Rozdział 101.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„Gonisz cienie liści zwiędłych,

Szukasz we mnie swych tajemnic.

Nie wiesz co... odpowie Ci moja twarz."


Ocknęłam się w silnym zapachu szpitala. To na pewno nie było Sanatorium, bo tam tak nie cuchnie. Czułam się niemrawo, odurzona lekami przeciwbólowymi. Powoli przypominałam sobie o tamtych wydarzeniach. Co się wydarzyło, gdy straciłam przytomność? Squalo mnie wyciągnął? Przybyło wsparcie czy zdarzył się cud? Martwiłam się o nich, szczególnie o Włocha. Narażał dla mnie życie mimo swoich ran. Tego nie można tak po prostu zignorować.

Otworzyłam oczy i podniosłam się lekko na zdrętwiałych łokciach. Czułam się ociężała, musiałam długo leżeć. Jak długo? Rozejrzałam się – szpitalna sala. Nadal byliśmy w miasteczku? Gdzie pozostali? Czy żyją?

Ułożyłam się z powrotem na poduszce. Musiałam wszystko sobie poukładać w głowie i rozeznać się w sytuacji własnego organizmu.

– Ocknęła się. – Usłyszałam kobiecy głos zapewne należący do siostry oddziałowej.

Po chwili przy łóżku pojawił się lekarz, wysoki brunet o mętnoniebieskich oczach i zmęczonej cerze.

– Jak się czujesz? – zapytał.

– Gdzie oni są? – Zignorowałam pytanie. – Gdzie Kanda i reszta?

– Spokojnie. Wszystko po kolei.

– Gdzie oni są? – zapytałam mocniejszym tonem.

– Noah, przestań panikować.

Kanda wszedł do sali i zatrzymał się przy łóżku. Wyglądał na całego, odrobinę mi ulżyło.

– Gdzie Squalo i Lavi?

– Na sąsiedniej sali. Nie musisz się o nich martwić.

To mnie uspokoiło na tyle, by pozbyć się obaw, że sekta dorwała także pozostałych i nie przeżyli tego. Zastanawiające było jednak, czemu Lavi też leży w szpitalu. Co się wydarzyło, gdy byłam nieprzytomna?

Pozwoliłam się przebadać i zmienić opatrunki. Rany po torturach ładnie się goiły, lada chwila będę miała problem w dostrzeżeniu blizn. Wysokie cholewki butów ochroniły moją skórę przed oparzeniem, miałam sporo szczęścia.

Udało mi się wyciągnąć z Kandy odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Okazało się, że wprowadzili go na wygłodniałą akumę poziomu piątego, z którą miał problem, ale udało mu się wyjść z podziemi. Przez ten czas zniknął Squalo, Lavi nie był w stanie skontaktować się z nim. Od tamtego momentu minęły w sumie trzy dni: przez dwa byliśmy torturowani, a trzeci przespałam. Squalo był w niezłym stanie jak na wydarzenia ostatnich godzin, zaś Lavi miał jakieś uszkodzenia wewnętrzne, ale nie zagrażało to jego życiu. Ważne, że obaj żyli.

Przez dwa kolejne dni nie wypuszczali mnie z łóżka, choć czułam się dobrze. Lekarz był zszokowany, że tak szybko wszystko się goi. Kandę widywałam rzadko, nie miał ochoty ze mną rozmawiać, wizyty ograniczał do niezbędnego minimum. Zresztą ogólnie dziwnie się zachowywał, jakby się czymś niepokoił. Zakon przysłał za naszych poszukiwaczy innego ze świeżymi mundurami i lekami z Sanatorium dla chłopaków, żeby szybciej doszli do siebie.

Gdy w końcu uwolniłam się od większości bandaży, wzięłam długi prysznic i ubrałam się po ludzku, odetchnęłam z ulgą. Pierwsze, co zrobiłam, to poszłam do sali obok. Squalo i Lavi może nie wyglądali na w pełni sił, ale dochodzili do siebie. Uśmiechnęłam się do nich lekko.

– Gdzie mruk? – zapytałam.

– Nie wiesz? Łazi gdzieś, nic nie mówiąc – odparł Lavi.

– Myślałam, że jest z wami. Do mnie prawie nie zaglądał.

– Nie. Wciąż gdzieś znika. Ostatnio dziwnie się zachowuje – powiedział Lavi. – Jak się czujesz?

– W porządku. Squalo, dzięki, że mnie nie zostawiłeś.

Pochyliłam się nad szermierzem i pocałowałam go lekko w czoło.

– Nie ma sprawy – mruknął.

Usiadłam na jego łóżku bokiem do niego i spojrzałam na Laviego, który przyglądał mi się uważnie.

– Oznaczyli cię – odezwał się.

– Zrobili ze mnie zwierzę ofiarne. – Wzruszyłam ramionami. – Kolejna sekta podlegająca Kreatorowi.

Drzwi się otworzyły. Nie trudno zgadnąć, kto zaszczycił nas swoją obecnością. Najwyraźniej słyszał końcówkę naszej rozmowy, bo powiedział:

– Raczej nie wiedzą, kim jesteś naprawdę, bo mogliby cie potraktować inaczej.

To był ewidentny przytyk do mojego pochodzenia. Cholerny drań.

– Chyba jak zdrajcę. Ewentualnie skontaktowaliby się z samym zainteresowanym i wydaliby mu mnie. Gdzieś się podziewał, idioto? – warknęłam, nie patrząc na niego.

Gorycz ostatnich zawodów na jego osobie powoli osiągała apogeum, a to oznaczało tylko jedno – zanosi się na awanturę, bo ja mu nie odpuszczę tak łatwo.

– Nie pozwalaj sobie, Noah – odparł beznamiętnie.

Odwróciłam do niego głowę ze wściekłością w oczach. Minę miał jak zwykle, co jeszcze bardziej mnie rozsierdziło.

– Mam sobie nie pozwalać?! – krzyknęłam. – Tak się składa, że to mnie torturowali przez dwie doby bez przerwy, a potem powiesili, żebym się usmażyła żywcem! Gdzieś wtedy był, co?!

– Vivian. – Dłoń Squalo spoczęła na mojej.

– Puść. Nie chcę tego słuchać – warknęłam.

Wstałam i skierowałam się w stronę drzwi. To nie tak, że zwalałam całą winę na Kandę, ale to on mnie zostawił w tamtym korytarzu tylko dlatego, że chciałam wracać. Jego decyzja sprawiła, że stałam się więźniem wiedźmy i jej szalonych pomagierów.

– A ty dokąd? – warknął Japończyk.

– Odetchnąć świeżym powietrzem – odpowiedziałam obojętnie.

– Nigdzie się nie wybierasz. Zapomniałaś, co masz na plecach?

– Nie, nie zapomniałam. Tak się składa, że byłam jeszcze w pełni przytomna. Mam ci to dokładnie opisać? – warknęłam z jadem.

Pchnął mnie w głąb sali ze wściekłym wyrazem twarzy, który szybko ustąpił zwyczajowemu niesmakowi. Tych jego zmian nienawidziłam najbardziej.

– Do tej pory na pewno zorientowali się, że przeżyłaś. To nie są ludzie, którzy tak po prostu odpuszczą. Nie spoczną dopóki cię nie dobiją, więc siedź na dupie i się nie wychylaj, póki nie będę wiedział, na czym stoimy.

– Vooi! Czemu nic nie mówisz?! Pomoglibyśmy ci!

– Nie drzyj ryja. Ledwo się ruszacie i więcej przeszkadzalibyście, niż pomagali. A ty, Noah, zostajesz tutaj. Nie dokładaj problemów.

– Komui wie o wszystkim? – zapytałam już spokojniej.

– Tak, ale jako, że to nie należy do naszych obowiązków, mamy czekać na grupę z Watykanu. Będą tu dopiero za trzy dni. Do tego czasu musimy radzić sobie sami.

– Słowa Leverriera? – Domyśliłam się.

– Stwierdził, że nie będzie wysyłać dodatkowych egzorcystów, skoro innocence nie jest zagrożone.

– Skurwiel – skomentował Squalo.

– Tego można było się po nim spodziewać. Liczy, że zginę bez udziału Zakonu.

To było do przewidzenia. Nikt nie powiedział tego głośno, ale byłam odpowiedzialna za zniszczenie przez Sheryla tamtej wioski. To moja decyzja o tym zadecydowała, a Leverrier teraz to wykorzystuje, wyolbrzymiając wygodne dla siebie fakty.

– Więc siedź na miejscu i nie utrudniaj mi zadania.

Pod powiekami ukryłam łzy i rozpacz. Znów byłam rozchybotana emocjonalnie – od wściekłości do doła. Jednak sytuacja nie była wesoła. Teraz jesteśmy bez szans, Squalo i Lavi nie są w stanie walczyć, a tamci mają wiedźmę i jej moce. Z pewnością czają się gdzieś wokół szpitala i czekają na dogodny moment, by zaatakować. Przez trzy dni wiele może się zmienić, wydarzyć, a my byliśmy w beznadziejnej sytuacji.

– Kanda – powiedziałam cicho.

– Czego?

– Nie szukaj ich więcej. Oni sami przyjdą.

Po moich słowach zapadła pełna grozy cisza. Wypowiedziałam to, o czym wszyscy myśleli i to nas chyba przerażało. Nie do końca wiedzieliśmy, czego mamy się spodziewać, atak mógł nastąpić w każdym momencie. W końcu dość łatwo nas namierzyć na tak małym terenie. Kwestia czasu, którego jak na złość mamy za mało.

Lekarz nie wyglądał na przekonanego, gdy oznajmiliśmy mu, że się wynosimy ze szpitala. Teoretycznie rany chłopaków wykluczały wyjście z łóżka przynajmniej przez najbliższe dni, jeśli nie tygodnie. Widziałam jednak ulgę w jego oczach, gdy wychodziliśmy – nie chciał podpaść sekcie, której jak wszyscy mieszkańcy dawał ciche przyzwolenie na istnienie. Może nie mieli wyjścia, a może mieli to gdzieś. Mniejsza z tym. Ważne, że udało nam się wynająć pokój, w którym trochę ukryliśmy się przed światem. Mieliśmy czekać na tych z Watykanu, więc gdzieś musieliśmy przesiedzieć ten czas. Nie przeszkadzało mi mieszkanie z chłopakami, póki zachowywali się dobrze, gdyby zaczęli szaleć, byłaby wojna i wrzaski. Stopniowo pozbywałam się ich ran, pożerając sporą dawkę przeciwbólowych. Nie było tak źle, więc o tym nie musieli wiedzieć. Zastanawiałam się też, co zrobić z blizną na plecach. Tak łatwo się jej nie pozbędę, może w ogóle. Rana była głęboka, ślad po oparzeniu zapewne został też na kości. Może w Sanatorium na coś wpadną.

Przez dwa dni nie działo się nic. Nawet Kanda nie prowokował mnie do awantur. Miasteczko było ciche i spokojne, nic nie wskazywało na czającą się w pobliżu grozę. Czyżby sekta przeniosła się do którejś z pobliskich wiosek, które mają pod swoją kontrolą? Dziwne, że stracili nami zainteresowanie. A może kogoś oczekują? Bo przecież z pewnością wiedzą o naszym dalszym pobycie tutaj, to zbyt oczywiste.

– Vivian. – Głos Laviego wyrwał mnie z zamyślenia.

– Co jest? – Spojrzałam na niego.

– Może rzeczywiście odpuścili. Yuu powtarza, że wszędzie trwa spokój.

– Wiem, co mówi Kanda, ale czy moje przeczucia kiedykolwiek były błędne?

– Vooi! A może ty się po prostu cykasz – odezwał się Squalo.

– Nie mam do tego prawa? – zapytałam.

Zanim Squalo zripostował, do pokoju weszli Kanda i poszukiwacz. Ten drugi przyniósł obiad, więc porzuciliśmy rozmowę na rzecz napełniania żołądków. Posiłek odwrócił też moją uwagę od analizowania sytuacji, w której się znaleźliśmy.

Pukanie zaskoczyło nas wszystkich. Automatycznie złapaliśmy za broń. Poszukiwacz bardzo powoli otworzył drzwi. Stała w nich dziewczynka. Ta, która ostrzegała nas przed sektą parę dni temu. Odłożyłam sztylet na miejsce.

– Wpuść ją. Jest niegroźna – poleciłam.

Dziewczynka weszła lękliwie do środka. Najwyraźniej czegoś się bała. Rzuciłam Squalo gniewne spojrzenie i w końcu odłożył miecz.

– Oni zaraz po was przyjdą – powiedziała mała.

– Oni cię przysłali? – zapytałam.

– Nie, ale ja ich tu nie chcę. Przez nich nie mogę pojechać do mamy.

Nie miała powodu, by kłamać, a nam będzie lepiej zmierzyć się z przeciwnikami na zewnątrz. Nadszedł czas ponownego starcia.

– Dzięki za ostrzeżenie. Zmykaj stąd, zanim dowiedzą się, że nam pomogłaś.

– Nie, wyprowadzę was z miasteczka, żeby nie widzieli.

Zdumiała mnie jej propozycja. Tak jakby chciała oficjalnie przeciwstawić się sekcie, mając w nas sojuszników.

– Vooi! Wysłali ją, żeby wciągnęła nas w pułapkę – warknął Squalo.

– Nie masz dowodów, że kłamie – odparłam spokojnie.

– A ty, że mówi prawdę.

– Po pierwsze: dzieci nie umieją kłamać, a po drugie: wyczułabym kłamstwo, więc daj spokój.

Przez kilka kolejnych chwil mierzyliśmy się spojrzeniem. Squalo pierwszy ustąpił i stwierdził na odczepnego:

– Niech będzie.

– Jesteś pewna, że chcesz się tak narażać? – zapytałam małą.

– Nic mi nie będzie – odparła.

Spojrzałam na poszukiwacza, zrozumiał, o co mi chodzi i skinął głową. Niby mógł iść z nami, ale w czasie walki tylko by nam przeszkadzał. Może komuś innemu nie zawadzałoby to tak bardzo, ale przy trzech indywidualistach Lavi musiał to zaakceptować. Zresztą młody kronikarz też nie rwałby się do ratowania poszukiwacza, gdyby jego własne życie byłoby w niebezpieczeństwie.

– Czas się zbierać chyba, że chcecie tu na nich czekać. – Sięgnęłam po płaszcz, który zapewne po powrocie nie będzie się do niczego nadawał.

Dziewczynka przeprowadziła nas przez zakamarki bez żadnego problemu. Nasłuchiwałam uważnie, z daleka dochodziły do mnie odgłosy sekty zwłaszcza, że życie w miasteczku jakoś ustało. Ludzie umożliwili im bezkarne polowanie na egzorcystów. Tylko ta mała się zbuntowała.

Na ostatnie metry musieliśmy wyjść na główną drogę. Staliśmy się widoczni dla przeciwników. Usłyszałam ich za sobą:

– Tam są!

Squalo był już na linii ostatnich domów. Skręcił w stronę pobliskiego lasu, im dalej od tej piekielnej sekty, tym lepiej. Wtedy usłyszałam strzał. Nie poczułam nic, żaden z moich towarzyszy nie oberwał, więc zatrzymałam się i odwróciłam. Parę metrów dalej leżała dziewczynka, która wskazywała nam drogę, wokół powiększała się kałuża krwi. „Nic mi nie będzie" – usłyszałam ponownie jej słowa.

– Noah, rusz się. – Kanda wyrwał mnie z odrętwienia, pociągając za ramię.

Pognaliśmy za pozostałymi. Biegliśmy tak przez dobre parę minut, dopóki nie stwierdziliśmy, że zgubiliśmy pościg. Oparłam się o drzewo, nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam. Zamiast celować do kogokolwiek z nas, na cel wzięli tę małą.

– Vivian. – Lavi położył dłoń na moim ramieniu.

– W porządku – odparłam, odwracając na niego spojrzenie.

– Przecież widzę, że nie.

– Nie ma teraz czasu na rozmienianie się na drobne – powiedziałam.

Wzięłam się w garść. Nie pora na roztrząsanie sprawy, musimy działać. Inaczej nas też czeka śmierć. Zaczęłam nasłuchiwać i rozejrzałam się uważnie po otoczeniu. Dwie rzeczy nie podobały mi się.

– Nie gonią nas – oznajmiłam niezbyt zadowolona.

– Powinniśmy się z tego cieszyć – mruknął Squalo.

– Nie w tym momencie. Ta mgła nie jest normalna. O tej porze nie powinna się pojawiać.

– Czarownica? – zapytał Lavi.

– Prawdopodobnie. Musimy wyjść z tego lasu, zanim mgła zasłoni nam czubki nosów. Inaczej nigdy stąd nie wyjdziemy. Trzymajcie się blisko siebie.

Ruszyliśmy mniej więcej w tę stronę, z której przyjechaliśmy do miasteczka. Im mgła była gęstsza, tym szliśmy szybciej, a potem chód przerodził się w bieg. Jednak chmura zaczęła przesłaniać nam widok. Niosła ze sobą zagrożenie. Szermierze pogonili do przodu pewnie święcie przekonani, że jesteśmy tuż za nimi. Lavi też szybko zniknął mi z oczu. Przestałam mieć pewność, że biegnę w dobrym kierunku. Wszystko pokryła gęsta mgła.

Zatrzymałam się. To było bezsensu, mój zmysł orientacji przestał całkowicie działać. Nie miałam pojęcia ani gdzie jestem ani gdzie chłopcy. Miałam zacząć ich wołać, kiedy ktoś zaczął oddziaływać na moją pamięć, eksponując jedynie ból. Czarownica. Nie wiem, gdzie była, ale to na pewno ona. Walczyłam z nią, nie jestem tak słaba, by dać się pochłonąć przeszłości. Mimo to z moich oczu płynęły łzy. Wyciągało ze mnie więcej sił niż walka fizyczna, bolało.

Usłyszałam ruch. Z trudem zwróciłam swoją uwagę na rzeczywistość, prawie przełamując zaklęcie. Udało mi się to na tyle, że zobaczyłam Squalo z mieczem wyciągniętym w moją stronę. Atakował.

– Rybka, nie! – krzyknęłam.

Zatrzymał się w ostatniej chwili z ostrzem przy moim brzuchu. Pomrugał intensywnie oczami, zanim odzyskał całkowitą kontrolę nad swoim umysłem. Najwyraźniej wszystkich nas zaatakowała.

– To ty – odezwał się. – Co ja, do cholery, wyprawiam?

– Czarownica wpływa na nasze umysły, przypominając bolesne i traumatyczne przeżycia. Mało mnie nie przebiłeś przez nią – wyjaśniłam.

Tuż za sobą usłyszałam złośliwy chichot. Spojrzałam w jego kierunku, ale przez tę mgłę nic nie widziałam. Usłyszałam za to jej głos:

– Zrób to. Przebij ją. No już, zrób to.

Odwróciłam się do Squalo. Miecz drżał nadal przy moim ciele, a on walczył ze sobą. Głos czarownicy kusił, by mnie zabił, okrążał nas i zbliżał się. W końcu zobaczyłam ją za szermierzem, szeptała mu do ucha.

– Squalo, nie! – wrzasnęłam.

Wiedźma podeszła do mnie, poczułam, jak odgarnia mi włosy z twarzy. Uśmiechała się.

– Nie krzycz. On należy do mnie – powiedziała cicho.

– Rybka, przestań się wygłupiać – zwróciłam się do Squalo.

Jego ręka przesunęła się do przodu, ale to nie mnie przebił mieczem. Oczy miał całkiem przytomne.

– Vooi! Nie pozwalaj sobie, wiedźmo! – wrzasnął.

Przebita czarownica początkowo patrzyła na nas ze zdumieniem. Potem zaczęła się opętańczo śmiać i znikać.

– Naprawdę myśleliście, że to jestem ja? – zapytała drwiąco. – Spodziewaliście się tak łatwego zwycięstwa? Jest was tylko dwoje z czworga. Mam jeszcze tyle możliwości.

Iluzja rozpłynęła się. Słyszeliśmy tylko jej śmiech roznoszący się wokoło. Nabrała nas, ale teraz wie, że potrafimy skutecznie przełamać jej zaklęcie.

– Niech ja ją tylko dorwę – warknął.

– Najpierw trzeba znaleźć tych dwóch głupców – odparłam.

Golem wyskoczył z mojej kieszeni i uniósł się spokojnie pomiędzy nami. Gorsze było to, że czułam w pobliżu akumy. Zbliżały się.

– Łącz z Lavim i Kandą – poleciłam i po chwili zaczęłam ich wywoływać.

Upiorne sekundy zamieniły się w minuty. Wstrzymałam na moment powietrze, gdy akumy były już blisko, a z golema wydobywały się tylko trzaski.

– „Vivian? Squalo?" – Usłyszeliśmy.

– Lavi. – Odetchnęłam z ulgą. – Wszystko w porządku?

– „Jestem trochę skołowany i wolałbym, żeby mi nie grzebała w głowie, ale wszystko w porządku. Co u was? Macie jakieś wiadomości od Yuu?"

– Też jesteśmy cali. – Uchyliłam się przed pociskiem. – Kanda się nie odzywa. Poszukaj go. My musimy zająć się akumami.

– „Dobra, dajcie znać później."

– Jasne.

Aktywowałam innocence i ruszyłam do ataku. Oczy nie były mi potrzebne, słyszałam je wyraźnie nawet, gdy rozpoczęliśmy dialog ze Squalo, żeby znów się nie pogubić. Akum nie było dużo, nie stanowiły wielkiego zagrożenia i szybko sobie z nimi poradziliśmy.

– Vooi! Sekta, czarownica, akumy. Jeszcze tylko Noah brakuje.

Uśmiechnęłam się krzywo, przecież kogoś bliskiego im miał obok siebie. Czarny humor. Dezaktywowałam innocence, gdy zdobyłam pewności, że nie będzie już nam potrzebne.

– Chodź, musimy połączyć się z resztą, jeśli chcemy wygrać z wiedźmą.

Wzięłam go za rękę. Drogowskazem był dla nas system nawigacyjny golema, mniej więcej namierzył chłopaków. Czułam niepokój, im więcej ktoś przeżył złych rzeczy, tym większe ryzyko, że czarownica go złamie. Lavi dał sobie radę, a Kanda? Do tej pory się nie odezwał. Jego przeszłość pewnie dała czarownicy pole do popisu, trzeba go z tego wyciągnąć.

– „Znalazłem Yuu". – Usłyszeliśmy Laviego.

– Spróbuj go wyrwać z czaru. Chyba jesteśmy niedaleko.

– „Dobrze."

Mgła nadal uniemożliwiała widoczność, polegałam na słuchu i systemie golem-radia. Squalo trzymał mnie za rękę i szedł ostrożnie krok za mną. Cały czas miał miecz gotowy do odparcia ataku.

Usłyszałam Laviego przemawiającego do Kandy. Przyśpieszyłam i po dłuższej chwili zobaczyliśmy naszych towarzyszy. Japończyk siedział pod drzewem, miał mętne spojrzenie i nie reagował na słowa. Puściłam Squalo i uklęknęłam przy Kandzie. Potrząsnęłam energicznie jego ramieniem.

– Kanda, debilu, ocknij się.

Nadal nic. Nie byliśmy w stanie go przywrócić do rzeczywistości. Nie pomogło przeklinanie ani bicie po gębie. Czarownica w tym przypadku wygrała i oznajmiła to śmiechem. Odpowiedziałam bluzgiem przekleństw, ale nie ulżyło mi. Poczułam za to, że chwyta mnie ponownie w pułapkę czaru. Przeszłość powoli mnie pochłaniała, zaczynałam gubić poczucie rzeczywistości osłabiona poprzednim atakiem.

Na ramieniu poczułam ciężar dłoni. Zamiast przeszłości zobaczyłam własne kolana. Podniosłam głowę i odwróciłam spojrzenie. To Squalo mnie przebudził. Uśmiechnęłam się lekko.

– Ta sztuczka już ci nie wyjdzie, bo jesteśmy wszyscy razem – rzuciłam w mgłę.

– Ale on należy już do mnie – odpowiedziała, pojawiając się.

– Nie na długo – warknęłam.

– Pobłądził w odmętach własnej przeszłości. Wciąż patrzy na to samo i go nie obudzisz.

– Wystarczy się ciebie pozbyć. – Z mgły wyszedł mężczyzna w czarnym płaszczu z kapturem nasuniętym na głowę.

Squalo wyciągnął w jego stronę miecz, nie ufał nieznajomemu. Za to ja już wiedziałam, skąd jest obcy. Odwróciłam ostrze w stronę czarownicy.

– Nią trzeba się zająć – powiedziałam i ruszyłam do walki.

Squalo i Lavi zmieniali się ze mną co chwilę, ale nie byliśmy w stanie nawet jej dosięgnąć. Pojawiała się i znikała, jedynym stałym elementem był śmiech tej suki.

– Musicie zaatakować jednocześnie – powiedział nieznajomy.

Do tej pory się nie ruszył, jakby był tylko obserwatorem, ale czułam, że kryje się w tym głębszy sens. Z niepokojem spojrzałam na Kandę, nadal bez zmian.

– Vooi! Niby dlaczego mamy ci ufać?!

– Squalo, zaufaj mi! – krzyknęłam do niego.

Przez chwilę mierzył mnie wzrokiem, a potem wykonał gest oznaczający „panie przodem". To był pierwszy raz, kiedy świadomie współpracowaliśmy. Lavi świetnie się do tego dostosował i zaatakowaliśmy z trzech stron, zmuszając przeciwniczkę do wycofania się tylko w jednym kierunku. Tam czekał na nią nasz nowy sojusznik. Walczyli z użyciem zaklęć, więc się wycofaliśmy. Spojrzałam na Kandę, ale jego mętny wzrok wyraźnie mówił, że Japończyk nadal jest w mocy czarownicy.

Wrzask napełnił niespodziewanie nasze uszy, drażniąc słuch. Wiedźma przybrała swoją prawdziwą postać, została przebita białą szpadą i płonęła w różowym ogniu. Przyglądaliśmy się temu w milczeniu póki nie zniknęła całkowicie.

– Już po niej? – zapytałam.

– Tak – odparł nieznajomy.

– Ale Yuu jeszcze się nie obudził. – Usłyszałam Laviego.

Klęczał przy Kandzie i obserwował go z niepokojem. Kucnęłam po drugiej stronie Japończyka i potrząsnęłam jego ramieniem.

– Hej, obudź się – powiedziałam. – Kanda, przestań sobie jaja robić, bo to nie jest zabawne. Nie ma tu żadnej księżniczki, która ma cię obudzić pocałunkiem, więc przestań grać cholernego księcia.

– Vooi! Może by to spróbować.

– Kanda, znalazła się księżniczka dla ciebie. Trochę głośna, ale sam się prosisz.

– Vooi! Mówiłem o tobie! – Na jego policzki wpłynął delikatny rumieniec.

– Uważaj, bo go pocałuję – mruknęłam.

Ręka Kandy uniosła się i chłopak oparł na niej głowę.

– Może byście się zamknęli. – Usłyszeliśmy jego głos. – Drzecie się jak opętani.

– No, dzięki. Wyobraź sobie, że martwiliśmy się o ciebie, durniu.

– Kto to jest? – Wskazał na nieznajomego.

– Pomógł nam z czarownicą – wyjaśniłam.

Kanda nie wyglądał na zdziwionego postacią obcego, choć raczej nie miał pojęcia, kim jest.

– Co z sektą?

– Nie musicie się o to martwić – odezwał się nieznajomy. – Sektą już się zajęliśmy.

– My? – zapytał Lavi. – Kim wy jesteście?

– Nie chcecie tego wiedzieć – odparł mężczyzna.

– Niby dlaczego? – warknął Squalo, łapiąc ponownie za miecz.

– Uspokójcie się. – Pociągnęłam Superbiego za mundur. – Dajcie sobie siana.

– Wiesz, kim on jest? – zapytał Lavi, trzymając dłoń tuż przy broni.

– Nie, ale spotkaliśmy już jemu podobnych i za każdym razem nam pomagali. – Spojrzałam na Kandę, żeby potwierdził.

– Pomijając to, że ratowali ci tyłek, to masz rację – powiedział.

– Akurat to mogłeś zostawić w spokoju – mruknęłam.

– Chodźcie, odeskortuję was do miasta. Zapewne wasi już tam na was czekają.

– Dużo wiesz – stwierdził Lavi.

– Taka praca – odparł nieznajomy. – Idziemy?

– Jasne. Najważniejsze, że ta mgła zniknęła – powiedziałam.

– To też jeden z czarów czarownicy.

Powolnym krokiem ruszyliśmy do miasteczka. Milczeliśmy. Miałam już dość, ale na szczęście misja się skończyła, za chwilę wrócimy do Kwatery Głównej i będziemy mogli odpocząć. Z daleka poczułam obecność Trzecich. Umiałam już ich odróżnić od akum, lecz wciąż początkowa reakcja alarmowała wszystkich wokół.

Miasteczko nadal wyglądało na wyludnione. Jedynymi obecnymi ludźmi na ulicach były Kruki, grupa wyspecjalizowana w pozbywaniu się sekt i Trzeci. Madarao skrzywił się na nasz widok, a raczej naszego towarzysza.

– Czego tu? – warknął.

– Egzorcyści na wszystko nie pomogą – odpowiedział nieznajomy. – Moglibyście o nich bardziej dbać.

– Nie pouczaj mnie, śmieciu. Najlepiej się wynoś.

– Ej, może grzeczniej – warknęłam. – W końcu nam pomógł. A może Leverrier chciał nas wszystkich skazać na śmierć?

– Nie mieszaj się w to – ostrzegł mnie Madarao.

– Bo co? Myślisz, że się ciebie boję, półakumo?

– Sama sobie przybijasz gwoździe do trumny, Czternasta.

Postawiłam krok w jego stronę. Nie będzie mnie tak traktować. Ja przynajmniej wiem, kim jestem, w przeciwieństwie do tego eksperymentu. Powstrzymał mnie nieznajomy.

– Gniew nie jest tu potrzebny – powiedział. – Nie martw się, Kruku, nie będę niepokoić egzorcystów. Uważajcie na siebie, Strażnicy Niewinności, zwłaszcza ty, Vivian Walker.

Odwrócił się i ruszył w stronę lasu. Słyszałam, jak Madarao klnie na niego pod nosem. Niespodziewanie złapał mnie za ramię i odwrócił do siebie.

– Co wam powiedział? – zapytał.

– Po pierwsze: puść mnie. – Strząsnęłam jego dłoń. – Po drugie: grzeczniej, a po trzecie: to nie twoja sprawa. Lepiej mów, co z sektą.

– Nie ma po nich śladu, a na to zaraportuję.

– Proszę bardzo. My nie mamy nic sobie do zarzucenia. – I zwróciłam się do towarzyszy: – Wracajmy do Kwatery Głównej.

Ruszyliśmy w stronę poszukiwacza, który miał nas skontaktować z Londynem.

– Zobaczymy, jak zaśpiewasz, gdy nie będziesz miała wsparcia generałów. – Usłyszałam.

Spojrzałam na lidera Trzecich. W jego oczach płonęła czysta nienawiść.

– Wtedy jedno z nas zginie i zapewniam cię, że to będziesz ty, półakumo – odpowiedziałam z godnością i poszłam dalej.

Długo nie musieliśmy czekać na bramę do domu. W znanych murach dopadło nas zmęczenie, ale i odprężenie. Słowa Madarao rozpłynęły się w odgłosach, za którymi mimo wszystko się tęskni w terenie, choć są irytujące w wolny dzień.

Miałam iść pod prysznic, już nawet rozpięłam kilka guzików koszuli, kiedy drzwi mojego pokoju otworzyły się. Na szczęście rozpinałam te od dołu. Odwróciłam się ze złością.

– Nauczyłbyś się pukać – warknęłam na Kandę.

– Co ty o nich wiesz? – zapytał.

– O kim?

– O tych w czarnych płaszczach. To nie przypadek, że pojawiają się tam, gdzie ty. Tylko nie kłam.

– Nic o nich nie wiem prócz tego, że starsi egzorcyści coś wiedzą. Zapytaj Tiedolla, ale nie gwarantuję, że odpowie. Mnie kazał zapomnieć.

– Czego oni od ciebie chcą?

– Możesz powiedzieć Leverrierowi, że nie wiem albo zabić mnie tu i teraz. On ich nie lubi.

– A ty wiesz, dlaczego – stwierdził.

– Na to ci nie odpowiem, więc nie pytaj. Są tematy, których oboje nie chcemy zaczynać.

Mierzyliśmy się spojrzeniami. Chyba jasno dałam mu do zrozumienia, żeby odpuścił, więc na co to? Opowieść o Lidze i eksperymencie sprzed jedenastu lat może tylko potwierdzić to, czego nie chcę wiedzieć na pewno, a jego sprowokować do zachowania, którego nie jestem w stanie przewidzieć.

– Skąd wiesz, że są takie tematy? – zapytał.

– Bo wiem więcej, niż bym chciała.

– Co ty możesz wiedzieć? Ty nawet nie wiesz wszystkiego o sobie – warknął.

Chyba przestało mu się to podobać. Podeszłam do niego i spojrzałam w jego oczy. Dojrzałam w nich strach. On nawet śmierci się nie bał, ale teraz przerażała go wiedza, którą posiadam.

– Jedenaście lat temu Leverrier zakazał kontaktów z tamtymi. Czy muszę mówić dalej?

– Nic o tym nie wiesz – warknął, łapiąc mnie za koszulę.

Położyłam dłonie na jego nadgarstkach, zachowując spokój.

– Sam chciałeś sprawdzić stan mojej wiedzy. Czy nic nie wiem? Nie sądzę, ale do całości brakuje mi kilku faktów. Dlaczego nie pytam? Bo chyba nie chcę wiedzieć albo boję się pytań, na które nie potrafię ci odpowiedzieć. Jedenaście lat to dużo czasu i powiedzmy, że na tym koniec tematu. Będziesz chciał, sam powiesz. Twoja sprawa.

Puścił mnie i uspokoił się. Chyba sam był zaskoczony swoim wybuchem.

– Nie pytałaś Tiedolla?

– Nie.

– A Crossa?

– Kiedy się z nim widziałam? – zapytałam niewinnie.

– Noah, nie kpij sobie ze mnie.

– Gdybym się z nim spotkała i o to zapytała, nie chciałby mi odpowiedzieć. Odpuść już.

– Dam ci radę. Nie drażnij Madarao, bo będziesz miała kłopoty.

– Niech on mnie nie drażni – odparłam. – A teraz pozwolisz, że pójdę się wykąpać.

Odwróciłam się i poszłam do łazienki. Usłyszałam, jak Kanda zamyka za sobą drzwi. Westchnęłam, przypominając sobie rozmowę z Crossem w Bukareszcie. Od tamtego czasu wiele się zmieniło, fakty same się na siebie nakładały. Wiedza zdobyta przypadkiem trochę mi ciążyła, wolałabym o tym nie myśleć.

Odkręciłam wodę i pozwoliłam jej zmyć z siebie wszystko włącznie z takimi myślami. Teraz liczył się tylko odpoczynek, potem będę zastanawiać się nad raportem i całą resztą pierdół. A potem proza życia...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro