Rozdział 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Słysząc trzask za oknem, szeroko otworzyłam zaspane oczy i spojrzałam w kierunku owego dźwięku by się upewnić czy słuch mnie nie myli. Trzask...

Z wielką niechęcią usiadłam na materacu zrzucając z siebie ciepłą pierzynę. Kolejny trzask...

Wstałam z łóżka i powoli podeszłam do okna by szybkim ruchem odsłonić grube, zielone zasłony. Moim oczom ukazało się nocne niebo rozrywane co chwilę biało-złotymi piorunami. Na dworze nie padało więc mogłam jeszcze lepiej podziwiać majestat tego zjawiska. Mimowolnie na moich ustach zagościł delikatny uśmiech; byłam jedną z osób, które uważały burzę za coś pięknego, niezwykłego i inspirującego. Widok za oknem tak mnie pochłoną, że zapomniałam o towarzyszącym mi zmęczeniu.

Po chwili wpatrywania się przez szybę uświadomiłam sobie, że jest środek nocy, a ja już nie zasnę. Z cichym pomrukiem ruszyłam do salonu gdzie znajdowała się pożyczona od Levy księga. Przed opuszczeniem sypialni podeszłam do szafki nocnej z której wyciągnęłam trzy krwistoczerwone świece. Będąc już w upragnionym pomieszczeniu stanęłam przy ławie, na której leżała księga, świece położyłam w linii prostej nad magicznym przedmiotem. Pstryknęłam palcami z których poleciało kilka złotawych iskierek opadających bezwładnie w dół, płomienie zleciały na wosk, a świece zaczęły tlić się złotawym blaskiem.

- Czegoś tu brakuje...- mruknęłam niezadowolona pod nosem i ruszyłam powolnym krokiem w stronę kuchni.

Przeglądając każdą półkę zastanawiałam się gdzie mógł być ten głupi przedmiot, który teraz był mi potrzebny, a po który w normalnych warunkach nawet bym nie sięgnęła. Podeszłam do ostatniej szafki z zamiarem otwarcia jej i zdecydowanym to zrobiłam. Moim oczom ukazały się dwie sterty talerzy pomiędzy, którymi stał pomarańczowy tomik.

- Ha! Mam cię.- mruknęłam. Z niechęcią wyciągnęłam pożądaną przeze mnie rzecz i ruszyłam w stronę ławy. - Kto normalny daje książkę kucharską na półkę razem z talerzami? Mniejsza z tym...- położyłam oba przedmioty obok siebie.- Teraz najmniej ciekawa część przedstawienia.- parsknęłam pod nosem siadając przed ławą.

Położyłam dłonie na okładkach obu ksiąg, wzięłam głęboki oddech, zamknęłam oczy i zaczęłam sobie przypominać słowa zaklęcia, które pozwoli mi zrealizować mój plan. Po krótkiej chwili spędzonej w ciszy, podczas, której układałam sobie wszystko w głowie zaczęłam mówić niezrozumiałe dla ludzi zwrotki zaklęcia, momentalnie niezakryte tatuaże na mojej prawej ręce zaczęły się mienić szkarłatną poświatą. Oderwałam ręce od książek ustawiając je na wysokości mniej więcej klatki piersiowej. Z mojej skóry zaczęły wydobywać się strumienie czerwono-srebrnego światła. Nie przestając mówić otworzyłam oczy akurat, by zobaczyć jak oba tomy otwierają się, a ich stronice zaczynają się wertować; poruszyłam delikatnie palcami, a słowa zaczęły odrywać się od kart. Po chwili już wirowały przede mną zmieniając się jak i swoje znaczenia. W tym momencie skupiłam się na języku, na który chciałam zmienić zdania w książce kucharskiej. Litery przeobraziły swój kształt oraz znaczenie i umocniły się, jednym ruchem nadgarstka wszystko zaczęło wracać na swoje miejsca. Obie księgi zamknęły się przez co byłam w stanie oprzeć palce na ich okładkach, które pod moim dotykiem zalśniły słabym blaskiem. Kilka sekund po tym miałam już dwie, niemal identyczne twory. Z tym, że książka kucharska została tylko przetłumaczona i zmieniona wizualnie na podobieństwo oryginału. Zaklaskałam radośnie lecz mój entuzjazm momentalnie opadł zwalniając miejsce zmęczeniu.

- To ja może troszkę sobie kimnę.- Moje ciało bezwładnie opadło na oparcie kanapy po którym niebezpiecznie się osunęłam. Ostatnią rzeczą jaką zobaczyłam to gasnące świece.

Zapadłą ciemność...

***

Uchyliłam leniwie powieki i spojrzałam przed siebie nieprzytomnym wzrokiem. Obróciłam głowę lekko w prawo by zapoznać się z moją sytuacją. Otworzyłam szerzej oczy, kiedy zobaczyłam spód ławy w salonie.

- Co jest...? - szybko podniosłam się do siadu przy okazji przywalając czołem w krawędź drewnianego mebla z taką siłą, że aż się zatrząsnął. Co...!- złapałam się jedną ręką za głowę wstając chwiejnie z podłogi, nie dość, że przywaliłam w ławę to moje plecy tak piekielnie bolały od przemiłej drzemki na podłodze.- Coś czuję, że to będzie piękny dzień... Z chęcią mordu spojrzałam na okno, za którym rozprzestrzeniał się słoneczny widok budzącej się do życia Magnolii.

Wzięłam głęboki oddech na uspokojenie, który tak w ogóle nie pomógł, ale kogo by to obchodziło, co? Mniejsza z tym... Ruszyłam chwiejnie w stronę mojej sypialni by przebrać się w czyste ciuchy, a przy okazji wzięłam oryginalną księgę z ławy. Po wejściu do pomieszczenia włożyłam przedmiot pod poduszkę i z wielkim entuzjazmem (wyczujcie ten sarkazm) podeszłam do komody z zamiarem wyjęcia czegoś do ubrania. No właśnie z zamiarem.

- Kurde.- z wielkim hukiem spadłam na tyłek.- Mój mały paluszek! Ała... Co ja ci takiego zrobiłam okrutny świecie, że tak mnie karzesz?- zdenerwowana wstałam i szybko wyciągnęłam pierwszą lepszą rzecz razem z bielizną. Uważnie obserwując otoczenie ruszyłam do łazienki, wzięłam szybki prysznic, zabandażowałam prawą rękę i ubrałam się w czarną bluzkę do ramion z długimi, odstającymi rękawami i czarne spodenki do połowy ud ze zwisającym po ich lewej stronie szarym materiałem. Po ogarnięciu się wyszłam w kierunku salonu. Prędko założyłam moje czarne koturny, zapięłam klamerki na kostkach, chwyciłam podrobioną księgę i jak najszybciej znalazłam się na korytarzu. Nie tracąc czujności chwiejnym krokiem ruszyłam do pokoju jednej z członkiń Fairy Tail, nucąc pod nosem starą, zapomnianą przez ludzi pieśń. Po tym jakże zacnym spacerze stanęłam przed dębowymi drzwiami prowadzącymi do pokoju błękitnowłosej. Zapukałam lekko w drzwi, lecz gdy nikt mi nie odpowiedział pociągnęłam za klamkę i weszłam do środka. Pierwsze co rzucało się w oczy to sterty starych ksiąg i zwojów. Pomieszczenie nie było zbyt duże więc było mało wolnej przestrzeni do przemieszczania się.

- Levy?!- krzyknęłam.-Jesteś tutaj?

Kiedy po raz drugi odpowiedziała mi cisza ruszyłam w głąb pomieszczenia. Będąc w centrum pokoju spostrzegłam po prawej lekko uchylone drzwi.

- Hmm... No to zobaczmy co się tam ukryło przed światem.- mruknęłam pod nosem i poszłam w tamtą stronę. Nie bawiąc się w uprzejmości po prostu weszłam do środka trzaskając drzwiami. Gdy zobaczyłam to co się tam dzieje od razu założyłam swoją maskę obojętności by przypadkiem nie wybuchnąć śmiechem.

- Przepraszam, że przeszkadzam ale potrzebuję Levy.-powiedziałam. Na mój widok zawstydzona i czerwona brązowo oka poprawiła sobie spódniczkę, a Gajeel z niemałym rumieńcem poprawił albo raczej zapiął spodnie... Szczerze? Tak cholernie chciało mi się śmiać, te ich zawstydzone, a za razem przestraszone twarzyczki. Ten widok równał się z zarumienionym czarnowłosym magiem Sabertooth, jak on tam miał Ro... Ro... Roger, nie... Rogue? Tak Rogue! Odchrząknęłam znacząco zachowując powagę, podeszłam do magini, która dalej siedziała na biurku i podałam jej księgę.

- Dziękuję za pożyczenie.- błękitno włosa niepewnie wzięła ode mnie przedmiot. Odwróciłam się na pięcie i już miałam wyjść lecz zatrzymał mnie głos Levy.

- M-Morgana?- spojrzałam na dziewczynę przez ramię.- Czy... czy mogła byś nie mówić nikomu co tu widziałaś?- spojrzała niepewnie na Gajeel, a potem na mnie.

- Widziałam tylko jak próbowałaś odczytać tę księgę i tyle.- mrugnęłam do niej po czym wyszłam z pokoju. Odetchnęłam głęboko, będę musiała to zajście jakoś dobrze wykorzystać... ale będzie zabawa! Zamknęłam drzwi do pokoju brązowookiej i wyszłam na korytarz. Mój humor z rana po spotkaniu z błękitno włosom znacznie się poprawił.

- Co by tu...?- pomyślałam i udałam się powolnym krokiem w stronę wyjścia z dormitorium.- Już wiem!- zaklaskałam entuzjastycznie.

Teraz już żwawiej ruszyłam w stronę domu pewnego czarnookiego sześciolatka by złożyć mu wizytę i porozmawiać z jego matką, która nawiasem mówiąc pewnie się domyśliła co jest grane.

W pewnym momencie zaczęłam nucić sobie tę samą starą pieśń, a z mojej twarzy nie schodził uśmiech.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro