Znacząco wskazał na nasze dłonie. Westchnąłem. - Debil.
- Wiem - Uśmiechnął się do mnie niepewnie.




**********************************************

123pressure dziękuję, że przeczytałaś większość tego czegoś i oceniłaś ksekse
Zapomniałam totalnie o tym szajsie, przyznam się szczerze. Weszłam dzisiaj z nudów na dokumenty i wywlekłam to z samego dna. Dopisałam parę zdań do końca, nawet nie czytając początku, bo nie miałam na to siły. Jeżeli nie pasuje, to kiedyś poprawię (pewnie nie).

Dla chyba 







.






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro