Rozdział 107.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„Próbuję czuć się dobrze

i każdą chwilą żyć

By stąpać móc po wodzie

Zbyt cenny jest nasz czas

Pamiętam to, co było,

Lecz nie chcę wracać by

Gonić cienie, gonić cienie"


Obudziłam się wieczorem i od razu tego pożałowałam. Zepchnęłam z siebie koc, chwiejnymi krokami dotarłam do łazienki i zwymiotowałam. Znałam to uczucie – dwie przeciwne siły straciły chwiejną równowagę. Nie czułam bólu, ale byłam osłabiona. Gdy w końcu usiadłam na posadzce, opierając się o ścianę, i otarłam łzy, zobaczyłam w drzwiach Squalo.

– Wyglądasz okropnie – powiedział.

– Wiem. Tak też się czuję – odparłam cicho.

– Przesadziłaś z leczeniem Laviego?

– Nie. Tak się zawsze kończy, gdy geny Noah i innocence stracą równowagę, ale uwierz mi, bywało gorzej. Co z Lavim?

– W porządku. Odpoczywa i jest ci winny za uratowanie życia.

– Bzdura. Nic mi nie jest winny. To był mój obowiązek.

Skrzywiłam się, gdy poczułam żołądek podchodzący do gardła, a raczej jego zawartość. Próbowałam to jakoś opanować, ale się nie dało.

– Nienawidzę tego – stwierdziłam, gdy wróciłam pod ścianę.

Squalo podał mi kubek z wodą.

– Przepłucz gardło.

Wykonałam polecenie. Nie miałam siły się kłócić. Squalo za to obserwował mnie uważnie. Jeszcze wielu moich tajemnic nie znał.

– Dlaczego przejmujesz ból innych? To masochizm.

– Kiedyś tak nie było. – Usiadł obok mnie. – Gdy odkryłam, że moje pasożytnicze innocence może leczyć innych, nie ponosiłam żadnych bolesnych konsekwencji. Po tym byłam jedynie mocno osłabiona, ale teraz coraz bliżej mi do Noah, choć tego nie chcę. Nie potrafię jednak tego w sobie zdusić. Mniej więcej pół roku temu zostałam ranna w czasie misji. Dość poważnie zresztą. Od tego wszystko się zaczęło. Najpierw wahania synchronizacji, ataki agresji i pełno różnych objawów. Gdy wreszcie innocence się ustabilizowało, zauważyłam, że po każdym leczeniu moje ciało boli, jakbym to ja została ranna. Nie potrafię panować nad tym bólem, osłabia mnie. Innocence każe mnie za to, że jestem córką Noah.

– Równocześnie jesteś egzorcystką.

– Za wszystko płacimy. Pasożyty z reguły są mocniejsze od typu wyposażeniowego, ale skraca nam to życie. Kiri czy Allen raczej nie dożyją starości albo ta przyjdzie szybciej. Ja za swój grzech istnienia płacę bólem i upokorzeniem.

Przyglądał mi się uważnie. Moje odbicie w jego oczach wyglądało marnie, z pewnością tak właśnie było. Jednak nie to trapiło mnie najbardziej a przyszłość. Niepewna, krucha i być może nie dla mnie.

– Już mi lepiej – stwierdziłam, choć tego nie byłam pewna.

Na pewno jednak mój żołądek się uspokoił, więc nie było sensu siedzieć dalej w łazience. Podniosłam się, ale ciało odmówiło posłuszeństwa. Przewróciłabym się, gdyby Squalo mnie nie złapał.

– Voi! Nie szarżuj tak – mruknął.

– Wybacz. Czasem sama nie mogę być siebie pewna.

Miałam wrażenie, że chciał coś powiedzieć, ale milczał. Wziął mnie na ręce i zaniósł do pokoju. Ułożył mnie na drugim łóżku. Lavi nadal spał, przynajmniej szybciej wróci do formy. Teraz pozostawało nam jedynie czekać na powrót Kandy.

Squalo wyjrzał przez okno. Potem podniósł strącony koc i położył go na oparciu fotela, na którym usiadł. Rola niańki chyba nie do końca mu odpowiadała, ale utrata kolejnego egzorcysty byłaby osobistą porażką. W końcu jesteśmy pod jego opieką.

– Squalo, opowiedz mi o swojej rodzinie.

Spojrzał na mnie z zaskoczeniem i niezrozumieniem.

– Voi! Na co ci to? – warknął.

– Nie chcę zasnąć.

– A powinnaś. Jesteś osłabiona.

– Nie aż tak. Wyśpię się, gdy będziemy bezpieczni w Kwaterze Głównej. Opowiedz, proszę.

Przeniósł się w nogi mojego łóżka. Obserwowałam go uważnie, chcąc znaleźć powód oporu przed wspomnieniami.

– Nie ma o czym opowiadać.

– Byli aż tak źli?

– Walker, daj sobie spokój. To cię nie powinno obchodzić.

Szturchnęłam go delikatnie stopą w bok.

– O co chodzi? – zapytałam.

– O nic – burknął.

– To dlaczego nie chcesz powiedzieć?

– Bo nie ma o czym opowiadać. Byli normalni, choć dla ciebie arystokracja jest wszędzie taka sama.

– Nie moja wina, że w większości spotkałam tylko takich. Miałeś rodzeństwo?

– Młodszą siostrę. Ją też zabili.

– Szukałeś morderców?

– Wiem, kim są, ale na razie jestem zbyt słaby, żeby się zemścić. Przyjdzie jednak czas, że zapłacą za swe winy. Teraz ty mi opowiedz historię tej blizny.

Dotknął śladu przypalenia na moim policzku. Był bardzo spostrzegawczy, niewielu nieobeznanych o tym wie. Odsunęłam od siebie jego dłoń. Nigdy nie lubiłam tej blizny.

– Każde złapane dziecko ulicy ma taki ślad. Znakują nas jak bydło, za które jesteśmy uważani. Najczęściej robią to psy, bo który wielki pan by sobie rączki tym brudził? – zaszydziłam. – W większości przypadków skreśla to nas dla społeczeństwa, uniemożliwia zdobycie uczciwej pracy, przyczepia nam łatkę złodziei i morderców. Żaden z nich pewnie nigdy nie pomyślał, że to oni stworzyli świat ulicy, którego tak bardzo nienawidzą, skreślając nas już na starcie.

– A sierociniec? Tam nie byłoby ci lepiej?

Zaśmiałam się gorzko. Może i znał życie z jego gorszej strony, ale brudu nigdy nie dotknął.

– W bidulu jesteś zależny od wszystkich, którzy są wyżej od ciebie w hierarchii. Na ulicy przynajmniej możesz sobie sam wybrać rodzaj śmierci, bo w bidulu to zazwyczaj głód i harówka. Możnym jesteśmy potrzebni tylko do łóżka i polowań. Jestem zmęczona, Squalo. Chyba rzeczywiście powinnam pójść spać.

Nie chciałam, żeby w to głębiej wchodził. Tamten strach nadal był żywy i tylko czekał na okazję, żeby się wydostać na zewnątrz.

Squalo zszedł z łóżka, a ja zamknęłam oczy, by zasnąć. Sny jednak były pełne wspomnień tamtych dni: paznokcie hrabiny gładzące mój policzek, ucieczka przed gradem kul, obrazy tego, co zrobili z tamtymi, wrzaski pięciolatki.

Obudziłam się, gwałtownie siadając. Oddychałam nerwowo, wciąż czując strach. Przełknęłam łzy, to przeszłość, nie należy do niej wracać. Czułam utkwione w sobie spojrzenie Squalo. Dopiero po chwili odważyłam się na niego spojrzeć.

– Nic mi nie jest – powiedziałam cicho. – To tylko koszmar.

– Voi, raczej natłok wspomnień.

– Nic mi nie jest – powtórzyłam. – To nic.

Położyłam się na powrót na posłaniu. Nie chciałam, żeby ciągnął temat, to nieważne. Odwróciłam się do niego plecami, żeby dał mi spokój. Słyszałam, jak się porusza po pokoju.

– Kim była Anabell? – zapytał.

Odwróciłam się gwałtownie i spojrzałam na niego.

– Że co?

– Pytałem, kim była Anabell. Mówiłaś przez sen. To było jedno ze zrozumiałych słów, które powiedziałaś.

Zanim odpowiedziałam, drzwi się otworzyły, wpuszczając do środka Kandę. W samą porę, żeby zmienić temat. Chyba jeszcze nigdy nie byłam tak zadowolona z jego pojawienia się.

– Masz innocence? – zapytałam.

– Tak.

– Do świtu nie pozostało dużo czasu. Chyba pozwolisz Laviemu odpocząć? – Niby stwierdziłam, niby zapytałam.

– Znowu szalejesz? – zapytał.

Wiedziałam, o co mu chodzi. Musiał dostrzec coś w mojej twarzy, że się zainteresował.

– Do rana powinno wrócić do normy – odparłam niedbałym tonem. – Zostaniemy tu do świtu?

Nie odpowiedział, ale już po jego zachowaniu wiedziałam, że mogę iść jeszcze spać. Odwróciłam się do ściany, zanim Squalo wznowił śledztwo i zamknęłam oczy. Słyszałam, jak rozmawiają ściszonymi głosami, Superbi powiedział drugiemu egzorcyście o moim stanie. W ten sposób dojdzie to do Komuiego, zanim się obejrzę. To nie tak, że chciałam to ukryć, wolałam po prostu załatwić sprawę osobiście. I tak czeka mnie pogadanka, Kanda mi tego nie przepuści.

Obudziły mnie pierwsze promienie słońca. Przewróciłam się na drugi bok, żeby ocenić sytuację. Lavi jeszcze spał, Squalo też chrapał w fotelu, Kandy nigdzie nie było. Mogłabym sądzić, że jego powrót był snem, gdyby nie subtelna woń lotosu w powietrzu. Dość świeża zresztą. Zapewne poszedł zameldować o sukcesie misji, bo jakoś nie wierzę, żeby pomyślał o śniadaniu. Przeciągnęłam się i wstałam. Nadal nienajlepiej się czułam, ale to było do przewidzenia. Mimo to bez przeszkód dotarłam do łazienki i wzięłam szybki prysznic. Gdy wróciłam do pokoju, Kanda zmieniał opatrunki Laviemu. Nikt już nie spał.

– Jak się czujesz? – zapytałam.

– Dobrze.

– Noah, zbieraj się. Za chwilę musimy być na miejscu.

Nie było czasu na rozmowy. Mimo to dotarliśmy na czas i z łatwością wróciliśmy do Kwatery Głównej. Lavi został skierowany do Sanatorium, razem ze Squalo poszłam coś zjeść, a Kanda polazł naskarżyć na mnie i zdać raport z naszej misji. Tym razem było to na tyle ważne, że spotkaliśmy członka Klanu Noah i udało się go zabić.

O tej porze stołówka była jeszcze senna i bardzo spokojna. Odpowiadało mi to. Zamówiłam lekkie śniadanie, spodziewając się półdniowej sesji w laboratorium. Takie życie, nie ma co narzekać. Nie rozmawiałam ze Squalo, rzucał mi ukradkowe spojrzenia, ale milczał. Nadal byłam dla niego zagadką o stu twarzach, wciąż odkrywał kolejne moje tajemnice i zamiast wycofać się, widząc tragedię, prze naprzód, nie znając słowa „dość".

Gdy dostałam wezwanie do Kierownika, zachowywałam się spokojnie. Wiedziałam, że to mnie nie ominie, Kanda zawsze robił mi na złość. Aż dziwne, że nie opowiedział im o wszystkich moich tajemnicach. A może to zrobił? Może dlatego zostałam skreślona i napiętnowana. Albo nic nie ujawnił, bo obawia się, że ja też zacznę mówić o jego sekretach, choć może być jeszcze milion innych możliwości.

Siedzieli obaj, Komui popijał kawę małymi łyczkami i czekał, aż usiądę.

– Chciałeś mnie widzieć – odezwałam się.

– Zapewne wiesz, w jakiej sprawie.

– Nie ma żadnej sprawy. Kanda wyolbrzymia fakty.

– Vivian, bardzo cię proszę. To jest już poważne.

– Kanda wyolbrzymia fakty. Nie mam z tym problemu i nie nadużywam środków przeciwbólowych. Komui, mówię prawdę.

– Kanda, zostaw nas samych.

Chłopak wyszedł z gabinetu. Komui przyglądał mi się uważnie, nie wierzył w ani jedno moje słowo. Nie musiał tego mówić, czułam to.

– Vivian, rozumiem, że twoja sytuacja jest niewesoła. Uważasz, że jesteśmy przeciwko tobie, ale popadanie w skrajności czy nałogi niczego nie zmieni.

– Dobra, przyznaję: zdarzyło mi się nadużyć przeciwbólowych, ale tylko dwa razy. Kanda naprawdę przesadza, choć nie wiem, dlaczego to robi. Nie ma żadnego problemu.

– Dobrze. Vivian, wierzę ci.

Powiedzmy, że mi wierzy, bo faktycznie nie ufał mi ani odrobinę. Nie pokazałam jednak po sobie tego faktu.

– Jak się czujesz? – zapytał.

– Lepiej niż wczoraj, ale nadal jest coś nie tak.

– Idź, niech ci zrobią badania, a potem spotkamy się u Hev. Nie chciałbym, żeby spotkało cię to, co ostatnio.

– Wiem.

Wstałam i ruszyłam na badania. Już się zdążyłam przyzwyczaić do takiego obrotu sprawy. Sama nie chciałam doprowadzić się do tamtego stanu bólu i szaleństwa. Tym razem naprawdę bym zwariowała i nie byłoby czego ratować. Nigdy więcej takiego okresu w moim życiu.

Kilka godzin później zeszłam na sam dół Kwatery Głównej, gdzie urzędowała Hevlaska. Komui już na mnie czekał, nawet Leverrier się przyplątał, co nie wzbudziło mojego entuzjazmu. Podałam Kierownikowi wyniki badań.

– Możemy zaczynać – oznajmiłam.

Procedurę znałam na pamięć. Rozluźniłam się, gdy Hev mnie podniosła, pozwalając, aby bez przeszkód sprawdziła stan mojej synchronizacji.

– Dziewięćdziesiąt dziewięć procent. Wszystko w porządku, jak dotychczas. – Odstawiła mnie na pomost.

Usiadłam na barierce, obserwując Komuiego. Pobieżnie przeglądał papiery, nie spodziewałam się rewelacji. Poza tym czytałam wyniki i sama doszłam do wniosku, który po chwili padł z ust Kierownika:

– Tym razem to twoja ciemna strona próbuje szwankować. Albo osłabienie wynika z powagi obrażeń, jakie leczyłaś.

– Wolę tę pierwszą teorię. Znając życie, jeśli skłonimy się ku drugiej, dostanę bezwzględny zakaz leczenia poza tym budynkiem.

– W tym stanie byłaś zupełnie bezbronna. Mogłaś zginąć.

– Kto by tam za mną płakał? – Wzruszyłam ramionami. – Na pewno nie Centrala.

– Uwierz, znalazłoby się gro osób, których by to ubodło. Idź odpocząć.

– Nie będzie pogadanki? – zironizowałam.

– Znasz jej treść na pamięć, to raz, dwa: i tak masz kilka dni przerwy od misji, trzy: nie mam teraz czasu. Zmykaj do siebie.

Nie irytowałam go dłużej i poszłam sobie. W końcu wzięłam porządny prysznic, przebrałam się w luźniejsze ciuchy i poszłam zaspokoić głód. Mimo długiego dnia w laboratorium nie chciało mi się spać jak zwykle przy tej okazji. Odpuściłam sobie treningi, spacery na zewnątrz i wybrałam się na świetlicę, gdzie zastałam Laviego. Czytał coś, jak gdyby nie otarł się dopiero o śmierć.

– Już cię wypuścili z Sanatorium? – zapytałam, siadając w fotelu.

– Nie mieli co ze mną zrobić. I tak ze dwa dni posiedzę w domu.

– Jak się czujesz?

– Dobrze. Uratowałaś mi życie. Niepierwszy zresztą raz. Dziękuję.

– Nie ma sprawy. Wypełniłam tylko swój obowiązek.

– Akurat. Gdybyś nie chciała, byłbym sztywny.

Uśmiechnęłam się. Tu mnie miał. Dobrze wiedzieli, że mi na nich zależy i będę ich chronić, ale to też był obowiązek. Egzorcyści byli nam potrzebni, żeby wygrać z Kreatorem, bez nich ani rusz, więc naturalną rzeczą była dla mnie ochrona ich żyć. Czasem niestety nie wychodzi, ale nad tym nie zależy się za mocno zastanawiać.

Drzwi świetlicy otworzyły się i stanął w nich Kronikarz. Najwyraźniej wrócił już ze swojej podróży i słyszał o ostatnich wydarzeniach, bo przez chwilę przyglądał się bacznie Laviemu.

– Nic mi nie jest – oznajmił młodszy.

– Ty się nigdy nie zmienisz, idioto. Jak zwykle lekceważysz swoje obowiązki – stwierdził Kronikarz.

Uśmiechnęłam się. Wszystko zachowało swoją formę. Za to ceniłam to miejsce, za tą prawdziwość.

– Vivian, chciałbym porozmawiać z tobą wieczorem.

– Dobrze, przyjdę.

Mężczyzna zostawił nas samych. Przekręciłam się i położyłam w poprzek fotela, podkładając pod głowę poduszkę. Tak było znacznie wygodniej.

– Będziesz mnie pilnować? – zażartował Lavi.

– Nie. Tu jest mniejsze prawdopodobieństwo, że ktoś będzie przeszkadzał mi w odpoczynku.

– Właśnie, zapomniałem spytać...

– Już teraz dobrze – przerwałam mu, domyślając się, o co chce zapytać. – Może nie do końca tak, jak powinnam, ale czuję się dobrze. Po prostu potrzebuję przerwy.

– Cieszę się. Nie chciałbym być przyczyną twoich problemów zdrowotnych.

– To nie przez ciebie – odparłam z wiedzą, że tak jest istotnie.

Nie wiedziałam skąd. Po prostu wiedziałam. Nie wnikałam w to głębiej, bo w całej historii jest zbyt dużo znaków zapytania i łatwo się pogubić. Jak tu nie zwariować?

Lavi wrócił do lektury, a ja drzemałam. Sen był jednak na tyle płytki, że słyszałam każdy dźwięk wokół: szelest przewracanej strony, oddech mojego towarzysza, śpiew ptaków za oknem, kroki za drzwiami i tych parę wizyt innych w świetlicy. Zamieniali parę zdań z młodym kronikarzem, mnie dając spokój przekonani, że śpię. Nie wyprowadzałam ich z tego błędu, bo zaczęłoby się wypytywanie o wszystko, a tak mogłam odpoczywać bez przerw.

– Nieładnie tak oszukiwać bliskich, Vivian. – Usłyszałam Laviego, ale nie zareagowałam. – Wiem, że nie śpisz. Nie udawaj.

– Mnie też należy się odrobina spokoju – powiedziałam. – Nie moja wina, że są tak irytujący.

– Martwią się o ciebie.

Spojrzałam na niego uważnie. Zdążył już przeczytać całą książkę i z pewnością umiałby zacytować z niej każde zdanie. On też miał swoje tajemnice, o których nie mówił. Chyba zbyt często o tym zapominaliśmy i nie dopuszczaliśmy do wiadomości faktu, że może zniknąć w każdej chwili bez określonego powodu.

– Wiem, Lavi, ale to jest męczące. Trzeba każdemu po sto razy mówić, że jeszcze nie zdycham. Doskonale wiesz, że cierpliwość nie jest moją mocną stroną.

– W niektórych sytuacjach bym się kłócił. – Uśmiechnął się.

Pokręciłam głową, ciężko wzdychając. Lavi był już zdrowy, skoro szukał zaczepki. Żeby się tylko nie doigrał.

– Chodźmy na kolację – zaproponował.

Gwar stołówki pokazywał, że nic się nie zmieniło. Całkiem rozluźniona żartowałam ze Squalo, który warczał na mnie wściekle, ale nie atakował. Na to był chyba zbyt zmęczony albo rozleniwiony. Za to Allen po którejś z kolei próbie uspokojenia mnie nachmurzył się i obraził, robiąc tę charakterystyczną dla tej sytuacji minę. W takich chwilach byłam pewna, że to mój mały, zazdrosny braciszek a nie Czternasty, z którym spotkania bołam się jak ognia. Przecież musi być jakiś sposób, żeby się go pozbyć, nie robiąc Walkerowi krzywdy. Tylko czy ktokolwiek z Zakonu go szuka?

Podszedł do nas jeden z poszukiwaczy chyba niezbyt zadowolony z roli posłańca.

– Kronikarz czeka na ciebie u generałów – zwrócił się do mnie.

– Dzięki.

Egzorcyści spojrzeli na mnie dziwnie. Zmarszczyłam brwi.

– O co wam chodzi? – zapytałam.

– Jesteś za spokojna.

Roześmiałam się.

– Kiri, przewidziałam, że zostanę wezwana do generałów, więc już mnie to nie rusza. Chodzi o to draństwo. – Pokazałam im prawą rękę.

– A jeśli okaże się, że jest źle? – zapytał Allen.

– To znajdziecie mnie jutro ze sznurem na gardle.

– Nawet tak nie mów – sprzeciwił się.

Przestraszyli się mojego spokojnego tonu. Uśmiechnęłam się do nich.

– Nie martw się na zapas. Zresztą dołożenie mi kolejnej wizji śmierci wcale mnie nie wzrusza. Przyzwyczaiłam się już, że z każdym dniem moja sytuacja się pogarsza. Idę, bo pewnie już czekają. Do zobaczenia rano.

Zostawiłam ich na stołówce w niepewności. Każdy nasz dzień taki był, jakby się nad tym zastanowić. Gdy wstawaliśmy, nie wiedzieliśmy, czy dożyjemy zachodu słońca, kiedy się kładliśmy, nie mieliśmy pewności, że wstaniemy następnego dnia.

Zapukałam, grzecznie poczekałam na pozwolenie i weszłam, gdy je otrzymałam. Brakowało Socalo – pewnie był w terenie. Dla mnie nawet lepiej, nie będę musiała znosić jego chamskich komentarzy.

– Usiądź, Vivian – polecił Tiedoll.

Zajęłam miejsce pod ich czujnymi spojrzeniami. Dopiero teraz poczułam strach przed przyszłością. Przy egzorcystach łatwiej było udawać, że mnie to tak naprawdę nie dotyczy. Nie chciałam, żeby się o mnie martwili i stąd takie komentarze z mojej strony. Jednak to ja denerwowałam się najbardziej ze wszystkich, bo pragnęłam życia, które wciąż mi odbierano tylko dlatego, że jestem niepokorną córką wroga, problemem i nagrodą dla obu stron wojny.

– Nie przeciągajmy – poprosiłam cicho.

– Z pewnością zdążyłaś się domyśleć, że wyruszyłem w podróż, żeby znaleźć informację na temat twojego przekleństwa. Jest miejsce, które miało mi dać odpowiedzi, ale niestety bardzo się zawiodłem. Nie ma tego dużo. Praktycznie potwierdza to, co już wiemy. Ten typ ma niejako chronić osoby bardziej narażone na obranie złej ścieżki przed tym, więc będzie tego więcej. Nie dowiedziałem się jednak, jak powstrzymać jego rozwój. Przykro mi.

– Rozumiem. Nie znalazłeś sposobu na kontrolowanie go?

Kronikarz pokręcił głową. Wszyscy byliśmy niezadowoleni z braku owoców tej wyprawy – bezsensowna strata czasu. To jednak ma też swoje dobre strony – nie dołożyli mi kolejnego problemu w postaci dodatkowego obciążenia.

– Jest możliwe, że ktoś kiedyś zebrał więcej informacji o tym przekleństwie? – zapytałam.

– Jest, ale nie doszły mnie wieści o takich dokumentach.

– Vivian, jak ty się w ogóle czujesz? – zapytał Tiedoll.

– Dobrze. Chyba – zawahałam się.

Spojrzeli na mnie uważniej. Trochę trapiło mnie to, co zobaczyłam w czasie walki z Tykim, ale nie byłam pewna, czy mogę im powiedzieć. Niekoniecznie doczekam się odpowiedzi.

– Coś się dzieje?

– Nie, nic.

– Coś się stało? – I zaczyna się przesłuchanie.

Nie odpowiedziałam, bo co miałam im powiedzieć? Kiedy Tyki mnie obmacywał, widziałam, jak go zabijam i dlatego wpadłam w szał. Wezmą mnie za wariatkę. Zresztą to mogła być tylko moja wyobraźnia albo diabelskie działanie wroga.

– Vivian. – Tiedoll nie dawał za wygraną.

– To nie ma znaczenia – stwierdziłam cicho, nie tłumacząc tej myśli.

– Vivian, co się dzieje? Masz jakieś kłopoty z innymi egzorcystami?

– Nie, po prostu zastanawiam się, czy jest jakiś sposób, żeby pozbyć się Czternastego, nie robiąc krzywdy Allenowi – powiedziałam.

Wyrzuciłam z siebie pierwszą myśl, która przyszła mi do głowy zamiast istoty problemu. Tak, nie ufałam do końca generałom. Zbyt wiele istotnych rzeczy przede mną ukrywali. Rozumiem, sprawy dotyczące góry, ale moje własne życie? To nie jest fair. Nie mogą wymagać ode mnie bezwzględnego zaufania, skoro sami mi go nie okazują. Wiedzą, że wychowała mnie ulica i nie jest mi łatwo ufać, a jednak starają się mnie nagiąć do swojej woli.

– Nad tym też pracuje sztab ludzi. Nie chcielibyśmy stracić tak dobrego egzorcysty. – Uśmiechnął się Tiedoll. – Tylko to cię martwi?

Ta jego dociekliwość... Nic dziwnego, że Kanda stara się ograniczyć swoje kontakty z nim do minimum.

– Nie chcę stracić brata. Zbyt wielu moich bliskich odeszło.

– Nie pozwolimy na to, jeśli jest możliwość uniknięcia przykrych konsekwencji.

– Wiem. Nie chcecie mi dawać złudnej nadziei, bo potem będzie boleć jeszcze bardziej. Jeśli nie jestem wam już potrzebna, pójdę do siebie.

– Vivian, odpoczywaj. Nie martw się o Allena. To silny chłopak i cię nie zostawi.

– Wiem. Dobranoc.

– Dobranoc, Vivian.

Powolnym krokiem wróciłam do siebie. Nawet mi przez myśl nie przeszło, żeby podsłuchiwać. Nie myślałam o tym. Odetchnęłam z ulgą po usłyszeniu informacji od Kronikarza na temat przekleństwa. Miałam wrażenie, że jeszcze jedna zła wiadomość i się złamię, a wtedy mogłabym popełnić jakieś głupstwo. Leverrierowi wystarczy jeden mój błąd, żeby się mnie pozbyć. Czy nadal jestem w stanie mu się przeciwstawić?

Wzięłam bardzo długi prysznic, zmywając z siebie lęki i obawy, pozbyłam się wszystkich myśli. Odprężona otworzyłam na oścież okno i położyłam się wygodnie na łóżku. Wyciągnęłam nad siebie ręce – rzeczywiście, trochę dziwnie to wyglądało, gdy nosiłam tylko jedną rękawiczkę. Zwracała uwagę. Będę musiała jutro pogadać o tym z Komuim. Już widzę jego triumfalną minę „a nie mówiłem".

Pukanie wyrwało mnie z zamyślenia. Drzwi się otworzyły, ale jakby z wahaniem. Uśmiechnęłam się lekko.

– Nic mi nie jest, Allen – powiedziałam. – Żadnych złych wiadomości.

– Skąd wiedziałaś, że to ja?

– Bo nikt inny się tak nie skrada. Czasem wydaje mi się, że traktujesz mnie jak panterę w klatce.

– Dobre porównanie. – Usłyszałam Linka.

– Nie bądź taki mądry – rzuciłam w jego stronę.

– Nie będziemy ci już przeszkadzać.

– Nie przeszkadzasz mi, Allen. Możesz zostać, jeśli chcesz.

Został. Rozmawialiśmy do późnej nocy. O Manie. Nie sądziłam, że kiedykolwiek to będzie takie proste i przyjemne. Oboje rozluźniliśmy się i obyło się bez kłótni. Kiedy zasnął, dałam Linkowi koc, zgasiłam światło i też poszłam spać, przytulając się do brata.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro