Rozdział 120.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„Powiedz mi proszę co myślisz chociaż raz

wykrzycz mi głośno wszystko co byś chciał"


Nocne powietrze przesycone było zapachem krwi i dźwiękami walki. Nawet nie myślałam o porze dnia czy jakichkolwiek potrzebach mojego organizmu. Ważne było tylko pozbywanie się wroga. Jak zawsze przecież. Życie egzorcysty to nieustająca walka z akumami. Po nic innego nie zostaliśmy przeklęci innocence.

Natrętna czwórka przewróciła mnie na tory. Podniosłam się szybko i sparowałam cios. Łatwizna. Lada chwila przeciwnik zostanie zniszczony, a ja ruszę dalej.

– Noah! – Usłyszałam Kandę.

Chwilę później do moich uszu dotarł dźwięk nadjeżdżającego pociągu. Niezłe wyczucie czasu. Odwróciłam się w tamtą stronę. Skład jechał prosto na mnie, ale miałam jeszcze dość czasu, aby pozbyć się natrętnej akumy.

– Noah, złaź stamtąd!

Martwił się? Też coś. Zamiast zerkać co chwilę na mnie, mógłby się zająć swoją robotą. Jeszcze parę sztuk zostało mu do ubicia.

Demona załatwiłam jednym cięciem. Miałam zamiar zejść z torów, ale obcas nie chciał wyjść spomiędzy podkładów. To nie było zabawne. Była noc, więc ciemno, a pociąg nie zwolnił, czyli maszynista mnie nie widział.

Próbowałam się wyszarpnąć, ale nie było to możliwe, a pociąg zbliżał się nieubłaganie. Czas się kończył. Decyzja została podjęta bez przemyśleń – rozcięłam cholewkę i wyciągnęłam nogę, po czym rzuciłam się do ucieczki. Dalej akurat nie miałam problemów. Byłam bezpieczna poza torami, choć wciąż na nasypie.

Gdy obok przejeżdżał pociąg, zostałam zbita z nóg, ale nie przez pęd powietrza, lecz przez Kandę. Uderzyłam plecami o ziemię przygnieciona przez Japończyka. Nasze twarze dzieliło bardzo niewiele. Najwyraźniej chłopak obawiał się, że pęd pociągu może wciągnąć mnie pod koła. Zbliżył się jeszcze bardziej, ale nie poczułam skradzionego pocałunku, jak się spodziewałam.

– Superbi. – Usłyszałam.

Miałam wrażenie, że jego szept był dłuższy, jakby chciał przekląć.

– Co Squalo? – zapytałam.

Odsunął głowę i spojrzał na mnie z lekkim zaskoczeniem. Czy oni ciągle muszą zapominać, że mam świetny słuch? Czegokolwiek by nie mówili i tak usłyszę, no chyba, że w myślach, bo tak zdolna nie jestem.

– Superbi będzie darł ryja, jeśli zdechniesz – skłamał.

Wyczułam to. Nie przygotował się na taką konfrontację. I tak doskonale wiedziałam, o co mu chodziło.

Pociąg zdążył przejechać, a on nadal nie zamierzał się podnosić. Wiem, noc i taka sytuacja, ale jest chyba w stanie uszanować, że nie jestem już wolna, skoro się debil domyślił.

– Jesteś ciężki – powiedziałam takim tonem, żeby ostrzec go przed gierkami.

– A ty nieuważna. Następnym razem cię nie uratuję.

– Nie prosiłam nawet o ten. Wstań już, bo nie chce mi się tu leżeć całą noc.

Kiedyś odpyskowałby w dość chamski i jednoznaczny sposób. Teraz jednak jakoś się powstrzymuje. Bycie ze Squalo gwarantuje mi nietykalność z jego strony, choć czasem się zapomni i powie coś, czego nie powinien albo dotknie. To jednak rzadkie przypadki.

Podniósł się i ruszył w stronę wioski, gdzie czekali na nas poszukiwacze. Zupełnie mnie zignorował. Westchnęłam, wstając. Kanda już taki przecież był. Trzeba się przyzwyczaić. Poszłam za nim w milczeniu, żeby nie słuchać jego pretensji czy niestworzonych historii. Do niczego nie było mi to potrzebne. Zwłaszcza o tej porze.

Troje poszukiwaczy czekało na nas na skraju wioski. Ukradkiem przecierali oczy, ale nie powinni narzekać. I tak najgorsza robota zawsze spada na nas, egzorcystów. To my użeramy się z akumami, bo oni są tylko wsparciem.

Zameldowaliśmy się i jeszcze tej samej nocy wróciliśmy do Kwatery Głównej. Chociaż mój żołądek domagał się uwagi, zignorowałam to, poszłam pod prysznic i do łóżka. Wystarczy tego biegania za akumami. Chcę się w końcu wyspać. Marzenie ściętej głowy. Na długo przed śniadaniem bowiem zostałam obudzona przez niewyżytego kochanka, którego białe kłaki łaskotały mnie po twarzy.

– Oszalałeś? – mruknęłam zaspana. – Dopiero wróciłam.

– Więc oddaj się pod moją opiekę – wyszeptał mi do ucha.

– Jesteś niemożliwy – westchnęłam. – Jak obudzimy Kandę, to nam żyć nie da.

Nie dosłyszałam jego słów wypowiedzianych w mój obojczyk. Normalnie zrzuciłabym go z łóżka i byłby finał jego solowych popisów, ale byłam zbyt zaspana na takie rozwiązanie. Poddałam mu się, co skwapliwie wykorzystał. W ten sposób mnie dobudził, cała nim pachniałam.

– Zadowolony? – zapytałam.

– Nie. – Uśmiechnął się powalająco.

– Ktoś nas przyłapie – odparłam.

Mimo zmęczenia myślałam racjonalnie. W przeciwieństwie do niego. Czasem wydaje mi się, że jemu w głowie jest tylko zabawa. Sama nie wiem, dlaczego się na to godziłam. Może na tym właśnie polega bycie w związku – na kompromisach i ustępstwach nawet, gdy coś nam nie odpowiada.

– Łazienka? – zasugerował.

– To zbieraj manele i poczekaj tam na mnie.

Pocałował mnie, zabrał swoje rzeczy i zniknął za drzwiami łazienki. Z uśmiechem założyłam koszulę nocną, żeby go trochę podrażnić. Szczerze mówiąc, nie chciało mi się wstawać z łóżka, ale lepsze to niż przyłapanie przez kogokolwiek.

Usłyszałam pukanie. Proszę bardzo, gość jak na zawołanie. Czyżby gonili nas z raportem albo trafiła się nowa misja? Bo przecież niewiele osób wie o naszym powrocie.

– Proszę.

Do pokoju weszła Abba, czym trochę mnie zaskoczyła. Wskoczyła na łóżko bardzo zadowolona z siebie.

– Wróciłaś. – Uśmiechnęła się.

– Ano, wróciłam. I co w związku z tym?

– Wygrałam zakład z Kiri. Była pewna, że nie wrócicie na śniadanie.

– Co byśmy mieli nie wrócić? To tylko kilka akum. Zresztą nie musiałaś się fatygować aż tutaj. Przecież Kanda zawsze jest pierwszy na stołówce.

– Ale ja chcę zjeść z tobą. – Wtuliła się we mnie.

– Dobrze, już dobrze. Daj mi się tylko wykąpać i ubrać.

Wyswobodziłam się z jej uścisku, zabrałam czyste rzeczy i poszłam do łazienki. Squalo miał zniecierpliwioną minę. Podszedł do mnie i miał coś powiedzieć, gdy położyłam mu dłoń na ustach.

– Abba jest w pokoju – szepnęłam. – Więc szybko i na temat.

Skrzywił się wymownie. Wiedziałam, o co mu chodzi. Westchnęłam i odciągnęłam go od drzwi.

– Psuje nam cała zabawę – odparł.

– Squ, czy ty jesteś zazdrosny? – Uśmiechnęłam się kpiąco.

Bawiło mnie niezmiernie jego zachowanie. Wyglądał przy tym bardzo pociągająco.

– Nie lubię się tobą dzielić.

– Egoista.

Odkręciłam wodę pod prysznicem, rozebrałam się i pociągnęłam kochanka pod strumień. Nie mogliśmy sobie tego odmówić. Nie bylibyśmy sobą. Przynajmniej woda trochę nas zagłuszała i zmywała ślady naszych działań z ciał.

Dopiero teraz się dobudziłam. To było przyjemne, choć przez Abbę musieliśmy się jeszcze bardziej ograniczyć niż zwykle, a Squalo został uwięziony w mojej łazience.

Obserwował mnie, gdy się ubierałam i czesałam. Ręce aż go świerzbiały, żeby odwrócić efekt mojej pracy. Powstrzymał się jednak. Pocałowałam go i poszłam rozstrzygnąć zakład dziewczyn.

Na stołówce byli już prawie wszyscy. Kiri skrzywiła się na mój widok, choć wcześniej z pewnością dostrzegła milczącego Kandę. Wyglądał na niewyspanego, więc i bardziej niż zwykle niezadowolonego. Że też zamiast zostać w łóżku, wstał i będzie tylko zarażać swoim humorem wszystkich dookoła.

– Nie mogliście wrócić później? – jęknęła Hikari.

– Wybacz, ale nie mieliśmy ochoty „bawić się" z akumami dłużej, niż to było konieczne.

– Następnym razem się o nich nie zakładaj – podpowiedział Lavi. – Chyba, że obstawiasz ich sukces.

– A skoro jesteśmy przy zakładach. – Kiri spojrzała na mnie. – Jak tam działania ze Squalo? Tak się odgrażaliście, że wystarczy wam tydzień, a tu już dwa miesiące i efektów nie widać.

Uśmiechnęłam się pod nosem. Gdyby tylko znali prawdę, ale nic z tego. Gra toczy się dalej.

– Cóż, przyznaję, że nie doceniłam przeciwnika, ale to tylko dodaje pikanterii zabawie. Zwycięstwo będzie smakować jeszcze lepiej.

Nie spodobało mi się spojrzenie Kandy. Byłam prawie pewna, że za chwilę zdradzi naszą tajemnicę, ale nic nie powiedział. Jadł nadal spokojnie, choć nie spuszczał ze mnie oka.

– Ale ostatnio trochę przystopowaliście – ciągnęła temat Hikari. – Mniej się zaczepiacie.

– Jakbyś nie zauważyła, mamy ostatnio sporo pracy, więc mało wolnego. Poza tym nie musimy rywalizować publicznie. Przypominam, że wśród nas są dzieci i nieopierzeni – zakpiłam.

– Voi, odezwała się ta, która nie ma się, czym chwalić. – Dosiadł się do nas Squalo.

– Coś mi się wydaje, że chciałbyś się znaleźć na mojej liście – powiedziałam zaczepnie.

– Czy to akt kapitulacji?

– Chciałbyś. To raczej twoje słowa stanowią zachętę.

Spojrzałam na Squalo w szczególny sposób. Nikt nie wiedział, jak dobrze się przy tym bawiliśmy. Dla nich były to tylko zaczepki związane z zakładem, dla nas zmysłowy flirt polegający nie tylko na słowach, ale też ledwo widocznych uśmiechach i gestach.

– Może byście już przestali – warknął Kanda. – Niektórzy tu jedzą.

– Nie przeszkadzaj sobie – odparłam lekceważąco. – W końcu ciebie to nie dotyczy.

Nie byłam na to przygotowana, więc wylądowałam na ścianie z Mugenem na gardle. Zwykle Kanda nie atakował tak nagle i niesprowokowany.

– Kazałem ci skończyć – wysyczał jadowitym tonem.

– Poproś Komuiego, żeby kazał przestawić twoje łóżko, bo jak wstajesz lewą nogą, to strasznie drażliwy się robisz – odpowiedziałam, nic sobie nie robiąc z sytuacji.

– Milcz, Noah.

– Prawda w oczy kole czy coś innego dolega? Mów, słuchamy.

Uderzenie zwaliło mnie z nóg. Dotknęłam piekącego policzka, patrząc za wychodzącym Kandą. Co go ugryzło? Zwykle się tak nie zachowuje. Owszem, nie stroni od rękoczynów, ale jest to czymś umotywowane. Bezsensowna brutalność do niego nie pasuje.

– Co mu się stało? – zapytał Lavi, patrząc na mnie.

Dopiero po chwili wstałam wciąż zaskoczona zachowaniem Japończyka. Zupełnie jak nie on.

– Z misją coś się tak? – dopytywał się młody kronikarz.

– Skąd – odparłam. – Wszystko poszło jak trzeba. Nie mam pojęcia, co go ugryzło.

– Może rzeczywiście wstał lewą nogą – stwierdził Squalo.

Nie miał najszczęśliwszej miny. No cóż, Kanda mnie zaatakował, a on musiał to biernie obserwował, żeby nas nie zdradzić. Takie były zasady.

– To nie powód – odpowiedziałam. – Kanda jest, jaki jest, ale o takie epizody nie można go oskarżać. Prędzej wyszedłby zdegustowany, rzucając jakąś kąśliwą uwagą.

– Właśnie – poprał mnie Lavi. – Musi być tego przyczyna. Tylko nic nie powie, znając życie. Cały Yuu.

Westchnęłam. To nie dawało mi spokoju. Właśnie dlatego bardzo szybko skończyłam śniadanie i ruszyłam na salę treningową, mając nadzieję, że go tam zastanę. Może trochę ochłonął i będzie bardziej skory do współpracy. Przecież coś go do tego pchnęło.

Nie myliłam się. Wywijał kijem na wszystkie strony z widoczną jak na dłoni wściekłością. Nawet jak na niego było to trochę podejrzane. Coś było na rzeczy.

– Czego chcesz? – warknął.

– Pogadać.

– Nie mamy o czym. Spieprzaj.

– Skoro nie chcesz po dobroci – westchnęłam.

Złapałam za broń i ruszyłam do walki. Zamierzałam go zmusić do rozmowy i zapobiec bardzo możliwej przecież ucieczce. Nie rozumiałam, czemu to dla niego taki problem. No dobra, przy wszystkich też nie miałabym ochoty do zwierzeń, ale teraz jesteśmy sami. Czy naprawdę myśli, że za chwilę pobiegnę rozdmuchać całą sprawę?

Nie doceniłam go jednak i szybko odebrał mi broń. Nie zmusił mnie do zaprzestania walki, choć stałam przed nim dość spokojnie – teraz dochodziło do pojedynku słów, spojrzeń i siły woli.

– To powiesz o co chodzi czy nie? – zapytałam. – Znam cię. Nie robisz takich rzeczy bez powodu.

– Odwal się, Noah. Nie będę się przed tobą tłumaczyć. Nie mam z czego.

– Kanda, do cholery. O co chodzi?

Skrzywił się wymownie, ale nie powiedział słowa. Zbliżyłam się do niego, próbując przewiercić go spojrzeniem. Bezskutecznie. Chronił przede mną swoje myśli, czym tylko mnie rozdrażnił.

– No mów. Wykrzycz mi to w twarz i przestań się tak zachowywać – powiedziałam dobitnie.

– To nie twój interes – odparł.

– Kanda.

Złapałam za jego broń, chcąc go sprowokować. W oczach miał zniecierpliwienie moją postawą.

– Jak masz jęczeć, to stąd idź – powiedział.

– Nie, dopóki mi tego nie wyjaśnisz.

Pchnął mnie na najbliższą kolumnę, odrzucił broń i zablokował mi nadgarstki. Mierzyliśmy się spojrzeniami, oboje zniecierpliwieni i wkurzeni postawą tego drugiego. Dlaczego to taki problem? Skoro świat mu dzisiaj nie odpowiada, to po co wstał z łóżka? Mógł to przespać i miałby ze mną spokój.

– Słucham. O co chodzi, Kanda? Tylko nie udawaj głupka i nie powtarzaj, że nic.

Powstrzymał mnie przed kolejnymi słowami wydartym pocałunkiem. Zatkało mnie. Nie powiedziałam ani słowa, gdy się odsunął. On też się nie odzywał. Po chwili puścił mnie i ruszył do wyjścia, nie wyjaśniając swojego zachowania. W drzwiach minął się z Lavim i Allenem, ignorując ich totalnie.

– Wyciągnęłaś coś z niego? – zapytał Lavi parę chwil później.

– Nie. Milczy jak zaklęty – westchnęłam.

Nie zamierzałam wspominać im o pocałunku. Nie dość, że Allen się wkurzy, to jeszcze dojdzie to do Squalo, a ten już sobie na pewno nie odpuści. Jego zazdrość o Kandę zakrawa o chorobliwą przypadłość. Wtedy nie byłoby już mowy o tajemnicy.

– W porządku?

– Tak, Lavi. Po prostu mnie to niepokoi.

– Może rzeczywiście wstał lewą nogą – stwierdził kronikarz.

– To potrenujemy? – Uśmiechnęłam się.

– Z tobą?

– Boisz się, zajączku?

– Dawaj. – Dał się sprowokować.

Treningi z nimi dały mi trochę ukojenia. Przy okazji trochę się bawiliśmy, nie brałam tego zbyt poważnie, żeby nie użyć nadmiaru siły. Na taką walkę mogłam pozwolić sobie tylko z Kandą, który pewnie się gdzieś zaszył, żebyśmy już go nie męczyli o poranne zajście. O co mu poszło? Naprawdę nie wiem. Może Lavi miał rację, że to kwestia gorszego dnia. Jednak jakby się nad tym zastanowić, to zdarza mu się to coraz częściej. Tak od trzech miesięcy. Zbyt dużo czasu z nim spędzam, żeby tego nie zauważyć. Coś się z nim dzieje złego. Chodzi bardziej niż zwykle wściekły bez określonego powodu, treningi traktuje jak walkę o życie i jeszcze ta dzisiejsza sytuacja ze stołówki. Najgorszej jest to, że nie pozwala z siebie wydusić istoty problemu. Schował się za tym swoim grubym murem i rozmawiaj człowieku ze ścianą. W jego przypadku nic nie jest jednoznaczne i jasne. Kręci, kluczy i kłamie. Dlaczego tak trudno mu powiedzieć, o co chodzi?

Rozbroiłam Laviego i przyłożyłam mu kij do gardła, stając za nim. Allen obserwował nas z małym zainteresowaniem.

– Z tobą da się w ogóle wygrać? – zapytał Lavi.

– Musisz się bardziej postarać.

Drzwi się otworzyły, wpuszczając do środka Johnny'ego.

– Allen, szef cię wzywa – powiedział. – Vivian, skończyłaś już raport z ostatniej misji?

– Myślałam, że Kanda to załatwił – odparłam.

– Kierownik mówił, że to ty miałaś się tym zająć.

– Dziwne. Dobra, zaraz pójdę do Komuiego i dowiem się, co jest nie tak.

Zostaliśmy sami z Lavim. Wypuściłam go z bloku i odłożyłam broń na miejsce.

– Dziś kolej Kandy na pisanie raportu – mruknęłam.

– Może zrzucił to na ciebie.

Wzruszyłam ramionami i poszłam do gabinetu Komuiego. Poczekałam cierpliwie, aż wyjaśni Allenowi szczegóły jego zadania. Nawet za bardzo się nie przysłuchiwałam, bo nie obchodziło mnie to.

– Co z tym raportem? – zapytałam, gdy Allen poszedł się przygotować. – Jest kolej Kandy.

– Powiedział, że zostawił ci go na biurku do skończenia. Myślałem, że ci powiedział.

– Wiesz, Kanda dziś bardzo mało mówi. Gdzie on w ogóle jest?

– Wysłałem go na Sycylię. Ma się pozbyć akum. Pomyślałem, że przyda wam się przerwa od siebie po tym porannym zajściu – wyjaśnił.

– To już wiesz? – Opadłam na sofę.

– Trudno było się nie dowiedzieć. Widziała to połowa Zakonu. Podczas misji wydarzyło się coś?

– W tym problem, że nie – odparłam. – Nic, co by go tak rozjuszyło. Próbowałam z nim później rozmawiać, ale bezskutecznie. Może Leverrier maczał w tym palce?

Wcześniej to rozwiązanie nie przyszło mi do głowy, a przecież było bardzo możliwe.

– Nie kontaktowali się dzisiaj – odpowiedział mechanicznie.

– A ty skąd wiesz? – zapytałam.

Komui zmieszał się, gdy złapałam go na tym. Chyba powiedział o parę słów za dużo i teraz nie wiedział, jak z tego wybrnąć. Przyglądałam mu się uważnie.

– Komui?

– Po prostu wiem – powiedział wymijająco. – Idź skorzystać ze spokoju i odpoczynku.

– Czegoś mi nie mówisz – naciskałam.

– Skorzystaj z wolnego czasu, Vivian.

– Dobra. Idę zobaczyć, co z tym raportem.

Jak przycisnąć Komuiego, żeby zaczął w końcu mówić? Coś wie. Udowadniał to nieraz, ale gdy się spostrzegał, że powiedział o jedno słowo za dużo, zmieniał temat. Jak mam to rozumieć? Czyżby Komui wiedział o działaniach zarówno Leverriera jak i generałów? Jaką rolę w tym wszystkim gra? Po której stronie stoi? Co oni wszyscy kombinują?

Wróciłam do siebie z zamiarem skończenia raportu. Leżał nie na biurku, jak mówił Komui, ale na szafce nocnej. Pewnie miał bliżej od drzwi przed misją. Usiadłam na parapecie i przejrzałam papiery. Niewiele zostało jeszcze do uwiecznienia, więc szybko się uwinęłam.

Reszta dnia upłynęła spokojnie, choć nie mijały echa porannej sytuacji. Chcieliśmy po prostu wiedzieć, co się za tym kryje, choć na rozwiązanie sytuacji nie mamy co liczyć. Chyba, że złamiemy kilka zasad moralnych i Kiri przejrzy jego myśli, gdy Japończyk wróci z misji. Jednak to doprowadziłoby do przykrych konsekwencji i ostrego konfliktu, Kanda tak łatwo by nam nie wybaczył. Jeśli w ogóle. Wtedy współpraca z nim stałaby się dla mnie koszmarem, który przy każdej okazji zamieniałby się w jeszcze większe piekło. Lepiej nie ryzykować aż tak. Zresztą nie czułabym się komfortowo w sytuacji, gdy wydarłabym to z niego takim sposobem. Co innego zmuszenie go do mówienia. Na to jeszcze mogę się zgodzić, to dopuszczalne, bo miałby na to wpływ. Nawet proste wyjaśnienie dałoby wgląd na sytuację.

Jest jeszcze jedna rzecz, która mnie niepokoi – pocałunek. Czy dokończył to, co zaczął poprzedniej nocy? Wtedy bym to zrozumiała. Nawet się tego spodziewałam w sytuacji, w której się znaleźliśmy. To jednak nie mogło być takie proste. Powstrzymał się, przypominając sobie o Squalo. Za to rano od niego oberwałam, a później mnie pocałował. Kurczę, znam go lepiej od pozostałych, a jednak nie wiem, jak i co myśli. Nie potrafię go rozgryźć, zrozumieć, przejrzeć. Ile w tym wszystkim jest prawdziwego Kandy, a ile to bezwartościowa maska, za którą się chowa? Czy obserwacja mnie ma na to jakiś wpływ? Powinien być obiektywny. Czy to wszystko to tylko wyrachowana kalkulacja, zaspokojenie potrzeb organizmu tym, co jest akurat pod rękę, odebranie zapłaty za milczenie czy próba przekazania mi czegoś? Nie wiem. Nie potrafię go zrozumieć. Może to była próba przytrzymania mnie przy Zakonie, która niezbyt mu się powiodła, a dziś się zapomniał, choć wczorajsza noc wskazuje na coś innego. Tak czy siak najczęściej czuję się zabawką w jego rękach.

Ktoś energicznie potrząsnął moim ramieniem, budząc mnie. W pokoju było ciemno, więc początkowo nie rozpoznałam intruza.

– Vivian, obudź się.

– Nie śpię – odparłam zaspana. – Co się dzieje?

– Jesteś potrzebna w Sanatorium.

– Już idę.

Nie przejmowałam się przebieraniem, tylko zarzuciłam szlafrok na koszulę nocną i na bosaka ruszyłam do Sanatorium. Początkowo światło mnie oślepiło, ale zapach krwi sprawił, że się obudziłam.

– Dobrze, że jesteś, Vivian – odezwał się jeden z lekarzy, gdy mnie dostrzegł. – Kanda wrócił z misji.

– Tylko mi nie mów, że w kawałeczkach – odpowiedziałam.

– Nawet trzyma się kupy. Gorzej, że pozbywa się krwi w zastraszającym tempie, a nie możemy odnaleźć źródła.

– Samobójca – mruknęłam.

Nie wyglądał za dobrze. W co on się znowu wpakował? Czy naprawdę nie ma niczego, co ceni ten człowiek? Nie ma powodu do życia? Zastanawia mnie to za każdym razem, gdy ląduje pod moją opieką. Nie jest nieśmiertelny, a powtarzanie jak mantrę, że nie umrze, nie rozwiązuje problemu. Cholerny egoista nie rozumie, że zostawi po sobie sporo ran, jeśli zdechnie.

Usiadłam obok niego, aktywowałam innocence i zlokalizowałam źródło problemu. Nie wiem, jak akuma to zrobiła, ale jeszcze chwila i nie byłoby, co ratować. Szybko zalepiłam dziurę, resztę pozostawiając lekarzom.

– Gotowe – oznajmiłam.

– Uratowałaś mu życie.

– Lepiej mu o tym nie wspominaj. Nie będzie zachwycony.

Lekarz odpowiedział mi uśmiechem. Doskonale wiedzieliśmy, jak się sprawy mają. To jednak nie miało aż takiego znaczenia. Trwała wojna z Kreatorem, każdy egzorcysta był na wagę złota, więc nie możemy sobie pozwolić na śmierć któregokolwiek z nich.

Wyszłam z Sanatorium, zostawiając resztę specjalistom. Tylko bym im przeszkadzała. Zresztą musiałam odpocząć po użyciu innocence do leczenia, jeśli mam być jutro gotowa do kolejnych zadań.

Poczułam, jak ktoś mnie łapie na półpiętrze. Znajomy zapach powstrzymał odruch obronny. Wtuliłam się w niego i uśmiechnęłam.

– Myślałam, że już dawno śpisz – zamruczałam, gdy pocałował mnie w szyję.

– Trenowałem na zewnątrz. Ten widok nie jest przypadkiem zarezerwowany tylko dla mnie?

– Czyżbyś czuł się zagrożony, rybko?

– Voi – zamruczał mi do ucha. – Nie będę się tobą dzielił.

– Byłam w Sanatorium – wyjaśniłam. – Kanda był jak zwykle do łatania.

– Ciągle zawraca ci głowę.

– Bardziej irytujący jest fakt, że nie dba o siebie. Jemu się chyba wydaje, że ten jego lotos to wystarczające zabezpieczenie.

– Martwisz się o niego? – zapytał.

– Martwię się tym, że jego śmierć skomplikuje wiele rzeczy. Chodź, muszę odreagować.

Pociągnęłam go do siebie i pocałowałam. Jeśli przyjdą skutki, a przyjdą na pewno, wolę, żeby rozpłynęły się w rozkoszy niż zwinąć się w kłębek i przełykać łzy nie swojego bólu. Łatwiej mi to przeżyć, gdy obok jest ktoś, kto nie pozwoli mi tyle o tym myśleć. Może nie rozumie, ale pomaga samą swoją obecnością. Tylko to się liczy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro