C H A P T E R E I G H T

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Z góry przepraszam za błędy ortograficzne, literówki czy korektę. Nie zwracajcie uwagi ;)

Early is morning

When you knocked upon my door

Early is morning

When you knocked upon my door

And I said hello Satan, ah

I believe it is time to go

Me and and the devil walkin' side by side

Me and the devil walkin' side by side

***

Czułam dudnienie w piersi. Pierwszy raz od kilku lat, kiedy pojawiłam się niedaleko zniszczonego miejsca klanu ognia.
Teoretycznie zabroniono mi tutaj przychodzić ze względu na "zapach" jaki tutaj jest wydzielany, ale od dziecka mnie coś tu ciągnęło. Jakby jakaś niewidzialna siła kazała mi tu przylecieć.
I dowiedzieć się jakiejś prawdy.

Zeszłam z ikrana, delikatnie go głaszcząc. Jemu też się tu nie podobało. Nic dziwnego.
Tutaj jest upiornie.

- Leć, zawołam cię.- powiedziałam cicho.

Ikran wbił się w powietrze, latając nade mną, jakby tylko czekał na moją reakcję.
Spojrzałam się w lewo, a potem w prawo. Bałam się, że coś kryje się w spalonych liściach lub drzewach.
Moi bracia mnie straszyli, że w spalonej ziemi oraz liściach i tym podobne kryją się zmutowane zwierzęta, które zmieniły swój wygląd przez ogień.
Idioci.
Owszem, mogły doznać jakiś poparzeń czy coś, ale mówić, że odrazu zmutowane ? No tępi debile.

Szłam powoli przed siebie. Nie zatrzymywałam się nawet, jeśli usłyszałam jakieś łamanie gałęzi czy szelest.

Jednak się zatrzymałam, bo uświadomiłam sobie jedną rzecz.
Po zakończeniu wojny na'vi z klanu Ognia mogli wrócić na swoje ziemię i zacząć odbudowywać wszystko, co zostało zniszczone przez mój klan.

- Spokojnie, nikt cię teraz nie zabije.- mruknęłam sama do siebie.- Chyba.

Te "chyba" mogłam sobie darować.
Teraz czuję się mniej pewniej.

Idąc przed siebie wyobrażałam sobie, jak terytorium klanu ognia wyglądał przez zniszczeniem.
Na pewno rosło by dużo kwiatów, drzewa miałyby się tak dobrze przez światło, że pewnie szybko by dawały owoce.
Wypuklenie w ziemi idealnie nadawałoby się na małe jeziorko, a brak drzew po lewej stronie można byłoby przerobić na jakąś strzelnicę czy coś podobnego.

Przede mną było małe wzgórze, a wokół niego ułamana forteca z patyków. I to nie była forteca, którą zbudowałoby dziecko.
Była potężna i wzbudzała strach. Ostre końcówki zdobiła czarna maź, a wokół były porozrzucane kości.
Weszłam do środka, bojąc się tego, co mogę zastać po drugiej stronie muru.
Wstrzymałam oddech.
Powolnym krokiem szłam na samą górę, a widok, jaki zobaczyłam sprawił, że osunęłam się na ziemię.

Cmentarz.

Tak właśnie nazwałabym to, co zobaczyłam. Kości, nie tylko zwierząt. Patrzyłam na to wszystko z bólem, szczególnie wtedy, kiedy na środku tego strasznego cmentarza stało drzewo dusz. Nie było również takie jak nasze.
Było czerwono - pomarańczowe, a kora drzewa strasznie ciemna.

Podbiegłam do niej i wzięłam mały pęk winorośli. Moje tsaheylu nie chciało się połączyć, na co się zdziwiłam.

- O co cho...

Zanim powiedziałam, niespodziewanie jedno z pnączy mnie złapało za nadgarstek i unieruchomiło. Z drugim nadgarstkiem stało się tak samo.

- Cholera! Co się dzieje ?!.- zapytałam samą siebie.

Poczułam piekący ból przechodzący przez moje ciało. Krzyczałam, ale moje usta zostały zaklinowane przez kolejne pnącze.
Nie wiedziałam co robić. Nie umiałam się ruszyć.

"Błagam, przestań"

I jak na zawołanie pnącza mnie puściły. Opadłam na ziemię, odpychając ciężko, ledwo mogłam złapać oddech.
To jednak nie było najgorsze.
Moje ręcę do zgięcia były pokryte tatuważami, które przypominały wszystkie cztery żywioły. Woda, ziemia, ogień, powietrze.
Nadal czułam piekący ból, ale na szczęście słabł.

Jeszcze bardziej się wystraszyłam, kiedy nagle poczułam pisk w uchu.

- Ugh, halo ?!.- wydarłam się, odbierając połączenie.

- Nie tym tonem do ojca!

- Tata ?

- Nie, wujek Bradley, który podróżuje po świecie.

- Jeżeli to miał być żart to w którym momencie miałam się zaśmiać ?

- Nie pyskuj!

Przewróciłam oczami.

- Zaraz będę w domu.

- Gdzie ty jesteś ?

- Dobre pytanie.

- Czyli ?! Już wysyłam straże! Zaraz cię uratujemy słonko!

- Tato! Nic mi nie jest, już lecę.

- Leyla słonko ona potrzebuje pomocy!.- wydarł się mój ojciec.

O mój boże...
Zawołałam ikrana i w locie na niego wsiadłam.
Musiałam jak najszybciej dotrzeć do gór i skąbinować dla siebie jakieś okrycie, aby nikt nie zauważył moich tatuaży.
No i żeby ojciec nie dostał zawału i nie postawił na nogi połowę Pandory.

Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał!
Miłego dnia/nocy!❤

Plus do tego mam małe ogłoszenie.
Niektórzy wiedzą, niektórzy nie.
Mam problemy z sercem, więc jeżeli któregoś dnia nie pojawi się rozdział z MHLIP lub CWTD to przepraszam, jednak będę się starała stawiać regularnie.
Jeszcze raz miłego dnia/nocy!
Dbajcie o siebie ❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro