Rozdział 100.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„I know by the look that I see

In your eyes

I won't stand around and

I won't watch you die"


Głowa pulsowała tępym bólem, nie byłam w stanie odwrócić się do wygodniejszej pozycji. Pod powiekami migotały mi jasne plamy, czułam zapach świeżej krwi i palonych szmat. To nie był dobry świat, nie powinnam się budzić, ale już za późno. Bardzo powoli otworzyłam oczy. Było mi tak niewygodnie, bo wisiałam. Podniosłam ostrożnie głowę. Miałam zdrętwiały kark. Byłam w jakimś lochu oświetlonym światłem pochodni, dojrzałam kilka postaci w ciemnozielonych płaszczach z nasuniętymi na głowy kapturami.

– Vooi! Niepotrzebnie się budziłaś. – Usłyszałam po prawej.

Odwróciłam spojrzenie i zobaczyłam Squalo. Nie wyglądał najlepiej. Jego nagi tors był zakrwawiony, pod krwią zapewnie zobaczyłabym rany. Nawet włosy nasiąknęły mu czerwienią.

– Gdzie Lavi? – zapytałam.

– Nie wiem. Rozdzieliliśmy się w tych piekielnych podziemiach. Sekty są w naszym interesie?

– Nie. Od tego Watykan ma specjalną jednostkę. Tak przynajmniej słyszałam.

– Więc akumy były tylko przykrywką. Masz jakieś pomysły?

Szarpnęłam łańcuchem, ale nie puścił. Zwróciłam tym tylko uwagę członków sekty.

– Już próbowałem. To nic nie da. Tylko się zmęczysz.

– Mówili, czego chcą, czy tylko cię poharatali?

– Rozmawiają tylko między sobą, ale chyba nie lubią Czarnego Zakonu, bo spalili mój płaszcz.

Członkowie sekty podeszli bliżej. Czułam ich spojrzenia na sobie i nie podobało mi się to. Jeden z nich sięgnął do moich rąk. Początkowo myślałam, że chce mnie ściągnąć, to byłaby jakaś szansa. Okazało się jednak, że chodziło o rękawiczkę z przeklętej ręki. Zaczęłam wierzgać, żeby go powstrzymać. Nie używałam przekleństwa, od kiedy zaczęło się rozrastać i teraz nie wiedziałam, co się wydarzy. Zostałam uderzona pięścią w twarz, coś strzeliło i poczułam ból pleców. To mnie powstrzymało przed dalszym oporem. Rękawiczka opadła na podłogę, podwinęli mi też rękaw do granicy przekleństwa. Najwyraźniej czerwień mojej ręki zaniepokoiła ich, bo zaczęli ze sobą rozmawiać w jakimś obcym języku, którego nie rozumiałam.

– Po jakiemu oni mówią?

Było to pytanie retoryczne, więc zdziwiło mnie, że Squalo odpowiedział:

– To łacina.

– A ty skąd wiesz?

– Vooi! Moja rodzina była szlachtą i musiałem się tego uczyć – warknął.

– No fakt. Czasem zapominam, czemu jesteś takim dupkiem.

– Przestań mnie obrażać, bo nie przetłumaczę ani słowa.

– Rozumiesz ich? – zapytałam cicho.

W sumie nie musiałam się tym przejmować, bo nasi oprawcy byli zbyt zajęci dyskusją i nie zwracali na nas uwagi.

– Trochę. Wystraszyli się twojej ręki. Mówią, że jest nieczysta i należy jej się pozbyć. Chcą cię oddać diabłu w ogniu.

– Świetnie – mruknęłam. – Jeszcze jakieś dobre wiadomości?

– Chcą cię oznaczyć, żeby w piekle nie było wątpliwości, gdzie cię umieścić.

Zaklęłam paskudnie. Patrzyłam na Squalo, choć nie oczekiwałam od niego ratunku. Sam był w beznadziejnej sytuacji. Coś jednak musieliśmy zrobić. Nie możemy się tak po prostu poddać.

Kiedy oprawcy ponownie się zbliżyli, przeliczyłam swoje szanse. Były niewielkie, ale trzeba spróbować. Przypuściłam atak, gdy zostałam ściągnięta i postawiona na ziemi. Ręce nadal miałam skute, ale z przodu, więc mogłam walczyć. Squalo mi pomógł na tyle, na ile pozwalały mu jego rany. Jednego z napastników kopnął pod najbliższą ścianę, drugiego znokautowałam sama. To jednak za mało, było ich po prostu za dużo na dwoje spętanych egzorcystów.

– Puszczajcie mnie! – Szarpałam się z oprawcami.

Wszystko na nic. Przedłużyłam tylko nieuniknione. Zostałam brutalnie przewrócona na podłogę, szarpnęli koszulą, odsłaniając plecy. Starałam się uwolnić w jakiś sposób. Musieli się przyłożyć, żeby mnie przytrzymać w miejscu. Z tyłu Squalo starał się odwrócić uwagę chociaż kilku oprawców, ale skończyło się na tym, że dostał dodatkowe baty.

Jeden z członków sekty wyciągnął skądś kawałek jakiegoś metalu o promienistym kształcie, przymocował go do czegoś w rodzaju rączki i zaczął rozgrzewać w płomieniu pochodni. Ten widok sprawił, że szarpałam się jeszcze mocniej.

– Puszczajcie!

Rozgrzany do białości stempel przerażał mnie. Usłyszałam chichot, przekleństwa Squalo i trzask bata, gdy go uspokajali. Miałam przechlapane. Poczułam czyjeś kolano na plecach powyżej miejsca, gdzie miałam zostać oznaczona. Nogi też mi przytrzymali, przez co nie mogłam się ruszyć. Oprawca podszedł i zbliżył stempel do mojego policzka. Nawet z tej odległości czułam jego żar. Wiedziałam, będzie bolało. Chciałam uciec od źródła gorąca, ale nawet nie miałam dokąd. Tylko mocniej przytknęłam drugi policzek do ziemi.

– Nie bój się. Twarzy ci nie uszkodzimy – powiedział, potwierdzając, że jest mężczyzną.

Przesunął się tak, żeby było mu wygodnie. Wiedziałam, co mnie czeka. Zacisnęłam zęby, gdy poczułam gorąc narzędzia tortur. Skóra zasyczała w kontakcie z rozżarzonym metalem, tylko przez chwilę powstrzymałam się od krzyku bólu. Wrzeszczałam przez cały czas wżynania się stempla w moje ciało, dopóki nie straciłam przytomności.

Ocknęłam się nadal na podłodze. Słyszałam rozmowę po łacinie, syk płomieni i urywany oddech Squalo. Jak długo byłam nieprzytomna? Czułam zapach spalonego mięsa. Zrobiło mi się niedobrze, gdy uświadomiłam sobie, że to przecież moje własne ciało. Plecy w tamtym miejscu bolały, ale nie czas na żale. Wyglądało, że nikt nie zwraca na mnie uwagi. Byłam jednak słaba. Ostrożnie przewróciłam się na lewy bok i spróbowałam podnieść się do siadu. Na to nie miałam sił, potrzebowałam czasu, aby mój organizm zaczął działać jak trzeba. Poczułam za to nogę na ramieniu, która miała mnie powstrzymać przed kolejnymi ruchami.

– Vooi! Zostaw ją! – Rozległ się wrzask.

Spojrzałam na Squalo. Wyglądał jeszcze gorzej niż przedtem, po twarzy spłynęła mu kropla potu. Zamęczą go. W końcu jego organizm nie wytrzyma i przestanie pracować.

Oberwał pięścią w twarz. Napastnicy coś powiedzieli między sobą. Usłyszałam ich śmiech. Noga została ściągnięta z mojego ramienia i oprawca pochylił się nade mną, odwrócił mnie do siebie, mówiąc:

– Pożegnaj się z białowłosym przyjacielem. Stos już czeka.

– Powoli – odezwał się damski głos.

Pochyliła się nade mną kobieta o pięknej twarzy. Widziałam jednak, że to iluzja, a pod nią starczy wizerunek. Bezzębne usta wyszczerzyły się do mnie. Pogłaskała mój policzek.

– Nie dotykaj mnie, wiedźmo – syknęłam.

Mogli mnie pozbawić sił, ale nadal miałam swoją dumę. Nie pozwolę się tak traktować. Nie jestem ich zabawką.

– Widzisz, jest jeszcze zbyt bezczelna. Najpierw musi otrzymać lekcję dobrego wychowania. Powieście ją obok mojego chłopca.

– Jak sobie życzysz, pani.

– On nie jest twój – warknęłam.

Po chwili ponownie zawisłam obok Squalo i mogłam mu się lepiej przyjrzeć. Rana na ranie, kolejne warstwy krwi jedna na drugiej i ból w oczach. Przyjmował to lepiej, niż można było się spodziewać. Duma powstrzymywała go przed okazywaniem wszystkich słabości.

Wiedźma odwróciła do siebie moją twarz. Nadal się uśmiechała, ale teraz jak do dziecka, które trzeba czegoś nauczyć.

– Ten chłopiec należy do mnie, skarbie. Za chwilę odda mi to, czym ty gardzisz.

– Z pewnością. Zwłaszcza, gdy zobaczy twoją gębę – warknęłam.

– Ty i tak tego nie zobaczysz. Będziesz zbyt zajęta własnym bólem.

Jej usta poruszały się bezgłośnie. Ból był jakby odległy, choć wiedziałam, że dręczą moje ciało. Loch rozpłynął się na rzecz wspomnień. Wędrowała w mojej przeszłości, eksponując cały ból, który otrzymałam przez całe życie. Próbowałam przypomnieć sobie dobre chwile, ale mi je odbierała, rozmywały się w nicości. Krzyczałam i płakałam w bezsilności, odczucia z przeszłości były tak wyczuwalne jak świeże: ból, nienawiść, rozpacz i wszystko, co złe.

Zobaczyłam scenę sprzed kilkunastu dni w lesie pod Zakonem. Pocałunek ze Squalo. Wspomnienie zaczęło się rozmazywać.

– Nie, tego mi nie zabierzesz! – wrzasnęłam.

Kolory i linie na nowo stały się wyraźne. Czar został złamały, zaś ból ciała gwałtownie wzrósł. Zagryzłam wargę, w ustach już miałam krew. Obok torturowali Squalo. Słyszałam jego jęki i przyśpieszony oddech. Nie miałam sił, żeby podnieść głowę i na niego spojrzeć.

Tortury trwały przez kolejne godziny. Męczyli nas fizycznie i psychicznie. Utrata przytomności była chwilowym odpoczynkiem, coraz częściej wpadałam w odrętwienie, pozwalając, by wszystko działo się jakby poza mną. Squalo też miał dość, ale nie szczęścił im wyzwisk, choćby wyrzuconych szeptem.

Odgłosy torturowania urwały się. Podniosłam powoli głowę, by zobaczyć przed sobą czarownicę. Tym razem widziałam tylko jej młodszą formę. Uśmiechała się jak dziecko na Gwiazdkę.

– Teraz możesz iść do Lucyfera – oznajmiła.

– Pieprz się – warknęłam cicho.

– To później – szepnęła mi do ucha.

Szarpnęłam się gwałtownie, ale uniknęła mojego ataku. Pieprzona suka. Zaczęła się śmiać. Dla niej to mogło być zabawne, dla nas nie było. Wszystko wskazywało na to, że tu zginiemy.

Ściągnęli mnie z łańcucha i zawlekli do innego lochu, a raczej do ślepego korytarza. Nie widziałam ani jednej gałązki, ale w niektórych miejscach podłoga lśniła podejrzanie.

– Olej, skarbie. Byłoby zbyt prosto ułożyć stos. Musisz się przyzwyczaić do ogni piekielnych – wyjaśniła czarownica.

– A jak ktoś mnie uwolni? – zapytałam, myśląc o Kandzie i Lavim.

– Nikt nie przyjdzie. A jeśli nawet, to postawimy ścianę z niespodzianką. Co najwyżej obejrzy sobie twoje ostatnie chwile. – Zaśmiała się.

Więc jednak byłam na przegranej pozycji. Zostałam ponownie powieszona, nadgarstki miałam zdarte do krwi i aż dziwne, że jeszcze czułam dłonie. Oprawcy wycofali się i jeden z nich podpalił olej. Jedynie czarownica nadal stała naprzeciw mnie.

– Ostatnie słowo? – zakpiła.

– Zabiję cię, jeśli zrobisz coś Squalo. Choćbym miała wrócić z samego środka piekła – warknęłam.

– Odważna do końca. – Ujęła mój podbródek. – Ktoś, kto chciałby cię złamać, musiałby w to włożyć sporo pracy.

Niespodziewanie pocałowała mnie z pasją. Spojrzałam na nią z obrzydzeniem, gdy oderwała się od moich ust. Zachichotała niczym dobrze ułożona panienka.

– Zaniosę smak twoich ust mojemu chłopczykowi – powiedziała i odeszła w towarzystwie swoich podwładnych.

Nie widziałam ściany, o której mówiła, ale wiedziałam, że nie blefowała. Splunęłam z odrazą. Całowałam w swoim życiu kilka kobiet, ale żadna nie była w moim odczuciu tak odpychająca jak ona. I te jej słowa. Traktowała Squalo jak swoją zabawkę. Wydaje jej się, że co? Że będzie go miała dla siebie? Może ciało tak, ale nie sądzę, żeby Superbi wszedł z nią w jakikolwiek układ. Miał swoją godność.

Ogień powoli pełzł w moją stronę po śladach oleju. Powietrze w pomieszczeniu nagrzewało się od płomieni, niedługo będzie tu jak w piecu. Usmażę się tutaj albo uduszę, jeśli zabraknie tlenu. Nie wiem, co gorsze, może sama śmierć. Zaczęłam żałować, że pozwoliłam zostawić się z tyłu Kandzie. Ciekawa byłam, gdzie teraz jest i co robi. Ile czasu minęło od momentu, gdy się rozdzieliliśmy? Byłam tak wykończona, że nie czułam żadnych potrzeb organizmu: głodu, pragnienia, senności. Tortury całkowicie mnie z nich wypruły. Czy w ogóle wyszedł z tych podziemi i zainteresował go fakt naszego zniknięcia? Po nim spodziewałabym się obojętności, gdyby nie Lavi. Kronikarz z pewnością będzie próbować nas szukać. Może i dla jego kronikarskiej strony jesteśmy tylko pyłem na wietrze, ale nie zostawi nas tak po prostu. Mam nadzieję, że są bezpieczni. Obaj. Gdy mnie zabraknie, Abba będzie miała jeszcze Kandę i dzięki niemu jakoś da sobie z tym radę. Nie chcę ich ranić swoim odejściem, ale gdzie tu wyjście?

Przymknęłam oczy, gdy ogień ogarnął całe pomieszczenie. Lizał kamienne ściany, zataczał kręgi wokół mnie, podgrzewał powietrze do nieznośnej temperatury. Oddychało mi się coraz ciężej, gorąc drażnił moje drogi oddechowe. Zastanawiałam się, kiedy płomienie dobiorą się do mnie.

– Vooi! Ocknij się! – Usłyszałam.

Otworzyłam oczy i spojrzałam na postać za barierą. Albo miałam majaki albo stał tam Squalo z mieczem w dłoni.

– Skąd się tu wziąłeś?

– Udało mi się uwolnić, gdy było ich mniej.

– A wiedźma?

– Nie mam pojęcia, gdzie jest. Postaraj się nie umrzeć, zanim cię nie wyciągnę.

Łatwo mu mówić, to nie jego próbują spalić żywcem. Nadal nie byłam pewna, czy to na pewno on, ale z drugiej strony po co czarownica miałaby mnie mamić? Chyba nie oczekuje, że całą nadzieję przeleję w Squalo? To błąd. Zawsze szermierz może nie zdążyć, a ja nie porzucę godności tuż przed śmiercią. Niech ze mnie nie kpi.

Superbi z pewnością nie był w pełni sił, oboje to wiedzieliśmy. Był jednak uparty i zdecydowany, żeby mnie stąd wyciągnąć. Nie czas zastanawiać się, dlaczego. Uderzył mieczem w przezroczystą barierę. Był to zbyt słaby cios, żeby ją rozbić, ale nie poddawał się. Wtedy na jego policzku pojawiła się krwawa pręga, jakby ktoś go zaatakował. W mig zrozumiałam, że to ta niespodzianka, o której mówiła czarownica. Szarpnęłam się odruchowo, gdy pomiędzy płomieniami przeskoczyła iskra bardzo blisko mojego ciała.

– Squalo, nie rób tego! – krzyknęłam. – Nie dasz rady!

– Nic mi nie będzie! Nie zostawię cię tutaj!

Ogień zbliżał się coraz bardziej. Wiedziałam, że szarpanina nic tu nie pomoże. Debil dalej walił mieczem w przezroczystą ścianę, która nas odgradzała. Im jednak bardziej próbował ją zniszczyć, tym mocniej krwawił, na jego ciele pojawiały się kolejne cięcia, jakby atakował samego siebie.

– Squalo, przestań! – wrzasnęłam.

Nie chciałam, żeby przeze mnie zginął. Niepotrzebne mi jego poświęcenie. Oboje wiemy, że to na nic, mnie i tak nie pomoże. Nie zdąży, a nawet jeśli się przebije, to ogień nie pozwoli mu przejść. To bezcelowe.

– Squalo, przestań!

– Vooi! Nie zostawię cię!

– Przestań!

Nagły skok adrenaliny zniwelował skutki tortur. Nie czułam tamtego bólu czy zmęczenia. Złapałam za łańcuch i zaczęłam się na nim podciągać, podkurczając nogi. Ogień szalał pode mną. Było gorąco, pot spływał mi po twarzy, włosach, ciele. Squalo tymczasem dalej mocował się z przeszkodą, zalewając się własną krwią.

Palce ześlizgnęły mi się z łańcucha, zmęczone i zmaltretowane torturami ciało przestało mnie słuchać. Krzyknęłam z bólu, gdy kajdany otarły kolejny raz nadgarstki. Tym samym Squalo z większą siłą uderzył w ścianę. Ogień był coraz bliżej, lizał już moje nogi. Nogawka zaczęła się tlić. Pojawił się płomień, czułam go już na skórze. Bolało, ale zacisnęłam zęby, żeby nie krzyczeć. Nie chciałam, żeby Squalo męczył się z przeszkodą, przez którą jego rany stawały się głębsze.

Ogień pełzł po mojej skórze, palił materiał spodni, był coraz wyżej. Wrzaski nic mi nie dadzą, ból rozpływał się po całym ciele. Przyglądałam się Squalo, przynajmniej jakiś znajomy widok przed śmiercią.


***


Vivian w końcu straciła przytomność. Chyba nawet lepiej, bo nie czuła bólu i gorąca płomieni. Squalo nie zważał na własne rany czy zmęczenie, zacisnął zęby i raz po raz uderzał mieczem w przezroczystą przeszkodę. Przed oczami miał tylko jeden cel: wyciągnąć ją stamtąd. Nie chciał, żeby to się tak skończyło, nie pozwoli na to. Nie tu i nie teraz. Było na to za wcześnie, nie mógł się poddać. Przestało chodzić o głupi zakład, a zaczęło chodzić o coś więcej. Może nie o miłość czy jakieś inne górnolotne pobudki, ale po prostu mu na niej zależało jak na towarzyszce broni i przeciwniczce. Ściana jednak nie chciała ustąpić, a czar sprawiał, że każde uderzenie przyjmował na siebie, jakby ciął go niewidzialny miecz.

– Odsuń się. – Usłyszał za sobą.

Wielki młot uderzył o barierę, która rozsypała się w drobny mak. Lavi użył swojego innocence do zgaszenia ognia – jego był silniejszy i pochłonął płomienie. Squalo opadł na podłogę lochu ze zmęczenia. Miał dość, nagle ból i wszystko inne wróciło. Nie miał nawet siły zastanawiać się, skąd pozostała dwójka się wzięła, dobrze, że byli.

Lavi pokonał dzielącą odległość i ugasił tlącą się nogawkę Vivian. Nadal była nieprzytomna.

– Yuu, możesz? – zwrócił się do drugiego towarzysza.

– Nie nazywaj mnie tak – warknął Kanda.

Jedno cięcie Mugenem i łańcuch opadł, a Vivian znalazła się w ramionach Laviego.

– Żyje – odetchnął z ulgą.

W tym momencie z ust wypłynęła mu krew, a on sam runął na ziemię, ciągnąc za sobą nieprzytomną Vivian.

– Królik!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro