Rozdział 1.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„Her feelings she hides, her dreams she can't find"


Kwatera Główna Czarnego Zakonu stała na odludziu. Była to wysoka wieża na skalistym wzgórzu, w której mieszkali egzorcyści – ludzie wybrani przez innocence, boski kryształ, do walki z akumami, demonami stworzonymi z dusz zmarłych przez Milenijnego Earla.

Wspinaczka zajęła mi trochę czasu. Rozumiem, że to tajna organizacja i normalni ludzie nie powinni mieć do niej dostępu, ale to gruba przesada. Poprawiłam kaptur, pod którym ukrywałam twarz. Zadzwoniłam do drzwi. Drugi raz, trzeci.

– Co jest, do cholery? – zapytałam na głos. – Nikogo nie ma czy pora na wieczorynkę?

– Kim jesteś? – usłyszałam głos.

Nikt się przy tym nie pojawił, więc prawdopodobnie obserwowali mnie z jakiegoś miejsca. Jeszcze nie zorientowałam się, skąd dokładnie.

– Nazywam się Vivian. Nie pytaj mnie o nazwisko, bo go nie pamiętam. Jestem egzorcystką – przedstawiłam się.

– Dlaczego mam ci wierzyć na słowo?

– A czemu miałabym kłamać? Zapytaj o mnie generała Tiedolla. Może mnie jeszcze pamięta.

– Strażniku, sprawdź ją.

Poczułam na sobie wzrok płaskorzeźby z drzwi. Nieco mnie zaskoczyło, że kamień ożył, ale nie okazałam żadnych emocji. Za to jeszcze raz poprawiłam kaptur.

– To przeklęta akuma! – załkał strażnik, podnosząc larum.

– Hej! – krzyknęłam. – Jestem człowiekiem, może przeklętym, ale człowiekiem.

Przeczuwałam duże kłopoty. Nikt mnie nie słuchał. Wiedziona przeczuciem spojrzałam w górę, skąd nadchodził czarny cień. Zbliżał się bardzo szybko.

– Innocence, aktywacja.

W jednej chwili wyrosły mi czarne, anielskie skrzydła. W prawą, owiniętą bandażem dłoń ujęłam srebrny sztylet o dość nietypowym kształcie widełek. Typ mojego innocence to pasożytniczo-wyposażeniowy. Tak mi powiedzieli egzorcyści, których niegdyś spotkałam.

Odskoczyłam przed ciosem. Przede mną stanął młody Japończyk z kataną w dłoni. Długie, czarne włosy miał związane w koński ogon kawałkiem sznurka, dwa pasma puścił z przodu luzem, czarne oczy wpatrywały się we mnie z nienawiścią. Na czarny podkoszulek zarzucił rozpięty, długi płaszcz egzorcysty.

– Lepiej schowaj ten nożyk, bo się skaleczysz – rzuciłam.

– Jesteś pyskata. Nawet jak na akumę.

– Nie jestem akumą.

– Uwierzę, jak zobaczę twoje wnętrzności – warknął.

– Ładnie mnie witacie.

W międzyczasie zasypywaliśmy się ciosami. Nie przeczę, był mocny i bardzo chciał mnie zabić. Nie wiedziałam tylko dlaczego. Ale to ja mogłam zrobić mu wielką krzywdę. Tego byłam pewna. Robiłam to nieraz.

– Co mam ci jeszcze powiedzieć? – ściągnęłam kaptur z głowy.

Moje ciemne włosy rozsypały się na ramiona. Ukazałam się w pełnej krasie. To jednak go nie przekonało.

– Zostaw ją, głupi Kando. To człowiek – usłyszałam jeszcze inny głos.

– Zamknij się, Kiełku Fasoli.

Przejechał kataną po mojej prawej dłoni. Tam, gdzie miałam przekleństwo. Odsunęłam się od niego. Sztylet wyleciał mi z ręki.

– Zobaczyłbym jej duszę, gdyby była akumą.

Głos należał do białowłosego chłopaka, który stał w drzwiach. Japończyk z niechęcią opuścił broń. Chwilowo byłam bezpieczna, więc dezaktywowałam innocence. Podniosłam sztylet i schowałam go. Dłoń krwawiła, ale nie przejmowałam się tym.

– Witaj w Czarnym Zakonie – powiedział białowłosy.

– Witaj, e... Kiełku Fasoli? Tak cię nazwał ten Japończyk, który mnie zaatakował – odpowiedziałam niepewnie.

Nie chciałam robić sobie wrogów już pierwszego dnia, choć wydawało się, że nie wszyscy z obecnych są tego samego zdania.

– Nazywam się Allen. Allen Walker – uśmiechnął się uprzejmie.

Spojrzałam na niego uważnie. Nazwisko było znajome. I te błękitne, duże oczy. Gdzieś je już widziałam, choć mogłam się mylić. W pierwszej chwili wydawało mi się, że chłopak jest mniej więcej w moim wieku, ale to kwestia białych włosów i tej paskudnej blizny – pentagram nad okiem i czerwony ślad ciągnący się w dół aż do policzka – na lewej stronie jego twarzy.

– Wszystko w porządku? – zapytał.

– Tak. Po prostu masz znajome nazwisko. Nic więcej – wyjaśniłam pośpiesznie.

– Może się kiedyś spotkaliśmy?

– Nie. To niemożliwe. Ten ktoś pewnie już o mnie nie pamięta. To było wiele lat temu. Kim jest twój przyjaciel?

Wskazałam na Japończyka, który zmierzył mnie morderczym spojrzeniem.

– To Yuu Kanda. Największy mruk w Zakonie, więc się nie przejmuj. Nie radzę jednak używać jego pierwszego imienia, jeśli nie chcesz kłopotów. Bardzo tego nie lubi.

Przyjrzałam się Kandzie. Nic nie powiedział. Przeszedł obok mnie, jakbym nie istniała.

– Zapamiętam. Zawsze tak wita gości?

– Nie. Zazwyczaj tych przeklętych – Allen zaśmiał się nerwowo.

Zaprowadził mnie prosto do sali wejściowej. Stał tam już komitet powitalny. Patrzyli na mnie z ciekawością.

– Witaj, Vivian. Mam nadzieję, że Kanda nie zrobił ci krzywdy – odezwał się wysoki Chińczyk o granatowych włosach i ciemnych oczach za okularami ubrany na biało.

– Nic mi nie będzie.

– Nazywam się Komui Lee i jestem tu Kierownikiem. Wspominałaś coś o generale Tiedollu. Gdzie go spotkałaś?

– Przypadkiem siedem lat temu zaproponował mi pracę jako egzorcysta. Zgodziłam się.

– Długo ci zeszło dotarcie tutaj – zauważył.

– Miałam jeszcze kilka spraw do załatwienia po drodze.

– Chodź. Musimy sprawdzić twoje innocence. A później pokażę ci twój pokój.

Komui był bardzo otwarty, przez całą drogę coś mówił. Nie zwracałam na niego uwagi, jednym uchem wyławiałam najważniejsze informacje. Zeszliśmy do Hevlaski. Tak się chyba nazywa stwór, który mnie sprawdzał. Trudno jednoznacznie powiedzieć, czym dokładnie jest. Ma nieco świetlistą postać olbrzymiego potwora i kobiecy głos. Określiła, że moje innocence ma siedemdziesiąt pięć procent zdolności do synchronizacji, co było dość sporym wynikiem z tego, co mówił Komui. Później próbował namówić mnie, abym pozwoliła mu opatrzyć dłoń. Stanowczo odmówiłam, więc pokazał mi drogę do mojego pokoju.

– Ten jest twój. Na tym piętrze mieszkają głównie chłopcy. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza. Następne drzwi należą do Kandy. Dalej mieszkają Lavi i Allen. Kandę i Allena już poznałaś. Laviego na razie nie ma, ale myślę, że go polubisz.

– Jeśli jest tak miły jak Kanda, to będziemy najlepszymi przyjaciółmi – powiedziałam z ironią.

– Nie przypomina Kandy – uśmiechnął się nieco nerwowo. – Zresztą sama zobaczysz. Teraz muszę cię już zostawić. Sama rozumiesz. Obowiązki wzywają.

– To cześć.

Wyczułam kłamstwo w jego słowach. Nie przejęłam się tym zbytnio, mogą sobie kłamać. Przynajmniej nie pytają o moją przeszłość. Wchodząc do pokoju, wiedziałam, co mogę im powiedzieć, a co winnam przemilczeć. Z torby wyciągnęłam świeży bandaż. Stary ściągnęłam i dotknęłam delikatnie dłoni. Katana wbiła się w kość, ale nerwy były całe. Mogłam poruszać ręką. Zmyłam krew, spod której pojawił się wzór czerwonego skręconego węża – moje przekleństwo. Wstydziłam się go, dlatego owijałam dłoń bandażem. To przypominało mi, kim byłam i kim jestem. Czułam, że egzorcyści tego nie zrozumieją.

– Kim się stałaś, Vivian? – spytałam sama siebie.

Opatrzyłam dłoń i popatrzyłam na pokój. Białe ściany, łóżko, komoda, szafka nocna i biurko. Nic więcej. Był pusty jak i ja. Od dziś byłam egzorcystką. Nikt nie mógł temu zaprzeczyć. Ale przeszłość wciąż ciągnęła się za mną.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro